Natasza Urbańska: Już wiem, czego chcę!
Ma 40 lat i jest pewna siebie. „Nie miotam się”, mówi i opowiada o mentalnej przemianie.
Niedawno miał premierę twój nowy teledysk. Kogo już "o nic nie pytasz"?
Natasza Urbańska: - Słucham siebie. Do wszystkiego muszę dojść sama. Musiałam nabrać doświadczeń, czasami dostać po głowie i w końcu znaleźć dobrych ludzi na swojej drodze. Ten teledysk to moja w pełni świadoma wypowiedź. To Natasza, której nigdy nikomu nie pokazywałam. Może nie byłam na to gotowa? Przy pierwszej płycie nie miałam odwagi, żeby aż tak się odsłonić. Teraz pokazuję siebie. Tekst do tego utworu napisała Karolina Kozak. Podrzuciłam jej hasło, wokół którego chciałam, żeby zaczęła tworzyć ten utwór.
To było: "nie muszę nic". To było słowo klucz, od którego chciałam się odbić. Opowiedziałam jej całą swoją historię i to, co teraz siedzi w mojej głowie, a ona przelała to na papier. I faktycznie, ten tekst jest odzwierciedleniem tego, co się u mnie wydarzyło. Skończyłam 40 lat, czuję się dużo bardziej świadoma niż kiedyś. Droga, którą przeszłam, ludzie, których spotkałam, projekty, w których wzięłam udział i wszystkie fajne i niefajne rzeczy, fala hejtu, która kilka lat temu na mnie spadła i od której się odbiłam - to wszystko mnie ukształtowało. Dziś zmieniłam priorytety. Po raz pierwszy w życiu nie chcę się ścigać, nie chcę nikomu niczego udowadniać. Czuję, że nic nie muszę.
Miałaś w życiu złych doradców?
- Krążyło wokół mnie wielu ludzi ze złą energią, ale to niestety normalne w show-biznesie. Jak jesteś w kręgu zainteresowania, wszyscy do ciebie lgną. Dopiero jak omsknie ci się nóżka, to widzisz kto faktycznie z tobą zostaje, kto w ciebie wierzy. To test przyjaźni i szacunku. Jest garstka ludzi, którzy zawsze stoją za mną murem. Ale są także ci, którzy kolegują się z tobą, gdy jesteś na fali, a gdy spadnie popularność, to się odwracają.
Taki jest świat, tego też musiałam się nauczyć. Zawiodłam się, ale idę dalej przez życie. I mimo wszystko wciąż wierzę w ludzi. Najważniejsze dla mnie są szacunek i lojalność, w dzisiejszych czasach takie nieważne i niemodne.
Bardzo przeżyłaś tamte chwile z "Rolowaniem"? Chciałaś wszystko rzucić?
- Czułam niesprawiedliwość wobec artystki i człowieka. Nie spodziewałam się, że tak to zostanie odebrane. Nie wiem, może to moja wina, może to źle przygotowałam, nie ma co tego roztrząsać. Dostałam mocno po głowie i przyznaję, że to był bardzo trudny dla mnie moment. Zajęło mi kilka lat, żeby się od tego odbić. Wchodziłam w nowe projekty, sporo grałam, podróżowałam.
Wciąż bardzo lubię ten teledysk i uważam, że nie mam się czego wstydzić. Muzycznie to najlepszy numer z całej płyty. Nie uważam, że przekroczyłam granicę, dla mnie to było zabawne. To była artystyczna forma ekspresji. Może gdybym zrobiła premierę w Centrum Sztuki Współczesnej to ludzie by inaczej odebrali ten utwór, ale nie - wrzuciłam go po prostu w internet i stało się, jak się stało. Później słyszałam, że gdyby to zrobiła Maria Peszek, to by nie było takiego hejtu. Ale zrobiłam to ja - czyli co?
Te doświadczenia nauczyły cię czegoś o sobie?
- Czułam atak, odbierałam ciosy i próbowałam się tłumaczyć, tak naprawdę się pogrążając. To było słabe, jak teraz na to patrzę. Ale szybko się podniosłam. Przestałam wchodzić na portale plotkarskie. Bo przecież nie tam szukam opinii o swojej pracy. To nie było łatwe, bo szukasz informacji na swój temat i przy okazji czytasz. Trzeba się więc odciąć. Bo internet to nie tylko hejterzy, ale też wspaniały świat, którym się można inspirować, z którego można czerpać. Tak go chcę wykorzystywać. Niczego nikomu złego nie zrobiłam, jestem prawym człowiekiem, robię swoje - nie spodobało się, trudno.
Mówisz, że dojrzałaś, by opowiedzieć o sobie. Jaka dziś jest Natasza?
- Świadoma siebie i odważna. Wciąż pracuję nad płytą, w której chcę o sobie opowiedzieć. Sama jestem ciekawa, co z tego wyjdzie. Zapowiada się mój wewnętrzny rachunek sumienia...
Bałaś się nadchodzącej 40-tki?
- Kiedy zbliżały się urodziny, przez chwilę myślałam, że może faktycznie coś się już skończy? Że może pozamykają się przede mną nowe szanse i możliwości? Nic takiego się nie wydarzyło - mało tego - widzę, że one dopiero się otwierają! Dziś czuję, że po 40-tce dopiero otwieram oczy i dostrzegam, jak wiele mogę zrobić, w jakiej jestem formie, jak wiele mam do zaoferowania. Jestem skupiona i dokładnie wiem, czego chcę. Już się nie miotam. Nareszcie wiem, jak chcę żeby wyglądało moje życie zawodowe i prywatne. Wiem i czuję, że mogę decydować. 40 lat - to dla kobiety świetny wiek.
Kalina jest już odchowana, możesz bardziej skupić się na sobie.
- Jest cudowna. Widzę, jak ona dorasta, jak się kształtuje. I jaki my z Januszem mamy na to wpływ. Jest bardzo wrażliwa. Kiedy zdarza nam się pokłócić, a ona widzi, że jesteśmy nadąsani, bierze moją rękę i Janusza, i nas "godzi". To rozczulające. Rodzicielstwo jest cudowne i nie oddałabym tego za nic. Rozwój, kariera, nowa płyta to ważne rzeczy, ale rodzina jest dla mnie najważniejsza.
Uważam, że rodzina i kariera to platformy, które powinny się uzupełniać, choć z przewagą rodziny. Bo oprócz tego, że jestem artystką, jestem przede wszystkim matką. I ta rola jest dla mnie najważniejsza. To, co dam Kalince teraz, w co ją wyposażę, zaprocentuje w przyszłości. Chcę jej przekazać taką dawkę opieki, miłości i wsparcia, jaką dostałam w jej wieku. Bo czuję, że to mnie zbudowało i wciąż dodaje mi siły.
Jesteś mamą zasadniczą, czy raczej mamą kumpelką?
- (Śmiech) Wydało się! No tak, rzeczywiście jesteśmy jak koleżanki. Czasem muszę na nią warknąć, żeby ją przywołać do porządku. Ale na szczęście jest tata, który wystarczy, że raz powie. Ona wciąż bada, na co może sobie pozwolić. Mamy relacje przyjacielskie. Podobną miałam ze swoim tatą. To niezwykła więź.
Tańczy? Śpiewa?
- Non stop. W drodze do szkoły śpiewa na pamięć hity z radia. Ma też za sobą debiut teatralny. Zagrała w spektaklu małą Politę. Tuż przed ostatnim spektaklem przed wakacjami, na chwilę przed wyjazdem do Korei potrzebowaliśmy błyskawicznego zastępstwa za małą Polę. Pomyślałam o Kalinie. Powiedziałam jej: "Kalinko znasz ten spektakl, znasz wszystkie piosenki, spróbuj". Poczuła się potrzebna i postanowiła spróbować.
Początkowo bardzo się krępowała. Choć to ja byłam bardziej zestresowana od niej. W przeddzień spektaklu nie mogła zasnąć. Bała się, że się pomyli i widzowie będą się z niej śmiać. Tymczasem dostała owacje. Była taka szczęśliwa, a rodzice tacy dumni. Teraz regularnie gra Politę na zmianę z koleżanką. I już na 10 minut przed spektaklem stoi pod sceną i dyryguje: "mama chodź, mama idź". To pierwsze jej kroki, jeśli jej się spodoba, to nie będę jej bronić. Póki co, jest dzieckiem, bawi się, układa po całym mieszkaniu domki dla lalek i cieszę się, że ma ten swój świat beztroski. Oby trwał jak najdłużej.