Reklama

Nancy i Ronald Reagan: Najwierniejsze małżeństwo Hollywood

On był mieczem, a ona jego tarczą.

Nancy była przerażona. Jej nazwisko znalazło się na Czarnej Liście Hollywood. Wpisywano na nią członków i zwolenników partii komunistycznej. A czasem także... całkiem przypadkowych pechowców, na których ktoś doniósł. Wtedy w USA, na przełomie lat 40. i 50., w okresie zimnej wojny, samo oskarżenie, nawet bez dowodów, oznaczało koniec kariery, śmierć cywilną. Producenci natychmiast zrywali z takim aktorem kontrakty. I nikogo nie interesowały tłumaczenia, że to pomyłka.

Nancy już widziała oczami wyobraźni, jak zatrzaskują się przed nią drzwi wytwórni, a przyjaciele przestają ją poznawać. Postanowiła walczyć. Ustaliła, że chodzi o inną aktorkę. Musiała jednak dotrzeć do kogoś naprawdę ważnego, kto wziąłby ją w obronę. Jeden z jej znajomych obiecał, że zadzwoni do Ronalda Reagana, szefa związku zawodowego aktorów. Nancy to nie zadowoliło. Chciała spotkać się z nim osobiście i dopięła swego. Był październik 1949 roku, kiedy oboje usiedli przy stoliku w modnej restauracji LaRue.

Reklama

- Nie wiem, czy to była miłość od pierwszego wejrzenia, ale coś bardzo jej bliskiego - wspominała Nancy. On natomiast zachował dystans i spotkanie potraktował służbowo. Obiecał, że wyjaśni nieporozumienie. Zdaje się, że po trudnym rozwodzie z Jane Wyman, z którą miał córkę Maureen i adoptowanego syna Michaela, nie chciał się angażować w nowy związek, chociaż nowa znajoma zrobiła na nim wrażenie. Skąd to wiadomo? Dał jej wtedy swój numer telefonu i poprosił, by dzwoniła, jeśli będzie miała kłopoty.

Nie musiał tego powtarzać dwa razy. Ich gorący romans zaczął się kilkanaście miesięcy później. Gdy 4 marca 1952 roku brali ślub, Nancy była już w ciąży z ich pierwszym dzieckiem, córką Patricią. Przemyślnie dobrana sukienka maskowała zmianę kształtów, a sama ceremonia była skromna, tylko z udziałem dwojga świadków. Odnotowano ją jednak na plotkarskich kolumnach wielu pism, bo Ronald i Nancy, chociaż nie należeli do pierwszej ligi hollywoodzkich gwiazd, byli jednak dobrze znani i mieli ugruntowane pozycje w aktorskim światku.

Przy okazji przypomniano plotki o niedawnym romansie Nancy z Clarkiem Gable. Ronaldowi wytknięto, że niezwykle szybko znalazł następczynię Jane Wyman. Pisano, że pewnie i to małżeństwo, jak większość zawieranych przez gwiazdy, potrwa najwyżej kilka lat. Trudno o bardziej nietrafną prognozę. Oboje, do końca życia, uważali, że na życiowej loterii wygrali główną nagrodę - znaleźli swoją drugą połówkę.

Nancy wspierała Ronalda na każdym kroku. Najpierw w karierze telewizyjnej, która dała mu ogromną popularność w USA. Potem w walce o fotel gubernatora Kalifornii. A w końcu w dwóch kampaniach prezydenckich. - Kariera nigdy nie była moim celem, weszłam na tę drogę tylko dlatego, że nie znalazłam mężczyzny, którego chciałabym poślubić. Nie mogłam siedzieć bezczynnie i czekać, zostałam więc aktorką - wspominała po latach. Jej największym filmowym osiągnięciem była rola pielęgniarki zakochanej w dowódcy łodzi podwodnej. Nie musiała udawać, że patrzy na niego z uwielbieniem, bo grał go Ronald.

Do końca życia chodzili trzymając się za ręce jak para nastolatków. Przed podróżami on przygotowywał jej buteleczki z witaminami na każdy dzień. Odwdzięczała mu się pełnym oddania, hipnotycznym zapatrzeniem podczas jego wieców wyborczych. Przeciwnicy polityczni kwaśno komentowali jej rolę zachwyconej żony, ale wedle przyjaciół Nancy nie grała. - Moje życie tak naprawdę się zaczęło dopiero wtedy, kiedy poznałam Ronniego - zapewniała. Ronald wyrażał się o niej publicznie tak ciepło, że pewnego razu premier Kanady jęknął, że w porównaniu z nim wszyscy inni światowi liderzy wyglądają, jakby chcieli się pozbyć swoich żon.

Uzupełniali się w polityce. Ronald za wszelką cenę unikał konfrontacji. Jeszcze w dzieciństwie postanowił, że za nic nie pójdzie w ślady ojca, agresywnego alkoholika. Nie tykał butelki i desperacko starał się zachować spokój, nawet w konfliktowych sytuacjach. Nancy natomiast była gotowa zaatakować każdego, kto spojrzałby krzywo na "jej Ronniego". - Bywała trudna. Przesadzała - mówił o matce syn Ronald Prescott. - Cóż, czasami potrafiła być prawdziwym wrzodem, ale tylko po to, by ojciec nie musiał. Udzielała mężowi dobrych rad. Podpowiedziała mu, by nie mataczył, tylko przeprosił Amerykanów za nielegalne operacje tajnych służb w Nikaragui. Dzięki temu jego pozycja nie ucierpiała.

Media długo za nią nie przepadały. Krytykowano ją za wydanie fortuny na remont Białego Domu i jego wyposażenie. Uważano to za kosztowny kaprys. Nastroje się zmieniły 30 marca 1981 roku, gdy kula zamachowca Johna Hinckleya trafiła Reagana w płuco, mijając serce o kilka centymetrów. 70-letni wtedy prezydent zachował przytomność i niezmącony spokój. - Mam nadzieję, że jesteście republikanami! - żartował nawet z lekarzami przed operacją. Amerykanie uznali wtedy Nancy za wzór pełnej poświęcenia opiekunki. - Jeśli coś mu się stanie, moje życie będzie skończone - zapisała w dzienniku.

Kiedy wyzdrowiał, starała się, by miał mniej zajęć. On żartował, że ciężka praca jeszcze nikogo nie zabiła, ale zgodził się, by Nancy, radząc się zaufanej astrolożki, ustalała plan jego zajęć. Gdy w 1987 roku wykryto u niej raka piersi, zdecydowała się na pełną mastektomię, zamiast wycięcia samego guza. Mówiła, że nie może ryzykować odejścia przed Ronniem, którym musi się opiekować. Dotrzymała słowa. W 1994 roku w liście otwartym do narodu Reagan wyznał, że jest jednym z milionów Amerykanów, których dotknęła choroba Alzheimera. Zdawał sobie sprawę z brzemienia, jakie będzie musiała dźwigać jego rodzina. - Chciałbym tylko, by Nancy, jakimś sposobem, dane było uniknąć tych bolesnych doświadczeń - pisał.

Nie udało się. W ciągu 10 ostatnich lat życia Ronalda Nancy opiekowała się nim osobiście: gdy nie był już w stanie jej poznać, setki razy czytała liściki z miłosnymi wyznaniami, które kiedyś ukrywał dla niej po całym domu. Zmarł w 2004 roku, w wieku 93 lat. Nancy przeżyła go o 12 lat, odeszła w marcu zeszłego roku, w wieku 94 lat. W jednym z niewielu wywiadów, których udzieliła jako wdowa, wyznała: - Tęsknię za nim, straszliwie. Ludzie mówią, że czas leczy rany. To nieprawda...

Zobacz także:


Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy