Zaproszenie do Raju
Piękne plaże, krystalicznie czyste i ciepłe morze, słońce przez cały rok. Palmy kokosowe i rafy koralowe. Na Martynice znajdziecie wszystko, co najlepsze na Karaibach. A nawet jeszcze więcej...
Dziesięć godzin lotu z Paryża i zbliżamy się do lądowania w Fort-de-France, stolicy Martyniki. Pierwsze zaskoczenie - miasto sprawia wrażenie sporej metropolii, a przecież Martynika to wyspa zaledwie o długości 70 km i szerokości 30 km. Jest położona w samym sercu archipelagu karaibskiego, pomiędzy dużo bardziej popularnymi wśród turystów Dominikaną, Kubą i Jamajką.
Odprawa na lotnisku przebiega sprawnie, do przekroczenia granicy wystarczy dowód osobisty. Bo mimo, że to na końcu świata, to wciąż jesteśmy w Unii Europejskiej. Martynika jest dawną kolonią francuską, a obecnie zamorskim terytorium Francji. Dlatego na wyspie płaci się w euro (niestety, jest dość drogo), ale za to połączenia telefoniczne kosztują niewiele więcej niż w Europie.
Już na lotnisku nasza polska grupa (na Martynikę zaprosiła nas firma Ford na tradycyjne otwarcie sezonu Ford Kite Cup) zostaje zakwaterowana w Club Med Les Boucaniers, każdy dostaje na rękę opaskę, którą będzie nosić przez najbliższy tydzień. Wsiadamy do autokaru i jedziemy na południe, w kierunku miejscowości Sainte-Anne. Godzinę później docieramy do celu.
Jesteśmy witani kolorowym drinkiem, kwiatami i... obowiązkowym programem artystycznym, ale ja marzę tylko, żeby pójść spać.
Następnego dnia Słońce budzi mnie wcześnie rano. Czas na krótki rekonesans. Club Med Les Boucaniers to ogromny, położony na dwudziestu kilku hektarach ośrodek wypoczynkowy. Kilka restauracji, bary, sklepy, baseny, boiska, korty. W ciepłym i wilgotnym karaibskim powietrzu unosi się intensywny zapach tropikalnych roślin.
Kiedyś Martynika nazywała się Madinina, czyli Wyspa Kwiatów. Jest gorąco, około 28 st. C, ale upał nie jest uciążliwy, wieje przyjemny wiatr, dlatego można odpoczywać na pięknych piaszczystych plażach. Plażowanie to nie tylko kąpiele, choć pływanie w Morzu Karaibskim to czysta przyjemność, jego temperatura przekracza bowiem 20 st. C. Są tu przede wszystkim idealne warunki do surfingu, kitesurfingu, nurkowania.
Woda jest przejrzysta, już na głębokości pięciu metrów można podziwiać świat olbrzymich kolorowych gąbek, żółwi, różnobarwnych ryb. Jednym zdaniem - urlop tutaj to prawdziwy relaks, szybko zapominamy o niezałatwionych sprawach, problemach.
Różnica czasu (w stosunku do polskiego to sześć godzin), utrudniony dostęp do internetu (w recepcji czterogwiazdkowego ośrodka nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego sieć nie działa, dlatego w końcu zaczynam podejrzewać, że to celowe zakłócenia, które mają pomóc nam w oderwaniu się od codziennych obowiązków!) też mają swój dobroczynny wpływ na nasze samopoczucie. Nie chce się nigdzie wychodzić. Może najwyżej na spacer.
Idąc kilkaset metrów wzdłuż wybrzeża, docieram do niewielkiego miasteczka, którego najbardziej okazałą budowlą jest katolicki kościół. Wokół kilka uliczek z zaniedbanymi, ale kolorowymi domami. Przeważają jaskrawe barwy: żółta, mocno błękitna, różowa. W barach mieszkańcy ze szklaneczką miejscowego rumu kiwają się w rytm reggae. Ale największe wrażenie robi cmentarz położony na nadmorskiej skarpie - wszystkie grobowce są białe i udekorowane sztucznymi kwiatami. Nie czuje się tutaj smutku, raczej panuje trudna do określenia atmosfera tajemnicy.
Po kilku dniach laby koleżanka namawia mnie na wycieczkę do Fort-de-France. Wynajmujemy samochód - oczywiście francuskiej marki, bo tutaj jeżdżą prawie tylko takie. Droga do stolicy prowadzi przez pola uprawne i sięgające po horyzont plantacje trzciny cukrowej. Wiele budowli nie zmieniło się od czasów kolonialnych.
Niewolników przywożono tu na wielkich żaglowcach z europejskich kolonii w Afryce Zachodniej. Kilka kilometrów przed Fort-de-France na autostradzie zaczyna się... korek. Miasto liczy prawie 200 tys. osób - to połowa ludności Martyniki, i wciąż się rozrasta, zajmując okoliczne zielone wzgórza. Wśród mieszkańców jest wielu rodowitych Francuzów - przyjeżdżają do pracy, dla niektórych kontrakt czy delegacja na Karaibach to swoiste wakacje.
Fort-de-France zostało założone w drugiej połowie XVII w., wkrótce powstała tu pierwsza twierdza chroniąca przed atakami Karaibów, która do dziś jest największą atrakcją miasta. Uliczki mają swój klimat - stojące wzdłuż nich niskie domy ozdobione są balkonikami, koronkowymi parapetami i żaluzjami. Centrum stanowi park La Savane. Wśród drzew stoi pozbawiony głowy pomnik Józefiny Bonaparte - żony Napoleona. Józefina urodziła się na Martynice, ale za to, że była zwolenniczką niewolnictwa, jej pomnik został "ukarany".
Wcześniej stolicą był oddalony o 30 km na północ Saint-Pierre, całkowicie zniszczony 8 maja 1902 r. przez wybuch Montagne Pelée. Wulkan ten (1397 m n.p.m.) przy dobrej pogodzie widać z drugiego krańca wyspy. Można na niego wejść. Martynika to nie tylko plaże, ale też lasy deszczowe, góry i wodospady, szczególnie na północy.
Jednak większość turystów kieruje się na południe od stolicy, w stronę Pointe Du Bout, Les Trois-Îlets, Le Diamant i Le Marin - tam znajduje się najwięcej hoteli, rezydencji i przystani. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w jednej z najsłynniejszych destylarni rumu St. James Distillery w Sainte-Marie. A rum to na Martynice alkohol narodowy, podobnie jak dobrem narodowym są banany. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze obu ich zakosztuję.
Iza Komendołowicz
PANI 6/2015