Półwysep z betonu
Była Jugosławia od lat pozostaje jednym z ulubionych kierunków wakacyjnych podróży Polaków. Nic dziwnego: błękitna woda, białe skały, zielone lasy, a na targowiskach: wszystkie kolory świata. Warto jednak na moment oderwać oczy od tych atrakcji i skierować je w głąb lądu, ku największym miastom regionu. Wszak Półwysep Bałkański to nie tylko naturalne, ale też architektoniczne bogactwo.
To mogłaby być opowieść o średniowieczu i renesansie. Można by w niej opisać strzeliste budowle Zagrzebia i Trogiru, szukać włoskich inspiracji w Dalmacji, zachłysnąć się przepychem Varażdinu albo udać w prawdziwą podróż do przeszłości, aż do antycznych ruin. To wszystko jednak atrakcje dobrze znane. O wiele lepiej niż socmodernistyczne i brutalistyczne dziedzictwo regionu.
A to ostatnie jest wyjątkowo bogate. Była Jugosławia, podobnie jak inne socjalistyczne kraje, na kilka dekad stała się architektonicznym poligonem doświadczalnym. Wznoszone w tym okresie budynki miały nie tylko zapewniać obywatelom miejsce do mieszkania, pracy i rozrywki, ale również formować ich ducha.
Połączenie tych dwóch funkcji dawało niezwykłe efekty. Na Półwyspie Bałkańskim wyrastały budynki, których estetyka przystawała raczej do surowych krajobrazów Północy niż pełnego słońca Południa. Realizacje te epatowały nie tylko skalą, ale również formą - geometryczną, monumentalną, sprowadzoną do układu prostych brył oraz materiałem - prym wiódł tutaj beton.
Obiekty te przez ostatnie dekady uważano za kłopotliwe dziedzictwo. Po rozpadzie Jugosławii postrzegano je jako świadectwo czasów, gdy różnym narodom wbrew ich woli przyszło funkcjonować pod jednym godłem. Darzone w najlepszym razie obojętnością, zwykle jednak niechęcią, popadały w ruinę lub były celowo niszczone.
Dziś jednak zdają się mieć swoje pięć minut. Ich walorom historycy architektury poświęcają książki, fotografowie czynią je przedmiotem artystycznych projektów, a galerie tworzą dedykowane im ekspozycje. Wśród tych ostatnich warto wspomnieć "Towards Concrete Utopia" w nowojorskim MoMA, na której zgromadzono 400 fotografii, filmów i zdjęć poświęconych architekturze byłej Jugosławii.
Może warto więc poświęcić kilka wakacyjnych godzin na odkrywanie tej zapomnianej, architektonicznej historii? Dla chętnych wybraliśmy kilka obiektów, szczególnie wartych uwagi.
Gdy jedni mówią "najbrzydszy budynek na świecie", inni odpowiadają: "perła bałkańskiego brutalizmu". 140-metrowy budynek, zwany Zachodnią Bramą Belgradu, budzi kontrowersje. I to niezmienne od 40 lat.
Obiekt, zaprojektowany w 1977 roku przez Mihajlo Mitrovicia, miał być nowoczesną wizytówką Belgradu. Inwestycję naszpikowano więc rozwiązaniami kojarzącymi się z postępem i rozwojem: była tu i nietypowa forma (dwie smukłe wieże spięte łącznikiem), i imponujące rozmiary (wieże liczyły 26 i 30 pięter), i wielofunkcyjność (w niższej wieży mieściły się biura inwestora obiektu, firmy General Export, wyższą zaś przeznaczono na mieszkania). Była też technika - na szczycie jednej z wież mieściła się okrągła restauracja, która w ciągu godziny wykonywała obrót wokół własnej osi.
Zgodnie z założeniem budynek szybko stał się istotnym punktem w topografii Belgradu. Położony przy autostradzie wiodącej z lotniska Nikoli Tesli, był - jak sama nazwa wskazuje - symboliczną bramą witającą turystów przybywających do miasta.
Odpowiedzialny za obracanie restauracji mechanizm przestał działać jako pierwszy. Później przestał działać też General Export - firma zbankrutowała w latach 90. Wkrótce potem zaczęły upadać i same wieże. Choć konstrukcja stoi do dziś, jej stan jest daleki od idealnego - tak wnętrza, jak i fasada aż proszą się o remont. Na razie jednak uwagę poświęcają im nie konserwatorzy, a branża reklamowa, która z upodobaniem wykorzystuje bramę jako "wieszak" na rozmaite bannery.
Jest w Belgradzie brama zachodnia, a co z bramą wschodnią? Owszem, taka też znajdzie się na mapie miasta. Tę nieoficjalną nazwę nosi zespół trzech trójkątnych budynków, w których do dziś mieszka prawie półtora tysiąca osób. Każdy z nich liczy 28 pięter, mieszczących 190 apartamentów, a bryły obiektów ułożono względem siebie w taki sposób, by widziane z dowolnej strony sprawiały wrażenie, jakby jeden z nich był flankowany przez pozostałe.
Jak często w przypadku ambitnych inwestycji bywa, tak i ta nigdy nie została ukończona. Mieszkańcy wprowadzili się do bloków o niewykończonych fasadach, niestarannie wykonanej kanalizacji i wiecznie psujących się windach. Przeprowadzane regularnie naprawy hamowały proces rozpadu bloków, nie były jednak w stanie go powstrzymać. W ciągu ostatniej dekady stan budynku został określony jako "bardzo poważny" - z jego fasady zaczęły odpadać fragmenty betonu ważące kilkadziesiąt kilogramów. Koszt renowacji oszacowano na 4 miliony euro.
Położona w stolicy Czarnogóry świątynia jest wyjątkowa co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, to jedyny katolicki kościół w zdominowanym przez prawosławie mieście. Po drugie, na pierwszy rzut oka mało kto zaklasyfikowałby go jako kościół. Może raczej jako zamek, bunkier, czy nawet... więzienie.
Powstały w 1969 roku budynek (proj. Zvonimir Vrkljan) kształtem przypomina piramidę o ściętym czubku. Zbudowany z betonu, pozbawiony jakiegokolwiek dekoracyjnego detalu, maksymalnie uproszczony, zdaje się onieśmielać odwiedzających. Wrażenie nieprzystępności wzmacnia fakt, że kościół położony jest przy ruchliwej drodze.
Jednak ci, którzy zdecydowali się na chwilę przerwać samochodową podróż i poświęcić kilka minut na zwiedzenie tej nietypowej świątyni radzą, by nie dać się zwieść pozorom. W rzeczywistości ciężkie, betonowe ściany pełnią rolę izolatora - odgradzając wnętrze od zewnętrznego świata, czynią z niego idealną przestrzeń do modlitwy i kontemplacji. W zadumie nie przeszkadzają również dekoracje - jedyną ozdobą tej prostej przestrzeni jest wpadający przez świetliki naturalny blask.
Inne warte uwagi brutalistyczne budynki Podgoricy to np. akademiki Uniwersytetu Czarnogórskiego (proj. Milan Popović), gmach samego uniwersytetu czy tzw. blok nr 5 (proj. Mileta Bojović i Vukota Tupa Vukotić).
Są ich setki. Umieszczane na placach, skwerach, przed budynkami użyteczności publicznej, a czasem w szczerym polu, pokrywają mapę byłej Jugosławii gęstą siatką. Mają - czy raczej miały - przypominać o ważnych sprawach: zwycięstwie nad faszyzmem, wolności, braterstwie, pokoju na świecie, a ich abstrakcyjna forma winna stać się uniwersalnym językiem, który pomoże scalić różne narody w jedno, jugosłowiańskie państwo.
Do najsłynniejszych tego typu realizacji należy spomenik w Petrovej Górze (Chorwacja). Wzniesiony w latach 70. pomnik, zaprojektowany został przez Vojina Bakića. Kompozycja, złożona z kilku pionowych, falistych brył, upamiętniała bohaterstwo partyzantów, walczących w tym regionie w czasie II wojny światowej. Monument pełnił funkcje nie tylko memoratywne, ale również praktyczne: jego wnętrze mieściło salę kongresową i muzeum. W latach 90. pomnik zdewastowano, a jego wyposażenie rozkradziono.
Jak już powiedziano, jugosłowiańskie pomniki miały nie tylko upamiętniać, ale też integrować. Dlatego często w ich sąsiedztwie planowano rozległe, zielone tereny, na których można było organizować państwowe uroczystości lub po prostu oddawać się rekreacji. Za świetny przykład może tu posłużyć Pomnik Ilinden w Krusevie (Macedonia). Choć monument upamiętnia powstanie, które w 1903 roku wybuchło tu przeciwko rządom Osmanów, formą przypomina raczej statek kosmiczny z filmów science fiction. Biała, betonowa bryła, licząca 25 m wysokości, ozdobiona jest rozchodzącymi się we wszystkich kierunkach wypustkami, zakończonymi witrażowymi oknami.
Widziany z oddali budzi - w zależności od wrażliwości odbiorcy - grozę lub uśmiech. Z bliska jednak staje się dość sympatycznym obiektem. Otoczony 16 hektarami parku, w którym znajdziemy pomniejsze pomniki, a także schody, ławki i ścieżki, staje się sercem rekreacyjnej przestrzeni.
Bałkany, niezależnie od panującego na ich terenie ustroju, zawsze były mekką turystów, dla których otwierano hotele i ośrodki wypoczynkowe najróżniejszej klasy. Do obiektów z najwyższej półki należał, wzniesiony w latach 70., hotel Haludovo Palace na chorwackiej wyspie Krk. Inicjatorem inwestycji był Bob Guccione, założyciel magazynu "Penthouse", któremu zamarzyło się stworzenie raju na ziemi, skrytego przed oczami ciekawskich.
Na Krk pojawiły się więc wiszące ogrody, baseny wypełnione szampanem i kasyno, którego wyposażenie warte było 45 milionów dolarów. Wszystko to udało się ubrać w elegancką formę, będącą kwintesencją stylu lat 70.. Blichtr mieszał się tutaj z dziedzictwem przedwojennego modernizmu, futurystycznym detalem i brutalistycznymi materiałami.
Niestety, okres świetności Haludovo Palace był krótki. Najpierw inwestycja przez lata nie przynosiła oczekiwanych dochodów, później przyszła wojna. W czasie konfliktu miejsce zamożnych gości zajęli uchodźcy. Po nastaniu pokoju obiekt przechodził z rąk do rąk, by wreszcie dekadę temu pożegnać ostatnich gości. Dziś pałac niszczeje, będąc atrakcją jedynie dla fotografów i miłośników opuszczonych miejsc.
Kto po gmachu biblioteki oczekiwałby klasycystycznych kształtów, ten się zawiedzie. Budynek, który na początku lat 80. postawiono w Prisztinie przywodzi na myśl raczej instytut badań kosmicznych albo siedzibę jakiejś sekretnej, rządowej komórki. Skomponowany z zespołu nałożonych na siebie prostopadłościanów, zwieńczonych 99 kopułami i oplecionych metalową siatką, z daleka przyciąga wzrok. Wewnątrz konstrukcji, zaprojektowanej przez Andrija Mutnjakovića, mieszczą się m.in. dwie czytelnie (na 100 i 300 osób), sala wykładowa i obszerny hol. Doskonałe doświetlenie całości zapewniają wspomniane już kopuły.
Nietypowy budynek już od momentu swojego powstania budził kontrowersje. Zdaniem twórcy, koncepcja, nawiązująca do tradycyjnej, przedromańskiej architektury Bałkanów, miała być odpowiedzią na "bezosobowość" międzynarodowego modernizmu.
Zobacz również: