Powiew nostalgii
To miasto przypomni ci o tym, co utracone. Sprawi, że znów poczujesz bicie własnego serca.
Postanowiłam, że tym razem spędzę swoje urodziny inaczej niż zwykle, z dala od domu. Wybrałam Lizbonę. Podróżnicy nazywają ją "białym miastem", pewnie ze względu na jasne mury zanurzone w oślepiającym słońcu. Mnie kojarzy się ze starą damą ukrytą pod koronkową parasolką. "Usiądę w jej cieniu, popijając wino, posłucham tęsknego fado. Dam się porwać nostalgii, która tam ma nawet własną nazwę - saudade", planowałam.
Lisbon story
I oto jestem. Wczesnym rankiem z mapą w ręku kieruję się na plac Markiza de Pombal. "Pomnikowy" markiz patrzy w stronę oceanu. Przypomina o wielkiej katastrofie, jaka nawiedziła miasto 1 listopada 1755 roku. Tamtego dnia, we Wszystkich Świętych, kościoły były pełne wiernych. Lizbona przeżywała czas dobrobytu, ale wystarczyło dziesięć minut, by niezwykle silne trzęsienie ziemi i tsunami obróciły w gruzy większość budowli.
Zachowały się tylko dwie najstarsze i najwyżej położone dzielnice, w tym historyczna Alfama. Jej mieszkańcy twierdzą, że cudowne ocalenie zawdzięcza ona świętemu Antoniemu, który tu właśnie się urodził i dziś uchodzi za nieformalnego patrona Lizbony. Energiczny Markiz de Pombal z siłą wizjonera wskrzesił ruiny. Odbudowano wszystko, z wyjątkiem jednego kościoła: Igreja do Carmo - jego zgliszcza miały przypominać o tym tragicznym wydarzeniu.
"Ból z powodu utraty" stał się figurą losu "białego miasta", które tak ukochał Fernando Pessoa (pisał w latach 20. i 30. XIX w.). Podobiznę poety w czarnym kapeluszu i okularach można znaleźć na wielu przedmiotach w sklepach z pamiątkami. Nieliczni turyści wiedzą, że jest on także autorem osobliwego przewodnika po Lizbonie, który w 1994 roku stał się inspiracją dla niemieckiego reżysera Wima Wendersa. Tak powstał zachwycający film "Lisbon story", przybliżający urok miasta i muzyki fado w wykonaniu zespołu Madredeus z pieśniarką Teresą Salgueiro.
Można powiedzieć, że to wtedy Europa odkryła swój najbardziej na zachód wysunięty przyczółek, którego strzeże wieża Belém. Zbudowana w latach 1515-20 u wejścia do portu w Lizbonie stała się symbolem nie tylko miasta, ale i wieku portugalskich odkryć geograficznych. Odnalezienie drogi morskiej do Indii przez Vasco da Gamę zapoczątkowało rozwój gospodarczy stolicy.
Dziś przypomina o tym choćby jeden z największych na świecie placów Praça do Comércio (plac Handlowy), wokół którego skupia się życie w mieście. Tuż przy nim, po lewej stronie gdy zmierzamy w stronę centrum, znajduje się Elevador de Santa Justa. Żelazna winda to jedna z wizytówek Lizbony, wzbudzająca zachwyt turystów z całego świata.
Tramwaj do przeszłości
Chwila przerwy w zwiedzaniu. Siadam w cieniu kasztanowca, zamawiam czarną kawę z ciastkiem de nata. Pyszne! Teraz czas na wyprawę elektrycznym tramwajem. Startuje on z Praça do Comércio. Można kupić bilet całodniowy, a potem wsiadać i wysiadać, gdzie się chce. Podróż nim przez starą Alfamę to wielkie przeżycie. Mijając wąziutkie uliczki, wypatruję miejsc znanych mi z filmu "Imagine" Andrzeja Jakimowskiego. I mogę przysiąc, że widziałam maleńką kawiarenkę na rogu, w której rozstali się jego bohaterowie - niewidoma dziewczyna i jej nauczyciel. Późnym popołudniem trafiam do oceanarium, jednego z największych w Europie.
Mam wrażenie, że spaceruję po dnie oceanu, a wokół toczy się spokojne życie mieszkańców podwodnego królestwa. I to aż czterech stref klimatycznych. Ich bogactwo i różnorodność oszałamiają. Część z nich pod nazwą "owoce morza" spotykam parę godzin później. Lądują na moim talerzu.
Portugalczycy jedzą bodajże najwięcej ryb na świecie. A ich jakość, świeżość i sposób przyrządzania nie mają sobie równych. Tradycyjną narodową potrawą jest solony, a następnie suszony dorsz - bacalhau. Serwuje się go na 365 sposobów (niektórzy twierdzą, że jest ich więcej). Po wymoczeniu gotuje się lub zapieka. Dobrze przyrządzony powinien po naciśnięciu widelcem dzielić się na mięsne płatki.
Najpopularniejsze wersje tej potrawy to bacalhau com natas (dorsz zapiekany z ziemniakami pod beszamelem), bacalhau à brás (dorsz z ziemniakami pokrojonymi w zapałkę, doprawiony jajkiem) oraz bacalhau à lagareiro (gruby stek z dorsza zapiekany w piekarniku, zalany oliwą z czosnkiem i serwowany z małymi ziemniaczkami w skórce, delikatnie uderzonymi tłuczkiem, tak aby do ich wnętrza wsiąkała oliwa).
Entuzjastom portugalskich oceanicznych przysmaków polecam stronę w języku polskim: www.portissimo.pl. Jedzenie tam jest niezwykłe. Nam, ludziom z innych stron, przypomina o czymś, co utraciliśmy. O dobrym smaku. Po północy w restauracji z fado gaśnie światło. Gwar rozmów ustaje, zapada cisza, w której słychać tylko pobrzękiwanie kieliszków.
Wszyscy już zjedli, teraz piją wino. I nagle wyrywa się głos przejmująco rzewny, a za nim podąża gitara. Splatają się w ciemności, szepcząc i wykrzykując z dna serca opowieść o utraconej miłości i tęsknocie. Muzyka sprawia, że czas przestaje istnieć. Jesteśmy wolni, nie mamy wieku. Liczy się tylko to, że kochamy. Czy mogłam sobie wyobrazić piękniejsze urodziny?
Magda Rozmarynowska
Pani 08/2013