Reklama

Każdy festiwal był rewią mody

Piosenkarki wiedziały, że o ich kreacjach dyskutuje cały kraj.

Gwiazdy czasów PRL zarabiały w złotówkach, o kreacjach zachodnich dyktatorów mody mogły więc tylko pomarzyć, jeśli wziąć pod uwagę ówczesny kurs dolara. Piosenkarki, prezenterki i aktorki musiały sobie radzić same. Co roku wyzwaniem dla nich były dwie prestiżowe imprezy: festiwale w Opolu i Sopocie. Radziły sobie na kilka sposobów. Niektóre szyły na miarę w państwowych domach mody - warszawskiej Modzie Polskiej i łódzkiej Telimenie. W tej pierwszej szefową była Jadwiga Grabowska, nazywana polską Coco Chanel. Ceniła sobieszyk i elegancję, a jej modelki (Teresa Tuszyńska, Małgorzata Niemen, Małgorzata Blikle) robiły furorę w Polsce i za granicą. Przez lata klientką Mody Polskiej była Irena Santor. - Tam były świetne krawcowe i znakomite, sprowadzane z zagranicy materiały - mówi. Do Opola artystka przyjeżdżała nie z jedną suknią, ale z całą garderobą, bo trzeba było dobrze wyglądać także na próbach i spotkaniach towarzyskich. Klientkami pani Jadwigi były nie tylko artystki, ale także żony polityków, m.in. Zofia Gomułka. Doceniała rady projektantów na temat najnowszych krojów i materiałów. Natomiast Stanisława Gierek lepiej od fachowców znała się na modzie. 

Reklama

Jerzy Antkowiak, wieloletni projektant MP wspominał, że miała słabość do białych pantofelków, kwiecistych sukienek i apaszek. To, czy całość będzie stosowna do okazji, nie miało dla niej znaczenia. W Telimenie suknie na festiwal w Sopocie zamawiały Krystyna Loska i Bogumiła Wander. Niestety, ta pierwsza nie wspomina tego najlepiej. - Pojechałam do Łodzi dwukrotnie, najpierw żeby wybrać fason i materiał, a potem do miary. Sukienkę mieli mi dowieźć do Sopotu. Wyjeżdżając pomyślałam, że a nuż coś się stanie albo sukienka nie będzie dobrze leżała, muszę awaryjnie coś wziąć. Wyjęłam z szafy białą suknię i pozbawiłam ją wszelkich ozdób. Pomyślałam, że najwyżej na miejscu coś wykombinuję. Przeczucie mnie nie zawiodło. Z Telimeny dojechała nie ta sukienka, nie na mój wzrost, w ogóle nie mój rozmiar. Zostałam bez niczego - wspomina. - Pierwsze, co zrobiłam, to pobiegłam w Sopocie do komisu, szukając czegoś, czym mogłabym tą moją awaryjną sukienkę przyozdobić. Znalazłam cekinowy beret czy kapelusz. Kupiłam to, odprułam cekiny i całą noc wyszywałam nimi tę suknię. 

Bogumiła Wander sama wymyśliła fason kreacji i wybrała najlepszy jedwab z Milanówka w złocistym odcieniu. - Wszystko musiało być tak jak lubię, inaczej źle bym się czuła. Dół plisowany, góra z podwyższonym stanem, wyszywana kamieniami, na ramiączkach. Okazało się, że podobną suknię, tylko niebieską, ma piosenkarka z Włoch. Po występie podeszła do mnie i zapytała, skąd pochodzi moja. Myślała, że od jakiegoś słynnego projektanta. Kiedy powiedziałam, że była szyta w Polsce, odparła, że nigdy w życiu w to nie uwierzy - mówiła prezenterka. - Nie zdziwiłam się, w końcu widziała Polskę, jak tu jest. Ale to był jedyny raz, kiedy szyto coś specjalnie dla mnie - dodaje. Później pani Bogumiła wybierała zazwyczaj kreacje z magazynu telewizyjnego. 

Spod lady i na ciuchach

Drugim sposobem na zdobycie modnego stroju były wizyty w Domach Towarowych. Najlepiej zaopatrzone były te warszawskie: Sawa, Junior, Centrum. W Sawie odkładano najciekawsze rzeczy m.in. dla żon dygnitarzy.Pewnego dnia pojawiła się tam Alicja Solska-Jaroszewicz, żona premiera Piotra Jaroszewicza. Przed wakacjami zamówiła najmodniejszy tamtego sezonu czepek w kwiatki. Niestety, czepka w Sawie nie było, więc dyrektor Zdzisław Kozakiewicz kupił go dla premierowej w komisie. W Hofflandzie, który współpracował z Domami Towarowymi, ubierały się Magda Umer, Bożena Teoplit z, Agnieszka Osiecka i Aleksandra Śląska. 

Dla wielkiej aktorki Barbara Hoff uszyła czarny płaszcz do kostek, ze ślicznymi guzikami i aksamitnym kołnierzykiem, w którym pojawiła się na festiwalu w Wenecji. Wyglądała olśniewająco. Znajomości z projektantami były bezcenne. Grażyna Hase na festiwal w Opolu projektowała stroje dla zespołu Dwa Plus Jeden, Anny Jantar, Ireny Jarockiej i Krzysztofa Krawczyka. Kostium szyty na miarę dawał pewność, że nikt inny się w nim nie pojawi na scenie, co było prawdopodobne w przypadku wypożyczania kreacji z magazynu telewizyjnego. 

Podczas prób w Opolu Alicja Majewska zobaczyła Ewę Bem w takiej samej białej sukni, jaką dla siebie znalazła w magazynie. Wystąpiła w białym garniturze, uszytym w ostatniej chwili przez krawcowe z teatru. Modne rzeczy docierały do naszego kraju także w paczkach z Ameryki, Kanady czy Francji. Wizyta na "ciuchach" była emocjonująca jak polowanie. Na bazarach można było spotkać Leopolda Tyrmanda, Grażynę Hase, Zofię Nasierowską, Janusza Głowackiego czy... modelki Mody Polskiej. Po prostu każdego, kto chciał mieć coś zachodniego. W latach 50. na warszawskim placu Szembeka, gdzie mieścił się bazar, pojawiła się przedwojenna gwiazda Jadwiga Smosarska, budząc sensację. Dziennikarzowi, który ją spotkał, tłumaczyła, że chciała sprawdzić, co z rzeczy przysyłanych z Ameryki cieszy się największym powodzeniem, bo z USA wysyła paczki znajomym.

Zrób to sam

Trzecim sposobem było stworzenie samemu kreacji. Bezapelacyjną królową w tej dziedzinie była Maryla Rodowicz. Na festiwalu w Opolu w 1969 r. wystąpiła w zrobionej przez babcię sukni z folii aluminiowej. W latach 70., także w Opolu, "Małgośkę" śpiewała w słynnej już bananówce, tyle że ozdobionej przez plastyka Rafała Olbińskiego. Talent i pomysłowość piosenkarki dostrzegła Barbara Hoff, autorka słynnej modowej rubryki w "Przekroju".

W 1977 r. na łamach tego tygodnika przyznała nagrodę "Złota Rączka" za najwybitniejsze osiągnięcia w dziedzinie mody i kostiumologii właśnie Maryli Rodowicz za jej stroje estradowe. - Jeśli wiecie jak wygląda, to wiecie także jak jest ubrana, bo trudno nie zauważyć. Inaczej, zabawnie, sympatycznie. Kreacje znakomite, z fantazją i polotem - pisała Hoff.Rodowicz odpowiedziała, że nigdy nie lubiła gotowych zestawów. - Wolę połączyć trampki z hełmem - tłumaczyła. Alicja Majewska także nie lubiła kupowanych sukienek. Na jej pierwszy festiwal w Opolu kreację z niebieskiej podszewki zaprojektowała dla niej koleżanka.- Nigdy nie byłam w stanie dokończyć kreacji w Warszawie i zawsze w kawałkach albo ledwie sfastrygowane przywoziłam je do Opola - wspomina. Losy występu Majewskiej ważyły się do ostatniej chwili. Na szczęście teatralne krawcowe nigdy nie zawiodły artystki.

4/2016 Nostalgia

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy