Antykoncepcyjne dziwy. "Wieki bezwstydu"
Adam Węgłowski zabiera czytelników w fascynującą wędrówkę przez świat antyku. Odkrywa najintymniejsze sprawy małżeństw sprzed dwóch tysiącleci. Demaskuje prawdę o zmysłowych greckich ucztach, na które spraszano wyłącznie mężczyzn. Ale też o życiu heter, o zakazanej miłości rzymskich legionistów i smutnym losie ludzi, którzy ośmielili się przyprawić rogi sąsiadowi. To naga prawda o tym, jak kochali się ludzie świata starożytnego. Przeczytaj fragment książki "Wieki bezwstydu".
Żyjący dwa tysiące lat temu Areteusz z Kapadocji argumentował, że mężczyzna, który strzeże swego nasienia, jest zdrowszy i odważniejszy, jak atleta przed występem. Trudniej było starożytnym znaleźć argumenty za abstynencją u kobiet, wszak poza kapłankami skazanymi na dziewicze życie w świątyniach traktowano je jak maszyny do rodzenia dzieci. Przy zapobieganiu ciąży starożytni stawiali więc przede wszystkim na wstrzemięźliwość. Sporadycznie zdarzały się nawet przypadki clitoridektomii, obrzezywania kobiet mającego zapobiec ich rzekomej nadmiernej chutliwości. Niektórzy lekarze wspierali siłę woli zainteresowanych zabiegiem infibulacji - u mężczyzn przekłuwano członka i zakładano na niego klamrę z niewielkim zameczkiem, u kobiet podobnego zabiegu dokonywano przy narządach płciowych. Ba, stosowano także klamry przy odbycie!
Wymyślono oprócz tego specjalne osłony wykonane ze skóry i włosia końskiego. Marcjalis wspomina w wierszu o pewnej damie stosującej taką osłonę i doradza jej szyderczo, że podobną powinna nosić także na twarzy. W innym epigramie wspomina natomiast o kąpieli z infibulowanym niewolnikiem. Najczęściej "zabezpieczano" bowiem w ten sposób służbę i niewolników, choć nie tylko.
Trudno się dziwić, jeśli w tej sytuacji ktoś uznawał wstrzemięźliwość za dziwaczną. A jakie były inne, mniej drastyczne metody zapobiegania niechcianej ciąży? Starożytni zdawali sobie sprawę z istnienia cyklu miesiączkowego u kobiet - dlatego Soranus z Efezu zalecał współżyć w "bezpieczne" dni niepłodne. Kolejnym polecanym przez niego sposobem był stosunek przerywany. Kobietom zalecano też kichanie i kucanie po zbliżeniu z partnerem, aby wyrzucić z siebie jego nasienie. Ale chyba równie dobrze można było zaufać magicznym amuletom, sile umieszczanego pod łóżkiem bukietu z piwonii lub sposobowi polegającemu na noszeniu przy sobie robaków z głowy pewnego włochatego pająka - co też rekomendowali niektórzy znawcy.
Ferulą i dziką marchwią
Gdyby faktycznie wierzono w skuteczność tych metod i gdyby faktycznie były praktyczne, nie wymyślono by niczego innego. Tymczasem z traktatów spisanych przez greckich i rzymskich lekarzy dowiedzieć się możemy, że skutecznie zapobiegać ciąży miały odpowiednie preparaty roślinne. Kobiety stosowały wywary z ruty, wierzby białej, mięty polnej. Ufano w moc mikstur z owoców granatu (w końcu w ten sposób zabezpieczała się przed ciążą mityczna Persefona porwana przez Hadesa!). Także pokruszone jagody z krzaka jałowca umieszczone przy waginie miały być skuteczne. Popularność wśród starożytnych zdobyła ferula - selerowata roślina w mniejszych dawkach zapobiegająca ciąży, a w większych mająca zastosowanie wczesnoporonne.
Z kolei nasiona dzikiej marchwi traktowano jak swoistą "pigułkę dzień po". Przy okazji tego ostatniego przykładu możemy zastanowić się, czy były to tylko banialuki, czy też przynajmniej niektóre antyczne środki faktycznie mogły być skuteczne. Oto prof. John M. Riddle wskazał, że dzika marchew wciąż znajduje zastosowanie jako środek antykoncepcyjny w Chinach, Indiach i... w górach Północnej Karoliny w USA. Skuteczności jej działania dowiodły badania laboratoryjne: pewne związki organiczne zawarte w nasionach tej rośliny (a dokładnie terpenoidy) mogą utrudniać zajście w ciążę i zagnieżdżenie zarodka, hamują też wytwarzanie progesteronu już po zapłodnieniu.
Jednak najsłynniejszym roślinnym środkiem antykoncepcyjnym było silphium, opisane przez Dioskoridesa w I wieku n.e. Chodziło o pochodzący z Afryki krzak o żółtych kwiatach i długiej łodydze. Jak wskazuje dr hab. Krystyna Stebnicka z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, znamienna jest starożytna moneta z Cyrenajki (Libia), która "nie pozostawia wątpliwości, że roślina ta miała chronić kobiety przed niechcianym dzieckiem. Na awersie monety widać pień z kwiatami, na rewersie zaś siedzącą przy silphium kobietę z ręką skierowaną w stronę łona". Sęk w tym, że silphium stało się ofiarą własnej popularności. Tak wytrzebiono jego zasoby, że roślina wyginęła. Juliusza Cezar chował jej kilkusetkilogramowy zapas w państwowym skarbcu jako niezwykle cenny depozyt. Później, za czasów Dioskoridesa, roślina stała się prawdziwą rzadkością. Za rządów cesarza Nerona uchodziła już za ewenement. Trudno dziś powiedzieć, na czym polegała jej ponoć fenomenalna skuteczność. Silphium przetrwało tylko na starożytnych obrazkach, przedstawiających na przykład jego ważenie i ładowanie. Współcześni badacze dywagują, o jaką roślinę mogło chodzić (wielu uważa, że był to rodzaj kopru). I spierają się, czy to właśnie jej nasiona o - jak widać na starożytnych monetach - charakterystycznym sercowatym kształcie mogły stać się ponadczasowym znakiem miłości. Byłby to niezwykły chichot historii, gdyby okazało się, że nasz "romantyczny" symbol odzwierciedla de facto kształt starożytnej pigułki antykoncepcyjnej.
Nie tylko zioła
Niektóre Greczynki i Rzymianki decydowały się na bardziej agresywne preparaty. Hipokrates zapewniał, że kobieta nie zajdzie w ciążę przez rok po wypiciu tak zwanej misy - środka antykoncepcyjnego z siarczanem miedzi. Ciekawe, jak długo by pożyła przy regularnym stosowaniu tego cudownego lekarstwa... Pomóc miała także aplikowana dopochwowo maść z bieli ołowianej - ale dziś wiemy, że jej stosowanie mogło być dla kobiet zabójcze. Maść miała na szczęście konkurencję. Starożytni lekarze przekazywali, że aby zapobiec ciąży, kobieta powinna przed stosunkiem posmarować się wewnątrz odpowiednią kleistą substancją: na przykład zimną oliwą z oliwek zmieszaną z octem, miodem, żywicą cedrową, gumożywicą z winem, sokiem drzewa balsamowego, wilgotnym ałunem... Szczególnie kwaśne substancje, ze względu na swój odczyn, faktycznie mogły działać plemnikobójczo.
Inne środki miały zapobiec przenikaniu nasienia w kierunku jajowodów, ściągać, ochładzać i zamykać pochwę. W tym celu aplikowano krążki dopochwowe (z wełny nasączonej na przykład korą sosnową i sumakiem startymi z winem), które należało wyjąć kilka godzin po stosunku.
Gdy nie pomogły ani to, ani wszelkie inne korki, globulki czy czopki i doszło już do niechcianej ciąży, starożytni medycy sugerowali kobietom doprowadzenie do poronienia. Albo przy pomocy specjalnych wyciągów roślinnych, albo poprzez podrażnianie macicy wprowadzonymi do środka paskami papirusu tudzież wskutek przeciążenia organizmu kobiety - ćwiczeniami ponad siły, noszeniem ciężarów, trzęsieniem w powozie, ostrymi potrawami, gorącymi kąpielami czy intensywnymi masażami. W ostateczności zaś decydowano się na mechaniczną aborcję.
Aborcyjne kontrowersje
Starożytni nie traktowali usunięcia ciąży jako czynu etycznie nagannego. Spędzanie płodów krytykowali wprawdzie twórcy ustrojów najważniejszych państw miast - w Sparcie Likurg (IX-VIII wiek p.n.e.) oraz Solon w Atenach (VII-VI wiek p.n.e.) - ale jednocześnie je tolerowano. Z kolei mędrzec Platon wręcz zalecał, żeby w pewnych przypadkach "ani jeden owoc takiego stosunku nie ujrzał światła dziennego, jeżeliby się zalągł". Arystoteles też uznawał za dopuszczalne dokonanie aborcji - jednak tylko do momentu, gdy dziecko zaczyna się ruszać. Za niemożliwe do zaakceptowania uznawali Grecy usunięcie ciąży w sytuacji śmierci ojca. Dopiero król macedoński Filip V (sojusznik Hannibala w walce z Rzymem), zaniepokojony zmniejszeniem się populacji państwa po przegranej wojnie z Rzymianami, wydał prawo ograniczające nie tylko aborcję, ale też antykoncepcję i praktykę porzucania dzieci. W efekcie w ciągu trzydziestu lat liczba mężczyzn pod bronią w Macedonii zwiększyła się o połowę.
Z kolei wedle rzymskiej tradycji legendarny już Romulus wydał prawo zabraniające przerywania ciąży i zezwalające mężowi na porzucenie małżonki, jeżeli wbrew jego woli używała trujących preparatów w celach pozbycia się płodu. Jednak w praktyce nikt z aborcją na poważnie nie walczył, a pierwsze specjalne dekrety przeciw winnym przerywania ciąży wydali dopiero w III wieku n.e. cesarze z dynastii Sewerów: Septymiusz i Karakalla. Tyle że wciąż chodziło nie o życie dziecka, lecz naruszenie prawa ojca do potomstwa. I te cesarskie regulacje poszły zresztą w zapomnienie. Nawet gdy Imperium Rzymskie zdominowane zostało przez religię chrześcijańską, niewiele to zmieniło, bo wciąż nie pojawiły się jasne przeciwaborcyjne regulacje. Co zaskakujące, przepisy takie znaleziono na inskrypcjach w niektórych świątyniach pogańskich. W IV wieku n.e. w Cyrenie zapisano, że osoby winne przerwania ciąży są nieczyste i przez pewien czas nie mogą wchodzić na teren kompleksu świątynnego. Z kolei bywalcom sanktuarium Dionizosa w Filadelfii w Lidzie surowo zakazano rozprowadzania i stosowania wszelkich środków aborcyjnych i wczesnoporonnych.
Jak wyglądał w czasach starożytnych sam zabieg, którego etyczność do dziś budzi zażarte dyskusje między zwolennikami opcji pro-life i pro-choice? "Tertulian, chrześcijański pisarz, żyjący w drugim wieku w Afryce, potępiając przerywanie ciąży, pisze, że do jego przeprowadzenia używano brązowego narzędzia - sondy. Instrument ten stosowano w celu przebicia błony owodniowej płodu, ale równie dobrze mogły do tego służyć narzędzia pozostające do dyspozycji każdego antycznego ginekologa. Podstawowym przyrządem w jego instrumentarium był metalowy dylatator do rozszerzenia szyjki macicy" - opisuje Krystyna Stebnicka. - "Natomiast dla usunięcia martwego płodu z ciała kobiety wykorzystywano różne formy zakrzywionych noży. Przerywaniem ciąży zajmowali się nie tylko lekarze, ale również położne". Lekarze mogli odmówić aborcji, jeśli dziecko było owocem cudzołóstwa albo przyszła matka chciała pozbyć się go z troski o zachowanie własnej urody. Zgodnie ze słowami przysięgi Hipokratesa lekarze zobowiązywali się tylko, że nie zaaplikują kobietom pessarium (domacicznego krążka służącego do wywołania poronienia) - o innych metodach nie było mowy.
Lekarstwo za uchem
Nie mniej drastyczne wydają się też starożytne zabiegi sterylizacji kobiet - polegające prawdopodobnie na usunięciu jajników - które sprowadzili do Rzymu fachowcy z Azji Mniejszej. W przypadku mężczyzn można było dokonać kastracji; usunięcie jąder nie oznaczało przecież końca życia seksualnego. Jednak zamiast tak się okaleczać, łatwiej już i bezpieczniej było chyba się wyedukować - lub trwać przy stosunkach analnych i oralnych, jeśli tylko parę satysfakcjonowały.
A skoro już zahaczyliśmy o mężczyzn... Większość opisanych wyżej metod, poza infibulacją, oznaczała kłopot czy wręcz niebezpieczeństwo tylko dla kobiet. Co jednak z ich partnerami? Czy oni nie mogli zatroszczyć się o to, by nie doszło do niechcianej ciąży? Owszem. Korzystali z prezerwatyw - idąc za przykładem Egipcjan i mitycznego króla Krety Minosa, który musiał chronić partnerki przed skorpionami i wężami wychodzącymi z jego członka (czyżby chodziło o metaforyczne przedstawienie chorób przenoszonych drogą płciową?). Te prakondomy wytwarzano z owczych jelit lub pęcherzy. Niestety, były o wiele mniej praktyczne i bardziej zawodne od współczesnych.
Powstała za to w starożytności dość specyficzna metoda sterylizacji mężczyzn polegająca na zrobieniu... nacięć w okolicach uszu. Wynikało to z wiary niektórych filozofów, zwłaszcza pitagorejczyków, w to, że nasienie jest "kroplą mózgu". Skoro tak, to kropla taka musiała spływać do członka z głowy, wzdłuż uszu. Logiczne więc, jak wskazał Hipokrates, że gdy przetnie się odpowiednio tę drogę, to blizna uniemożliwi nasieniu dotarcie do dolnych części ciała.
Gdyby to było takie proste!
Tak czy inaczej, mężczyźni - a to głównie wokół nich kręciła się kultura starożytnej Grecji i Rzymu - najwyraźniej mieli na głowie inne problemy...
Więcej można znaleźć w książce Adama Węgłowskiego "Wieki bezwstydu. Seks i erotyka w starożytności".
Zobacz także: