Grzegorz Markowski: Chciałbym być troszkę młodszy
To jedyne marzenie lidera Perfectu. Nie zamierza jednak schodzić ze sceny i dalej chce prowadzić życie rockmana. Zdradził też, jak wyglądają jego relacje z córką i wnuczkiem.
Nowa płyta, koncerty, wciąż w rozjazdach. Nie brakuje panu chwili dla siebie?
- Nie narzekam. W pełni wiedziałem, z czym będzie związany jubileusz zespołu. Wspaniale, że po tylu latach publiczność przychodzi na nasze koncerty, kupuje nasze płyty.
35 lat na scenie z Perfectem - nie jest już pan trochę zmęczony życiem rockmana?
- Zmęczenie dopada, kiedy gasną reflektory i muzyka przestaje grać. Wtedy mam ochotę wyciszyć się, pobyć sam ze sobą. Ale ten stan nie trwa zbyt długo - chęć koncertowania i bycia z ludźmi po kilku dniach przychodzi. Takim, jak pani to nazwała, rockmanem, chyba się człowiek po prostu rodzi (śmiech). A konsekwencją jest szalony tryb życia. Dla mnie to jest zupełnie naturalne i nie wyobrażam sobie funkcjonowania w inny, bardziej stabilny sposób. Ale bez spacerów do lasu i wyciszenia się pewnie byłoby mi ciężko.
Każdy koncert wymaga sporo wysiłku, a wspomniał pan, że ma już problemy ze zdrowiem.
- Ciało daje znać o sobie i udowadnia mi, że nie jestem już dwudziestoparolatkiem. Mam kłopoty z kolanem. Kiedy skończymy jubileuszową trasę, szykuję się na poważny zabieg, ale po tym mam nadzieję wrócić do formy.
Często mówił pan o alkoholu, który był pana wiernym towarzyszem. Jest tak do dzisiaj?
- Wszystko jest dla ludzi, ale każdy musi znać umiar. Ja już go znam. Lubię zażyć kieliszeczek koniaczku, jak mówią, dla zdrowia.
Jak dba pan o formę?
- Zawsze przed koncertem lubię pójść na siłownię - zmęczyć się fizycznie, a psychicznie wyprodukować w sobie adrenalinę. Siłownia pomaga mi także w utrzymaniu kondycji, dzięki czemu 90-minutowy koncert jest dla mnie wysiłkiem, któremu spokojnie podołam - mimo tego, co mam zapisane w metryce.
Jak połączyć życie muzyka z życiem rodzinnym?
- To bardzo proste. Trzeba tylko być świadomym, że ma się rodzinę i co ona znaczy. Dla mnie znaczy wszystko, więc zawsze jest na pierwszym miejscu. Moją nieobecność, na przykład na niedzielnych obiadach, rekompensowałem inaczej. Odkąd Patrycja także koncertuje, tych wspólnych chwil jest zdecydowanie mniej, jednak kiedy już się pojawiają, są wspaniałe, intensywne, ciepłe i takie po prostu nasze.
Z Krystyną jesteście już małżeństwem ponad 40 lat. Nigdy nie było myśli o rozwodzie?
- Nie. Kiedy żona jest jednocześnie twoim najlepszym przyjacielem, twoim zdrowym rozsądkiem, twoją miłością, nie ma miejsca na problemy, wątpliwości. Kiedy pojawiają się zgrzyty, od razu są prostowane. Życie jest za krótkie, żeby je sobie uprzykrzać jakimiś głupimi sytuacjami. Po co?
Żona nie była zazdrosna o młode fanki?
- Krysia, na szczęście, ma tę życiową mądrość, która powoduje, że zachowuje rozsądek w takich sytuacjach - nie daje się wciągnąć w jakieś zapętlone myślenie.
Trudno się oprzeć pokusom?
- Jak samo słowo wskazuje - kuszą i wcale nie jest łatwo im się oprzeć, pytanie tylko, co kogo kusi. Mnie kusi słońce, światło i ciepło.
A nie żałuje pan, że córka poszła w pana ślady?
- Zrobiłem wszystko, żeby Patrycja sama podjęła decyzję o swojej zawodowej ścieżce, żeby była w pełni świadoma wszystkich konsekwencji. Wiedziałem, że ma talent, więc nie mogłem na siłę udowadniać jej, jakie to trudne i wręcz nie do zrobienia. Tym bardziej że to nieprawda. Włożyła w to masę pracy, były pot i łzy, ale dotarła tu, gdzie jest i jest zadowolona, przekonana o słuszności swojego wyboru, a to najważniejsze. Artysta ma wiedzieć, że to jest to i za wszelką cenę w to brnąć.
Jak reaguje pan na komentarze, że Patrycji łatwiej było zrobić karierę dzięki wsparciu znanego taty?
- Ci, którzy tak mówią, udowadniają, że nie mają pojęcia o tej branży. Czy utwór okaże się hitem - tu nie ma znaczenia nazwisko. To ma być dobry utwór i tyle. Nazwisko mogło jej pomóc na początku, kiedy nikt nie znał jej twórczości. Może wtedy ktoś chętniej otworzył jej drzwi. Ale podkreślam - może...
Jakie macie dzisiaj relacje?
- Najlepsze. Prawdziwe. Szczere. Łączy nas bardzo mocna więź - i tak chyba jest z artystami. Czują trzy razy silniejsze emocje, dlatego jeśli kochają, to na zabój. Kiedy śpiewamy w duecie, mam ciarki. Oczywiście, denerwuję się za nią i za siebie, ale też wtedy słowa piosenki mają bardzo mocne znaczenie. Fajnie mieć taką córę.
Doradza jej pan w sprawach zawodowych?
- Nie. To wszystko jest jej, tak jak ona chce, tak jak sobie to wymyśli. Ma swoich współpracowników i jest w pełni samodzielna. Oczywiście kiedy była mała, słuchała rozmów taty z wujkami muzykami o tworzeniu, graniu. Często wspomina te historie, więc mogła wtedy nabrać pewnego... hmm, doświadczenie to za duże słowo, ale takiego rozeznania w temacie.
Jakim dziadkiem jest Grzegorz Markowski?
- Mam nadzieję, że fajnym! Dużo rozmawiam z wnukiem, szukam tego, co go zainteresuje, chcę mu jak najwięcej rzeczy pokazać. A on jest cudowny. Jest już świetnym kompanem do rozmowy, szybko chłonie. Na pewno jest moim oczkiem w głowie, mimo że nie jestem dziadkiem, który tylko przytula i rozpieszcza.
Rodzina, muzyka to sens pana życia, ale czy zdarza się, że chce pan wszystko rzucić?
- Nie! I to bardzo zdecydowane nie! To, jak pani powiedziała, jest sens mojego życia. Jeśli bym się pozbył tego sensu, to po co żyć? Urodziłem się, żeby być na scenie. Jestem wdzięczny losowi, że mogę to robić i nie muszę inaczej zarabiać na życie. Do tego mam najwspanialszą rodzinę pod słońcem. Czego więcej chcieć? Jestem szczęśliwym człowiekiem. Może chciałbym być trochę młodszy...
Czy w takich chwilach zwątpienia powiernikiem jest brat Rafał, który jest biskupem?
- Jak to kiedyś powiedziałem, on dostał rozum, ja dostałem gardło (śmiech). Rafał jest taką moją ostoją spokoju. Potrafi mnie wyciszyć.
Jakie ma pan marzenia i plany?
- Planuję trochę zwolnić tempo. Marzę o tym, żeby nic się nie zmieniło. Niech będzie, jak jest.
Magdalena Makuch
SHOW 13/2015