Sprzątałam już 10 razy. Zawsze wraca chaos. Przekleństwo "szuflady wstydu"
Wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście są w każdym polskim (i nie tylko) domu, właściwie nie mają racji bytu. Nie liczymy domów pokazowych, ani osób zawodowo zajmujących się organizacją i porządkiem. Zaglądając do zwyczajnych, typowych polskich kuchni, salonów i przedpokojów, a nawet pokojów dziecięcych - mogą być wszędzie. Jedni mają tylko jedną, inni niechętnie przyznają, że posiadają ich kilka. Szuflady wstydu. Co takiego się w nich znajduje i - co ważniejsze - co za klątwa została na nie rzucona, że nie da się ich uprzątnąć?

Spis treści:
Czym właściwie jest szuflada wstydu?
Sama nazwa funkcjonuje dopiero od niedawna, ale świetnie oddaje istotę "problemu". Zagracone przedmiotami różnego pochodzenia szuflady, które pomimo wysiłków pokładanych w próbach ich organizacji, uprzątnięcia, ogarnięcia szuflady (ale bywają też całe szafki, których wnętrze bywa tajemnicą nawet dla właściciela) to prawdziwa zmora niemal każdego polskiego domu i mieszkania. Dlaczego uparcie powracają do stanu totalnego bałaganu? Co się w nich znajduje? Czy da się z nimi wygrać? Ponieważ temat wzbudza emocje u każdego, kogo o takie wstydliwe zakamarki pytałam, warto zbadać problem bliżej. Zacznę od siebie, bo, tak, mam takie dwie.
Są w każdym domu
Jedna znajduje się w kuchni. Mniej więcej dwa-trzy razy w roku znajduję w sobie motywację i wiarę w to, że tym razem uda mi się doprowadzić ją do przejrzystości, wzoru organizacji i powodu do dumy, nie wstydu. W przeciągu miesiąca od porządków i usunięcia z niej mnóstwa niepotrzebnych rzeczy wraca do swojego pierwotnego, zasyfionego stanu. Są tam: pudełko z nićmi i igłami, gwarancje na sprzęt kuchenny, które są jeszcze ważne, sitka, które nie mieszczą się do mniejszej szuflady, zapasowe baterie, podkładki pod kubek, lejki różnej wielkości, filcowe podkładki pod nogi krzeseł. I cała reszta gratów, przez które trzeba się przekopać, gdy raz na kilka miesięcy trzeba zaszyć jakąś dziurkę w spodniach czy bluzce.

Druga jest w salonie. Jedyna felerna. Na sześć szuflad komody, które są uporządkowane, przewidywalne, łatwo dostępne, tylko nad tą ciąży klątwa. Plątanina kabli, ładowarek, co do których nie mam pewności, czy działają, zapasowe telefony komórkowe, latarki, złącza niewiadomego pochodzenia, które przecież mogą się przydać (tak, na pewno), pistolet na klej na gorąco i reszta, co do której nie mam pewności. Raz wydawało mi się, że udało mi się zapanować nad chaosem, gdy uzbrojona w rzepy do spinania kabelków uporządkowałam wszystkie ładowarki, ale wszystko runęło, gdy na szybko musiałam znaleźć ładowarkę do telefonu znajomej, a że nie pasowało kilka pod rząd, rozplątałam wszystkie. Splątały się same z powrotem. A jak tam u innych?
Szuflada wstydu pojawia się sama - historia Łukasza

Łukasz niedawno się przeprowadził i do tej pory wydawało mu się, że nie ma żadnego miejsca w swoim mieszkaniu, które mogłoby być kłopotliwe. Jednak okazało się, że szuflady wstydu tworzą się same i wcale nie potrzeba do tego udziału właściciela. - Jako że się przeprowadziłem do innego mieszkania w maju, to oczywiście założyłem sobie, że od teraz będzie porządek. W kuchni mam dwie szuflady, z których najczęściej korzystam. Jedna pod drugą. W tej wyższej miały być wyłącznie opakowania z herbatami i jakieś podstawowe lekarstwa, taka domowa apteczka. Druga miała być szufladą "techniczną" - klucze do różnych pomieszczeń, nożyczki, taśma klejąca, jakiś młotek, jakieś podstawowe klucze (narzędzia), paragony itd. Nawet niewielki pojemnik tam umieściłem, żeby te rzeczy nie walały się po szufladzie, celem łatwiejszego sięgnięcia po nie. Teraz wszystko się wymieszało. Część zawartości z górnej szuflady mam w dolnej, i część z dolnej w górnej. Nie wiem, gdzie co jest - przyznaje mężczyzna.
W związku z nieszczęśliwym zrządzeniem losu, jakim jest lokalizacja jednej szuflady pod drugą, niebawem może skończyć się to całkowitym zablokowaniem ich z użytku. - Coraz częściej mam trudności z otworzeniem jednej i drugiej, bowiem się blokują ze względu na narastającą ilość rzeczy - ubolewa.
Andrzej i walka z chaosem na małej przestrzeni

Andrzej wynajmuje pokój w mieszkaniu, zatem zmuszony był zostać mistrzem organizacji na niewielkiej przestrzeni. Wiele kuchennych rzeczy musi trzymać w pokoju, do tego ubrania, suszarka na pranie, bieliźniarka. Ten mały pokój zastępuje całe mieszkanie. Udało mu się i dzięki pudełkom, praktycznym wskazówkom znalezionym w internecie i własnemu sprytowi wszystko znalazło swoje miejsce. Niestety, również szuflada wstydu. - Sam nie wiem już, co tam jest. Na pewno worki foliowe, worki na śmieci, papierowe talerzyki, ściereczki do okularów i mebli, ale gdzieś bliżej dna ostatnio widziałem nawet jednorazówki do golenia. Raz jak wylał mi się w niej płyn do naczyń, zmuszony byłem ją posprzątać. Niespodzianek było co niemiara, wiele rzeczy wylądowało w koszu. Gdy wszystko poukładałem i moim oczom ukazała się wolna przestrzeń, to skończyło się tak, że zacząłem tam dokładać więcej rzeczy, dla których nie mogłem znaleźć sensownego miejsca. I powstał znowu syf - mówi zrezygnowany.
Międzypokoleniowe szuflady pełne gratów
Maria również jest posiadaczką szuflady, nad którą straciła panowanie już lata temu. Wciąż nie traci jednak nadziei, że uda się ją uporządkować. - Dokopałam się do kalkulatorów, masażera głowy, zapasowych żarówek, świeczek i kliszy do analogowego aparatu. Nie wiem, czy są już wykorzystane, czy jeszcze dobre. Wydaje mi się, że przez nieforemność tych rzeczy trudno jest to jakoś sensownie poukładać. Pomiędzy tymi świeczkami walają się organizery plastikowe po kilku próbach zapanowania nad chaosem. Teraz pojemniki stanowią część chaosu. Najgorsze jest to, że mój własny syn sobie założył taką szufladę u siebie. Raz czegoś u niego szukałam, otworzyłam z ledwością, wyskoczyła na mnie sterta "niewiadomoczego". Syn krzyknął, żebym nigdy więcej tej szuflady nie otwierała. Nie wracałam już do tego tematu - puentuje kobieta.
Natalia ma "parkę" chaotycznych schowków

Natalia ma "rodzeństwo" szuflad wstydu. Zaczęło się niewinnie. Jak zawsze. - Dwie szuflady na "przydasie" lub jak nie wiadomo, gdzie coś schować, to tam. Bo nie zginie z domu, ginie tylko w czeluściach szuflady. Pierwsza powstała w kuchni. Początkowo leżały tam w należytym porządku drobne kuchenne przybory, ale zaraz dołączyły do nich baterie, śrubeczki, miarki, kleje, woreczki oraz cały arsenał kluczy i innych szpargałów, których nie da się okiełznać. Czy da się to uporządkować i nadać temu sens? Raz próba została podjęta, skutek ten sam. Grunt, że nie leży to na widoku. Drugą stworzyłam przypadkiem, a myśl o zrobieniu w niej porządku znika tak szybko, jak się pojawia. Miała służyć do przechowywania kosmetyków, skończyło się na wszystkich papierach, dokumentach, paragonach i innych cudach, o których wolę nie myśleć. Zapewne zniknie dopiero, jak będę zmieniała komodę w sypialni. Szybciej nie ma na to szans - kończy zrezygnowana.
Klątwa, brak organizacji czy niewidzialna więź?
Z pozoru nie łączy ich nic poza brakiem możliwości zapanowania nad nimi. Ja jednak dostrzegam punkty wspólne łączące wszystkie szuflady wstydu: unikanie otwierania ich podczas przyjmowania gości, a jeśli już musimy, uśmiechamy się przepraszająco, gdy coś niecoś się z nich wysypuje. Zbierając rzeczy z podłogi, uśmiechamy się przepraszająco, starając się obrócić to w żart. A przecież w większości przypadków słyszymy od znajomych słowa otuchy i zapewnienia, że też mierzą się z tym problemem. To trochę jak ze śmietnikiem pod zlewem. Niby wstyd, ale ostatecznie wygoda i punkt orientacyjny w każdej kuchni. Może pora je zaakceptować i przestać się ich wstydzić?
A wy? Co skrywacie w swoich "szufladach wstydu"?