Krzysztof Krawczyk: Ciągle mnie gdzieś niosło

„Ten młody człowiek nie rokuje”, usłyszeli kiedyś jego rodzice. Fakt, Krzysztof miał swoje za uszami. Bił się o dziewczynę i na podwórku rozdzierał... rajstopy.

Krzysztof Krawczyk /fot. Jaroslaw Antoniak
Krzysztof Krawczyk /fot. Jaroslaw AntoniakMWMedia

"Byłem dzieckiem wielkiej i trudnej miłości. To był 1946 rok - czasy niewyobrażalnej biedy. Ojciec mówił, że gdy dostali wtedy z mamą pomidora, kroili go tak cienko, że był wręcz przezroczysty. A pomarańcze i czekolada mimo jego dobrej gaży aktorskiej, były tylko na święta", mówi artysta.

Rodzice Krzysztofa, January i Lucyna, byli aktorami i śpiewakami operowymi. "Poznali się w czasie wojny. Oboje pracowali w fabryce broni i któregoś razu po prostu na siebie wpadli. Tak zaczęła się ich wielka i romantyczna miłość. Byli jak Romeo i Julia. Nie pochodzili wprawdzie ze zwaśnionych rodów, ale ze zwaśnionych regionów - mama z Bielska-Białej na Śląsku, a ojciec z Sosnowca w Zagłębiu.

Zanim się pobrali, pisywali do siebie płomienne listy. Mam je do dzisiaj", opowiada Krawczyk. Po ślubie zakochani zamieszkali w Katowicach. Wkrótce na świat przyszedł ich pierwszy syn. "Kiedy się urodziłem, ojciec obejrzał mnie i powiedział: »Będzie z niego silny chłop«", opowiada piosenkarz.

O domu rodzinnym mówi "ciepły i pełen miłości". Przez rok rodzina Krawczyków mieszkała w Katowicach, potem dwa lata w Białymstoku, w końcu osiedlili się w Poznaniu. Krzysztof miał cztery lata, kiedy urodził się jego brat Andrzej. "Pamiętam, że rodzice byli w sobie tak zakochani, że nie umieli przed nami ukryć swoich czułości. Często się przytulali, całowali. A kiedy nie chcieli, żebyśmy rozumieli, o czym mówią, rozmawiali po niemiecku", opowiada. Jednym z piękniejszych wspomnień z wczesnego dzieciństwa jest dla niego cotygodniowy niedzielny obiad, do którego zasiadali całą rodziną, a potem długo rozmawiali.

"Byłem nadpobudliwym chłopcem. Myślę, że miałem ADHD", mówi Krawczyk i tłumaczy: "Ciągle mnie gdzieś nosiło, bez przerwy się wierciłem. A co myśmy wyrabiali z chłopakami na podwórku! Podchody, gry, bieganie, walki. Działo się! W tamtych czasach chłopcy nosili rajstopy. Ciągle je niszczyłem, a mama musiała co chwilę cerować", śmieje się. Miał kilka lat, gdy po raz pierwszy się zakochał. "To było w przedszkolu. Była pewna bardzo ładna dziewczynka, do której coś czułem. Poradziłem się nawet ojca w tej sprawie, bo miałem rywala. Ojciec powiedział: »Wiesz co, to ty się pomódl za nią i za swoją miłość«. Zamiast tego któregoś dnia w przedszkolu podstępnie wziąłem największy klocek i walnąłem rywala z całej siły w głowę. Krew się polała, przyjechało pogotowie. Założono mu sześć szwów.

Krzysztof Krawczyk/ fot. Marek Ulatowski
Krzysztof Krawczyk/ fot. Marek UlatowskiMWMedia

Oczywiście wezwano mojego ojca, który usłyszał: »Ten młody człowiek nie rokuje, może z niego być nieciekawy element«. Miałem potem z tatą długą rozmowę. A uczucie do dziewczynki trwało jeszcze kilka lat", rozmarza się artysta. Potem miał jeszcze jedno starcie z rywalem. "Na którejś zabawie szkolnej okazało się, że to ja jestem lepszym tancerzem i przetańczyłem z nią cały wieczór. A potem on walnął mnie od tyłu w łeb - tak jak ja kiedyś walnąłem jego. Wywiązała się walka. Niestety, ona ostatecznie i tak wybrała jego. Dziś oboje są lekarzami i mieszkają za granicą", opowiada Krawczyk.

Zrażony niepowodzeniami w miłości postanowił zostać biznesmenem. Ale jego pierwsze zarobione pieniądze pochodziły z... kradzieży. "Na rynku w Poznaniu stał facet sprzedający warzywa. Razem z kolegą podprowadziliśmy mu cztery pęczki rzodkiewek i potem kilka ulic dalej odsprzedawaliśmy je po znacznie wyższej cenie. Pech chciał, że okradziony sprzedawca nas wytropił i przyszedł do mojego ojca na skargę. No i miałem pogadankę o uczciwości. Ojciec obiecał facetowi, że złoi mi skórę. Zdjął więc pasek, zamknął drzwi i szepnął do mnie: "A ty krzycz". Udawaliśmy przed tym facetem, że tato sprawił mi wielkie lanie. Tak naprawdę ojciec mnie nie bił. Zamiast lania zawsze dostawałem wykład o tym, że zło ciągnie zło.

Bicie na goły tyłek dostałem tylko raz w życiu. Ojciec jako aktor zrobił z tego cały spektakl. Ceremonialnie postawił taboret i polecił, żebym zdjął spodnie, bo zaraz dostanę w skórę. Przewinienia nie pamiętam, ale mój strach pamiętam do dziś. Ojciec zamknął drzwi i wbrew protestom mojej mamy, która zawodziła: "Januszku, nie rób mu krzywdy!", wymierzył mi jeden pas. Jeden, ale za to taki, że go do dziś pamiętam. Więcej się to nie zdarzyło", wspomina ze śmiechem.

Jako kilkulatek kochał grać z chłopakami piłkę. "Najchętniej bym to robił całymi dniami. Rodzice mieli jednak inny pomysł - marzyli, bym został pianistą. Tata wyobrażał sobie, że będą siedzieli z mamą w filharmonii, a ja będę pięknie grał. Zapisali mnie do szkoły muzycznej", opowiada Krzysztof. Codziennie ćwiczył po kilka godzin i z zazdrością zerkał przez okno na kolegów grających w nogę.

W końcu oznajmił rodzicom, że pianistą nie zostanie. "Ojciec pewnie był zawiedziony, ale powiedział: »Tylko się ucz, zrób maturę, a ja cię przygotuję, żebyś zdawał do szkoły aktorskiej«. Wszystko jednak potoczyło się inaczej", opowiada muzyk. Razem z kolegami odkrył Beatlesów i Elvisa Presleya. Zafascynowani idolami postanowili założyć własny zespół. "Żyliśmy wtedy muzyką. Złapaliśmy za gitary i już nie mogliśmy ich puścić.

Ojciec mnie wspierał. Zadzwonił nawet do dyrektora Estrady i powiedział, że ma czterech chłopaków, którzy nieźle śpiewają. Tamten odparł, żebyśmy się do niego zgłosili, gdy zrobimy matury. Stało się jednak inaczej. Mój ojciec zaczął chorować i nagle zmarł. Poczułem wtedy taką rozpacz, że nie byłem w stanie wydusić z siebie łez. To był ból nie do opisania! Płakałem dopiero na pogrzebie. Kiedy chowano tatę, krzyknąłem: »Boga nie ma!«. Straciłem wtedy wiarę, bo Bóg zabrał mi najukochańszą osobę. Odwróciłem się od niego na wiele lat", opowiada artysta.

Krzysztof Krawczyk/ fot. Jaroslaw Antoniak
Krzysztof Krawczyk/ fot. Jaroslaw AntoniakMWMedia

Krzysztof przeszedł wtedy przyspieszony kurs dojrzewania. Musiał zaopiekować się zrozpaczoną mamą i młodszym bratem. "Zostałem głową rodziny. Nająłem się jako goniec. Byłem popychadłem, zarabiałem jedynie 600 złotych, ale wiedziałem, że nie mogę zrezygnować. Zacisnąłem zęby, a potem zrobiłem maturę dla pracujących. To była wielka lekcja pokory", mówi.

Jedyną radość przynosiła mu wtedy muzyka. Zwłaszcza że osiągał z kolegami z zespołu coraz większe sukcesy. "W 1964 roku dostaliśmy wyróżnienie na festiwalu w Opolu. To właśnie od tego momentu zaczął się szał na Trubadurów. Pamiętam, że raz graliśmy przed Czerwono-Czarnymi. Zeszliśmy ze sceny, oni się rozkładają, a publika woła...nas! Nas, młodzików!", opowiada z uśmiechem artysta.

Mama Krzysztofa była z jego sukcesów dumna, ale zamartwiała się, gdy wyruszał w trasę. Przestrzegała chłopców przed niebezpieczeństwami i mawiała: "A z tymi dziewczynami będziecie mieli prawdziwe utrapienie". Nie myliła się. Na koncerty Trubadurów chodziły głównie zakochane w muzykach dziewczyny. Krawczyk zapewnia jednak, że w odróżnieniu od kolegów nie wdawał się w przelotne romanse.

"Musiałem coś do dziewczyny poczuć. W ogóle byłem raczej spokojny. Kiedy w busie chłopaki grali w pokera, ja czytałem książki", mówi. Jednak wreszcie i on się zakochał. Pierwszą żoną artysty była jego koleżanka ze szkoły Grażyna Adamus. Z drugą, piosenkarką Haliną Żytkowiak, ma syna Krzysztofa Igora (43). Miłością życia okazała się trzecia żona, Ewa Trelko.

Krzysztof stawał z nią na ślubnym kobiercu... cztery razy! Najpierw wzięli ślub w USA. Gdy okazało się, że w świetle polskiego prawa jest nieważny, pobrali się po raz drugi, w Szklarskiej Porębie. Po jakimś czasie postanowili wziąć ślub kościelny, a potem niespodziewanie po 20 latach podjęli decyzję o rozwodzie. Długo bez siebie nie wytrzymali. Były więc kolejne zaręczyny, tym razem w Paryżu, i czwarty ślub w Parzęczewie.

Choć jego kariera wydaje się pasmem sukcesów, Krzysztof gorzko wspomina czasy, gdy postanowił spróbować swoich sił w USA. "Kiedy występowałem na scenach w Las Vegas, nikt nie wiedział, kim jestem. Zapowiadano mnie »Kris from Europe«. Poznałem tam, czym jest ciężka praca, nie tylko na scenie. Tam nauczyłem się pokory. I to właśnie tam wydoroślałem", mówi.

Justyna Kasprzak

SHOW

Krzysztof Krawczyk/ fot. Wojciech Surdziel
Krzysztof Krawczyk/ fot. Wojciech SurdzielAgencja Gazeta
Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas