Reklama

Maja Włoszczowska: Mam sporo pomysłów na życie

- Zawsze w pierwszej części wyścigu mam myśli „czemu ja to robię? Czemu wybrałam taką ciężką dyscyplinę?” - mówi Maja Włoszczowska. Mistrzyni świata i srebrna medalistka na igrzyskach olimpijskich w kolarstwie górskim opowiada o morderczych treningach, pasji nie tylko do sportu i garderobie pełnej szpilek. Jaka naprawdę jest Maja Włoszczowska?

Magdalena Janczura, Styl.pl: Dlaczego akurat kolarstwo?

Maja Włoszczowska: - Na to, że związałam swoje życie z kolarstwem wpływ miało na pewno wiele czynników. W moim rodzinnym domu uprawianie sportu było normą. Mama wyciągała mnie oraz mojego brata na rower i narty. Po moich pierwszych amatorskich zawodach - Family Cup w Karpaczu - otrzymałam zaproszenie do klubu i tak się zaczęło. Od jednego wyścigu do drugiego coraz bardziej "wsiąkałam" w kolarstwo. W Jeleniej Górze, gdzie mieszkam mam świetne warunki do trenowania, a to na pewno też ułatwiło mi budowanie formy. Poza tym jazda na rowerze sprawia mi autentyczną przyjemność. Lubię kontakt z naturą, dlatego kolarstwo górskie jest idealną dyscypliną dla mnie. Do tego jeszcze adrenalina przy pokonywaniu przeszkód... 

Reklama

Wypadek na rowerze trzy tygodnie przed igrzyskami w Londynie przekreślił nadzieje na medal. Nie myślała pani o tym, żeby rzucić to wszystko w diabły?

- Nie przeszło mi to przez myśl. Bo co wtedy? Wypominałabym sobie zapewne do końca życia, że nie spróbowałam. Nie ja pierwsza i nie ostatnia musiałam przerwać na chwilę karierę z powodu kontuzji. Fakt - w moim przypadku przydarzyła się ona w wyjątkowo kiepskim momencie, ale takie jest życie. Będąc u szczytu formy, w najlepszym wieku do uprawiania kolarstwa górskiego z kontraktem z najlepszą drużyną świata w ręce, kończyć karierę z powodu złamanej kostki. Słabo... 

W takich chwilach nie przeszło przez myśl, że to może być koniec Włoszczowskiej?

- Ja tak nigdy nie myślałam, choć wiele osób na pewno tak mówiło. Gdy podczas rehabilitacji moje postępy się zatrzymały, zdecydowałam się na kolejną operację. Byłam zdeterminowana, by spróbować wszystkiego, co przybliży mnie do powrotu. Jasne, były chwile zwątpienia, ale zawsze dopóki nie wyczerpują się narzędzia diagnostyczne czy rehabilitacyjne trzeba walczyć. Uzbroiłam się w cierpliwość. Pogodziłam się z tym, że powrót do sprawności i formy będzie trwał miesiącami i zabrałam się do roboty. Jak się okazało wróciłam znacznie szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. 

Zwycięstwa mobilizują i dodają energii. A kontuzje? Uczą pokory? Teraz z biegiem czasu czuje się pani mądrzejsza? 

- Porażka jest na pewno nieodłączną częścią sportu i trzeba się z tym pogodzić. Zawsze analizuję dokładnie co do niej doprowadziło, jakie błędy popełniłam lub jakie czynniki wpłynęły na to, że nie wygrałam. Po tylu latach podchodzę do tego na spokojnie, bez emocji. To jedyna droga do tego by stać się lepszym. Poza tym dobrze dla głowy robi czasem zimny prysznic. Wówczas dużo bardziej docenia się, gdy jest dobrze.

- Podobno chciała pani zostać dziennikarką? Stąd pomysł na własną książkę "Szkoła życia"?

- Miałam kilka przygód z dziennikarstwem i z pewnością jest to zawód, który mi się podoba, ponieważ pozwala pozostać blisko sportu. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że fachowcem nie jestem i musiałabym długo pracować, by nadawać się do tej pracy. Mam też kilka innych pomysłów na życie, ale który zrealizuję zdecyduję, gdy będę bliżej końca kariery. "Szkoła życia" to efekt długiego namawiania mnie przez Juliana Obrockiego, współautora publikacji. Już wcześniej wydawnictwa zgłaszały się do mnie z propozycją publikacji książki, ale nie czułam bym miała o czym pisać. Po wypadku, a właściwie bardziej po udanym powrocie do ścigania, uznałam, że być może ta historia zmotywuje innych do tego by się nie poddawać przeciwnościom losu. Wyszedł całkiem fajny mix biograficzno-poradnikowo-motywacyjny. Było sporo pracy, ale pozytywny odzew ze strony kibiców wynagrodził ten trud.

Dużo miejsca poświęca pani mamie. Dzięki niej to wszystko?

- Z pewnością wpływ mamy na moje życie i na mój charakter widać na każdym kroku. To fenomenalna kobieta, która jest dla mnie wsparciem w każdej sytuacji. 

Sport to nie tylko medale. To przede wszystkim mordercze treningi i walka z samym sobą. Tym bardziej, że rower jest indywidualną dyscypliną. Jak sobie z tym pani radzi?

- Treningi to przeważnie czysta przyjemność. Jasne, mam do wykonania konkretne zadania, często ciężkie powtórzenia, ale są one zawsze na granicy moich możliwości. Podczas wyścigów te granice trzeba przekraczać i to już przyjemne nie jest. Zawsze w pierwszej części wyścigu mam myśli "czemu ja to robię? Czemu wybrałam taką ciężką dyscyplinę?". Staram się jednak je szybko wyrzucić z głowy, skupić się na jak najszybszym pokonywaniu każdego fragmentu trasy. Po mecie jest już tylko fajnie. Z czystym sumieniem można jeść, odpoczywać. 

A jak wygląda taki trening tuż przed zawodami?

- Tuż przed zawodami głównie odpoczywam i kumuluję energię na start. W grę wchodzi ewentualnie trening na trasie zawodów, by poznać każdy korzeń, kamień, zakręt. Główna praca wykonywana jest wcześniej. A treningi bywają bardzo różne. Siłownia, treningi na szosie, powtórzenia pod górę, sprinty...

My tak naprawdę widzimy panią tylko w "stroju służbowym", gdy odbiera medal. Co się dzieje później, kiedy już schodzi pani z podium?

- Później jest konferencja prasowa, kontrola antydopingowa, ogarnianie siebie i sprzętu, pakowanie oraz podróż w kolejne miejsce. No cóż większość czasu spędzam na treningach, dlatego sportowe stroje są moim codziennym mundurkiem. Natomiast niewiele osób wie, że moja szafa wręcz pęka w szwach. Nie brakuje w niej sukienek i szpilek, ale niestety nie mam zbyt wielu okazji by ubierać się elegancko. Kiedyś na pewno to sobie odbiję!

Dziś kolarstwo nie kojarzy się już wyłącznie z panią. Mam na myśli Rafała Majkę czy Michała Kwiatkowskiego. Skąd ta zmiana?

- Chłopaki mają talent, są zmotywowani, ciężko pracują, trafili do najlepszych ekip na świecie i zaczęli wygrywać. Z dużą przyjemnością śledzę ich sukcesy. Długo czekaliśmy na to, by Polacy zostali liderami drużyn i byli doceniani przez dyrektorów sportowych. 

A co z dopingiem w kolarstwie? Istnieje?

- W każdym sporcie doping istnieje. W kolarstwie na szczęście bardzo skutecznie walczy z nim Międzynarodowa Unia Kolarska. Obawiam się, że dyscyplina trochę na tym traci, w innych wypadkach kwestie dopingu często są zamiatane pod dywan, ale to jedyna droga. W MTB, czyli kolarstwie górskim na szczęście nigdy było wielkich skandali. Inne wyścigi, 1 dzień, a nie trzy tygodnie zmagań, inne pieniądze...  

Ile ma pani rowerów?

- Hmmm... chwileczkę. W tej chwili z KROSS’a trzy: startowy i treningowy rower górski 29’’ Level B+ oraz szosowy Vento 7.0.

Kolarstwo jest drogim sportem? Ile trzeba pieniędzy potrzeba, by uprawiać je zawodowo?

- Zawodowe uprawianie tej dyscypliny wymaga oczywiście zakupu dobrego roweru oraz funduszy na podróże na wyścigi. Jeśli jednak pniemy się w górę i chcemy profesjonalnie podejść do tematu, kwoty rosną w tempie wykładniczym. W grę wchodzą: zgrupowania wysokogórskie, zawody za oceanem, opieka fizjoterapeuty i lekarza, wsparcie trenera oraz mechanika, do tego niezawodny sprzęt, części zapasowe...

A co ze wsparciem finansowym od państwa? Kolarstwo to dyscyplina olimpijska, jest więc finansowane z ramienia Ministerstwa Sportu, a podobno gdyby nie kontrakt z Giantem, nie wróciłaby pani do sportu po kontuzji właśnie przez brak pieniędzy. Musiała sobie pani radzić wtedy sama?

- Wówczas tak. Dostałam informację, że nie ma szkolenia kadry seniorów. Nie wiem czyja to była decyzja, ale nie wnikałam i zainwestowałam w przygotowania własne pieniądze. Przez kontuzję nie wzięłam udziału w IO oraz MŚ, ale na Mistrzostwach Europy wyrobiłam minimum do najniższego stypendium i takie właśnie otrzymałam. W tej chwili nie mogę powiedzieć złego słowa na wsparcie, jakie otrzymuję - finansowanie przygotowań oraz dodatkowego sprzętu. W połączeniu z warunkami, które zapewnia mi KROSS Racing Team nie brakuje mi niczego.

Jest pani magistrem inżynierem  matematyki finansowej na Politechnice Wrocławskiej. To nietypowe studia dla sportowca, tym bardziej, że była już pani juniorską mistrzynią świata, gdy wybierała kierunek. Dlaczego nie zdecydowała się Pani jednak na AWF? 

- Wynik w kategorii juniorskiej nie oznacza, że na takie same możemy liczyć w seniorkach. To daleka droga i rzadko kończy się sukcesem. Ciężko w wieku kilkunastu lat postawić wszystko na jedną szalę. Zawsze dobrze się uczyłam i to szkoła była moim priorytetem, dlatego wybrałam studia, które dają naprawdę świetny zawód i jednocześnie mi się podobają. Dopiero na trzecim roku studiów gdy okazało się, że mam szansę wyjazdu na Igrzyska Olimpijskie moje cele się zmieniły. Ale studia postanowiłam skończyć tak czy inaczej. Kariera sportowa może się skończyć w każdej chwili. Kontuzja, choroba. Dobry zawód to zabezpieczenie przyszłości, ale też dobry trening dla głowy.  

Po zakończeniu kariery sportowej czym się pani zajmie? Finansami? A może jednak pisaniem? 

- W tej chwili nie myślę jeszcze o zakończeniu kariery sportowej, to wciąż perspektywa bardzo odległa dla mnie. Na pewno chciałabym zostać w sporcie, ale w jakiej roli, zobaczymy... Pomysłów mam sporo.  

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy