Tam, gdzie kiedyś było lotnisko
Niektórzy twierdzą, że wywołana pandemią zmiana nawyków i nadciągający kryzys klimatyczny, zniechęcą nas do podróży lotniczych. Jeśli tego rodzaju prognozy staną się prawdą, opustoszeje nie tylko niebo, ale i naziemna infrastruktura. Ta ostatnia jednak tylko na chwilę. Architekci mają już pomysł, jak nadać jej drugie życie.
Około pół godziny - tyle zajmuje przejście z jednego krańca szanghajskiego Xuhui Runway Park na drugi. Idzie się prosto, jak po sznurku, głowa jednak cały czas obraca się na boki. Jest przecież na co popatrzeć: podświetlane ławeczki, zabawki dla dzieci i roślinność - bujna o najróżniejszych kolorach i kształtach. Tylko betonowa, równiutka ścieżka pod stopami zdradza, że to miejsce nie zawsze było parkiem. Dla turystów przeszłość Xuhui Runway Parku jest pewnie tajemnicą. Mieszkańcy Szanghaju doskonale pamiętają, że jeszcze kilka lat temu, zamiast zielonej oazy, było tutaj lotnisko. A raczej - jego resztki.
Longhua Airport - tak brzmiała nazwa, będącego dziś parkiem portu lotniczego. Otwarto je w 1930 roku, jako pierwsze cywilne lotnisko w Szanghaju (monopolistą w tej kategorii pozostawało do 1949 roku), okazyjnie służyło również policjantom, strażakom i przedstawicielom innych służb mundurowych. Z biegiem czasu traciło jednak na znaczeniu, aż ostatecznie, w 2011 roku, doszło do jego zamknięcia. Okoliczni mieszkańcy pewnie odetchnęli z ulgą - lądowania i starty już nie zakłócały im snu. Radość mieszała się jednak z niepokojem - bo czy wiadomo, co stanie się z tą przestrzenią? Czy pod naszymi oknami powstanie teraz cmentarzysko samolotów?
Czarny scenariusz na szczęście nie wszedł w życie. Wręcz przeciwnie. Zastąpił go scenariusz zielony. Wszystko za sprawą pracowni architektonicznej Sasaki, które przekształciła zamknięte lotnisko w park linearny. "Xuhui Runway Park to innowacyjny projekt rewitalizacji przestrzeni miejskiej, która tchnął nowe życie w ważny fragment historii Szanghaju" - mówi serwisowi Deezeen Dou Zhang z pracowni Sasaki. "Lubię myśleć o tym projekcie jako o pasie startowym dla nowoczesnego życia. To miejsce tworzy przestrzeń do rekreacji i pozwala odetchnąć od pobliskiej, miejskiej zabudowy".
Jak tłumaczy Dou Zhang, przeszłość miejsca, z jednej strony stanowiła ograniczenia, z drugiej jednak, okazała się źródłem inspiracji. Nie tylko zdecydowano się na odtworzenie oryginalnej, betonowej nawierzchni pasa startowego (bezpośrednio po zamknięciu lotniska wyłożono go kostką brukową), ale również zachowano jego funkcję, jako przestrzeni służącej komunikacji. "Kiedyś poruszały się nim samoloty, dziś jest trasą dla spacerowiczów, rowerzystów i użytkowników hulajnóg" - tłumaczy Dou Zhang.
Między historycznym, a aktualnym kształtem tej przestrzeni, można by wysnuć jeszcze jeden związek: park doskonale prezentuje się z lotu ptaka. Widziany z tej perspektywy jest jak zielona, pełna życia linia, przecinająca betonowe miasto.
Wielu turystów, patrząc na wspaniałą panoramę myśli pewnie: ciekawe, jak coś takiego wyglądałoby w moim mieście? Wiele wskazuje na to, że mogą przekonać się o tym, szybciej, niż się spodziewają...
Choć szwedzki nie należy do najpopularniejszych języków, słowo "flygskam" zna niemal każdy. Wyrażenie, które kilka lat temu zrobiło karierę w mediach, oznacza tyle, co "wstyd z powodu latania" i doskonale oddaje dokonującą się na naszych oczach zmianę podejścia do tego środka lokomocji. O ile kilkadziesiąt lat temu podróż samolotem uważana była za luksus, kilkanaście lat temu za standard, dziś coraz częściej jest wyborem, z którego trzeba się tłumaczyć (jeśli nie przed znajomymi, to przed samym sobą). Choć według statystyk popyt na usługi lotnicze stale rośnie, zakupowi biletu zaczyna towarzyszyć rozterka: czy naprawdę nie lepsza będzie alternatywa w postaci np. pociągu? A może zamiast służbowego wyjazdu wystarczy spotkanie na Zoomie czy Skypie?
Wyrzuty sumienia z powodu nadmiernego latania są jak najbardziej uzasadnione. Choć w tej chwili transport lotniczy jest odpowiedzialny za około 3,5 - 5 proc. emisji gazów cieplarnianych, co może wydawać się niewielkim odsetkiem, dynamika zjawiska jest niepokojąca. Jak czytamy na stronie Europarlamentu: w ciągu ostatnich dwóch dekad, emisje gazów cieplarnianych z lotnictwa międzynarodowego wzrosły ponad dwukrotnie. Technologiczne zabiegi, zmierzające do konstruowania coraz bardziej "ekologicznych" samolotów, trudno uznać za rozwiązanie problemu. Co z tego, że samoloty emitują coraz mniej spalin, jeśli linie lotnicze kuszą coraz większą ilością tras i coraz gęstszym terminarzem lotów?
Osłabienie zainteresowania lotami może być dyktowany nie tylko obyczajowymi trendami, ale i decyzjami polityków. Dla przykładu, we Francji procedowany jest właśnie pakiet ustaw klimatycznych, które mają wprowadzić korzystne dla środowiska regulacje, w wielu dziedzinach życia. Jednym z obszarów, któremu poświęcono szczególnie wiele uwagi, jest transport lotniczy. Jeśli regulacje wejdą w życie, we Francji zabronione będą m.in. loty krajowe (pod warunkiem, że istnieje dla nich alternatywa w postaci podróży pociągiem trwającej nie dłużej niż 2,5 godziny), a rozbudowa lotnisk będzie ściśle limitowana. W Szwecji zaś, zdecydowano się na przeznaczenie 50 mln koron (ok. 20 mln złotych) na rozwój połączeń kolejowych do największych miast w Europie.
Niewykluczone, że jeśli owe pionierskie pomysły zdadzą egzamin, za przykładem Francji i Szwecji podążą i inne kraje. Wtedy problem ponownego zagospodarowania niepotrzebnej już lotniczej infrastruktury stanie się nie architektoniczna ciekawostką, ale znaczącym trendem w projektowaniu, porównywalnym do tych, z którymi mamy do czynienia np. w przypadku biurowców.
Teren dawnego lotniska zdaje się być przestrzenią trudną do aranżacji: rozległy, w znacznej części pokryty betonem, często oddalony od miasta. Jednak architekci, którym w udziale przypadnie to zadanie, nie będą zaczynać od zera. Na świecie poza Szanghajem istnieją już przykłady spektakularnych metamorfoz dawnych lotnisk.
Jednym z najbardziej znanych jest berliński Tempelhof. Zbudowany przez nazistów, obsługujący dwa miliony podróżnych, dziś funkcjonuje jako gigantyczny teren zielony, którego powierzchnia jest większa od Central Parku czy Monako. Każdego dnia tysiące berlińczyków ciągną tutaj, by pobiegać, patrząc na pozostawione na miejscu i służące za dekoracje samoloty z okresu zimnej wojny. Podobne metamorfozy przeszło również Floyd Bennett Field (pierwsze miejskie lotnisko Nowego Jorku, dziś będące największym w USA polem kempingowym) czy londyńskie Croydon (jedno z pierwszych komercyjnych lotnisk na świecie, aktualnie pełniące funkcję parku, którego atrakcją jest udostępniony zwiedzającym terminal, utrzymany w klasycystycznym stylu). Zresztą, przykładów nie trzeba szukać w dalekim świecie. Z podobnym przykładem metamorfozy lotniczej przestrzeni mamy do czynienia nad Wisłą, a konkretnie w Krakowie. Chodzi o pas dawnego lotniska Rakowice-Czyżyny, pełniący obecnie rolę deptaka, z którego chętnie korzystają mieszkańcy okolicznych osiedli. Krakowianie tak bardzo upodobali sobie sąsiedztwo tego miejsca, że już nie raz bronili terenu przed projektami zabudowy.
Okazję do eksperymentowania z "recyklingiem" lotniczej przestrzeni stworzyła też pandemia. W uziemionych samolotach otwierano m.in. efemeryczne sklepy i restauracje. Być może i ten pomysł, tak jak wiele innych, towarzyszących pandemii rozwiązań, zostanie z nami na dłużej.
Zobacz również: