O małej sowie, która ruszyła w drogę
Boże Narodzenie coraz bliżej, nadchodzi więc czas na świąteczne opowieści. Na przykład historię o sowie, znalezionej w gałęziach drzewka w Rockefeller Center.
Gdyby stworzyć ranking najpopularniejszych bożonarodzeniowych dekoracji, choinka stojąca w Rockefeller Center miałaby dużą szansę na pierwsze miejsce. Legendarne drzewko po raz pierwszy ustawiono w 1931 roku, w czasie wielkiego kryzysu. Inicjatywa wyszła od robotników, którzy, nie do końca oficjalnie, umieścili na placu sześciometrową jodłę, ozdobioną papierowymi girlandami i łańcuchami z suszonej żurawiny, było też kilka pustych puszek. Mimo dość prowizorycznego charakteru, dekoracja spodobała się na tyle, że dwa lata później zyskała już oficjalny status (a wysokość choinki podskoczyła do 15 metrów).
Od tego czasu drzewko pojawia się co roku, choć jego wygląd zmienia się, tak samo jak świat wokół: podczas II wojny światowej choinkę zdobiły skromne dekoracje w patriotycznych barwach, w czasach prosperity dwudziestu robotników ubierało ją przez dziewięć dni, a w ostatnich latach na gałęziach rozbłysły energooszczędne lampki.
Do tej historii każde Boże Narodzenie dopisuje nowe rozdziały. Tegoroczny mógłby nosić tytuł "O małej sowie, która ruszyła w drogę".
Pasażer na gapę
Oneonta to niewielkie, liczące 13 tysięcy mieszkańców miasto w stanie Nowy Jork. Z uwagi na ukształtowanie terenu, nazywa się je czasem "miastem wzgórz". Stamtąd właśnie przyjechało drzewko, które w tym roku stanęło w Rockefeller Center.
Licząca blisko 300 km podróż, zajęła kilka dni i częściowo odbyła się w asyście policji. Nic dziwnego, wszak ładunek był imponujący: 23 metry wysokości, 11 ton i gąszcz wiecznie zielonych, jodłowych gałęzi.
Mimo że podczas transportu choinki zachowywane były wszelkie normy bezpieczeństwa, na przejażdżkę załapał się pasażer na gapę - maleńka sowa, którą w gałęziach jodły, już po dotarciu na miejsce, znalazł jeden z pracowników odpowiedzialnych za przystrajanie drzewka.
"Przerażona, odwodniona, głodna, ale cała i zdrowa" - tak stan sowy opisuje dziennikarzom "Guardiana" Ellen Kalish z pomagającej zwierzętom placówki Ravensbeard Wildlife Center. Zwierzak został przebadany, poddany prześwietleniu, a na pocieszenie zaserwowano mu "tyle myszy, ile tylko był w stanie zjeść".
Kalish dodaje, że choć sowa jest niewielka, nie jest już dzieckiem - to dorosły osobnik, należący do jednego z najmniejszych gatunków sów, zwanych włochatkami. "To bardzo ciekawy gatunek" - tłumaczyła dziennikarzom BBC. "Żyją w nocy, doskonale się maskują. Nie sposób ich dostrzec, jeśli nie wiesz, gdzie szukać".
Ptak-podróżnik otrzymał nie tylko pomoc medyczną i wyżywienie, ale również imię. Nazwano go - jakżeby inaczej - Rockefeller.
Doskonała metafora
Sowa, budząca powszechne rozczulenie wśród nowojorczyków, dla Rockefeller Center może okazać się miłą PR-ową niespodzianką. Tegoroczna choinka już zdążyła bowiem stać się obiektem żartów. Internauci wskazując na jej mizerny wygląd i oklapłe gałęzie, okrzyknęli ją "doskonałą metaforą 2020 roku".
Przedstawiciele Rockefeller Center uspokajają jednak, że drzewko może i na razie nie jest imponujące, ale wkrótce odzyska "formę", nadwątloną w długiej podróży. "Jest pełna i piękna" - mówią.
Cóż, na ostateczną ocenę pozostaje poczekać do 2 grudnia, kiedy drzewko ma zabłysnąć tysiącami światełek.
A co się stanie z sową? Prawdopodobnie zostanie wypuszczona na wolność. Jak tłumaczy Kalish, w Stanach Zjednoczonych żyje sporo włochatek, więc Rockefeller z pewnością szybko znajdzie kompanów, z którymi będzie mógł spędzić święta.