Reklama

Podróże marzeń: Bahamy

Archipelag milionerów, na który często i chętnie wracał James Bond. Jedno z tych miejsc, o których odwiedzeniu marzymy. Zafundujmy sobie zatem odrobinę luksusu.

Nieduża weranda, na balustradzie leżą kokosy gotowe do rozłupania. Dalej równo przycięty trawnik i kilka palm, których sylwetki o zachodzie słońca odcinają się na tle pomarańczowego nieba. - To jest jak narkotyk, wszyscy tu mieli tak samo. Przyjeżdżasz pierwszy raz i niby nic, podoba ci się, ale bez szaleństw. Ale potem chcesz wrócić i w końcu o niczym innym nie myślisz, tylko o Bahamach - Ania, Polka mieszkająca na Eleutherze, mówi to całkiem poważnie.

Faktycznie na wyspie jest sporo cudzoziemców. Amerykanie, Polacy, Kanadyjczycy, Szwajcarzy. Ich małe domki rozrzucone są wzdłuż skalistych wybrzeży Eleuthery. Unoszą się na niewysokich klifach, jakby tylko siłą woli. Jakby wbrew grawitacji. W niektórych miejscach poszarpaną linię skał przerywają niewielkie zatoczki z kamienistymi plażami. Ciepła woda ma kolor turkusu. Trudno nie stracić głowy dla tego miejsca.

Reklama

Bahamy to państwo i archipelag 700 wysp rozrzuconych na Oceanie Atlantyckim. Większość ludności mieszka w Nassau, stolicy kraju, na New Providence, i żyje z turystyki. Do portu codziennie wpływa kilka potężnych promów wycieczkowych płynących z Miami. Ulice i bary wypełniają się wtedy ludźmi. Niska kolorowa zabudowa sprawia, że sam spacer po centrum jest bardzo przyjemny.

Miłośnicy historii mogą wybrać się do Fortu Fincastle z XVIII w. i Queens Staircase. Wielbiciele piasku i słońca ruszą prosto na plażę, gdzie trwa nieustająca impreza. Konkurs taneczny, przechodzenie pod liną, drinki w kokosie ze słomką.

Na Junkanoo Beach tłum faluje w rytm muzyki dopingując kolejnych tancerzy. Dziewczyny w bikini energicznie poruszają biodrami, mężczyźni o wyrzeźbionych ciałach wyginają się w akrobatycznych pozach - sceny jak z teledysków.

W innym porcie, dwa kilometry od centrum, pod mostem prowadzącym na pełną luksusowych hoteli Paradise Island ciągnie się rząd niewielkich knajpek. Wyglądają niepozornie. To kolorowe, drewniane budki na palach tuż nad taflą wody. Warto tu przyjść na przysmak Bahamów - tzw. conch salad, z surowym mięsem mięczaka z ogromnej, różowej muszli, skropionym sokiem z cytryny.

Na naszych oczach kucharz wyłowi konchę z wody, umyje i posieka z pomidorami i cebulą. Niestety samej muszli nie wolno zabrać ze sobą.

W głębi portu, gdzie rybacy sprzedają konchy prosto z kutrów, możemy zrobić pamiątkowe zdjęcia. Kawałek dalej cumują frachtowce pocztowe, które zaopatrują Bahamy w niezbędne produkty, łącząc Nassau z większością wysp. Są też doskonałym środkiem transportu.

Nasz frachtowiec wyrusza po południu do George Town na Great Exuma, na południe od New Providence. Po spokojnej nocy na wodzie, którą spędzamy we własnej kajucie (bez pościeli) docieramy do bahamskiej mekki żeglarzy. Właściciele jachtów przypływają tu na swoich dinghy, małych pontonach z silnikiem, właściwie tylko po zakupy. Kotwicowisko mieści się zaś przy znacznie mniejszej wysepce, dwa kilometry od George Town.

To tam toczy się prawdziwe życie z wieczornymi zabawami w barze Chat’n’Chill, rozgrywkami siatkówki plażowej, zajęciami jogi i mszą ekumeniczną w niedzielę. Po drugiej stronie wyspy rozciąga się już błękit oceanu i droga do kolejnych bahamskich atrakcji.

Julia Zabrodzka

Zobacz także:

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy