Kobiety w Powstaniu Warszawskim
Ginęły od pierwszego dnia. Po wielu zostało tylko nazwisko i pseudonim na długiej liście. Tych, które miały szansę opowiedzieć swoją historię, jest coraz mniej. Pamięć o niektórych została utrwalona w dziełach stuki, pomnikach, książkach. Wyłania się z nich obraz często zamykany w dwóch słowach "sanitariuszki i łączniczki". Jednak ich historie mają o wiele więcej wymiarów. Poznajcie trzy z nich.
Krystyna Krahelska. "Hej, chłopcy, bagnet na broń"
Poniedziałek 31 lipca 1944. Krystyna Krahelska wraz dwoma innymi sanitariuszkami: "Jagienką" (Janka Krassowska) i "Myszką" (Halina Krahelska), siedzi w mieszkaniu na rogu Oleandrów i Marszałkowskiej. Czekają. Wszystkie są przeszkolone, potrafią opatrywać rany. Udzielać pierwszej pomocy. Sanitariuszki. Najbardziej kojarzona z powstaniem kobieca rola. "Morowe panny". W powszechnej wyobraźni delikatne dziewczyny czule obwiązujące bandażami rannych bohaterów, gdzieś na "tyłach". W rzeczywistości nieustraszone babki, działające na pierwszej linii frontu pod gradem kul i stające oko w oko z cierpieniem. I od tych kul ginące.
Dwa tygodnie wcześniej przyjechała z Krakowa. Od trzech dni ma przydział - pluton 1108, wchodzący w skład dywizjonu "Jeleń". Nie jest już Krystyną, jest "Danutą". O czym rozmawiają tej ostatniej nocy przed wybuchem Powstania? Przepełnia je nadzieja, a może strach? Czy Krystyna swoim pięknym głosem śpiewa koleżankom ludowe pieśni: polskie, ukraińskie i białoruskie, huculskie, które kolekcjonowała od lat? A może nie chce śpiewać? Pisała przecież rok wcześniej: "Do śpiewu już nie wrócę. Nigdy nie dojdę do niczego". To gorycz złamanego serca, gdy wyszło na jaw, że ukochany ożenił się z inną. Czy zdążyła już przełknąć tę gorzką pigułkę? A może wspólnie nucą piosenki Krahelskiej: "Hej, chłopcy bagnet na broń", "Kujawiaka" lub "Kołysankę", dobrze znane wśród młodych powstańców? "Już niedługo obudzimy broń" obiecuje "Kołysanka". Niedługo. Następnego dnia. Ale one jeszcze tego nie wiedzą. Nie znają dokładnej daty i godziny powstania.
Krahelska nie jest naiwną dziewczyną. Ma trzydzieści lat, magisterium z etnografii i spore doświadczenie w podziemiu.
Niemal od początku wojny jest zaangażowana w działalność konspiracyjną Związku Walki Zbrojnej, a później AK. Według Marii Grochowskiej i Bohdana Grzymały-Siedleckiego, autorów jej biografii, brała udział w misji kuriersko-wywiadowczej na Nowogródczyznę z ramienia "Wachlarza" (oddział dywersyjny ZWZ i Armii Krajowej).
Kiedy wybucha wojna, Krystyna przebywa na Polesiu, w spokojnych rodzinnych stronach. Natychmiast wyrusza. Przedziera się 440 km do Warszawy, bo czuje, że tam może się przydać. 4 września, w dniu, w którym rząd opuścił Warszawę, Krystyna do niej przybywa. Od trzynastego roku życia pisze piękne wiersze, ale to nie typ eterycznej poetki. Jest silna, wysportowana, doskonale jeździ konno. W okupowanej Warszawie będzie wygrzebywać rannych spod gruzów, dźwigać ich do punktów sanitarnych, udzielać pierwszej pomocy, kopać rowy przeciw czołgowe i pomagać w budowie umocnień.
Niebawem na krótko opuszcza Warszawę. Według jednych źródeł ma to związek z rozkazem ppłk. Umiastowskiego, wg innych wyjeżdża za namową ciotki Wandy Krahelskiej, która martwi się o rodziców dziewczyny. Ale rodzinne Mazurki nie są już spokojne, dziewczyna wraz z rodziną ucieka przed nacierającymi sowietami. Wraca do Warszawy. Jest łączniczką i kurierką, przewozi broń, amunicję, prasę dokumenty i mapy również na Polesie, szkoli sanitariuszki, także w oddziałach partyzanckich. Wojenna zawierucha przegna ją jeszcze z Warszawy. Przez pewien czas pracuje jako pielęgniarka w szpitalu we Włodawie, mieszka w Pieszej Woli, Puławach (gdzie pracowała, jako robotnica rolna, a później laborantka). Do Warszawy wciąż wraca. Przypuszczalnie jest kurierką Komendy Głównej AK.
Nie zrażają jej trudne warunki ani niewygody. To również kwestia wychowania. Jest wnuczką zesłańców syberyjskich (po powstaniu styczniowym), wychowaną w patriotycznej atmosferze. To jej ciotka, w 1906 roku, dokonała nieudanego zamachu na kata Warszawy, Gieorgia Antonowicza Skałona. Ojciec był inżynierem, oficerem WP i wojewodą poleskim. Matka - biologiem, lekarzem, doktorem filozofii (po wojnie nauczała na Akademii Medycznej w Gdańsku). W 1920 roku Krahelscy wpłacili wszystkie oszczędności na fundusz ratowania Polski. Rodzice są świetnie wykształceni i aktywni społecznie, ale warunki, w których dorasta Krystyna, wyrabiają w niej także odporność na niewygody fizyczne. Gdy w 1923 rodzina wróciła do swojej wsi po pierwszej wojnie światowej, zastali dom doszczętnie zrujnowany. Zamieszkali w sąsiedniej wsi, powoli odbudowując dwór. W tym czasie matka Krystyny "dzieliła swój czas między kuchnię i polowanie na pluskwy", jak pisał w liście Jan Krahelski. Mimo trudnych warunków "dzieciaki trzymały się nieźle". Od 14 roku życia Krystyna aktywnie działa w harcerstwie. Te doświadczenia bardzo jej się przydadzą.
Dzieciństwo spędzone wśród poleskiej przyrody sprzyja także rozwojowi jej zainteresowań, a kultura ludowa, którą pasjonuje się od dziecka, będzie nie tylko tematem jej studiów, ale mocno wpłynie na jej własną tożsamość artystyczną. Działać będzie nie tylko Krystyna, żołnierz "Danuta", ale i Krystyna poetka. To Witek Krassowski, "Czarny Komendant", poprosi ją, by dla jego oddziału - Batalionu Sztabowego "Baszta" napisała pieśń. Tak powstaje "Hej, chłopcy, bagnet na broń".
Ten dzień
1 sierpnia już wiedzą. Nie znają jeszcze godziny, ale rankiem "Myszka" wyrusza wraz "Wrzosem" i "Sępem", by przewieźć broń na ulicę Polną. Wiadomo, że "Jeleń" będzie atakował siedzibę "Nowego Kuriera Warszawskiego", propagandowego polskojęzycznego dziennika wydawanego przez władze okupacyjne. Możemy wyobrażać sobie, jak drużyna "Sępa" i przydzielone do niej sanitariuszki spokojnie zajmują ustalone pozycje na Polu Mokotowskim, przygotowując się przed zaplanowaną akcją. Ale było inaczej. "Myszka" opisuje chaotyczny bieg powstańców, którzy godzinę "W" poznali kilka minut przed 17.00. Biegną przez ogródki działkowe, wśród warzyw, pod murami. Sekcje "Zygmuntowskiego" i "Korczyca" forsują bramę. Po chwili jest ciemno od dymu, a przeciągłe serie tną powietrze. Niemcy strzelają z budynku drukarni, ze Straży Pożarnej i z Politechniki. Krystyna opatruje rannego "Zygmuntowskiego", odprowadza go do punktu sanitarnego i wraca. Ściąga z pola boju rannego w płuco "Mistrza" i wraca ponownie. Dosięga ją seria strzałów z dachu Straży Pożarnej. Ranna w płuca pada na twarz. Przyjaciele usiłują pomóc, zakładają opatrunek. "Wrzos" chce ją odciągnąć w bezpieczniejsze miejsce i ginie. "Jagienka" zamiera w bezruchu. Nie ma szans pomóc przyjaciółce.
Do punktu opatrunkowego zostaje zabrana dopiero o zmierzchu. Zanim rozpocznie się drugi dzień Powstania, Krystyna umiera.
Na barykadach wciąż będzie słychać jej piosenki. I 5 sierpnia, kiedy część "Baszty" pójdzie na Fort Mokotowski, i 8 sierpnia na Woli, gdzie walczy batalion "Zośka" i 12 sierpnia na Starym Mieście. I w wielu innych momentach, których nikt nie opisał we wspomnieniach.
Nad brzegiem Wisły wciąż będzie mierzyć wysoko uniesionym mieczem w niewidzialnego wroga, uwieczniona w postaci Pomnika Syreny. Jeszcze w latach 1936-37 Krystyna Krahelska pozowała rzeźbiarce Ludwice Nitschowej, która jest twórczynią pomnika. Ponoć Krystyna długie godziny klęczała z mieczem uniesionym nad głową. Wysoka, mocna, posągowa. Rysy twarzy nie są dokładnym odzwierciedleniem Krahelskiej i nawet jej bliscy przyjaciele nie wiedzieli w tym czasie, że to ona jest Syreną. Krystyna się tym nie przechwalała. Podobnie jak innymi rzeczami. Na przykład sukcesem poetyckim, jaki odniosła w Wilnie, podczas prestiżowych "Śród literackich".
Niewielu też wiedziało, że w 1938 roku brała lekcje śpiewu u słynnej divy operowej Heleny Zboinskiej -Ruszkowskiej, a później wyjechała do Hamburga wykonywać nagrywać pieśni polskie, rosyjskie, białoruski i ukraińskie. Jej makieta tańca ludowego pojawiła się podczas prezentacji towarzyszącej Wystawie Światowej w Paryżu w 1937 roku. Do dziś znajduje się w tamtejszym Międzynarodowym Archiwum Tańca.
W 2007 Aga Zaryan przypominała twórczość Krahelskiej, śpiewając niektóre z jej wierszy na płycie "Umiera piękno".
Krystyna Krahelska została pośmiertnie odznaczona, Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Medalem Wojska i Krzyżem Armii Krajowej. Sama jest patronką medalu nadawanego przez Towarzystwo Przyjaciół Warszawy, patronuje wielu drużynom harcerskim, szkole podstawowej. Jej imię nosi też rondo.
Z tych wszystkich aktów pamięci być może największą przyjemność sprawiłby jej fakt, że tomiki jej poezji wciąż są wznawiane (ostatnio PIW, 2018) i czytane.
Krystyna Wańkowicz. Przebudzenie
Odlaną z brązu Syrenę dosięgło w czasie wojny 35 kul. Nie mogły jej zaszkodzić, do dziś, odnowiona, spogląda dumnym wzrokiem na Warszawę.
Pamięć innej uczestniczki powstania, Krystyny Wańkowicz, uczcił jej ojciec Melchior Wańkowicz, poświęcając jej swoją książkę "Ziele na kraterze".
"Proces dojrzewania u Krystyny był nad wyraz powolny. W szkole i na uniwersyecie była aspołeczna" - pisał. Być może ten proces był po prostu normalny. Dziewczynka bawiła się i poznawała świat. Szukała zainteresowań, wykonywała obowiązki. Jako ośmiolatka napisała kilka wierszy, ale nie poszła w tym kierunku. Harcerstwo jej nie interesowało. W 1940 roku pisała do ojca: "Układamy sobie życie najlepiej jak możemy. Ja zajęłam się ogródkiem i pracuję w nim w pocie czoła", "Tak śmiesznie jest siać rzodkiewkę i studiować książki kucharskie, kiedy takie zawieruchy przewalają się nad światem". Radosna, aktywna, gorliwie starająca przypodobać się ojcu.
Krystyna Wańkowicz ma dwadzieścia lat, gdy wybucha wojna. Studiuje historię. "Szukam gotowych światopoglądów", żartuje. Dopiero odkrywa siebie.
Kiedy pod koniec lipca 1944 roku Stanisław Leopold "Rafał" proponuje jej funkcję swojej łączniczki, bez wahania ją przyjmuje. Powstanie wybuchnie za pięć dni. Krystyna zostaje "Anną". Budzi się w niej zupełnie nowa kobieta.
"Zachowywała się sztywno, tak jakby dopiero teraz znalazła się w konspiracji i bardzo jej to imponowało, albo jakby przybyła z oddziału, w którym panował dryl wojskowy", wspominała Danuta Kaczyńska "Lena". "Anna" nie przybyła z takiego oddziału, nie miała żadnego przygotowania bojowego.
Mimo to, jak podaje Barbara Wachowicz: "Nie chciała do żadnych służb pomocniczych. Z obrzydzeniem odrzuciła wszelkie sanitariaty, oświaty, gospody i pomoce społeczne. Chciała walczyć za ojczyznę w szturmówce". Wierzyła, że nic jej się nie stanie. Do powstania poszła w białej bluzce i plisowanej spódnicy. "Rafał" chciał ją odesłać do bezpieczniejszych zadań. Poprosiła o przydział do drużyny szturmowej "Gryf". 6 sierpnia, podczas walk w okolicy Cmentarza Kalwińskiego, wciąż jest pełna radosnego zapału. Pośpiewuje "Pałacyk Michla", śmieje się. Chwilę później zabija ją odłamek pocisku moździerzowego. Ginie na miejscu.
Powstańcy dopiero dwa dni później mogą podejść, by ją pochować. Mimo ogromnych wysiłków rodziców, jej ciała nigdy nie odnaleziono.
Nie otrzymała żadnych odznaczeń.
Magdalena Grodzka-Gużkowska. Strzelec wyborowy
Łączniczki i sanitariuszki. Sanitariuszki i łączniczki. Kiedy mowa o kobietach w Powstaniu Warszawskim te dwa słowa odmieniane są przez wszystkie przypadki. Podkreśla się wagę i trudność ich zadań. To, jak narażały życie i ginęły. I prawie zawsze wspomina się o złotych warkoczach.
Ale to przecież nie jedyne role, jakie kobiety odgrywały w powstaniu. Rzadziej wspomina się o minerkach. Na przykład tych, które uzbroiły bombę podczas akcji odbicia PASTU ("Baśka- Bomba" Barbara Matys-Wysiadecka, "Iza" - Wanda Maciejowska i "Hanka" - Irena Grabowska) i kobietach takich, jak Magdalena Grodzka-Gużkowska, która była strzelcem wyborowym.
Magdalena Grodzka-Gużkowska przeżyła wojnę i mogła sama opowiedzieć o sobie. Oprócz innych książek (głównie dotyczących autyzmu) napisała autobiografię pt. "Szczęściara".
W jej historii jest mniej poezji i opowieści o złotych warkoczach. Pojawia się za to nuta żalu.
"Bardzo dużo było kobiet walczących z bronią w ręku" - mówiła w 2006 w wywiadzie z Cezarym Łazarewiczem, który pytał, dlaczego w historiach powstańczych pierwszoplanowe role odgrywają zawsze mężczyźni. "Ani nie piszą Polacy, ani nie piszą Niemcy. To jakieś tabu. A myśmy były bardzo dzielne i chłopom jest chyba wstyd po prostu", dodała.
W wojnę weszła jako 14-latka, mocno osłabiona po chorobie. Była jednak wytrawną harcerką i 1 stycznia 1940 roku została zaprzysiężona do organizacji Służba Zwycięstwu Polski. Początkowo działała na Podhalu. Jej pierwsze zadania to przeprowadzanie lotników i przewożenie sprzętu poligraficznego. Wkrótce wyjeżdża do Warszawy. Po zdaniu matury rozpoczyna współpracę z kontrwywiadem wojskowym.
Wielokrotnie była o włos od śmierci, ale mimo wszystko los jej sprzyjał. Uciekła z transportu do Majdanka. Współpracowała z Żegotą w ratowaniu żydowskich dzieci (została później wyróżniona tytułem "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata").
Była młoda, skłonna do ryzyka i brawury. Określenie "Szczęściara" idealnie do niej pasowało. Jej przeżycia mogłyby posłużyć za kanwę do kilku filmów.
Jeszcze przed wybuchem Powstania Magdalena jest w grupie, która tropi kolaborantów i wykonuje na nich wyroki. "Wtedy nazywało się to likwidacją. Dziś likwidacja młodemu człowiekowi kojarzy się z fabryką lub miejscem pracy. Wtedy likwidacja znaczyła śmierć. Ja byłam w kontrwywiadzie. Grupa 993/W. Zajmowaliśmy się niedostrzelonymi. To kolejne nowe słowo. Niedostrzeleni to byli ludzie, na których podziemie wydało już wyrok śmierci, ale nie można ich było dorwać. My zajmowaliśmy się ich odnajdywaniem. Ja nie wykonałam żadnej likwidacji, natomiast pokazywałam ich palcem", opowiadała Cezaremu Łazarewiczowi.
Ale i ona będzie strzelać. Przechodzi szkolenie, w którym nie ma taryfy ulgowej. "Szkolono mnie w grupie samych mężczyzn, w lasach podwarszawskich. Niech ziemia będzie lekką instruktorowi, gdyż on strasznie mnie traktował. Okropnie! Byłam jedyną dziewczynką, bo jeszcze nie można tego nazwać było kobietą. On zaczynał swoje przemówienie zawsze tak samo, że baby powinny w domu siedzieć, gacie chłopom prać i gotować obiady" - mówi Partycji Bukalskiej w wywiadzie udzielonym w 2005 roku.
Umiejętności nabyte w podwarszawskich lasach przyjdzie jej w Powstaniu wykorzystać. Gdy Cezary Łazarewicz pyta ją, co się myśli, zabijając człowieka, odpowiada szczerze: "Nic się nie czuje. O niczym się nie myśli. Bo jakby się człowiek zaczął zastanawiać, to by nie mógł się skupić na strzelaniu". W rozmowie z Bukalską nie jeden raz używa sformułowania "pranie mózgu", podkreślając, że było to niezbędne dla przeżycia i skutecznej walki.
Gdy wojna się skończyła, miała 19 lat. "Człowiek, jak widzi śmierć wokół, to staje się gruboskórny. Ja się strasznie bałam, że po wojnie zostanę bandytą. Bo przez całą wojnę przekraczałam prawo każdego dnia. I bałam się, że to może zostać w człowieku" - zwierzała się w wywiadzie ze swoich obaw. Nie została bandytą. To pod jej dachem powstawała Polska Akcja Humanitarna, przez lata zajmowała się terapią dzieci autystycznych, napisała na ten temat dwie książki.
Oprócz tytułu "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata". Została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, otrzymała też Nagrodę im. Ireny Sendlerowej.
Choć nieustannie podejmowała się arcytrudnych zadań i narażała życie, by ratować innych, w jej ocenie Powstania Warszawskiego wybrzmiewają cierpkie nuty. Dotyczy to zarówno samej decyzji o rozpoczęciu walk, jak i organizacji. Gorycz budzi w niej jednak przeze wszystkim los ludności cywilnej: "Oni naprawdę mieli prawo nam poderżnąć gardła. Naprawdę! Oni strasznie cierpieli! O nich nikt nie dbał! Oni byli zostawieni sami sobie! Tak nie wolno robić! Nie robi się Powstania w Warszawie, którego miało nie być! Miała być "Burza". Dlatego nie było broni, nie było amunicji, dlatego nie było środków opatrunkowych. To jest prawda! Bohaterstwo walczącej młodzieży - równa się głupocie! Bohaterstwo było ogromne, ale to była głupota. Absolutna, autentyczna głupota!" - powiedziała w rozmowie z Patrycją Bukalską.
Czytaj też: