Czy wszyscy mieliśmy tę samą mamę? Te teksty wychowały całe pokolenia
Mamy milenialsów, ale także ich babcie i prababcie chyba miały wgrany od dziecka katalog tekstów "mamowych" gotowych na każdą okazję. Niektóre zabawne, większość strofujące, pełne soczystych porównań, nietuzinkowych elementów przysłów, wiele umykających rozumowi. Gdy na fanpage'ach temat tego, jakimi odzywkami raczyły swoje dzieci mamy w czasach PRL i latach 90. wypływa, sekcja komentarzy pęka w szwach. Okazuje się, że jak Polska długa i szeroka, bez względu na regionalizmy, konotacje historyczne związane z danym obszarem, ani nawet gwarę, wszyscy mieliśmy jedną matkę. Jak inaczej wytłumaczyć, że wszystkie, jak jeden mąż sypały z rękawa tymi samymi tekstami? A zatem - zostawiamy ziemniaki, zjadamy samo mięsko i przenosimy się w czasie o jakieś 3-4 dekady.

Spis treści:
Zaginanie czasoprzestrzeni
Nasze mamy miały tendencję do dopasowywania pojmowania czasu do aktualnej sytuacji. Tradycyjny sposób liczenia minut, godzin i lat przegrywał z solidną porcją mądrości rodzicielek, i tak oto mogliśmy usłyszeć: "Jak będziesz w moim wieku, to pogadamy". Ten tekst ucinał większość dyskusji, które choćby ocierały się o to, co wolno, czego nie wolno oraz próby dotarcia do clue tego, dlaczego dorośli mogą, a dzieci nie. Czy komuś udało się dotrzeć do punktu, w którym był w tym samym wieku, co jego mama? Komukolwiek?
To samo popołudnie mogło być dla mamy, w zależności od nastroju i planów: idealne, by wyjść na podwórko, lub doskonałe, by spędzić czas w domu. I ani pogoda, ani temperatura na zewnątrz nie miały tu nic do rzeczy. Opcje były dwie: "Gnijesz w tym pokoju i nic nie robisz cały dzień, wyszedłbyś/wyszłabyś trochę na powietrze" albo "Całymi dniami cię nie ma w domu, to nie jest hotel ze śniadaniem, trochę byś posiedział/a z rodziną, a nie tylko koledzy i koledzy". Trudno było się w tym połapać.
Jeśli chodzi o pojęcie czasu, ciekawym "licznikiem" była odpowiedź na pytanie, kiedy będzie obiad. "Jak się ziemniaki ugotują" mogło oznaczać: pół godziny, 15 minut, 5 minut, albo godzinę, bo jeszcze nawet nie były obrane.
Nieznośna samodzielność

Kolejnym trudnym i zmiennym aspektem było chyba dla naszych mam urządzenie się w tym, czy lepiej, żeby zostawić je w spokoju, by mogły posprzątać/ugotować/pozmywać/zrobić zakupy, czy jednak należałoby im w tym pomóc. Chyba każdy z nas słyszał czasem głośniejsze niż zwykle położenie talerzy na stole albo wyciąganie garnków z szafy, lub "brzęczenie" pod nosem podczas mycia podłogi przez mamę. Ale gdy proponowaliśmy, że pomożemy, słyszeliśmy natychmiast: "Nie trzeba, sama zrobię, tylko więcej bałaganu z tego będzie niż to warte". Zamiast załagodzenia nerwowości, brzęczenie powracało: "Ja tu jestem sprzątaczką, praczką i pomywaczką, nikt mi w tym domu nie pomaga!" wyrywało się czasem z kuchni lub przedpokoju.
A zatem - chodziło o zaakcentowanie przeciążenia, ale bez próby zmiany sytuacji.
Tomasz pamięta, że mama miała rytuał mycia podłóg w ich mieszkaniu na kolanach szmatką. - W czasie wykonywania tej czynności mama lubiła powyklinać i powyzywać wszystkich i wszystko dookoła. Pod nosem, niewyraźnie narzekała na swój los, używała mało kulturalnych słów, obrywało się każdemu domownikowi. A jak pytałem, czy zrobić to za nią, słyszałem miły głos "Nie, nie trzeba, już kończę", albo "Trzeba było pomagać, jak byłam w pracy". Nie dało się jej zrozumieć - wspomina 35-latek.
Problematyczny temat znajomych

Tutaj znowu nie było jednego stałego systemu, bo w zależności od tego, czy mama była akurat po zebraniu w szkole, czy też przed, temat "innych", "pozostałych", "wszystkich" był przez nasze mamy rozumiany inaczej.
Gdy większość dzieci w klasie miała oceny lepsze lub zdała jakiś egzamin, można się było spodziewać, że mama po powrocie z rozmowy z wychowawcą uraczy nas pytaniem, czy nie moglibyśmy być jak reszta i przyłożyć się trochę do nauki. "Inni jakoś dali radę, a ty nie? Tak trudno się wziąć za naukę? Popatrz na Olę, jakoś się jej udało". Ale gdy chodziło o późniejszy powrót do domu, wyjazd ze znajomymi do innego miasta na koncert, albo o domówkę, front się zmieniał. "Ty nie jesteś wszyscy" - kultowo usadzało nas na krzesełku.
Filozoficzne pytanie: "Jak wszyscy będą z mostu skakać, to ty też skoczysz?" też dawało nam do myślenia.
Anna pamięta, że kiedyś skonfrontowała swoją kochaną mamę z problemem zmiany frontu w zależności od tego, czego dotyczy sytuacja i zapytała, jak to właśnie jest: czy ona ma być jak wszyscy, czy nie jest "wszyscy"? - Mama była zdziwiona pytaniem, stwierdziła, że dobry przykład zawsze należy brać z większości, ale swój rozum też trzeba mieć. Dopytywałam, jak się do tego w takim razie stosować. Mama odpowiedziała: "Jak większość ma dobre oceny, to ty też, a jak namawiają na wagary, to trzeba być indywidualistą". Uśmiałam się - mówi.
Grzechem byłoby w temacie znajomych i kolegów nie wspomnieć o "Nie jestem twoją koleżanką". To był punkt graniczny wyznaczający strefę, której nigdy nie należy przekraczać.
Jedzenie - rzecz święta

To, że mieliśmy ogólnokrajowe przyzwolenie na zostawianie ziemniaków i nakaz zjedzenia mięsa podczas obiadu, to oczywiste. Ale ile razy pytaliśmy nasze mamy, czy jest coś słodkiego i słyszeliśmy o cukrze? Bywały też mamy z lotnym poczuciem humoru, które odpowiadały, że są one. Słodkie.
Niejadki mogły usłyszeć, że "wiatr mocniej powieje i się przewrócisz".
W wielu domach do dziś w grudniu z ust mam pada "Zostaw, to na święta", gdy zanęceni zapachami kręcimy się po kuchni. Naturalnie w same święta, gdy najedzeni pod korek nie możemy już patrzeć na jedzenie słyszymy: "No zjedz jeszcze, dla kogo ja to gotowałam?!". Zatem i w tym przypadku nie ma jednej słusznej wersji i podejścia do tematu.
Tematy śmiertelne i poważne
Mój osobisty faworyt to teksty poruszające najczulsze struny w sercu. Wypowiadane w sytuacjach bez wyjścia, gdy zbuntowany nastolatek wzbijał się na wyżyny retoryki i udowadniał błędy w rozumowaniu rodzicielki, wzajemnie wykluczające się teorie i doznawał olśnienia w tym labiryncie "złotych myśli", którymi raczony był od dzieciństwa. Tradycyjne "Nie pyskuj!" przestawało działać około 15 roku życia. Wtedy z gracją wjeżdżało na salony "Wspomnisz moje słowa", oraz "Jeszcze zatęsknisz jak mamy zabraknie", a w przypadku poczucia braku autorytetu konieczne było "Tobie się oczy otworzą, jak mnie się zamkną". Z tym nie dało się wygrać. Bo jak wygrać z wizją zostania sierotą?
Syf, bałagan i pochodne

Nasze mamy zawsze miały zastrzeżenia co do stanu naszych pokojów. W kompletnie losowym momencie dnia potrafiły otworzyć drzwi, stanąć w nich, omieść wzrokiem naszą osobistą przestrzeń i skwitować w bardzo brutalny sposób nasze ukochane gniazdko: "Tylko tu nas**ć na środku jeszcze" to tekst, po którym większości z nas robiło się niemożebnie głupio i takie było jego założenie.
Moja osobista mama używała innego, równie obrazowego "Dziada z babą tu brakuje" i tego określenia używała także, otwierając przepełnioną szufladę, odwiedzając mocno zatowarowany sklep oraz lumpeksy na gwałt wymagające sprzątania.
Mama Agnieszki używała groźby, by wzmocnić przekaz. - Zawsze byłam bałaganiarą, od dziecka. Moja mama nie potrafiła się z tym pogodzić i często mówiła, że "Jak nie posprzątam, wywali to wszystko przez balkon". Po kilku razach przestałam jej wierzyć, a jak zobaczyła, że to przestaje działać, kiedyś naprawdę wywaliła mi maskotki przez okno. Musiałam lecieć i zbierać. Teraz to mnie to bawi, ale wtedy nie było mi do śmiechu - wspomina.
"Ja nigdy tak nie powiem do swoich dzieci"
Kompendium tekstów naszych mam jest znacznie większe, kultowe "Liczę do trzech", gdy prokrastynowaliśmy, albo "Myślisz, że ja śpię na pieniądzach" w odpowiedzi na prośbę o kupno zabawki czy słodyczy, a także całe mnóstwo innych znanych wszystkim powiedzonek świadczą o tym, że wychowanie mieliśmy wszyscy bardzo zbliżone.
Wiele z nas powzięło w latach nastoletnich i wczesnodorosłych postanowienie, że nigdy, przenigdy nie użyje żadnego z tych tekstów do swoich własnych dzieci. Zaklinaliśmy się na wszystko, bo te teksty nas irytowały i odbierały nam możliwość dalszej dyskusji. Widzieliśmy ich niedorzeczność, często kompletnie oderwane od rzeczywistości argumenty, wiedzieliśmy, jak podnoszą ciśnienie i jak budują wokół nas ściany.
Powiedzcie, drodzy rodzice - milenialsi: jak wam idzie trzymanie się tego postanowienia?