Tomasz Kot: Hobby i praca to dla niego jedno i to samo
Kocha aktorstwo, ale wie, że liczy się tylko prawdziwe życie
Jest jednym z tych szczęściarzy, którym niestraszne są poniedziałki. Tomasz Kot uwielbia swoją pracę i nie może się doczekać kolejnego dnia na planie filmowym. Nowa produkcja "Bikini Blue" była dla niego wyzwaniem. - Kiedy dowiedziałem się, że wszystko będzie po angielsku, poczułem to, co najbardziej lubię, sparaliżowało mnie ze strachu! - zdradza
Nie wymiguje się od prac domowych
Praca to jedno, ale Tomasz Kot nie ma wątpliwości, że najważniejsi są jego bliscy, czyli żona Agnieszka i dzieci: Blanka i Leon. Dlatego, zamiast brylować na bankietach, woli spędzać czas z rodziną. - Prowadzimy życie poza karuzelą warszawską. Kupiliśmy kawałek ziemi nad Bugiem i wiejski dom. Tam jest kupa roboty - mówi aktor.
Nigdy nie chciał być niedzielnym tatą, który zajmuje się dziećmi jedynie od święta. - Wracasz do domu i zasuwasz. Żadna łaska. Największy stopień satysfakcji dają mi rozmowy z dziećmi - zapewnia. Dlatego, gdy na świecie pojawiały się jego dzieci, brał cztery miesiące wolnego. Nie traktował tego jako poświęcenie.
- Od tego jestem facetem, żeby zapewnić dziecku bezpieczeństwo, być jego przewodnikiem - mówi z przekonaniem. Dba także o te bardziej przyziemne sprawy. - Mam wysokie ubezpieczenie na wypadek, gdyby się coś stało. Jest też plan na długie lata, żeby każde z dzieci miało swój "pakiet startowy". Bo życie to nie hop, siup - wyjaśnia aktor.
Najważniejsza rola wcale nie w kinie
Pan Tomasz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każda sława przemija. - Dużo słyszałem historii od aktorów, których cenię: "Stary, mam sukces, ale zniszczyłem swoje życie, jestem samotny" - przekonuje. - Nie znam wielu ludzi, którzy dziś oglądają filmy Felliniego. I wiem, że moja kariera też tak będzie wyglądała z perspektywy lat: coś tam zagrał w filmie, ale kto o to dba? Dlatego najważniejsze dla mnie jest to, że jestem ojcem.
JL