"Nie pamiętam dnia, w którym zginął mój tata, ale pamiętam każdą noc bez niego"
Swoim postem zamieszczonym w mediach społecznościowych wywołała prawdziwą burzę. Jej dosadny komentarz dotyczący bezmyślności ludzi, którzy idą w góry, mimo lawinowej czwórki i zamkniętych szlaków, cytowały ogólnopolskie media. Ania Wesołowska, córka ratownika TOPR, który zginął w lawinie, napisała to, co myśli wielu z nas. Bez znieczulenia. Teraz, w rozmowie z Interią opowiedziała o życiu w rodzinie TOPR-owca, o szacunku do gór i skutkach ludzkiej nieodpowiedzialności.
W Tatrach panują bardzo trudne warunki. Duże opady śniegu, silny wiatr i niskie temperatury zmusiły Tatrzański Parki Narodowy na wniosek TOPR do podjęcia bardzo trudnej decyzji, zamknięcia na kilka dni wszystkich szlaków turystycznych. TOPR ogłosił najwyższy, możliwy w Polsce, stopień lawinowy - czwórkę.
Tak skrajnie ciężkich warunków dawno w Tatrach nie było. Niestety nie zabrało takich, którzy komunikaty i ostrzeżenia zignorowali. Każdego dnia słyszymy o nieodpowiedzialnych turystach, którzy mimo zakazów, poszli w góry narażając nie tylko własne życie, ale i ratowników, którzy z poświęceniem ruszali na pomoc. Takie sytuacje trudno komentować. Brakuje słów, którymi można by określić bezmyślność niektórych ludzi. Na nic zdają się apele, prośby, upominania.
Zobacz również: Jak się przygotować do wyjścia w góry? Porady alpinisty
Dlaczego w ubiegły weekend TPN wraz z TOPR-em podjęli decyzję o zamknięciu szlaków? Dawniej takie sytuacje prawie się nie zdarzały. Tylko nieliczni i doświadczeni chodzili zimą w góry. A dziś, kiedy zrobiła się swoista moda na Tarty, całe rzesze niedoświadczonych piechurów, z wysokim mniemaniem o własnych możliwościach, bez cienia zastanowienia i umiejętności, ochoczo ruszają w góry. Gdyby nie podjęto takiej decyzji, mogłoby dojść do tragedii. Na popularnym szlaku do Morskiego Oka, który latem, niektórzy pokonują, o zgrozo! w klapach, zeszła potężna lawina. Gdyby szlak był otwarty, mogliby zginąć ludzie. I padłoby pytanie: dlaczego tak się stało? Kto ponosi za to odpowiedzialność?
Nie możemy oczekiwać, że za nasze błędy i bezmyślność ktoś inny zapłaci najwyższą cenę, straci życie. I takie właśnie przesłanie do nas wszystkich ma Ania, córka Marka Łabunowicza "Mai", który zginął w lawinie niosąc pomoc innym. Miał 29 lat. Emocjonalnym wpisem podzieliła się na Facebooku.
W rozmowie z INTERIĄ Anna Wesołowska opowiedziała o akcji ratunkowej, podczas której zginął jej ojciec, pracy ratowników TOPR, szacunku do gór i bezmyślności turystów.
Córka TOPR-owca: Po człowieka nie idzie jeden ratownik, ale cała ekipa. Większość z nich ma rodzinę, dzieci, żonę.
Katarzyna Piątkowska: Aniu, napisałaś: "Chcesz ryzykować? Proszę bardzo - idź. Ale nie wzywaj pomocy! Jeśli idziesz to na własną odpowiedzialność. (...) Przez takich jak ty (...) zginął mój Tata - Marek Łabunowicz Maja. Taki jak ty zniszczył moje dzieciństwo, zrobił rany na całe życie (...) Jesteś samobójcą? Śmiało - idź. Ale nie powinieneś liczyć, że ktoś po ciebie przyjdzie." Mocne słowa....
Anna Wesołowska: - Wiem, że to dość dosadne, mocne słowa. Ale chciałam niektórymi wstrząsnąć, dać im do myślenia. Problemem nie jest tu moja osobista tragedia. Chodziło mi przed wszystkim o to, że jest wysoki stopień lawinowy, szlaki były zamknięte, więc teoretycznie nikogo na tych szlakach nie powinno być. A mimo to znaleźli się i cały czas znajdują, tacy co w góry idą. Jak usłyszałam kolejną, taką historię, to był ten moment, w którym coś we pękło. Jakim prawem ci ludzie wchodzą na szlaki, skoro są zamknięte i jest tyle ostrzeżeń o niebezpieczeństwie? Dlaczego ktoś lekceważy to zagrożenie, idzie w góry a później wzywa pomoc?
- Ratownicy oczywiście pójdą, bo przecież ślubowali. Tak, ale uważam, że tu powinniśmy się chwilę zastanowić. Skoro jest zakaz, to dlaczego ktoś w ogóle poszedł w góry? Złamał przepisy, za to jest kara a teraz oczekuje pomocy. I nie chcę, żeby źle mnie zrozumiano. Oczywiste jest, że ratownicy są po to, aby nieść pomoc. Ale w tej konkretnej sytuacji, kiedy szlaki są zamknięte, są zakazy, to skłania do zadania pytania: czy w takim przypadku ratownicy powinni iść w góry, w ekstremalnych warunkach, ryzykując własne życie? Jeżeli osoba świadomie łamie zakaz to nie ma prawa oczekiwać później pomocy. Po jednego człowieka nie idzie jeden ratownik, ale cała ekipa, kilka osób. I większość z tych osób ma rodzinę, dzieci, żonę.
Twój tata zginął w lawinie w 2001 roku. Twoja osobista tragedia, przeżycia dają ci prawo, aby mówić głośno o takich rzeczach, aby oceniać zachowanie innych?
- Wiem, jak żyje się bez ojca. Chciałam tym apelem uchronić niektórych przed takim losem. W TOPR-ze są też młodzi mężczyźni, niektórzy z nich dopiero co założyli rodziny, mają malutkie dzieci. Ja straciłam tatę jak miałam 4,5 roku. Bardzo ciężko jest żyć w poczuciu, że taty nie ma. Ktoś może mi zarzucić, że mój post był zbyt ostry, że nie mam prawa tak oceniać ludzi. Uważam, że mam prawo głośno mówić na temat zachowania niektórych ludzi i to zachowanie oceniać. Nie konkretną osobę, ale konkretne zachowanie.
- Bardzo popularne ostatnio jest hasło: "I tak TOPR po mnie przyjdzie i mnie uratuje". To stało się bardzo powszechne. Obserwuję spadek szacunku do ratowników, do ich pracy. Na szczęście, to nadal tylko wyjątki, ale i tak niepokoją. Jeżeli choć jedna osoba po przeczytaniu tego wpisu, zastanowi się i zrezygnuje z wyjścia w góry, to będę szczęśliwa. Mam nadzieję, że dzięki temu, że głośno się o tym mówi, uda się kogoś uratować. Wielu tragedii w górach można byłoby uniknąć, gdyby ludzie byli odpowiedzialni.
Niestety wiele osób idzie w góry nieprzygotowanych, bez doświadczenia. TOPR apeluje, TPN apeluje, media ostrzegają, ale to wciąż za mało...
- Zarówno TPN jak i TOPR starają się uczyć turystów w kwestii bezpieczeństwa w górach. Komunikaty pogodowe, lawinowe, opisy szlaków. To wszystko jest dostępne. Natomiast jeżeli ktoś czyta i tego nie rozumie, to ja już nie wiem jak inaczej można taką osobę nauczyć. Ryzyko w górach jest zawsze, góry to potęga, tu człowiek powinien mieć dużo pokory. Z każdym rokiem w Tatry przyjeżdża coraz więcej ludzi, pobijane są kolejne rekordy. W zeszłym roku TPN odwiedziły ponad cztery miliony turystów.
- Niestety ludzie nie przygotowują się do górskich wycieczek. Gdyby zapytać przeciętnego turystę idącego szlakiem do Morskiego Oka jakie jest podstawowe wyposażenie w góry, to by się okazało, że nie ma pojęcia. Większość nie wie, że niezależnie od pory roku, powinno się mieć czołówkę, czapkę i rękawiczki, nawet latem. Pogoda w górach może się zmienić diametralnie, szczególnie w wyższych partiach. Ludzie nie wiedzą o podstawowych rzeczach. Przerażające.
Pamiętasz dzień, w którym zginął twój tata?
- Nie pamiętam. Byłam mała i nie wszystko mi wtedy mówiono, odizolowano mnie od tej tragedii. Z tego dnia zapamiętałam tylko bitwę na poduszki z moją koleżanką, u której wtedy byłam. Pamiętam jednak dzień, w którym mój tata do domu nie wrócił ... Pamiętam pierwszą noc bez niego, drugą ... i każdą kolejną. Tego nie powinno przechodzić żadne dziecko ani czteroletnie, dwunastoletnie czy osiemnastoletnie.
- Nikt w tak młodym wieku nie powinien mierzyć się czymś takim. A tym bardziej z komentarzami: "po co tam poszli, przecież wiedzieli, że idą po ciała. Albo: przecież znali ryzyko, taka praca". Owszem znali ryzyko, ale składali przysięgę. To pokazuje jakimi ludźmi są ratownicy. Potrafią poświęcić wszystko, rodzinę, bliskich, aby ratować kogoś, kto poszedł w góry mimo ostrzeżeń, bez doświadczenia i przygotowania. Mówię tu właśnie o takich sytuacjach, gdzie są ostrzeżenia, zakazy itd. Nie mówię o wypadkach losowych, ale o skrajnej nieodpowiedzialności. Mój tata szedł na ratunek ludziom, których w ogóle w danym dniu nie powinno być na tym szlaku. Była lawinowa trójka, bardzo ciężkie warunki. W dodatku szli wariantem letnim, zamiast zimowym. Nie mieli wystarczającego doświadczenia.
- Wszystko zaczyna się od jednego błędu. Jeżeli panują tak trudne warunki, szlaki są zamknięte to błędem jest samo wyjście z domu, decyzja, że pójdę w góry. Jeżeli ktoś nie szanuje swojego życia, to jego sprawa. Jeżeli chce narażać własne życie niech to robi, ale nie ma prawa narażać innych. Pierwsza zasada ratownictwa: sprawdź czy sam jesteś bezpieczny i dopiero ratuj innych.
Wróćmy jeszcze do dnia, w którym zginął twój tata, co wiesz na ten temat?
- To było 30 grudnia 2001 roku. Lawina porwała trójkę turystów, którzy wyszli ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Jednemu z nich udało się wydostać i zbiegł do schroniska po pomoc. Grupa ratowników TOPR wyruszyła ze schroniska, kolejna z Zakopanego. Mój tata był w tej drugiej grupie. W drodze otrzymali informację, że dwóch turystów wydobyto spod lawiny martwych. Szli więc, aby potwierdzić zgon, ale i wesprzeć swoich kolegów. Gdy prawie doszli na próg kociołka pod Szpiglasową, ruszyła kolejna lawina. Śnieg zsypał ośmiu ratowników. Dwóch wydostało się samodzielnie i odnaleźli resztę. Poza Bartkiem Olszańskim i moim tatą.
- Rozmawiałam z ratownikami uczestniczącymi w tej akcji. Jeden z nich wspominał, że strasznie nim rzucało a później przykryła go potężna warstwa lodu. Został zabetonowany. Tak się mówi, śnieg jest ciężki, twardy i w momencie, kiedy lawina się zatrzymuje, śnieg tężeje i robi się jak beton. Całe szczęście wystawała mu noga, więc pozostali ratownicy zdołali go zlokalizować i wyciągnąć. Mój tata spadł najniżej, przeleciał przez skałę, znalazł się pod dwumetrową warstwą śniegu. Jak go odkopali to natychmiast rozpoczęto reanimację. Udało im się przywrócić słabe tętno. Jeden z ratowników przez całą drogę do schroniska siedział na moim tacie i prowadził resuscytację. Nie znał taty, ale pamiętał, że ma małą córeczkę. Wspomina, że obraz mojego taty ze mną na rękach dawał mu wielką siłę, aby cały czas prowadzić reanimację w tak skrajnych warunkach!
Rozmawiasz z kolegami taty, innymi ratownikami o tym wypadku?
- Ratownicy niechętnie opowiadają o śmierci swoich kolegów. To bardzo zgrana grupa, ciężko dostać się w ich szeregi i ciężko zdobyć ich zaufanie. Wiem, że mimo, że nie mówią o tych wypadkach głośno, to w swoim gronie często wspominają zmarłych kolegów. Blizny pozostają na całe życie. Też zadają sobie pytanie: dlaczego to nie ja zginąłem, dlaczego lawina nie wzięła mnie? Jest też ogromna odpowiedzialność, która spoczywa na naczelniku TOPR-u. To on podejmuje decyzję o rozpoczęciu akcji. Ja nie mam do niego pretensji, nie winię go, że podjął takie decyzje. Każdy wtedy mógł zginąć. Dowiedziałam się później, że to właśnie pan Jan Krzysztof zgłosił mnie do Fundacji "Dorastaj z nami" (red. Fundacja zajmująca się pomocą dzieciom bohaterów, którzy zginęli lub zostali poszkodowani na służbie).
- Zawsze z sentymentem odwiedzam centralę TOPR. Z podziwem patrzę na ratowników, ich poświęcenie a należy podkreślić, że nie jest to dobrze płatna praca. Duża część to ochotnicy, którzy nie dostają za akcje żadnych pieniędzy. A nawet etatowi TOPR-owcy zarabiają mało. I o tym też powinno się mówić. Oni ryzykują życie. I robią to z pasji, ale muszą też przecież wyżywić rodzinę. I dlatego większość z nich ma dodatkowe zajęcia, pracują na przykład jako przewodnicy górscy.
Pamiętasz tatę?
- O dziwo tak! Pamiętam, mimo, że byłam bardzo mała. Podczas terapii, na którą chodziłam, dowiedziałam się, że przez traumę wywołaną śmiercią taty, występuje u mnie pamięć emocjonalna. Czyli wszystko, co wywołuje duże emocje, bardzo dokładnie zapisuje się w mojej głowie. Dodatkowo bardzo pielęgnuję te wszystkie obrazy z tatą. Jest kilka takich sytuacji, które pamiętam bardzo dobrze. Tak jak pierwszą wyprawę w góry. Miałam wtedy nie więcej niż trzy lata. Mieliśmy spędzić noc w górach. W ostatniej chwili mamę wezwano do pracy. Poszliśmy więc z tatą sami. Pamiętam wielki plecak, do którego na górze przyczepiony był mój różowy nocnik. Tata przez całą wyprawę karmił mnie snickersami. To, że jadłam same słodycze podczas wyprawy, wydało się kolejnego dnia, jak babcia chciała dać mi batonika. Powiedziałam, że już nie chcę, bo jadłam je przez ostatnie dwa dni i że mam dość. Do dziś nie lubię snickersów. Pamiętam, jak budowaliśmy z tatą bałwana na kształt mojego ulubionego Kubusia Puchatka, czy jak tata ratował mnie przed pająkiem, którego strasznie się bałam. Te wspomnienia pielęgnuję każdego dnia.
Tata był od początku bohaterem...
- Tak, dla mnie od zawsze, szczególnie jak ratował mnie przed pająkiem (śmiech) Obchodziliśmy ostatnio pierwszy raz Dzień Dziadka. Mój synek ma pół roku. Pojechaliśmy na cmentarz, przedstawiliśmy dziadkowi wnuka. Będziemy opowiadać synkowi o dziadku, o tym jakim był nietuzinkowym człowiekiem. Człowiekiem pełnym pasji, gotowym do poświęcenia. Zabawnym, towarzyskim, kochającym muzykowanie.
Skąd przezwisko "Maja"?
- Jeszcze z czasów harcerstwa. "Pszczółka Maja" to była pierwsza piosenka, którą grał tata na wszystkich instrumentach, które brał do ręki.
Jak się żyje w rodzinie ratownika TOPR-u?
- Toprowcem mój tata został zanim poznał mamę. Musiała więc to zaakceptować. Ta praca była częścią mojego taty, a jak się kogoś kocha, to się akceptuje go w całości. Dzięki temu, że tata był ratownikiem, rodzice prowadzili bardzo aktywny tryb życia. Mama skakała ze spadochronu, bo tata akurat miał jakieś szkolenie i ją zabrał, chodziliśmy w góry, na basen. W wieku trzech latach wchodziłam z rodzicami ma Giewont.
- Mama nigdy nie miała poczucia, że tacie może się coś stać. Ryzyko było wpisane w nasze życie. Dopiero tego dnia, gdy zeszła lawina, mama pierwszy raz poczuła, że stało się coś złego. Nie mogła się do niego dodzwonić. I już wiedziała, że coś jest nie tak...
- Ze śmiercią taty pogodziłam się niedawno. Jako dziecko nie przepracowałam tej straty, nie przeżyłam żałoby. Musiałam się z tym zmierzyć już jako dorosła osoba. Dużo emocji mnie zalało, pojawiły się pytania, dlaczego on tam poszedł? Dlaczego mnie zostawił? Jak te emocje ze mnie wypłynęły, wypłakałam się, to zrozumiałam, że to była jego pasja, powołanie, misja. Mój tata był ratownikiem i ratował ludzkie życie, bez względu na wszystko. Nigdy nie złamał przysięgi, którą złożył wstępując w szeregi TOPR-u. To była kwestia honoru. Zapłacił najwyższą cenę, ale był świadomy tego ryzyka. Czy jest piękniejsza śmierć dla ratownika od tej w górach, podczas ratowania innych?
Rozmawiała: Katarzyna Piątkowska