Malediwy: Wpływ cywilizacji i polityki na wyspy
Malediwy - archipelag na Oceanie Indyjskim kojarzony jest z palmami, białymi plażami i drewnianymi domkami na wodzie. Mieszka tu 400 tysięcy mieszkańców, a rocznie przewija się aż pół miliona turystów. Czy z tego powodu rajski i dziewiczy klimat wkrótce zniknie? Przeczytaj fragment książki Magdaleny Typel "Malediwy".
Patrząc na Malediwczyków, mam wrażenie, że kilka etapów rozwoju ich ominęło. Nie byli stopniowo wdrażani, przygotowywani i edukowani, jakie konsekwencje niesie za sobą rozwój. Wyspiarze są bardzo sprytni: robią to, co im pasuje. To, co jest wygodne dla nich i co nie zabiera zbyt wiele czasu.
Lubują się w jednorazowych przedmiotach: reklamówki, talerzyki, kubeczki na pikniki, wszyscy tego używają na potęgę, bo tak jest wygodnie: nie musisz nosić ciężkich garów na plażę, a potem ich myć, przy czym zupełnie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że zostawiając ten cały plastik później w krzakach, wyrządza sobie krzywdę. Ale czy na pewno tylko i wyłącznie ich należy za to winić? A może właśnie gigantyczne koncerny, które sprowadziły te sztuczne napoje w wygodnych jednorazowych butelkach? Może to one powinny wziąć odpowiedzialność za to, co się dalej z tym dzieje?
Inną kwestią jest chęć dogonienia innych krajów. Malediwy zaczęły się rozbudowywać na potęgę. Drzewa przeszkadzają, bo zrzucają liście, które potem trzeba zamiatać. Każdy atol chciałby mieć lotnisko. Buduje się je na plażach i na niezamieszkanych terenach. Strzechę zastąpiła blacha falista, a ściany z koralowca betonowe klocki. Niektórym posiadaczom skuterów marzy się asfalt, bo na drogach z piasku źle się jeździ, są wyboiste, nie można się rozpędzić, no i się kurzy.
Wycieczki na oglądanie rekinów wielorybich to hit sezonu. Łodzie stoją niemal jedna na drugiej. Kiedy rekin się pojawia, wybucha chaos. Ludzie jednocześnie wskakują do wody.
Niektórzy nie zdają sobie sprawy, że drzewa, oprócz tego, że produkują tlen, dają również cień, który tak bardzo jest tu pożądany, a asfaltowa droga się nagrzewa w prażącym słońcu. Brakuje wśród nich tej świadomości. Mam wrażenie, że kiedy wymieniam te wszystkie argumenty, mało kto rozumie, co mówię. Czy Malediwczycy opamiętają się, zanim będzie za późno? Czy docenią to, że żyją w raju na ziemi? Czy zrozumieją, że gdy wszystko zabetonują, to już nie będzie odwrotu?
Turystyka z dnia dzień staje się coraz bardziej popularna. Za sprawą guest house’ów na lokalne wyspy zaczęła napływać coraz to większa liczba turystów z całego świata. Czy każdy wie, jak się np. zachować pod wodą? Obawiam się, że nie i niestety niejednokrotnie byłam świadkiem tego, jak ludzie spacerowali w crocsach po rafie koralowej.
Wycieczki na oglądanie rekinów wielorybich to hit sezonu. Łodzie stoją niemal jedna na drugiej. Kiedy rekin się pojawia, wybucha chaos. Ludzie jednocześnie wskakują do wody. Nie każdy jest wyśmienitym pływakiem, a do tego bardzo łatwo można dostać z łokcia czy płetwy sąsiada.
Kapitanowie łodzi rzucają się na ratunek pechowemu turyście, któremu się coś takiego przydarzyło, nie zważając na to, że tuż pod nimi akurat płynie rekin, którego kaleczy śruba łodzi. Po tego typu akcjach organizacje zajmujące się ochroną przyrody próbują jakoś ograniczyć liczbę turystów, którzy osaczają rekina z każdej strony, na próżno. Niejednokrotnie widziałam, że ludzie łapią ryby za płetwy, dotykają. To niewłaściwe zachowanie, gdyż rekiny mogą w to miejsce już więcej nie wrócić.
Czy jest jakiś sposób, aby nad tym zapanować? Czy wystarczy edukowanie turystów przez pracowników hoteli i guest house’ów? Czy wszyscy posłuchają i będą się stosować do wskazówek? Obawiam się, że nie, czego również sama doświadczyłam, nawet wśród swoich gości. Kiedy proszę, aby nie wyciągali niczego z wody, patrzą na mnie zdziwieni i odpowiadają: "Ale przecież to tylko zwierzę". No tak, tylko zwierzę, które chce żyć w spokoju. Jeśli zaczniemy wszystko wyciągać z wody i dotykać, aby zrobić sobie zdjęcie, to może niebawem się okazać, że nie będzie czego oglądać.
Żeby nie było, że tylko turyści są tacy niesforni. Nie wszyscy wyspiarze rozumieją, że nie powinno się niczego z wody wyciągać (oprócz ryb i owoców morza, które stanowią główny składnik ich kuchni). Na początku mojej przygody z Malediwami zdarzyło się, że osoby, które organizowały wycieczki dla naszych gości, również wyciągały z wody żółwia, aby pokazać tym, którzy nie mieli okazji go zobaczyć.
Nie byłam z tego powodu szczęśliwa, ale wydawało mi się, że skoro to miejscowy, to chyba wie, co robi. Okazuje się, że nie do końca. Im dłużej mieszkałam na Malediwach i im bardziej wdrażałam się w nurkowanie, tym bardziej moja świadomość rosła. Jestem otwarta na wiedzę i chętnie poszerzam horyzonty, szczególnie w dziedzinie, która stała się moją pasją. Oczywiście wszystkim naszym pracownikom i osobom, które są w jakiś sposób z nami związane, zapowiedzieliśmy, aby nigdy niczego nie wyciągali z wody i starali się nie niszczyć rafy (mam wrażenie, że miejscowi, pływając w płetwach, w ogóle nie czują, kiedy zahaczają o koralowce).
Zawsze staram się argumentować, dlaczego rafa i podwodny świat są tak ważne, aby nie było to tylko puste gadanie, ale nie dam sobie uciąć ręki, że do wszystkich to dociera i że każdy będzie się stosował do moich próśb i zaleceń. Ale jeśli nawet tylko jedna osoba zrozumie, to już zawsze coś.
Czy Malediwy staną się drugim Dubajem? Czy powstaną piękne mariny i drapacze chmur? Mam wrażenie, że to wszystko zależy od aktualnie rządzącej partii politycznej. Partia "różowa" jest nastawiona na zyski, sprzedawanie wysp i przyjmowanie za to prywatnie ogromnych pieniędzy.
Za czasów Yemeena powstało kilka kompleksów hotelowych, nie tylko na bezludnych wyspach, ale i na terenach wydartych wodzie. Wysypywano piach z dna oceanu na mieliznach, zasypywano rafę, stawiano domki na wodzie. Yameen nie reagował. Co go obchodziła jakaś rafa i ingerowanie w podwodny ekosystem?
Wyspa Hulhumalé, która również jest takim usypanym tworem, choć jej budowa rozpoczęła się na długo przed rządami Yameena, stała się jednym wielkim osiedlem mieszkaniowym. Wyglądało to trochę tak, jakby konserwatywny prezydent chciał wysiedlić cały kraj i upchnąć ludzi w blokach na jednej wyspie, a resztę sprzedać. Oczywiście chętnych nie brakowało.
Chińczycy zainteresowali się lokalnymi wyspami na atolu Vaavu, a król Arabii Saudyjskiej atolem Faafu. Podobno przyjęto już nawet pierwsze zaliczki, które oczywiście gdzieś się rozpłynęły i nikt nie wie, co się z nimi stało. Król chciał stworzyć na jednej z bezludnych wysp swoje eldorado: luksusowe domki, jachty, prywatne lotnisko. Zresztą na jednej wyspie pewnie by się nie skończyło. Padł nawet pomysł, aby przesiedlić mieszkańców lokalnych wysepek na Hulhumalé, do tych blokowisk, a wyspy sprzedać.
Przedstawiano to jako wielką szansę na lepsze życie: piękne apartamenty w mieście, umeblowane, wyposażone w sprzęt AGD, parki, oczka wodne, baseny, idealna infrastruktura do spędzania wolnego czasu. Mówiąc wprost, prezydent chciał kupić sobie mieszkańców. Aż dziw bierze, że część osób nadal takie rządy popiera. Nie rozumieją, że tu wcale nie chodzi o komfort ich życia.
Warto wspomnieć, że większość wyspiarzy była tym faktem oburzona. Przez kilka dni trwały demonstracje, protestujących zamykano w areszcie. Ludzie skandowali, że nie dadzą się stąd wyrzucić i będą walczyć, nawet jeśli miałaby się polać krew. Pomysł wysiedlania na szczęście umarł śmiercią naturalną, a król Arabii Saudyjskiej, niepocieszony, że nic się w jego sprawie nie dzieje, mimo wpłaconej zaliczki, zrezygnował z projektu. W kolejnych wyborach Yameen stracił władzę.
Mieszkańcy marzą o lotnisku, dzięki któremu w pół godziny znajdą się w stolicy. Nie myślą jednak o tym, jak bardzo zmieni się wyspa, jak ucierpi na tym krajobraz i podwodny świat.
Na Malediwach ciągle toczy się walka między konserwatystami a demokratami. Przedstawiciele Malediwskiej Partii Demokratycznej mają zupełnie inne podejście do ekologii i niszczenia środowiska naturalnego. Nie pociągnęli projektu z Arabią Saudyjską, nie wyrazili również zgody na sprzedaż wysp w obce ręce. Most Przyjaźni Malediwsko-Chińskiej, który łączy stolicę z lotniskiem, powstał za czasów Yameena, a Chińczycy nie bez powodu go zasponsorowali.
Myślę, że w dużej mierze przyszłość tego kraju zależy właśnie od tego, do kogo będzie trafiała władza przy kolejnych wyborach. Partia MDP stopuje trochę to betonowanie kraju. Inni widzą to jako niechęć do rozwoju i blokowanie powstawania nowych miejsc pracy. Niektóre projekty zaszły już za daleko i nic nie było w stanie ich cofnąć, np. budowa lotnisk czy usypywanie terenów pod kolejne hotele. I domyślam się, że partia MDP, której zwolennicy PPM tak bardzo patrzą na ręce, w niektórych kwestiach nie będzie miała wyjścia - mieszkańcy chcą, więc muszą dostać, bo inaczej więcej ich nie wybiorą.
Niektórzy twierdzą, że rząd nie robi nic, bo dla nich ekologia, wycofywanie plastiku, ochrona oceanów i środowiska naturalnego to jest nic. Oni chcą lotnisko! Nie rozumieją, że to przeniesie więcej szkody niż pożytku. Chcą, aby transport był lepszy, aby w 30 minut móc znaleźć się na wyspie, a nie tłuc się trzy godziny motorówką. Wszystko po to, aby więcej turystów mogło odwiedzać i te dalekie wyspy.
Malediwczycy stawiają na rozwój lokalnej turystyki, ale jeśli zbudują betonowe lotnisko na najpiękniejszej plaży, właśnie tej, dla której turyści to miejsce odwiedzają, to czy w ogóle będzie po co tu przyjeżdżać? Moim zdaniem nie, bo lokalne wioski i mieszkańcy to, niestety, nie wszystko.
Nawet ci, którzy odwiedzili Malediwy pierwszy raz kilka lat temu i odwiedzą je dziś, zauważają różnicę. To jest tak, że w naszych wspomnieniach i na zdjęciach jest zapisany obraz "tu i teraz" i wydaje nam się, że to miejsce przez cały czas tak wygląda. Że palma, która gdzieś tam stała, nadal tam stoi. Jeśli przyjedziemy w to samo miejsce po kilku latach i okaże się, że palmy już nie ma, będziemy zawiedzeni zmianami. Ja sama widzę, jak wiele rzeczy się zmieniło w ciągu tych ośmiu lat.
Wyspa Maafushi, o której opowiadałam przy okazji początków lokalnej turystyki, dziś nie jest już taka sama. Nawet Guraidhoo, rodzinna wyspa Imrana, oprócz tego, że stała się mocno turystyczna, to zmieniła kształt: została podsypana piachem dookoła, więc nie ma już żadnego naturalnego kawałka linii brzegowej. Stało się to podczas pandemii, na prośbę mieszkańców. Na niektórych wysepkach sypie się piach tylko z jednej, na innych ze wszystkich stron. Porównując zdjęcia satelitarne, doskonale widać, jak w ciągu zaledwie kilku lat wyspy zmieniły swój kształt.
Na Nilandhoo z jednej strony też kawałek dosypano. Nie wiem, czemu ma to służyć, bo nic się tam jeszcze nie dzieje, ale pewnie rząd ma jakieś plany na zabudowę. Sklepy i restauracje również się zmieniają. Nawet na lokalnych wyspach, obok miejscowych potraw, pojawiły się burgery, pizza i donuty. Sklepy są zalane słodyczami, przekąskami i kolorowymi napojami. Wszystkim przeszkadzają opadające liście z drzew, a nie przeszkadzają walające się papierki po lodach.
Mieszkańcy marzą o lotnisku, dzięki któremu w pół godziny znajdą się w stolicy. Nie myślą jednak o tym, jak bardzo zmieni się wyspa, jak ucierpi na tym krajobraz i podwodny świat. Dlatego myślę, że warto odwiedzić Malediwy teraz, póki jeszcze panuje na nich rajski i dziewiczy klimat, zanim wyspy zaleje beton i wszechobecna komercja. Nigdy nie wiadomo, kto w przyszłości będzie u władzy i jak pokieruje losami kraju.
Fragment książki Magdaleny Typel "Malediwy", wydawnictwo Pascal, premiera 15.09.2021.
Zobacz także: