„Ogród to terapia, ogrodnik to inny typ człowieka”. Polka, która pracowała u księcia Karola uczy nas ogrodnictwa
Żeby zobaczyć wspaniały angielski ogród nie trzeba jechać do Anglii. Katarzyna Bellingham stworzyła taki w kaszubskim Zgorzałem, godzinę drogi od Gdańska. Pani Kasia wydała właśnie swą drugą książkę pt. „Tajemnice angielskiego ogrodu”, poza tym prowadzi vloga, podcast „Naturalnie o Ogrodach” i często opowiada o ogrodach w Radiu Gdańsk, jest propagatorką i ambasadorką ekologicznego ogrodnictwa, a na swej drodze spotkała księcia Karola, dziś króla Zjednoczonego Królestwa. Spotkania z ogrodniczką gromadzą tłumy, a ona radzi nam żyć w zgodzie z naturą i porami roku.
Maciej Słomiński, Interia: Wywodzę się ze sportu i szczerze mówiąc, gdyby pani nie nazywała się tak jak słynny angielski piłkarz, Jude Bellingham, nigdy bym nie trafił na pani ślad. Wyjaśnijmy więc na początku - czy pani jest z tych Bellinghamów?
Katarzyna Bellingham: - Mam nazwisko po mężu, jego rodzina pochodzi dokładnie z tej samej miejscowości co rodzina Jude’a. Bellingham to mało popularne nazwisko, więc prawdopodobieństwo pokrewieństwa jest spore.
Nie jest już pani żoną Andrew Bellinghama, ale nazwisko zostało.
- Byliśmy małżeństwem grubo ponad 20 lat, nie wydaje mi się, że to jakiś problem. Poza tym powody biznesowe, od wielu lat prowadzę działalność pod tym nazwiskiem.
Zawsze chciała być pani ogrodniczką?
- Po podstawówce chyba nikt nie wie co chce robić w życiu. Idzie się za tłumem. W wieku 15 lat miałam zajawkę na historię i biologię, wypadkową tych dziedzin okazało się technikum o profilu historii ogrodów w Gdańsku. Fascynująca szkoła, naprawdę oryginalna. Chcę wspomnieć panią Ewę Muras, niesamowitą kobietę, dziś ma ponad 80 lat, ale nadal działa w zawodzie, jest jedną z najlepszych w Polsce specjalistek od historycznych ogrodów. Kiedyś była dyrektorką Łazienek w Warszawie, to ona stworzyła naszą szkołę z ramienia Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Ta placówka nazywała się wtedy Technikum Urządzania i Projektowania Terenów Zabytkowych Zieleni, dziś niestety już nie istnieje, zmienili jej profil na architekturę krajobrazu, bo to jest strasznie popularne w dzisiejszych czasach.
Kiedy trafiła pani pierwszy raz do Anglii?
- Miałam sporo szczęścia. Ogólnie bardzo podobał mi się kierunek szkoły, ale fascynowała mnie historia starożytna. Szykowałam się żeby iść na filologię klasyczną, ale pod koniec V klasy technikum, zaraz po maturze i po egzaminie zawodowym na mistrza ogrodnika, dostałam propozycję od dyrektora mojej szkoły, żeby pojechać na stypendium do Anglii.
Wyróżnienie dla najlepszej uczennicy?
- Nie miałam najlepszych ocen z matematyki, czy chemii, ale byłam lubianą, solidną uczennicą i nauczyciele wiedzieli, że interesuję się tematem zabytkowych ogrodów. Miałam też dobry angielski, siódmą klasę spędziłam u cioci w Stanach, chodziłam do szkoły w Denver w Colorado z Meksykanami i dziećmi kowbojów. Mój wyjazd do Anglii to wypadkowa wielu czynników. Wtedy tak naprawdę zaczyna się moja bardziej profesjonalna przygoda z ogrodami.
Pamięta pani pierwsze wrażenia z Anglii?
- Jeszcze podczas nauki w technikum mieliśmy piękną, dwutygodniową wycieczkę po zamkach i ogrodach nad Loarą. Wiedziałam, że takie ogrody z bajki istnieją, robiłam dyplom z ogrodu Villandry we Francji, byłam zafascynowana. Jak przyjechałam najpierw na kilkumiesięczny staż do ogrodu przy Hever Castle w hrabstwie Kent i zobaczyłam typowy angielski zameczek otoczony pięknymi ogrodami z wioską obok i kościółkiem z cmentarzem z poprzewracanymi starymi mogiłami i celtyckimi kamiennymi krzyżami, od razu wpadłam po uszy. Potem okazało się, że tam urodziła się i mieszkała w w XVII wieku słynna druga żona Henryka VIII Anna Boleyn. W Hever więc wszystko było bardzo związane z Henrykiem VIII, który przejął później to, co należało do rodziny Boleynów. Co za wspaniała historia! Nic dziwnego, że pod wpływem takiego klimatu wkrótce obdarzyłam Anglię wielką miłością. Mówi się, że hrabstwo Kent jest ogrodem Anglii, tam jest najlepszy klimat. To blisko Londynu, tam były pierwsze dworskie posiadłości. Miałam ogromne szczęście.
Dlaczego?
- Trafiłam najlepiej jak mogłam. Zawsze mieszkałam i pracowałam we wspaniałych miejscach. W Kent Hever Castle and Gardens pracowałam dwa miesiące, po czym właścicielka ogrodu zasponsorowała mi college o profilu professional gardening. Uczysz się przez dwa tygodnie intensywnie od rana do nocy, a potem cztery tygodnie jesteś w ogrodzie. Teoria i praktyka. Anglicy przez lata dorobili się świetnego systemu kształcenia profesjonalnych ogrodników - co widać po ich ogrodach. W tym czasie rozpoczęłam roczny staż na terenie flagowego ogrodu Angielskiej Organizacji Ogrodów Ekologicznych w Yalding Organic Gardens, nadal w Kent. Tu poznałam mojego męża Andrew, który pracował tam jako senior gardener. Po roku znajomości wzięliśmy ślub. Moje szczęście mnie nie opuszczało - patronem Angielskiej Organizacji Ogrodów Ekologicznych oraz ogrodu Yalding Organic Gardens był sam Książe Karol, który zaprosił mnie do odbycia dalszych praktyk zawodowych w swoim prywatnym ogrodzie w Highgrove, hrabstwo Gloucestershire.
Dziś Król Karol III.
- Karol był zawsze ogrodnikiem ekologicznym, od lat jest opiekunem naturalnych dzikich łąk, starych drzew. Karol bardzo dużo zrobił dla ekologii w Anglii, dlatego zawsze go szanowałam. Królowa Elżbieta mogła zrobić bardzo dużo, a nie zrobiła nic, w ogóle nie wypowiadała się na tematy ważne. Karol zaprosił mnie do pracy u niego w ogrodzie prywatnym na zasadzie wymiany z ogrodu Yalding Organic Gardens, co roku jeden student przyjeżdżał tam pracować.
Siedziała pani przy stole z Karolem jak my teraz?
- Wtedy nie wiedziałam, że dzieje się coś ważnego. Przy stole nie siedziałam, bo ogrodnik pracuje w ogrodzie i tam się widywaliśmy. Zresztą Karol jak Karol, ale z chłopakami pracowałam ramię w ramię.
Jakimi chłopakami?
- William i Harry. Harry był jeszcze dzieckiem, ja byłam studentką, dlatego przydzielano nam najgorsze roboty. Zawsze się śmieję, że mamy z Harrym doktorat z grabienia, przecinania krawędzi i przesiewania kompostu. William wtedy był bardzo przystojny, miał jeszcze wszystkie włosy (śmiech). A Karol, wydawał mi się stary, mimo że to było sporo lat temu.
Z tego co pan mówi, dla rodziny królewskiej nie jest ujmą pracować w ogrodzie.
- Jest wręcz przeciwnie. Dobrze urodzeni mogliby mieć kogoś do pracy i pokazywać paluszkiem, ale po tym można właśnie poznać kogoś szlachetnego, że jemu takie prace nie przeszkadzają. Praca uszlachetnia. Taka praca czy przebywanie w ogrodach czy na łonie natury to przyjemność, książę Karol nie był wyjątkiem, lubił to. Angielska arystokracja jest inna niż była kiedyś arystokracja polska czy rosyjska. U nas arystokracja była chyba delikatniejsza, bardziej mieszczańska, a w Anglii arystokraci często kończą szkoły rolnicze i zajmują się pracą lub chociażby zarządzaniem uprawami i hodowlą zwierząt na terenie swoich posiadłości. Książe Karol miał poza ogrodem kuchennymi i ozdobnym masę zwierząt hodowlanych - bydło, świnie, kury. Angielscy arystokraci są bliżej ziemi. Chętnie zamienią wyjście do opery czy na balet, na wypad na wyścigi konne czy polowanie. Podejrzewam, że jest to dla nich pewnego rodzaju terapia. Ja właśnie niedawno uzmysłowiłam sobie, że taki ogród to wspaniała terapia.
Kiedy to było?
- Mój syn zaczął właśnie wchodzić w okres nastoletni, zaczęłam z nim rozmawiać o kolegach i koleżankach, tata jednej koleżanki się powiesił, dziewczyna teraz cierpi psychicznie, ma depresję, straszne historie. Ja zawsze byłam osobą bardzo energiczną kochałam życie, pracę i jakoś nigdy nie dotychczas nie zastanawiałam się nad depresją, ale dzięki Albertowi zaczęłam się tym coraz bardziej interesować. I bardzo mnie wzrusza, jeżeli ktoś może w ogrodzie dojść do siebie. Często zdarza się, że osoby z problemami trafiają do mojego ogrodu, z różnych przyczyn jest im źle, jest im smutno ale mogą znaleźć ukojenie w ogrodzie. Niektórym wystarczy w ciszy siedzieć na ławce, inny przyjeżdżają do nas pomagać w pracach.
Nawet teraz, w deszczowy, polski listopad?
- Uważam, że listopad jest przepiękny, a jak wyjdzie trochę słońca, to po prostu jest niesamowicie. Terapia w ogrodzie może odbywać się o każdej porze roku, bo zawsze jest u nas co robić. Polega ona na tym, że w ogrodzie można bardzo szybko osiągnąć sukces. Bardzo dużo osób lubi na przykład odchwaszczanie, efekt widzisz dosłownie w pół godziny. Ktoś inny może widzieć efekt pracy na przełomie całego roku, od wysiewania przez wysadzanie sadzonek na zagony i jedzenie tego co urośnie później. Wysiewaj, uprawiaj i jedz - jakie to piękne, proste i użyteczne, prawda?
Co ogrodnik robi zimą?
- Staram się żyć w zgodzie z naturą, z jej cyklami, z porami roku. Wiosną zajmuję się ogrodem, latem organizuję wycieczki do ogrodów Wielkiej Brytanii i oprowadzam po swoim ogrodzie na Kaszubach, jesienią znowu ogród, zimą piszę publikacje oraz kursy ogrodnicze i planuję kolejny sezon. Zawsze wydaje mi się, że ta zima jest stanowczo za krótka, bo w połowie lutego zaczynają się już pierwsze wysiewy. Jestem zwolenniczką życia w harmonii z tym, co dzieje się za oknem więc zimą wycofuje się do domu, biura, staram się zwolnić tempo pracy i wybaczam sobie napady lenistwa czy okresy siedzenia w fotelu i gapienia się w ogień.
Pamiętajmy, że jako gatunek jesteśmy na ziemi około 300 tysięcy lat, ale dopiero od bardzo niedawna mamy ciepłe domy z bieżącą ciepłą wodą i prądem i właściwie możemy żyć tak samo przez okrągły rok. Kiedyś było inaczej. Uszanujmy to i dajmy sobie czasami na luz. Zima to czas na długie wieczory z kubkiem aromatycznej herbaty w dłoni. Przecież każdy sezon jest inny. To jest bardzo ważne dla naszego ciała i umysłu, żeby pozwolić sobie na to co mówi intuicja. Tego właśnie się nauczyłam będąc ogrodnikiem.
O tym jest pani pierwsza książka?
- "Ogród Bellingham. Jak uprawiać ogród zgodnie z naturą" jest o tym jak zakochałam się w ogrodach, jak zakochałam się w moim mężu, jak mieliśmy plany i pomysł, żeby kupić tutaj ziemię i coś zrobić w Polsce. Książka jest o tym ogrodzie, o tym skąd się wzięłam na Kaszubach. Jest w niej także dużo porad praktycznych, co robić w ogrodzie, jak zacząć ogród od podstaw i oczywiście jak być ekologicznym i świadomym ogrodnikiem.
A druga, najnowsza książka?
- "Tajemnice angielskiego ogrodu" - rzecz o angielskich ogrodach, ale to nie jest przewodnik. To moje wspomnienia i spotkania z ludźmi, z ekscentrycznymi angielskimi arystokratami i właścicielami ogrodów, dla których pracowałam mieszkając prawie 20 lat w Anglii. Zabieram czytelnika za kulisy. Wydaje mi się, że ta książka jest dla osoby, która nawet nie ma ogrodu. Takie czytadło. Ludzie mówią, że ta druga jest bardziej wciągająca od pierwszej, która jest bardziej praktyczna. Jest to też pochylenie czoła ku pracy ogrodnika - kiedyś lojalnego sługi, teraz niezależnego profesjonalisty, ale zawsze osoby szczególnej w życiu właściciela ogrodu. Opisuję trzech wybranych angielskich ogrodników, jednego z XVI, jednego z XIX i jednego z XX wieku. Nie chcę tworzyć jakichś mitów, że ogrodnik to w ogóle nie wiadomo kto. To byli bardzo mądrzy, ale też bardzo prości i pracowici ludzie. Ogrodnik to jest jakby inna rasa człowieka. Jak się jest ogrodnikiem na terenie czyjejś posiadłości, to jest się w służbie, ale się nie pasuje do żadnej kategorii. Właściciele ogrodów często ogrodnika traktują jak swojego przyjaciela i powiernika. Lady Morton, u której pracowałam dekadę, to był bardzo intymny związek, pytała się mnie jak ma się ubrać na bal itd. Ogrodnik wchodzi w rodzinę.
Na spotkaniach autorskich z panią są tłumy.
- Udało się stworzyć społeczność. Wśród patronów mojego ogrodu powstała grupa na WhatsAppie, gdzie ludzie wymieniając się uwagami, jest po 300 wiadomości dziennie. Uwielbiam spotkania z czytelnikami, najpierw się rozmawia, potem ludzie podchodzą z książkami po podpis. To nie są to jakieś długie rozmowy, ale często potwierdza się, że ogród jest terapią. Ludzie mówią o bardzo poważnych sprawach, na przykład depresji lub innych chorobach jakie mieli i o energii, którą czerpią z podcastu, vloga czy audycji w Radiu Gdańsk - one stawiają ich na nogi. Dzięki nim wyszli do ogrodu, zaczęli coś robić i po prostu się lepiej poczuli. Niektóre opowieści bardzo mocne, jednej pani syn odszedł w młodym wieku. Innej pani mama miała udar i dopiero po roku, będąc w ogrodzie zaczęła mówić. Ja jestem tylko mostem czy łącznikiem - najbardziej pomaga sam ogród.
Katarzyna Bellingham, obywatelka świata i Europy. W ilu procentach jest pani Polską, w ilu Angielką, a w ilu Rosjanką - bo pani mama jest Rosjanką? Nie chodzi mi o genetykę, a o drogę życiową.
- W Anglii mieszkałam prawie 20 lat, większą część mojego dorosłego życia, czuję się tam całkowicie jak w domu i kocham ten kraj do bólu, ale przede wszystkim czuję się oczywiście Polką. I nie mówię tego dlatego, że jak się żyje w Polsce, to lepiej być Polakiem stuprocentowym. Mama Rosjanka, ma partnera Niemca, który przyjechał do Gdańska w latach 70-tych na studia i został. Tata nie żyje, dziadkowie nie żyją, a moja ciocia siostra taty żyje, ale od ponad 40 lat w Stanach. Druga ciocia jest w Charkowie. Wygląda na to, że ja chyba w ogóle nie mam już Polaków w rodzinie, która mieszka w Polsce. Może dlatego właśnie tym bardziej czuję się Polką i podwójnie kocham polskość, chodzi mi bardziej o jej zasoby naturalne niż bohaterów narodowych, bo jak wiadomo historia zmienną jest. Kocham polskie krajobrazy, góry, morze, lasy, puszcze i naszą chłopską tradycję dobrego jedzenia i wspaniałej gościnności. U Kaszubów natomiast (to moja mała ojczyzna) cenię pracowitość, otwartość i świetne poczucie humoru.
Zawsze chciałem o to zapytać kogoś mądrzejszego - czy działki to polski fenomen?
- Wydaje mi się, że kiedyś działki to był wręcz obciach. Ludzie, którzy dziedziczyli jakąś działeczkę pracowniczą, bardzo często się ich zrzekali. Jakaś miastowa pani księgowa czy nauczycielka albo aptekarka, gdzie ona później po pracy jeszcze pójdzie ryć do ogrodu, za dużo trzeba ogarniać. Mój kolega do dziś wspomina jak tata kazał mu nosić na działkę worki z nawozem kurzym - wiadomo że do dziś nie interesuje się ogrodnictwem po tak dramatycznych początkach. Ale czasy zmieniają się i teraz bardzo wiele osób docenia posiadanie takiej działki, ich cena i popularność idą w górę. Wierzę, że moje podcasty, audycje, vlog i książki pomogły wielu osobon przy podjęciu decyzji zakupu czy nawet utrzymania posiadanej już działki - nie pozbywania się jej z powodu nawału pracy. Namawiam ludzi, aby podeszli do ogrodnictwa spokojnie, z szacunkiem dla przyrody i zamienili szpadel na mniej szkodliwe dla gleby widły. Aby pozwolili na to, aby ten ogród był trochę zaniedbany bo nie musi być perfekcyjny, to jest zdrowsze dla nas i dla planety. Kopanie wręcz jest niezdrowe dla gleby. Podążając za moimi poradami dużo osób mówi, że jednak nie zrezygnowało z działki i dało sobie jeszcze jeden sezon. A teraz są szczęśliwi.
Rób to co kochasz, a nie będziesz w pracy ani jednego dnia - tak się mawia.
- Ten ogród to jest biznes, nie oszukujmy się. Nie miałam zamiaru być bizneswoman. Nie chcę narzekać, bo mam naprawdę super życie, niemniej to jest cały czas praca. Od momentu, gdy otwieram oczy do momentu, gdy je zamykam, cały czas pracuję. Przelewy, szambo, obornik, wolontariusze. No i jeszcze nastoletni syn, który uczy się w domu online w angielskiej szkole, też muszę mieć na niego oko.
Mówiła pani, że żyje zgodnie z porami roku więc nie wiem czy pytanie o plany jest na miejscu.
- Kiedyś miałam marzenie, żeby kupić stary dom w Toskanii i go odnowić. Ale obecnie tutaj na Kaszubach znalazłam swe miejsce na ziemi i mam cel w życiu, aby udostępniać mój ogród osobom, które go potrzebują. Pamiętam jak kiedyś, po długim i trudnym sezonie, w ostatni dzień otwartego ogrodu padałam ze zmęczenia i myślałam już żeby zamknąć ogród. I wtedy przede mną stanęła kobieta, nie wiem w ogóle skąd, chyba z księżyca spadła, i mówi: "Pani Kasiu, jaka ja jestem wdzięczna, że Pani ten ogród ma, że my możemy przyjść tutaj w tym lesie szukać spokoju i korzystać z dobrodziejstw natury". No i masz babo placek - nie miałam serca zamknąć tego ogrodu. Będziemy ograniczać ilość gości, przez Internet sprzedawać określoną liczbę biletów. Jak jest za dużo osób, to już nie ma tego klimatu po który przychodzą osoby spragnione wycieszenia.
Chcę po prostu tu mieszkać i pisać, bo uwielbiam pisać. Marzy mi się taki dom, żeby były wszędzie szyby i żebym siedziała w tym domu i żeby mi się wydawało, że jestem w lesie. Może kiedyś się uda.