"Oj tak, porobiło się". Rozmowy z rosyjskiego pociągu

Maja Wolny spędziła w Rosji trzy tygodnie. Pociągiem i samolotem przemierzyła drogę z Petersbura przez Moskwę, Nowosybirsk, Magadan, Krasnojarska, Tajszet, Jakucka do Kaliningradu. Rozmawiała z ponad setką Rosjan pytając ich o to, co sądzą o wojnie w Ukrainie, jak im się żyje pod władzą Putina, czego się boją i jakiej przyszłości spodziewają. Oto co zobaczyła i usłyszała.

Maja Wolny spędziła w Rosji kilka tygodni zbierając materiał do swojej nowej książki
Maja Wolny spędziła w Rosji kilka tygodni zbierając materiał do swojej nowej książkimaja wolnyarchiwum prywatne

O codzienności w Ukrainie mówi się wiele, o życiu w Rosji prawie nic. To źle?

Maja Wolny - pisarka, reportażystka: - Źle, bo rzeczy i zjawiska nie przestają istnieć tylko dlatego, że o nich nie mówimy. Przed podróżą do Rosji usłyszałam od kilku osób, że "tam już nie wolno/nie wypada jeździć", w komentarzach na moim facebookowym profilu czytam, że jedyną korzyścią z toczącej się wojny jest to, że wreszcie możemy przestać zastanawiać się, co słychać u Rosjan. Przez ponad sto lat zaprzątało nam to głowy, ale teraz już dość, skancelujmy ten kraj, wymażmy go ze świadomości. Tymczasem ja jestem przeciwniczką kancelowania czegokolwiek. Od zamykania oczu nie znikną pociski nuklearne, bogactwa naturalne, bezkresne tereny i zamieszkujący je naród. Bez względu na to, jaki finał znajdzie ta wojna, nie wymażemy Rosji. Niedźwiedź może zapaść w sen zimowy, ale pewnego dnia się obudzi i znowu nas zaskoczy.

Od zamykania oczu nie znika kraj, znika za to wiedza na jego temat. A na miejsce wiedzy wkrada się wyobraźnia. Często zwodnicza.

- Z niewiedzy bierze się też strach - siła bojowa chętnie używana przez Rosjan. Od czasu wybuchu wojny wiadomości o życiu codziennym w Rosji mamy niewiele, bo z kraju usunięto zagranicznych korespondentów, dziennikarzy, blogerów. Rosja opustoszała z "nierosjan", coraz bardziej zamykając się w swoim szaleństwie. A z szalonym krajem jest jak z pacjentem w szpitalu psychiatrycznym - zamiast pozostawiać go samemu sobie, lepiej zainstalować w jego pokoju kamerę i obserwować, cóż się tam u niego dzieje. Mnie udało się być właśnie takim okiem, posłańcem incognito.

Z niewiedzy bierze się też strach - siła bojowa chętnie używana przez Rosjan

Jak przebiegała twoja podróż?

- Wyruszyłam na początku października, spędziłam w Rosji ponad trzy tygodnie, poruszając się niemal wyłącznie pociągiem. Pojechałam z Tallina autobusem do Petersburga, później koleją do Moskwy, Nowosybirska, następnie samolotem do Magadanu, dalej do Krasnojarska, Tajszetu, Jakucka, a stamtąd do Kaliningradu i wreszcie przez Gdańsk do domu.

Maja Wolny podróżowała przez Rosję pociągiem
Maja Wolny podróżowała przez Rosję pociągiemmaja wolnyarchiwum prywatne

Co widać z okien pociągu jadącego przez Rosję? Można dostrzec, że to kraj prowadzący wojnę?

- Z okna pociągu nie. Jeżdżę do Rosji od 2006 roku i jeśli chodzi o, nazwijmy to, "megapejzaż" jest on niezmienny, skomponowany z wielkiej, niepokonanej przyrody. Nie wiem, co musiało by się stać, żeby zaburzyć ten obraz. Wystarczy jednak przenieść wzrok z okna do wnętrza pociągu i już można dostrzec zmiany, wszechobecną nerwowość, nieufność, napięcie. Z poprzednich podróży do Rosji zapamiętałam, że personel, zwłaszcza w wyższych klasach, był bardzo miły. Tym razem nie był, a przynajmniej nie w stosunku do mnie.

Do ciebie - Polki?

- Do Rosji przyjechałam z turystyczną wizą i belgijskim paszportem, podwójne obywatelstwo dało mi taką możliwość. Kiedy przedstawiałam się jako Belgijka, spotykałam się z zaciekawieniem, jednak chłodnym i podszytym nieufnością. W ostatnich latach, tuż przed pandemią, Rosjanie bardzo chętnie rozmawiali o polityce, nie odnosiło się uczucia, że stronią od tego tematu, nawet krytykowali Putina. Teraz zdecydowanie unikają tego rodzaju dyskusji. Jedyne na co sobie pozwalają to westchnienia w rodzaju "Oj tak, tak, porobiło się".

Tak było, kiedy mówiłaś, że jesteś Belgijką. A gdy przedstawiałaś się jako Polka?

- Wtedy nieufność zmieniała się we wrogość. Pewnego razu jechałam w przedziale ze starszym panem, zapytał mnie skąd jestem. Myślę sobie: miły dziadunio, powiem prawdę. Powiedziałam i zaraz pożałowałam, bo starszy pan z miłego zmienił się w absurdalnie wrogiego. Miałam ze sobą termos z kawą, ile razy po niego sięgałam, pomstował, mówił że od takich ilości kawy stanę się stara i brzydka. Potem przerzucił się na pomstowanie geopolityczne i zaczął znęcać się nad swoim wyimaginowanym obrazem Polski. "Jacy głupi jesteście w tej Polsce" - mówił. "Zabraknie wam, paliwa, gazu, zamarzniecie".

- Sytuacja zrobiła się na tyle nieprzyjemna, że chciałam poprosić konduktorkę o zmianę miejsca. Wraz z nadejściem konduktorki pojawił się jednak nowy problem, tym razem dotyczący nazwiska na bilecie. W paszporcie mam podwójne, na bilecie pojedyncze, a konduktorka, zauważywszy różnicę, orzekła, że mam zapłacić karę. Na te słowa uruchomił się i dziadunio, zauważając, że jeśli ktoś jedzie ze złym biletem, to trzeba go z pociągu wysadzić. "No zapłać karę, zapłać! Co, pieniędzy nie masz"? - poganiał.

Jaki był finał?

- Sięgnęłam do portfela i zapłaciłam karę. Cała ta sytuacja była nie tylko niekomfortowa, ale z mojej perspektywy również zaskakująca. Dotychczas w Rosji zawsze spotykałam się z życzliwością. Nawet jeśli zrobiłam coś nie tak, ludzie zawsze się uśmiechali i kiwali z politowaniem głowami: ot cudzoziemiec, taki niekumaty, taki zabawny. Teraz w ich postawie nie było niczego zabawnego.

Rosjanie unikają rozmów o wojnie i polityce
Rosjanie unikają rozmów o wojnie i politycemaja wolnyarchiwum prywatne

Mówisz, że Rosjanie unikają dyskusji o wojnie i polityce, przypuszczam jednak, że z kimś na te tematy rozmawiałaś. Co usłyszałaś i czy z tych rozmów wyłania się jakaś średnia?

- Kilka rozmów umówiłam jeszcze przed przyjazdem, większości rozmówców miałam jednak szukać na miejscu. Wiedziałam, że będzie to trudne, ale nie myślałam, że aż tak. Po kilku pierwszych dniach w Petersburgu byłam przerażona, myślałam: nic tu nie zrobię wrócę po miesiącu z pięcioma wywiadami w kieszeni.

- Ostatecznie nagrałam sto sześć rozmów. Spośród tych stu sześciu osób tylko dwie wyrażały postawy, zbliżone do tych, które panują w Polsce i zachodniej Europie: mówiły, że Rosja jest agresorem, popełnia zbrodnie wojenne, a to co się dzieje w Ukrainie nigdy nie powinno się wydarzyć.

Przejawiają litość, często pojawia się fraza "giną młodzi chłopcy". Nie ma jednak potępienia dla decyzji Kremla

A pozostałe sto cztery?

- Może nie popierają agresji, ale przyjmują postawę, którą można by określić: "Jest jak jest". Przejawiają litość nad cywilami, czasem nawet nad żołnierzami. Często pojawia się fraza "giną młodzi chłopcy", w ich słowach nie ma jednak potępienia dla decyzji Kremla. Mówią, że wojnę rozpętało NATO i Eurosojuz, które podsycając nacjonalistyczne nastroje, ogłupili ukraińskie społeczeństwo, doprowadzając je na skraj katastrofy.

- W podejściu do Ukraińców stosuje się rodzaj dwójmyślenia: z jednej strony mamy zły, nacjonalistyczny "reżim kijowski", z drugiej "braci Ukraińców". Zły reżim otępił dobrych braci, a sprawy zaszły tak daleko, że trzeba było zainterweniować, wybić im tę głupotę z głowy i zrobić porządek.

Czyli po raz kolejny dziejowa misja Rosji.

- Głosiciele teorii "dziejowej misji" stanowili osobną grupę rozmówców. Oni nie wzdychali, nie żałowali cywilów, tylko mówili: "Właściwie prowadzimy działania obronne. Gdybyśmy nic nie zrobili, oni staliby już w Moskwie". W ich koncepcji wojna traktowana jest jak operacja chirurgiczna, w której nowotwór wycina się od razu, nie czekając aż urośnie.

Rosjanie naprawdę mają poczucie, że Kreml realizuje misję prewencyjną przeciwko nazistom

"Oni byliby już w Moskwie", czyli kto?

- Naziści. Rosjanie naprawdę mają poczucie, że Kreml realizuje misję prewencyjną przeciwko nazistom. Do propagandy zaprzęgnięto kult 9 maja 1945 roku, czyli Dnia Zwycięstwa, tak jak osiemdziesiąt lat temu, tak i teraz ich naród "pokonuje faszyzm". Tej postawie towarzyszy wielkie rozczarowanie Polakami. "Dlaczego nas nie rozumiecie" - pytają wprost. "My wyzwoliliśmy was od Hitlera, a wy co teraz robicie? Co mówicie? Po czyjej stronie jesteście".

Konfrontowałaś te opowieści z informacjami o zbrodniach wojennych popełnianych przez Rosjan?

- Nie w każdym przypadku się dało. Część rozmówców była tak mocno przekonana o własnej racji, że nie było jakiejkolwiek przestrzeni na konfrontację.

Kiedy już się udawało, jaka była reakcja?

- Tylko te dwie osoby, te dwie ze stu sześciu, przyjmowały na siebie ciężar tych zbrodni. Były nimi poruszone nawet bardziej niż my. Mówiły wprost: jak my mamy z tym żyć? Jedna z nich wyznała, że od samobójstwa powstrzymuje ją tylko pragnienie, żeby nie odchodzić w momencie największej ciemności, żeby doczekać odrobinę lepszego świata.

Prawie nikt nie przyjmuje odpowiedzialności za to, co dzieje się w Ukrainie. Wręcz przeciwnie

A pozostali?

- Najczęstszą postawą była negacja, pytanie: "A była tam pani?". Żałowałam, że nie mogę powiedzieć "Tak, byłam". Mówiłam za to, że są świadkowie, zdjęcia, komisje. W odpowiedzi słyszałam: "śledztwo trwa, poczekajmy na wyniki" albo "na wojnie różne rzeczy się dzieją" albo "to wszystko są fotomontaże, z jednej ofiary zrobili setki". Popularna jest też teoria zbrodniarza - szaleńca. "Ach, tego pewnie dokonał ktoś z azjatyckich republik, oni tam znęcają się nad zwierzętami, potrafią zabić renifera jednym cięciem. Teraz dostali karabiny i oszaleli" - można usłyszeć.

- Prawie nikt nie przyjmuje odpowiedzialności za to, co dzieje się w Ukrainie. Wręcz przeciwnie, Rosjanie uważają, że ich armia znana jest z tego, że dobrze traktują ludność cywilną. Z polskiej perspektywy brzmi to absurdalnie, ale wiele osób przekonywało mnie, że to prawda, powołując się na swoje własne "badania". "Ja jestem pasjonatem II wojny światowej, zbieram dokumenty, zdjęcia" - mówili i przedstawiali mi rzekome dowody na to, że Rosjanin np. nigdy nie skrzywdziłby dziecka. Ich linia rozumowania i argumentacji jest prosta: Naziści są źli, to oni krzywdzą kobiety i dzieci. Rosjanie walczą z nazistami więc są dobrzy, a jeśli wydarzy się coś okrutnego, to sprawcą na pewno jest, ktoś z odległej azjatyckiej republiki.

W Rosji prawie nikt nie przyjmuje odpowiedzialności za to, co dzieje się w Ukrainie
W Rosji prawie nikt nie przyjmuje odpowiedzialności za to, co dzieje się w Ukrainiemaja wolnyarchiwum prywatne

Te dwie świadome osoby, o których rozmawiamy - skąd czerpią informacje o wojnie w Ukrainie?

- Dotarcie do obiektywnych informacji to w Rosji wyzwanie, zwłaszcza dla osób mało sprawnych technicznie. W kraju działa Roskomnadzor, kontrolujący internet. W efekcie, jakiekolwiek wyszukiwania wykonywane z terenu Rosji przynoszą rezultaty inne, niż w Europie. Przykładowo, gdy wpiszemy "Bucza" pojawi się niewiele wyników, a treści, które znajdziemy będą dotyczyły pomówień i propagandy. Można też trafić na anglojęzyczne źródła fabrykowane przez Rosjan. To wyjątkowo podstępna praktyka - ktoś może myśleć, że czerpie informacje z zachodnich źródeł, a tymczasem wcale tak nie jest.

- Pierwszym krokiem, pozwalającym na pozyskanie rzetelnych informacji, jest instalacja vpn, który daje dostęp do mediów społecznościowych i niezależnego portalu informacyjnego Meduza. Szacuje się, że abonentami tej ostatniej jest około miliona Rosjan. Zamieszczane w niej treści czyta pewnie większa grupa, ale tych, którzy pobrali aplikację, opłacili abonament i podjęli związane z tym ryzyko jest milion. W nienaukowy sposób można pokusić się o stwierdzenie, że mniej więcej tyle osób reprezentuje zachodni sposób myślenia o tej wojnie.

Pozwolę sobie na banał: To bardzo mało.

- Jest za to mnóstwo ludzi, którym po ludzku nie podoba się rosyjska polityka, nie chcą żyć w takim kraju, nie są proputinowcami, ale psychicznie są tak znękani, że nie mają w sobie siły na podjęcie jakichkolwiek aktów sprzeciwu. Po prostu pogrążają się w marazmie.

Próbowałaś oglądać rosyjską telewizję?

- Przeprowadziłam na sobie eksperyment: starałam się codziennie, przez przynajmniej 45 minut oglądać Pierwyj Kanał, czyli najbardziej propagandową stację.

Jakie wrażenia?

- Musiałam regularnie dzwonić do domu, żeby wykonywać reality check. Ja naprawdę mam duże doświadczenie z językiem propagandy politycznej, a mimo to często czułam potrzebę sprawdzenia podawanych przez telewizję informacji.

Do propagandy zaprzęgnięto kult Dnia Zwycięstwa
Do propagandy zaprzęgnięto kult Dnia Zwycięstwamaja wolnyarchiwum prywatne

To znaczy, że propagandowy przekaz jest dobrze zrobiony.

- Najskuteczniejszą propagandą jest ta, która zawiera ziarno prawdy. Ono jest przynętą. Łykamy ją i ani się obejrzymy, a haczyk już wbija nam się w wątrobę. Rosyjska propaganda, przy całej swej przaśności, jest przerażająca. Z działań naszej telewizji można się pośmiać, tam stosuje się więcej trików podprogowych. Mamy na przykład program publicystyczny, którego prezenter przez 15 minut wygłasza swoje credo i nawet się nie zająknie. W studiu są też zaproszeni eksperci: jakiś wojskowy, ekonomista, badacz z uniwersytetu, wszyscy stoją jak chłopcy w klasie i słuchają prowadzącego. Kamera czasem pokazuje jak kiwają głowami, potwierdzając, że prezenter dobrze mówi.

A czego dotyczy owo credo?

- Wojny w Ukrainie oczywiście. Żeby widzowie czasem nie zapomnieli, że NATO, Ameryka i zbrodniczy kijowski reżim stoją po jednej stronie, a po drugiej Rosja prowadzi zwycięską ofensywę.

- Ile razy słyszałam o tej zwycięskiej ofensywie, tyle razy dzwoniłam do męża z pytaniem: jaka ofensywa? Jaki sukces militarny? On w odpowiedzi przedstawiał mi zupełnie inny obraz, w którym to Ukraińcy odnosili sukcesy. I wtedy człowieka ogarnia przerażenie, pojawia się pytanie: "Która wersja jest prawdziwa"? A? B? A może obydwie po trochu?". Podobne pytania zadawałam sobie też, kiedy pokazywano w wiadomościach portrety zabitych rosyjskich żołnierzy. Prezentowana na przykład cztery portrety. Taka liczba zabitych brzmiała mało wiarygodnie więc zaczynałam się zastanawiać, ilu zginęło naprawdę? Czterystu? Cztery tysiące?

Na miejsce zabitych wysyłani są nowi rekruci. Ty trafiłaś do Rosji w momencie, w którym ogłoszono mobilizację. Jakie nastroje panowały wtedy w miastach?

- Przede wszystkim napięcie, zwłaszcza w Moskwie i Petersburgu. Po ulicach chodzili mundurowi, jeździły na sygnale samochody wojenkomatu, czyli instytucji odpowiedzialnej za pobór rekrutów. W Irkucku miałam spotkać się ze znajomym. Zaraz przed moim przybyciem dał mi znać, że nie da rady odebrać mnie z dworca, że jest kompletnie gdzie indziej, nie może powiedzieć gdzie, ale ma nadzieję, że zrozumiem. Decyzję o ucieczce z Rosji musiał podjąć w ciągu 24 godzin.

Tego rodzaju decyzję można postrzegać jako akty oporu wobec polityki Kremla. Spotkałaś się z jakimikolwiek innymi działaniami o takim charakterze?

- Byłam na domowym pokazie mody.

To nie brzmi jak akt sprzeciwu.

- Czasem próba życia normalnie to akt sprzeciwu. Atmosfera w rosyjskich miastach jest koszmarnie napięta, a w mieszkaniu, w którym odbywał się pokaz - inny świat, piękne wnętrza, ładnie ubrani ludzie. Rozmawiałam z kobietami, biorącymi udział w tym wydarzeniu, pytałam jak im się żyje. Jedna z nich, dwudziestokilkuletnia, opowiadała mi, że razem z mężem trzymają pod łóżkiem spakowaną walizkę, ale jeszcze nie zdecydowali się, by uciec. "Boimy się, ale żadni z nas wojownicy" - mówiła. "Wiesz, co jest naszym gestem oporu? W mediach społecznościowych piszemy, że czujemy się źle i wstawiamy mnóstwo smutnych emotikonów. Dla naszych znajomych to znak, że nie popieramy tego, co się dzieje".

Dość homeopatyczny manifest.

- Miałam podobną refleksję, przecież smutnym można być, kiedy kot zachoruje albo kiedy ma się problemu w pracy, a tutaj mamy do czynienia z dramatem. "Ja wiem, zdaję sobie sprawę, ale chociaż tyle robimy" - odpowiedziała moja rozmówczyni.

Rosjanie boją się nie tego, co może przyjść z zewnątrz, ale własnego państwa
Rosjanie boją się nie tego, co może przyjść z zewnątrz, ale własnego państwamaja wolnyarchiwum prywatne

Czego Rosjanie się boją? Tego co może przyjść z zewnątrz czy raczej własnego państwa?

- To drugie. Boją się represyjności własnego kraju, tego że oni lub ich bliscy nagle dostaną powołanie do wojska i wszystko się zmieni. Jedna z moich rozmówczyń opowiadała, że w ciągu miesiąca straciła wszystko: jej partner wyjechał na wojnę, ją przestało być stać na spłacanie wspólnego kredytu, mieli starać się o dziecko, ale pewnie i to marzenie trzeba będzie pożegnać. Dodatkowo, ta dziewczyna żyła w ciągłym strachu przed tym, że powie lub zrobi coś niewłaściwego i trafi do więzienia. Nie potrafiła już normalnie rozmawiać. Umówiłyśmy się na spotkanie w parku, szłyśmy alejkami, a ona skakała z tematu na temat, raz opowiadała o swoim chłopaku, a zaraz potem przerywała opowieść i mówiła, że mijamy pomnik Dostojewskiego. Raz mówiła o swoich lękach, a sekundę później o tym, że po prawej znajduje się bardzo ciekawe muzeum. To było jak kompulsja.

Dla bezpieczeństwa lepiej milczeć więc ludzie milczą

Z twojej opowieści wynika, że wielu Rosjan jest w fatalnym stanie psychicznym. Mają jakieś emocjonalne wentyle bezpieczeństwa? Rodzina, przyjaciele, znajomi - te najprostsze kręgi wsparcia wciąż działają?

- Tamtejsze społeczeństwo jest potwornie podzielone. Mówi się, że politycznych tematów lepiej nie poruszać nawet wśród najbliższych, bo linia ideologicznych podziałów potrafi przeciąć rodzinę na pół. Poza tym aparat bezpieczeństwa jest tak rozrośnięty, że nigdy nie wiadomo czy ktoś z dalszej rodziny nie jest jego częścią. Dla bezpieczeństwa lepiej milczeć więc ludzie milczą. Kiedy pytałam, czym się ratują, z kim szczerze dzielą myśli, pokazywali w telefonach zdjęcia zwierzaków.

- Są i tacy, którzy rzucają się w wir pracy, z poczuciem, że jeśli całą swoją energię poświęcą zawodowym zadaniom, to po pierwsze, może nikogo nie skrzywdzą, a po drugie, zagłuszą sumienie, które mówi, że pozostając biernym w pewien sposób przyczyniają się do trwania systemu.

Teraz padnie pytanie, które zadawano już milion razy: Dlaczego wiec pozostają bierni?

- Ja przez cały pobyt w Rosji zadawałam to pytanie. Stawiałam je ludziom ze wsi i z miast, przedstawicielom różnych pokoleń, zawodów, środowisk, osobom o różnej sytuacji materialnej i społecznej i zawsze słyszałam tą samą odpowiedź: "To nie jest dla nas, my tak nie robimy. Protest? Czasem nawet myślimy, żeby pójść, ale zaraz przychodzi druga myśl: przecież tam przyjdzie garstka osób i zaraz nas wszystkich zgarną". Ten całkowity brak wiary w solidarne działanie to jeden powód bierności. Drugim jest zastraszenie. Skala lęku jest tam nieporównywalna z czymkolwiek nam znanym. Ludzie boją się nie tylko więzienia, ale też zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym, bo i takie środki stosują władze. System bezpieczeństwa jest tak rozbudowany, że zdaje się być nie do obalenia przez jednostkę.

- Dodatkowo, w historii ostatnich dekad Rosjanie nie znajdują żadnych przykładów zwycięskiego głosu tłumu. Lata 90-te, które w Polsce kojarzą się ze zwycięstwem wolności, tam wspominane są jako najgorsza trauma. Oni nie mają traumy stalinowskiej, mają traumę transformacji. Słyszałam opowieści o tym, że tata się zapił, mama straciła pracę, wujka zabito na ulicy, wokół było niebezpiecznie, bo państwo nie funkcjonowało. Dramatycznie brakuje im wzorców, do których mogliby się odwołać, chcąc zamanifestować sprzeciw. Pewna rosyjska nauczycielka powiedziała mi kiedyś: "My nie jesteśmy tacy jak wy, Polacy. Jak wam się coś nie podoba to zaraz wychodzicie na ulice. Kiedy nam się coś nie podoba, to idziemy sobie popłakać do kuchni. Trochę popłaczemy, a potem wracamy do swoich obowiązków".

O kondycji społeczeństwa zawsze sporo mówi jego humor. Rosjanie opowiadają sobie dowcipy?

- Wracają stare stalinowskie żarty, ośmieszające autorytet despoty. Niby mówi się o Stalinie, a wiadomo że chodzi o Putina. Druga grupa dowcipów to te nieco bardziej śmiałe, odwołująca się do obecnej sytuacji. Niby zabawne, ale zaprawione goryczą.

Jakiś przykład?

- W Rosji już dawno telewizja wygrała z lodówką. Teraz w promocji zamrażarka.

Obawiam się, że nie zrozumiałam.

- "W Rosji już dawno telewizja wygrała z lodówką" - propaganda pokonała konsumpcjonizm. "Teraz w promocji zamrażarka" - to aluzja do ciał żołnierzy, powracających z Ukrainy.

"Telewizja wygrała z lodówką", czyli z powodu sankcji nikt nie rozpacza?

- Jeśli ktoś liczył, że brak dóbr konsumpcyjnych poprowadzi Rosjan na barykady to się przeliczył. Sankcje są dziurawe, a nawet gdyby nie były, to musimy pamiętać, że Rosjanie są przyzwyczajeni do wyrzeczeń o wiele bardziej niż my. Tam każdy ma działeczkę za miastem, na której hoduje kartoszkę. Pewien mężczyzna pokazywał mi swoje zapasy na czarną godzinę. Mieszkał w malutkiej chatce, weszłam do niej i myślę "gdzie tu zapasy"? A on odsuwa stół, odchyla klapę w podłodze i prezentuje ogromną piwnicę, całą załadowaną słoikami, można by hurtownię otwierać. Rosjan nie przeraża widmo ciężkich czasów. Oni cały czas mają jakieś ciężkie czasy, a przygotowanie do nich traktują jak sport.

Operacja militarna miała trwać trzy dni, trwa dziesięć miesięcy i nie wygląda na to, by zmierzała do końca. Jak Rosjanie widzą przyszłość tej wojny?

- Dobrym znakiem jest, że rosyjska strona używa już słowa wojna, a jej propagandyści przebąkują, że trwa ona zbyt długo. Pojawia się też niepokój, nerwowe próby zamaskowanie strat. Z jednej strony można by więc pomyśleć, że Rosjanie czują, iż grunt pali im się pod nogami. Z drugiej strony wciąż powtarzają, że Ukraina tej wojny wygrać nie może. Zapewne będzie im zależało na zachowaniu Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej i przedstawieniu tej aneksji jako wielkiego sukcesu, nie polegającego bynajmniej na powiększeniu terytorium. Będzie się mówiło: ocaliliśmy ludzi, dzieci. Już teraz pokazuje się w telewizji zabiedzone dzieci z Donbasu, które nigdy nie były w cyrku. Pierwsza rzecz, którą zrobiono po referendum - przywieziono cyrk i odtrąbiono to jako humanitarny sukces.

- Może zostanie wynegocjowane jakieś zawieszenie broni, dające czas na przeszkolenie kolejnych rekrutów, nikt jednak nie liczy na szybkie zakończenie tego konfliktu. Niestety, Rosjanie wciąż znajdują sposoby, by usprawiedliwić każde swoje niepowodzenie. Są mistrzami propagandowego przekuwania porażki w sukces, opisywania świata w taki sposób, by ich zawsze znajdowało się na wierzchu.

***

Epilog

Na początku grudnia Maja Wolny jeszcze raz wyruszyła do Rosji. Przesłała nam taką wiadomość:

"Pojechałam w grudniu po jakąś nadzieję, że może coś się zmienia, kruszy, ale niczego takiego nie zaobserwowałam. Nadal tylko nieliczne jednostki wyrażają sprzeciw i krytykują sytuację. To co jest nowe, to świąteczne dekoracje, które umiejscowione w centralnych punktach miasta, często tych samych, gdzie do niedawna tkwiły billboardy z wojenną propagandą. Tych  plakatów z czołgami i wielką literą Z jest znacznie mniej. Zabawki i światełka odwracają uwagę od wojny. Zakończyła się też -przynajmniej teoretycznie - tzw. częściowa mobilizacja. Ludzie ruszyli do sklepów po świąteczne prezenty. Półki są pełne, sankcje tego nie zmieniły. Jedna z moich krytycznych wobec Putina moskiewskich znajomych tak to ujęła: "być może stało się to najgorsze: przywykliśmy. Przywykliśmy do tej wojny".

Maja Wolny -  pisarka, reportażystka, doktorka nauk humanistycznych. Autorka wielu powieści m.in.: "Czarne liście", "Klątwa", "Jasność" oraz książek non-fiction: "Kronika śmierci przedwczesnych", "Pociąg do Tybetu". Laureatka Nagrody im. Herkulesa Poirota i Nagrody im. Beaty Pawlak. 

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas