Prawdziwe strefy „no go”

Są na świecie miejsca budzące prawdziwą grozę. Do niektórych z nich nie da się wejść, inne są nawet udostępnione dla zwiedzających. W części z nich żyją ludzie.

Prawdziwe strefy „no go”

Rosyjska prasa donosi, że "Ostatnia poważna modernizacja zakładów w Norylsku została przeprowadzona w 1972 roku". Niskie koszty utrzymania sprawiają, że Nornikiel "jest jednym z najbardziej dochodowych przedsiębiorstw na świecie w swojej branży”, a jego główny udziałowiec Władimir Potanin najbogatszym człowiekiem w Rosji.  

A mieszkańcy Norylska? To głównie byli więźniowie i ich potomkowie, którzy muszą znosić polarne noce, temperatury do -55 st. C i skrajne zanieczyszczenie środowiska. Wyjechać stamtąd nie jest łatwo (nie ma nawet drogi). Wjechać też jest trudno, bo to miasto zamknięte. 

 W blisko dwustutysięcznym mieście każdego roku 20 osób popełnia samobójstwo.
Konwencja bazylejska zabrania eksportu niebezpiecznych odpadów z krajów rozwiniętych do mniej rozwiniętych. Jednak na zarzuty podnoszone przez organizacje pozarządowe szybko znalazła się odpowiedź, że używany sprzęt „na chodzie” lub nadający się do naprawy można eksportować, a poza tym… Afrykańczycy też mają telewizory i mikrofalówki, które od czasu do czasu wyrzucają. Wszystko jest zatem w porządku. 

Okolice Agbogbloshie zamieszkuje 40 000 ludzi. Żyją w drewnianych chałupach bez dostępu do wody i urządzeń sanitarnych, w ekstremalnie skażonym środowisku. Woda i gleba przesycone są truciznami, takimi jak ołów, rtęć, arsen, dioksyny, furany i inne. Nawet w jajach kur hodowanych w okolicy wykryto dioksyny i polichlorowane bifenyle. Szerzą się choroby i przestępczość, także ta zorganizowana.

Ta ostatnia jest w stanie sięgnąć swoimi mackami daleko poza slumsy. Z twardych dysków poniewierających się na wysypisku wciąż można odzyskać sporo danych w tym numery kart kredytowych i różnego rodzaju dane dostępowe. Przestępcy chętnie korzystają z tych możliwości.

A na dyskach twardych w Agbogbloshie można znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy np. kontrakty rządowe. Wypłynęły np. wielomilionowe umowy z amerykańskimi instytucjami bezpieczeństwa, takimi jak Defense Intelligence Agency (DIA), Transportation Security Administration i Homeland Security.

Tekst: Iza Grelowska
Agbogbloshie, Ghana. „Sodoma i Gomora”

Agbogbloshie to piekło na ziemi. Piekło wybrukowane super szybkimi procesorami.

Zastanawialiście się kiedyś, co świat Zachodu robi z tymi wszystkimi komputerami, telefonami i innymi gadżetami, projektowanymi według zasad "planned obsolescence" (czyli takimi, które psują się dzień po ustaniu gwarancji)? 215,000 ton zużytej elektroniki rocznie trafia do Ghany. Większość tego sprzętu nie nadaje się do użytku i ląduje na wysypiskach takich jak to w Agbogbloshie, które jest określane jako największe na świecie wysypisko e-śmieci. Tam poddawane są „recyklingowi”.

Nie zajmują się tym wyspecjalizowane firmy, ale mieszkańcy (również dzieci) slumsów "Old Fadama". By uzyskać surowce, które można później sprzedać za grosze, po prostu wypalają kable, podsycając ogień styropianowymi opakowaniami.

 W trakcie tego procesu toksyczne substancje, w tym metale ciężkie, trafiają wprost do otoczenia.
Norylsk, Rosja. Najbardziej depresyjne miasto świata 

Niektóre miejsca wydają się dosłownie obłożone klątwą.

 Norylsk, zbudowany przez więźniów, jedno z najzimniejszych i najbardziej wysuniętych na północ miast na świecie, słynie z mocno obrazowego opisu: „śnieg jest tam czarny, w powietrzu unosi się zapach siarki, a szacowana długość życia pracowników fabryki jest o 10 lat niższa od średniej długości życia w Rosji”. 

Wspomniana fabryka to największy na świecie zakład wytopu metali ciężkich należący do spółki Nornikiel. Kiedy w 2007 świat obiegły informacje, że zakład rocznie emituje 2 miliony ton dwutlenku siarki, jego włodarze bili się w piersi, obiecywali poprawę i troskę o środowisko naturalne. 

Jak to wygląda w praktyce? To właśnie w Norylsku pod koniec maja bieżącego roku doszło do wycieku 21 tysięcy litrów oleju napędowego, które zatruły grunty, wody pitne i płynące. Skażony został teren o powierzchni 180 tysięcy mkw, normy trujących substancji zostały przekroczone 200 razy. 

Szychy z Norniklu trafiają do aresztu jeden za drugim, bo jak się okazuje, o zagrożeniu wiedzieli już w 2016. Przeprowadzili nawet lipny remont (na papierze), w czasie którego kontrole zbiorników nie były oczywiście możliwe. Kiedy katastrofa już nastąpiła, zgodnie ze starą sowiecką tradycją, dwa dni zwlekano z zawiadomieniem służb ratowniczych.
+5
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas