Beata Szałwińska: "Kobietom w dalszym ciągu ciężko jest w życiu walczyć o swoje"
Jej najnowsza płyta "Rachmaninoff Romances" to wyraz delikatności oraz pasji dla muzyki. Jednak utalentowana i uznana pianistka Beata Szałwińska to także kobieta o niezwykłej wrażliwości. Tylko z nami w intymnej rozmowie dzieli się refleksjami na temat kobiecości, procesu tworzenia i wolności artystycznej.
INTERIA.PL: Pani Beato, żyjemy w czasach, gdy wszelkie pojęcia i wartości bardzo często podlegają redefiniowaniu. Zastanawiam się zatem w świetle tej otaczającej nas zmienności, czym jest dla pani kobiecość. W jaki sposób by ją pani zdefiniowała?
Beata Szałwińska: - Kobiecość to dla mnie piękno, erotyzm, delikatność, odwaga i przede wszystkim oraz ponad wszystko miłość. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Nie jestem zwolenniczką doszukiwania się we wszystkim jedynie ideałów. Dla mnie właśnie niedoskonałość, wynikająca z kobiecej, i w ogóle ludzkiej, natury już sama z siebie jest czymś pięknym i fascynującym. Zatem, kiedy mówię o pięknie, mam na myśli także piękno nieoczywiste, również to skryte głęboko w sercu i piękno wynikające ze sprzeczności. Na kobiecość własną oraz innych kobiet w moim życiu zawsze patrzyłam przez pryzmat poetów, którzy to piękno opiewają - jako o emanacji czegoś zwiewnego, eterycznego i naładowanego erotyzmem, ale takim nieoczywistym - tak jak na przykład czuje się to, czytając "W malinowym chruśniaku" Bolesława Leśmiana.
- A dlaczego odwaga? Myślę, że kobietom w dalszym ciągu ciężko jest w życiu walczyć o swoje. Staramy się zadowalać wszystkich wokół i zapominamy o sobie. Wprawdzie predystynują nas do tego nasze biologiczne uwarunkowania - znacznie mocniej niż u mężczyzn rozwinięta naturalna empatia i emocjonalność, ale nie zawsze jest to dla nas dobre, aby słuchać się tych naszych naturalnych instynktów. Nie dbamy wówczas często o własną przestrzeń duchową, nie zastanawiamy się nad swoimi potrzebami i pragnieniami. Trzeba nieraz wiele odwagi, aby odrzucić konwenanse czy presję i oczekiwania ze strony rodziny, przyjaciół czy po prostu społeczeństwa i wejrzeć w głąb siebie.
Czy pani się to udaje?
- Tak. Myślę, że mogę bez wyrzutów sumienia stwierdzić, że nauczyłam się stawiać swoje dobro na pierwszym miejscu. Oczywiście moja rodzina jest dla mnie niezwykle ważna - bliskich ludzi w życiu uważam za jego absolutną esencję, tak samo jak muzykę. Wiem natomiast doskonale, że jeżeli nie zadbam o mój komfort i szczęście, to nie będę w stanie dalej przekazywać dobra innym - nie ma możliwości, aby dawać z siebie tego, co wartościowe, jeśli nie jesteśmy szczęśliwi. Musimy czuć się dobrze z samym sobą, aby inni czuli się tak przy nas. To podstawowa zasada - ale oczywiście, jak każdemu, zrozumienie tego zajęło mi trochę czasu.
Ulegała pani kiedyś łatwo presji, wpływom innych ludzi?
- Tak bym tego nie ujęła. Po prostu jak każdy szukałam swojej drogi i choć od wczesnych lat dziecinnych byłam przekonana, że moją drogą i przeznaczeniem jest muzyka, przez wiele lat szukałam własnego środka wyrazu zarówno w życiu jak i w tworzeniu. Zwłaszcza mocno odczuwałam niemożność bycia wolną, gdy uczyłam się muzyki - gdy byłam nastolatką i musiałam słuchać się nauczycieli. Z tego też powodu dosyć wcześnie wyjechałam z Polski do Paryża, gdzie otrzymałam stypendium od rządu francuskiego. Mimo iż była to trudna decyzja, nawet wówczas nie uwzględniałam w tej kwestii zdania innych ludzi - nawet własnych rodziców.
- Miewałam jednak oczywiście momenty, kiedy robiłam coś wbrew sobie. Wyjazd za granicę postrzegałam jako konieczność urodzenia się na nowo - nikt mi wówczas nie pomagał, a ja byłam opętana wręcz pragnieniem poznawania świata. W związku z tym musiałam robić wiele rzeczy, które mi nie pasowały, po prostu po to, aby się utrzymać - grałam w miejscach, które mi nie odpowiadały albo z repertuarem, którego nie lubiłam i nie czułam. Bardzo mnie to bolało, mierziło wręcz. Nie znosiłam tego i zawsze dążyłam to niezależności, która pozwoli mi być wolnym duchem i taką wersją siebie, która zawsze wyrywała się na wolność - nawet w najmłodszych latach.
- Tak samo wyglądały moje związki z agencjami artystycznymi, które narzucają artyście kierunek i dbają głównie o własne dobro. A przecież prawdziwy artyzm wykluwa się w ciszy i przemyśleniu i nie może ulegać presji z zewnątrz. Dla mnie obecnie najważniejsze są świadectwa artyzmu, które pozostaną po mnie. Uważam je za najpiękniejsze i nieprzemijające świadectwa mojego istnienia na ziemi i w sztuce. Jednym z takich świadectw jest moja i Aleksandra Anisimova najnowsza płyta.
Teraz czuje się pani sobą?
- Tak, czuję się wolna. Czuję, że mogę robić to, czego pragnę. Realizować się w taki sposób, który sprawia mi radość i tworzyć to, co czuję całym swoim sercem i duszą. Osiągnięcie takiej wolności, nie tylko artystycznej, ale także w życiu prywatnym, to ogromny luksus, za który jestem wdzięczna. Jednak droga do niego nie była usłana różami i trwała wiele lat. Ja jednak zawsze byłam wolnym duchem i parłam do przodu niezależnie od reakcji mojego otoczenia.
Ma tutaj pani również na myśli najbliższą rodzinę?
- W tej kwestii akurat zawsze czułam się uprzywilejowana - moi rodzice nigdy nie starali się mnie do niczego zmuszać - rozumieli mnie, szanowali moje wybory i zawsze wspierali na tyle, na ile byli wstanie (nawet kiedy zaczęłam już mieszkać za granicą moja mama zawsze przyjeżdżała, gdy potrzebowałam jej wsparcia - czy to "moralnego" czy też bardziej "przyziemnego", gdy się przeprowadzałam z miejsca na miejsce). Wsparcie ze strony rodziców zatem jest i zawsze było. Oni chyba uważali, że wywarcie na mnie jakiejkolwiek presji i tak nie zdałoby egzaminu. Jako dziecko już byłam bezpośrednia i bardzo waleczna. Wpasowanie mnie w jakiekolwiek ramy oczekiwań nie wchodziło w grę od samego początku. Ja jestem bezkompromisowa, zwłaszcza w sztuce, mam w sobie taki gniew, który powoduje, że gdy dzieje się coś wbrew mnie, natychmiast zaczynam się buntować.
- Jestem zresztą niezwykle wdzięczna za tę iskrę - gdyby nie ona, nie byłabym w miejscu, w którym teraz jestem. Wiem, że ludziom często nie podoba się moja bezpośredniość - nie lubią słyszeć zbyt często niewygodnej prawdy. To jednak część tej wolności, którą udało mi się osiągnąć i którą tak bardzo sobie cenię. Uważam się zresztą za osobę "totalną". Lubię robić rzeczy na śmierć i życie, angażuję się w to, co robię, całym sercem i duszą. Kiedy natomiast poznaję człowieka, który myśli i działa tak samo, zostawiam wszystko i idę z taką osobą nawet w ognie piekielne, co zresztą często prowadzi w efekcie do serii mini-katastrof. Ale wierzę, że właśnie w taki sposób warto żyć - czerpiąc wszystko, co się da, wyciskając życie do końca.
Czym zatem dokładnie jest dla pani wolność?
- Wolność to dla mnie spokój oddechu, świadomość, że budzę się rano, pragnę czegoś i mogę to zrealizować - że zależy to tylko ode mnie. Oczywiście ważne w tej wolności są kwestie finansowe, bo nigdy nie ma pełnej wolności bez spokoju finansowego, a ja jestem zdecydowaną przeciwniczką bycia uzależnioną finansowo od kogokolwiek. Dlatego tego rodzaju niezależność to dla mnie podstawa.
- A czy czuje się na co dzień niezależna... To nie jest tak, że nie zwracam uwagi na innych ludzi. Biorę ich pod uwagę, zwłaszcza tych, których kocham, szanuję i którzy są dla mnie autorytetami. Często artyści, zwłaszcza muzycy i pianiści, uważani są za okropnych egocentryków. Nieraz to pewnie prawda - w tym negatywnych sensie. Uważam jednak, że pewien stopień egocentryzmu jest konieczny. Praca twórcza wymaga skupienia. Ludziom niezwiązanym z tą branżą często ciężko jest zaakceptować, ile pracy i wyrzeczeń wymaga życie pianisty. Praca nad utworem i instrumentem to niezliczone ilości godzin, w których należy odciąć się od świata zewnętrznego - również odłożyć na bok kwestie domowe, rodzinne czy związane z życiem społecznym.
- Ważnym aspektem tej wolności jest zatem wolność wyboru. Kobiety przez ostatnich 100 lat zyskały ogromną niezależność. Niestety jednak nie zawsze potrafią z tej pozyskanej ciężko wolności korzystać - ulegają presji społecznej lub własnym niezdrowym ambicjom, aby robić dwa, trzy, cztery razy więcej niż są w stanie. A przecież mają prawo wyboru. Nie muszą spełniać się w tysiącu różnych ról, tylko po to, aby udowodnić innym swoją wydajność i zdolności. Wiele aspektów życia da się i trzeba ze sobą pogodzić - ale nie za cenę własnego zdrowia czy spokoju ducha.
- Ja sama również dokonałam pewnych wyborów w życiu i mnie także dotyczy wielość zadań tak typowa dla kobiety. Trzeba jednak podejmować decyzje - nie zawsze oczywiście są one słuszne. Nie możemy jednak od życia uciekać, musimy się z nim cały czas konfrontować. Życie się zmienia, my również wraz z nim i grunt to reagować na uroki i nieuroki życia.
- Uważam, że życie jest piękne, a na pewno może być piękne - trzeba tylko umieć z niego czerpać. Ten krótki czas dany nam od losu, od narodzin po śmierć, trzeba wypełnić tym, co jest dla nas najpiękniejsze, być prawdziwym, spełniać marzenia i podejmować wyzwania. Bywa, że życie jest wspaniałe, ale bywa i bolesne. Przynajmniej jednak wiemy, że żyjemy. Najgorszym wyborem jest niepodejmowanie działania ze strachu. Wówczas życie mija na żegnaniu się z niespełnionymi marzeniami. Kobiety bardzo często robią lub nie robią różnych rzeczy, aby spełnić czyjeś oczekiwania. To trudne i rzadko kończy się dobrze. Dla mnie najważniejsze jest, aby słuchać, co mi w duszy gra.
Czyli kobiecość to przede wszystkim wolność?
- Dokładnie tak. Dlatego też mogę powiedzieć, że czuję się prawdziwie kobietą właśnie teraz, kiedy jestem niezależna, mogę się rozwijać, dbać o moje potrzeby, zdolności i kiedy jestem otwarta na świat i na wszelkie niespodzianki od życia.
Czy w związku z tym pełni pani w swoim życiu określone role? Co sprawia, że w życiu rozwija pani pełną prędkość? Co je napędza?
- Nie umiem rozdzielić mojego życia na role, które w nim pełnię i nawet nie chcę - jestem sobą i wszystkim, co się z tym pośrednio i bezpośrednio wiąże. Moim życiem na pewno kieruje pasja - jednak nie tylko pasja do muzyki, ale też po prostu do smakowania rzeczywistości. Kocham życie i nie boję się go doświadczać. Pasja, jaką jest w moim życiu muzyka, sprawia natomiast, że czuję się cały czas jak na lekkim "podkręceniu". Podobne efekty dają pewnie ludziom chwilowo używki i narkotyki. Pasja jednak daje taki efekt na stałe... Moje życie zatem to po prostu ciągła pasja i związane z nią namiętności, bo i też nie robię w nim absolutnie niczego, co by mnie nie pasjonowało.
Czego chciałaby pani jeszcze dokonać w życiu prywatnym i zawodowym? Na co pani czeka?
- Ja właściwie nie czekam. Żyję dniem dzisiejszym, pracuje nad tym, żeby cały czas spełniać moje pragnienia, a niespodzianki są oczywiście zawsze mile widziane. Najważniejsze jest dla mnie, aby ciągle się rozwijać i dbać o sprawy, które mają dla mnie największe znaczenie - miłość w pierwszej kolejności. Oczywiście robię różnego rodzaju plany, ale skupiając się na tym, co było czy też mogłoby być, tracimy mnóstwo czasu i energii, którą powinniśmy poświęcać na, po prostu, bycie w chwili obecnej. Oczywiście każdy z nas ma swoje demony, ja również, ale warto próbować je odganiać, aby nie zamknęły nas na życie - żebyśmy mogli czuć się szczęśliwi tu i teraz.
Zobacz także:
Matka, żona i artystka - Małgorzata Walewska o życiu śpiewaczki operowej
W szale pociął nożem swój obraz. "Chwila była piekielna"