Reklama

O sztuce, która wpływa na politykę. Rozmowa z Katarzyną Dąbrowską

Kobieta na stanowisku Prezydenta RP? Choć naszej historii znane były nieliczne kandydatki do pełnienia tego urzędu, to w rzeczywistości serialu "Wotum nieufności" staje się to możliwe. W pierwszą prezydentkę RP wcieliła się Katarzyna Dąbrowska, z którą rozmawiamy o narkotycznym uczuciu, jakie daje jej scena, dmuchaniu w artystyczne skrzydła i tym, jak sztuka może wpływać na rzeczywistość - również tę polityczną.

Katarzyna Drelich, INTERIA.PL: Powiedziałaś kiedyś, że scena jest jak narkotyk. Jesteś od niej uzależniona?

Katarzyna Dąbrowska: - Absolutnie tak. I to dotyczy zarówno sceny teatralnej, jak i estrady, na której śpiewam. Byciu na scenie towarzyszy wiele skrajnych emocji i spora adrenalina, a to uzależnia. Poczułam to szczególnie w czasie pandemicznego lockdownu, kiedy bardzo brakowało mi żywego, bezpośredniego kontaktu z widzem. Można to pewnie porównać do jakiegoś narkotycznego drive’u. Scena pociągała mnie od dziecka, dość wcześnie odkryłam, że to najlepsze miejsce dla mojej rozbuchanej wyobraźni. Dzięki niej ruda, zakompleksiona, piegowata dziewczynka mogła się stać, kimkolwiek chciała. Każda historia, którą opowiadałam lub wyśpiewywałam ze sceny uczyła mnie czegoś o świecie, o ludziach i o mnie samej - ten psychologiczny aspekt też zawsze mnie fascynował.

Reklama

Uzależnienie zaczęło się w już w twojej rodzinnej Nidzicy? Nie było to chyba łatwe, bo był tylko dom kultury.

- Nie deprecjonowałabym tego! W takich małych miejscowościach domy kultury odgrywają ogromną rolę w kształtowaniu młodzieży i w rozwijaniu pasji. Miałam szczęście trafić w nidzickim ośrodku kultury na wspaniałego instruktora, Jacka Goryńskiego, który zauważył we mnie potencjał i utwierdzał w przekonaniu, że scena to moje miejsce.

Nie tylko Jacek dmuchał w twoje artystyczne skrzydła. Również twoja mama od dziecka zarażała cię miłością do sceny, włączając Teatr Telewizji. Czy gdyby nie to wsparcie, byłabyś w tym miejscu, w którym jesteś?

- Trudne pytanie. Z pewnością wsparcie bliskich było bardzo pomocne. Tylko żeby była jasność - mnie nikt nie namawiał na zajęcia teatralne, konkursy wokalne i inne sceniczne aktywności, to zawsze były moje pomysły. Skąd to się we mnie brało? Nikt nie wie. Po prostu lubiłam to robić, to była dla mnie zabawa. Później, kiedy wygrywałam kolejne konkursy recytatorskie i wokalne, dostawałam też niejako potwierdzenie z zewnątrz, że mam jakieś sceniczne predyspozycje. Pewnie dlatego, kiedy rodzice usłyszeli, że chcę zdawać do szkoły teatralnej, nie kwestionowali mojego wyboru. Wielką zasługą mojego środowiska - rodziców, instruktorów, nauczycieli - było to, że nie uciszali tego wewnętrznego głosu, który kierował mnie na scenę. Dzięki temu, że we mnie wierzyli, mogłam odważnie marzyć o swojej przyszłości.

Odwaga jest taką cechą, która rzeczywiście nasuwa się jako jedna z pierwszych, gdy myśli się o Katarzynie Dąbrowskiej. Marta Żmuda Trzebiatowska powiedziała kiedyś o tobie, że jesteś aktorką, która mogłaby zagrać wszystko. Ale pytanie, co tak naprawdę chciałabyś najbardziej zagrać? Czy aktor może z natury zagrać wszystko?

- To piękny komplement, dziękowałam już Marcie za te słowa. W tym zawodzie często to, co gramy, zależy nie tyle od umiejętności, co od pewnego rodzaju predyspozycji, czyli wewnętrznych i zewnętrznych warunków do grania takich a nie innych ról. Dużo też zależy od szczęścia. Znam wielu zdolnych aktorów, którzy całymi latami nie dostają szansy, by pokazać pełnię swoich możliwości. Odpowiadając jednak na twoje pytanie - nie sądzę, żeby każdy aktor, z natury, jak to ujęłaś, mógł zagrać wszystko. Tak jak nie każdy mechanik jest w stanie naprawić każdą usterkę. Tę rolę szczęścia podkreślałam też przy okazji premiery "Wotum Nieufności". Nie zagrałabym Seydy, gdyby Łukaszowi udało się zrealizować ten serial tak, jak początkowo planował, czyli 6 lat temu. Zapytałaś też, co chciałabym grać. Czekam na taką rolę w kinie, w której mogłabym wykorzystać swoje zdolności wokalne, i na takie zadanie, które wymagałoby ode mnie transformacji. Uwielbiam w mojej pracy różnorodność i chciałabym spróbować wszystkiego!

Kiedyś wspomniałaś, że chciałabyś zagrać w filmie, w którym mogłabyś się wcielić w jakąś superbohaterkę. W polskiej kinematografii czegoś takiego jeszcze nie było, ale też nie było kobiety na stanowisku Prezydenta RP.

-  To jest właśnie odpowiednik superbohaterki w Polsce!

Czy "Wotum Nieufności" przeciera szlaki w świadomości, że kobieta mogłaby pełnić ten urząd w naszym kraju?

- Myślę, że pokazując takie historie, możemy kształtować myślenie naszego społeczeństwa o tym, że kobiety to wspaniałe liderki. Chciałabym żebyśmy uwierzyli, że kobieta na takim stanowisku będzie nie tylko godnie sprawować swój urząd, ale przede wszystkim będzie sprawcza, a może nawet - zaryzykuję - lepsza w wielu dziedzinach od mężczyzny. Kobiety są świetne w radzeniu sobie z kryzysowymi sytuacjami, ich empatia pomaga niwelować społeczne różnice, a z badań wynika, że są także wrażliwsze na tematy ekologii i wszystkiego, co dotyczy dbania o naszą planetę. Czasem chyba po prostu same w siebie nie wierzymy, a powinnyśmy się odważać i sięgać po to, co do tej pory było nie poza naszymi możliwościami, ale poza wyobraźnią mężczyzn na temat tego, do czego jesteśmy zdolne. 

Zauważasz tę zmianę w świecie filmu i seriali? 

- Jeśli mówimy o kształtowaniu gustów, świadomości społeczeństwa, to mam wrażenie, że ta zmiana zaczęła się już wiele lat temu - najpierw w kinematografii amerykańskiej, a do nas ten trend po prostu przywędrował w naturalny sposób. Dziś już coraz częściej oddaje się głos kobietom, pokazuje się kobiecą perspektywę. Wcześniej w większości produkcji role kobiece, uogólniając oczywiście, sprowadzały się do towarzyszek głównych bohaterów, wątków ozdobnych i pobocznych.

Czyli można zaryzykować stwierdzeniem, że skoro sztuka od wieków wpływała na politykę, to w dzisiejszych czasach tego typu serial może mieć rolę kreowania rzeczywistości i zmieniania świadomości widza?

- Już o tym wspomniałam, mam taką nadzieję. To właśnie był jeden z powodów, dla których poczułam ogromną presję, wychodząc na plan "Wotum nieufności". Wiedziałam, że oczekiwania będą duże, i że ciężko im będzie sprostać, bo każdy ma inne wyobrażenie o tym, jaka mogłaby być pierwsza prezydentka. Nie miałam żadnego polskiego wzorca, ale spoglądałam na premierkę Finlandii, młodą, atrakcyjną kobietę. I to, co martwi mnie w kontekście postrzegania kobiet w polityce, to te wszystkie komentarze i artykuły zajmujące się tym, jak wyglądała, w co się ubrała, czy miała na sobie odpowiednią bieliznę. Wszyscy pamiętamy, jakie oburzenie wywołały filmiki, które wyciekły z jej prywatnej imprezy w przyjaciółmi. Dyskutowano, czy to przystoi pani premier, żeby, nawet w swoim prywatnym czasie, bawiła się w taki sposób... Pijany czy imprezujący mężczyzna nigdy nie wywołuje takich kontrowersji. To pokazuje, jak wiele jeszcze jest do zrobienia, i bardzo bym sobie życzyła, aby ten serial przyczynił się do przełamania paru stereotypów.

Jak to jest ożywiać postać, która istniała wcześniej w książce? Daria Seyda została stworzona przez Remigiusza Mroza. Czy to się czymś różni od wcielania w życie roli od podstaw stworzonej przez scenarzystę?

- Dla mnie takie budowanie postaci to jest rozkosz. Dzięki temu mam ogromny materiał wyjściowy do myślenia o roli, mam opisane jej życie wewnętrzne i mogę korzystać z tego garściami. Zazwyczaj, kiedy zaczynam pracę nad scenariuszem, muszę tę pracę wykonać sama, wiele rzeczy dopowiedzieć, żeby postać była wiarygodna a jej świat kompletny. W książce miałam cały strumień świadomości Darii Seydy, każdą najdrobniejszą refleksję i wszystko podane jak na tacy.

Za co lubisz ją najbardziej?

- Imponuje mi jej siła. I lubię ją za jej słabości, bo dzięki temu jest ludzka i dla mnie ciekawsza do grania. Myślę, że za ambicje i wysokie stanowisko w strukturach politycznych zapłaciła ogromną cenę swoim życiem rodzinnym. Ten osobisty wątek wydaje mi się także bardzo ciekawy w tej historii. Lubię ją za to, że mimo iż mężczyźni próbują ze wszystkich stron ją kontrolować, manipulować nią, to ona się im wymyka. Potrafi się postawić, znaleźć swoją przestrzeń w tym bądź co bądź męskim świecie i nie ma skrupułów w traktowaniu mężczyzn jak równych sobie.

Ogromne wrażenie zrobiła na mnie scena z pierwszego odcinka, w której w ostrej rozmowie z ustępującym prezydentem, po dłuższej ciszy, gdy widz spodziewa się jej klęski, ta nie daje za wygraną i w wyrafinowany sposób się mu odgryza.

- To dla mnie ważna scena. Przypominały mi się wówczas sytuacje z mojego życia i przyznaję, że nie zawsze potrafiłam się w nich zachować jak Daria Seyda, często odchodziłam z podkulonym ogonem. Ale wyciągnęłam z tego wnioski i mam też na swoim koncie takie osobiste zwycięstwa, kiedy udawało mi się asertywnie zareagować i powiedzieć "nie".

Jak się wtedy czułaś? 

- Najlepiej na świecie. Bardzo wszystkim polecam. Ta świadomość, że mimo trudności udało mi się powiedzieć "nie", dała mi ogromną moc. Staram się podążać za swoją intuicją, ale nadal muszę ćwiczyć swoją asertywność. Uważam, że powinno się nas tego uczyć od dziecka. Kiedy byłam mała, dziewczynki uczono, by były grzeczne i miłe. A mnie się wydaje, że w dzisiejszym świecie dużo ważniejsze jest, by wiedzieć, gdzie stawiać granice, gdy ktoś zachowuje się wobec nas źle.

A miewałaś takie myśli, że przeciwstawiając się i wyrażając głośno swoje zdanie, możesz coś na tym stracić lub że zostanie ci przyczepiona łatka trudnej osoby?

- Pewnie, że tak, każdy na początku w tym zawodzie boi się zgłaszać jakikolwiek dyskomfort czy choćby odmienne zdanie. Ta praca opiera się na relacjach z ludźmi - jak relacje są złe, to potem brakuje ci pracy. Zaczynając swoją przygodę z aktorstwem, kilka obraźliwych komentarzy i kilka niemiłych sytuacji po prostu przemilczałam. Myślałam sobie, że muszę się tak zachowywać, muszę spełniać czyjeś oczekiwania, bo inaczej powiedzą, że jestem trudna. Szybko nauczyłam się, że to droga donikąd. Zawsze szukam porozumienia, ale też głośno i wyraźnie mówię, co myślę. Nie zawsze spotyka się to ze zrozumieniem, ale dla mnie szczerość jest ważna, również szczerość wobec samej siebie.

Gdy odchodziłaś z "Na dobre i na złe", mówiłaś, że wierzysz w to, że gdy jedne drzwi się zamykają, to inne - być może lepsze - mogą się otworzyć. Czy "Wotum nieufności" jest tymi drzwiami, o których wtedy marzyłaś?

- Marzyły mi się wyzwania, wymagające role, inne gatunki, i to się na szczęście teraz realizuje. Wiem, że odchodząc z "Na dobre i na złe" zrobiłam coś uczciwego wobec siebie, choć nie było to proste, bo ta produkcja była dla mnie ważna, wiele się tam nauczyłam, sporo przeżyłam i w moim sercu zawsze będę mieć miejsce dla tych wszystkich wspaniałych ludzi, których tam poznałam. Ale nadszedł taki moment, kiedy czułam, że już się nie rozwijam, nie spełniam, że coś się już wyczerpało, a ja miałam apetyt na więcej. Wciąż mam! Dlatego się odważyłam, żeby iść po swoje marzenia.

Ale chyba nie powiedziałaś jeszcze ostatniego słowa w kwestii ich spełnienia?

- Zdecydowanie nie. 

Czytaj także:

Nina Terentiew: Prezes mi zaufał. Pozowlił robić rzeczy ważne, które kosztują dużo pieniędzy

Elżbieta Zapendowska: Ludziom trzeba mówić prawdę

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Dąbrowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy