Przetańczyć letnią noc
Magiczny, zabawny, urzekający. Wydawało się, że owacje (na stojąco) będą trwały równie długo co spektakl, a to oznacza tylko jedno: zrealizowany przez Giorgio Madię "Sen nocy letniej" Felixa Mendelssohna- Bartholdy’ego, którego premiera odbyła się 25 października w Operze Krakowskiej, oczarował publiczność.
Nic dziwnego, bo czarów na scenie było całkiem sporo. Wyobraźmy sobie spowity lekką mgiełką renesansowy ogród migocący w świetle księżyca. Labirynty wystrzyżonych żywopłotów formują tajemnicze przejścia i wnętrza idealne dla schadzek miłosnych i figli płatanych przez elfy. Nocą tak łatwo zgubić drogę w labiryncie, który wydaje się żyć własnym życiem, zamykać to, co było otwarte, ukrywać, odsłaniać, zwodzić. Jak gdyby poruszany nieludzką nadprzyrodzoną siłą. Być może ręką elfów?
Taka właśnie jest scenografia Alexandra j. Mudlagka, dająca wymarzoną oprawę dla wydarzeń "Snu nocy letniej". I nie tylko oprawę. Ta zadziwiająca scenografia ma... własną choreografię i to taką, jakiej nie spodziewalibyśmy się po elementach dekoracji - lekką, dynamiczną, czarodziejską sprzęgającą przedmioty i zespół tancerzy-elfów, który je ożywia. To scenografia oddychająca wraz z tancerzami i aktorami w jednym rytmie.
Stanowi ona zaskakujące i magiczne tło dla prawdziwych bohaterów wieczoru - tancerzy. Bo choć jak mówi Madia, bliska jest mu idea "teatru totalnego", to "Sen nocy letniej" jest widowiskiem przede wszystkim baletowym. Choreograf i reżyser Giorgio Madia opowiedział dobrze znaną, ale i zawiłą, szekspirowską historię z polotem, w sposób sugestywny i zrozumiały, pełen humoru, zmysłowości i naturalnego wdzięku. Publiczność od pierwszego wejrzenia pokochała wyrazistą ekspresję Gebriele Togni’ego w roli Puka. Mizuki Kurosawa (Helena) i Malika Tokkozhina (Hermia) dały popis nie tylko umiejętności tanecznych, ale i aktorskich, tworząc role plastyczne, zabawne i bajecznie magiczne.
Intensywność emocji i potężna siła z jaką uwertura tego utworu oddziałuje na wyobraźnię oddają wrażliwość siedemnastoletniego Felixa Mendelssohna, który pod wpływem lektury Szekspira, bez żadnego zamówienia, z czystej fascynacji stworzył dzieło melodyjne i romantyczne. Choć całość została ukończona dopiero kilkanaście lat później, jednak ta młodzieńcza intuicja dotycząca miłosnych uroków okazała się tak trafna, że fascynuje do dziś. Krytycy zazwyczaj podkreślają spójność dzieła, którego najpopularniejszą częścią jest Marsz Weselny (nie ma chyba osoby, która by go nie znała) napisany przez Mendelssohna w wieku 33 lat. Ale wsłuchajmy się w pozostałe części utworu, a usłyszymy różnicę miedzy pierwszym zakochaniem, a małżeńskim węzłem. W przedstawieniu Madii dzieło zaprezentowane jest w całości (z jednym dodatkowym utworem). Od strony muzycznej za spektakl odpowiada Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Na scenie nie zabrakło również śpiewaczek Iwony Sochy i Moniki Korybalskiej.
W baletowej opowieści znalazło się też miejsce dla szkatułkowego teatru. Madia do maksimum wykorzystał komediowy potencjał sztuki o Priamie i Tyzbe. Do łez rozbawił publiczność Roland Rajzer w roli robotnika ateńskiego wcielającego się w Tyzbe.
Madia uwodzi widza różnorodnością środków, ale przede wszystkim atmosferą sennej iluzji, tak doskonale oddającej temat szekspirowskiego dzieła. To meandry miłości, zauroczenia pojawiające się i rozwiewające jak mgła. Nie trzeba być w ateńskim lesie pełnym elfów, by "ocknąć" się pewnego dnia i uświadomić sobie, że pokochało się osła. Nie trzeba soku z czarodziejskich kwiatów, by miłość okazała się stanem nietrwałym. Nie trzeba kuglarskich sztuczek i intryg nie z tego świata, by oczarowanie, fascynacja, zazdrość, zemsta - wszystkie emocje, które w swojej choreografii tak mistrzowsko pokazał Madia, okazały się złudne i realne jednocześnie. Ale tym razem to nie powód do smutków i weltszmerców, a raczej do śmiechu i marzeń.