Być jak Marilyn Monroe
Rozpalały zmysły nie tylko Polaków. Ich plakaty wisiały w ciasnych pokojach bloków z wielkiej płyty, a bilety na kinowe seanse z ich udziałem rozchodziły się niczym deficytowy towar. O seksbombach polskiego kina okresu PRL-u rozmawiamy z Krzysztofem Tomasikiem, autorem książki "Seksbomby PRL-u".
Anna Piątkowska, Styl.pl: Kiedy w polskim kinie pojawiło się zapotrzebowanie na seksbombę? I co właściwie ten termin oznacza?
Krzysztof Tomasik: - Trudno mówić o zapotrzebowaniu, to raczej polska reakcja na to, co działo się w kinie światowym, na falę popularności gwiazd lat 50. XX wieku, zwiastowaną przez Ginę Lollobrigidę, Sophię Loren, Marilyn Monroe i Brigitte Bardot. Niektóre z nich przetrwały, stanowią legendy... Nazwiska innych aktorek nie są już dziś popularne, np. Anity Ekberg - muzy Felliniego, czy Jayne Mansfield, którą złośliwi nazywali "Marilyn Monroe dla ubogich".
- Mając na uwadze łączące je kwestie - erotyzm i związane z tym ich bujne kształty, stworzono termin seksbomba. Gdy w Polsce wraz z odwilżą 1956 roku nastąpiło poluzowanie gorsetu obyczajowego, pojawiło się też miejsce na rodzimą odmianę seksbomby.
PRL i seksbomba - pojęcia z przeciwległych biegunów. Jak się ma ideał socjalizmu - kobieta na traktorze do epatującej bujnymi kształtami, rozerotyzowanej gwiazdy ekranu?
- PRL często spłycamy do kobiety na traktorze - oczywiście zaraz po wojnie był lansowany taki obraz kobiety zaangażowanej w odbudowę kraju, co wiązało się także z emancypacją i otwarciem dla nich możliwości zawodowych. Ale okres socrealizmu, z którym kojarzy nam się kobieta na traktorze czy murarka, tak naprawdę trwał bardzo krótko, a PRL to jest kilkadziesiąt lat.
- Publiczność potrzebuje gwiazd, ideałów do kochania i podziwiania, także symboli erotyzmu, więc kiedy tylko się nadarzyła możliwość, skończył się obowiązujący w sztuce nurt socrealizmu, a odwilż polityczna przełożyła się na odwilż obyczajową, nastąpił "wysyp" gwiazd reprezentujących inny typ kobiecości, ich symbolem był lansowany wówczas przez "Przekrój" kociak w typie Brigitte Bardot - dziewczyny fryzurą i strojem masowo naśladowały "Bardotkę". Musiało się to oczywiście odbić w kulturze popularnej, jednocześnie pojawił się ktoś taki jak Kalina Jędrusik, nazywana pierwszą polską seksbombą. Ja też nie miałem wątpliwości, że pisząc książkę o seksbombach w polskim kinie, trzeba zacząć właśnie od Jędrusik.
Polskie seksbomby ekranu były kopiami tych zachodnich, mówiono o nich "polska Marilyn Monroe", "polska Sophia Loren". Czy polskie kino nie było w stanie wypracować swojego modelu kobiecości i, np. Katarzyna Figura mogłaby wylansować słowiański typ urody?
- Być może jesteśmy zbyt peryferyjnym krajem, żeby wypracować i narzucić osobny model. Szybko polskie gwiazdy wypracowywały własne typy erotyzmu, wzbogacały je, ale zawsze istniała potrzeba uwiarygodnienia, stąd porównania do wielkich gwiazd. Ale tak było również w okresie międzywojennym, aktorki nazywano, "polską Gretą Garbo" czy "polską Jean Harlow". Te porównania nie zawsze są adekwatne, bo Kalina Jędrusik nie była przecież polskim odpowiednikiem MM - ona prezentowała inny typ kobiecości, jeszcze bardziej autoironiczny, a sam erotyzm też był agresywniejszy niż u Monroe.
Natomiast Katarzyna Figura od początku kariery nazywana była "polską MM", nie tylko ze względu na urodę i figurę, ale także jedną z pierwszych ról - Marioli Wafelek w filmie Radosława Piwowarskiego "Pociąg do Hollywood". Była tam dziewczyną zafascynowaną Marilyn Monroe, współczesnym polskim, biednym wcieleniem MM. Mariola ma przezwisko Merlin, sprzedaje piwo w pociągu i marzy o Hollywood i wielkiej karierze, pisze więc list do Billy`ego Wildera, u którego chce zagrać, w jakimś nowym "Pół żartem, pół serio".
Wróćmy do Kaliny. Podobno jej wizerunek kreował mąż - Stanisław Dygat, to on chciał, by była jak Marilyn Monroe.
- Jest taka legenda, że Dygat pchał ją w tym kierunku, ale też Kalina sama była bardzo ciekawą osobowością i miała mnóstwo talentów - także znakomicie śpiewała - no i miała, jak to nazwała Agnieszka Osiecka, naturalną potrzebę emanowania erotyzmem i typową dla gwiazd umiejętność wzbudzania zainteresowania. Ten model erotyzmu, który wypracowała, choć został zbanalizowany jako polska odmiana MM, jednak był odmienny.
Kalinie ten wizerunek nie wyszedł na dobre, nie było dla niej w polskim kinie ról.
- W kinie rzeczywiście bywało różnie, ale za to bardzo szybko stała się jedną z pierwszych gwiazd telewizji. Z pomocą przyszli Adam Hanuszkiewicz, który obsadził ją pod koniec lat 50-tych w dwóch spektaklach teatru telewizji "Ondyna" i "Apollo z Bellac", a później Starsi Panowie - oni znaleźli pomysł na Kalinę i jej możliwości wokalne i aktorskie, grana przez nią postać Jesiennej Dziewczyny ma wiele twarzy, w zależności od piosenki, którą wykonuje. Natomiast w kinie było gorzej, ale to jest chyba w ogóle los prekursorek i odwieczny problem z brakiem ciekawych ról dla kobiet. Na szczęście Kalina była tak wspaniałą osobowością, że z roli, którą przejmowała po kimś, jak np. w "Lekarstwie na miłość" czy "Ziemi Obiecanej" potrafiła stworzyć prawdziwą kreację. Adaptację powieści Chmielewskiej tak nasyciła swoją osobowością, że powstała komedia, która broni się do dziś, a rola Zuckerowej u Wajdy to już klasyka.
O Kalinie Jędrusik mówili, że "jest wulgarna, odrzuca w tył głowę i przymyka oczy, rozchyla usta, szepce i dyszy, wypina biust". Dekolt, na którym pojawił się krzyżyk rozwścieczył ówczesnego I sekretarza. Władysław Gomułka podobno na jej widok rozbił telewizor. A Jędrusik dostała zakaz występów. Kiedy, za wstawiennictwem Starszych Panów, aktorka ponownie pojawiła się w programie telewizyjnym, postawiono jej warunek, że musi być ubrana od stóp do głów. "To był program muzyczny na żywo. Wszystkie występujące panie były mocno wydekoltowane. Tylko Kalina, zgodnie z obietnicą, zakuta była w suknię po samą szyję. Zaśpiewała, ukłoniła się. Odwróciła się - widzowie ujrzeli plecy Kaliny aż do granic możliwości".
- To jest wspaniała anegdota, ale nie do końca wiadomo, jak to było z tym zakazem występów. Można odwrócić historię i uznać, że nie tyle była ofiarą Gomułki, ale wykorzystała tę historię, dzięki której stała się legendą i jest nią do dziś, mimo prawie 25 lat, które minęły od jej śmierci. Pozostaje jednym z symboli lat 60-tych, czyli właśnie okresu, kiedy rządził Gomułka. Paradoks polega na tym, że właśnie w tym czasie wiodło jej się najlepiej: udział w teatrach telewizji, programy muzyczne w telewizji, Kabaret Starszych Panów, najważniejsze duże role filmowe i jedyna główna - w "Lekarstwie na miłość", występy w Opolu. A wraz z odejściem Gomułki, który w tej legendzie jest jej głównym prześladowcą, kończy się najlepszy okres dla Kaliny. Dużo rzadziej gra, zaczynają się przerwy, zarówno teatralne, jak i filmowe. Ta sytuacja zmienia się dopiero pod koniec życia, wtedy znów odczuła medialne zainteresowanie swoją osobą.
O ile miejsce Kaliny Jędrusik w tym zestawieniu jest oczywiste, o tyle nieoczywiste Beaty Tyszkiewicz. To także seksbomba?
- Bez wątpienia była wzorem pięknej i pożądanej kobiety, a jednocześnie wielką gwiazdą. Beata Tyszkiewicz jest bohaterką nieoczywistą, dlatego tytuł poświęconego jej rozdziału brzmi "Dama może być seksbombą!", bo jedno drugiego nie wyklucza. Każda z moich bohaterek prezentuje inny typ bycia seksbombą, Tyszkiewicz to seksbomba w eleganckiej sukni z innej epoki. Jest w tym bardzo wyraźny element erotyczny, bo suknie hrabianek granych przez Tyszkiewicz mają wielkie dekolty, eksponują biust, który przyciągała uwagę.
- Andrzej Żuławski nawet podsumował jej karierę, mówiąc że w całości została oparta na biuście, ale to też można potraktować jako komplement. Ona często grała kobiety będące ucieleśnieniem ideału, jak Izabela Łęcka albo role z erotycznym wątkiem, jak Maria Walewska, kochanka Napoleona czy Ewelina Hańska, kochanka Balzaca - ten rys jest więc obecny w jej karierze i to starałem się pokazać.
Barbara Brylska - dziś trochę zapomniana. Mówi pan, że "miała całe demoludy u stóp".
- Tak było, stała się symbolem seksu przy okazji "Faraona". Ona prezentuje jeszcze inny model erotyzmu - współczesna piękna dziewczyna, nieco nadąsana, chłodny erotyzm. Także jej losy potoczyły się inaczej niż pozostałych moich bohaterek, ona jako jedyna po '89 roku nie utrzymała pozycji gwiazdy. Brylska była przez kilkadziesiąt lat gorącym nazwiskiem, od mocnego wejścia "Faraonem" w 1966 r. do końca lat 80-tych miała pozycję gwiazdorską i to nie tylko w Polsce, ale również w Rosji i innych krajach, grała w Czechosłowacji, NRD, Bułgarii, Jugosławii....
Jak się wówczas zostawało gwiazdą na skalę światową, czyli w bloku państw demokracji ludowej?
- Skala światowa w jej przypadku to właśnie skala demoludów, ona bardzo szybko zaczęła grać poza Polską. W byłym ZSRR unieśmiertelnił ją film "Ironia losu", prawie co roku do dziś rosyjska telewizja emituje go na sylwestra. Odniosła tam naprawdę wielki sukces, jako pierwsza cudzoziemka dostała nagrodę państwową w 1977 r., zresztą jej popularność promieniowała na wszystkie republiki radzieckie. Także kilka innych filmów z jej udziałem były przebojami w ZSRR, najpierw "Pan Wołodyjowski", a potem "Anatomia miłości", którą tam odbierano jako film erotyczny i jako taki zdobył niesamowitą popularność. Ponoć był to pierwszy nagi biust, jaki Rosjanie mogli zobaczyć w kinie.
W Polsce te aktorki, o których rozmawiamy, miały wówczas status seksbomb?
- Były symbolami seksu, to widać w rolach, które grały - kobiet pięknych, pożądanych, skoncentrowanych na miłości i seksie. Nie wszystkie z tych tytułów są dziś pamiętane, jeden z najlepszych w dorobku Brylskiej to skromny, telewizyjny film "Patrząc pod słońce", została tam uchwycona w szczycie swojej urody, akcja dzieje się na plaży, więc praktycznie cały czas występuje nago albo w kostiumie kąpielowym. Z kolei film "Anatomia miłości" miała być polskim odpowiednikiem przeboju Leloucha "Kobieta i mężczyzna" - ona i Jan Nowicki noszą imiona Adam i Ewa - to próba opowieści o odwiecznej rywalizacji, przyciąganiu i odpychaniu kobiety i mężczyzny.
Pisząc książkę zastanawiałem się, co łączy seksbomby i, jak napisałem we wstępie, wszystkie moje bohaterki wywoływały kontrowersje, miały fanów, ale i zaprzysięgłych wrogów. One nie były tak powszechnie uwielbiane, jak te niewinne dziewczyny w rodzaju Poli Raksy czy Barbary Kwiatkowskiej.
No właśnie, czemu w tym spisie nie znalazła się Pola Raksa czy Anna Dymna?
- One nie były seksbombami, to naturalne, atrakcyjne dziewczyny. Pola Raksa nie ma ról demonów seksu, nie ma scen rozbieranych, erotycznych. Czy Marusia z "Czterech pancernych i psa" to jest seksbomba? To jest, moim zdaniem, zupełnie inny typ, ale rozumiem, że tak się w niej kochano, że została zapamiętana jako symbol seksu.
Jedyną aktorką, która miała szansę na hollywoodzką karierę była Katarzyna Figura?
- Rzeczywiście, Katarzyna Figura to jedyna z moich bohaterek, która próbowała podbić Hollywood, to było na początku lat 90-tych. Ona spełniała ówczesne wyobrażenie o dziewczynie, która wraz ze zniesieniem granic wyruszyła na podbój świata, niczym Mariola Wafelek z "Pociągu do Hollywood" - wsiadła w ten pociąg i dojechała do Fabryki Snów.
Figura też chyba jako jedyna świadomie wykorzystywała swój przesiąknięty erotyzmem wizerunek.
- Jeżeli mówimy o filmach a nie wizerunku medialnym, to aktorką najsilniej wykorzystującą erotyzm była Grażyna Szapołowska, w jej filmach jest najwięcej odważnych scen erotycznych w różnych konfiguracjach - ona jako obiekt zakochania, ale też osobą zakochującą się, czy tęskniącą za utraconą miłością. Także w nieoczywisty sposób, bo ma na koncie rolę w "Innym spojrzeniu", gdzie grała bohaterkę związującą się z inną kobietą. W latach 80-tych to właśnie Grażyna Szapołowska była królową erotyzmu polskiego kina.
Natomiast Katarzyna Figura to typ radosnej, bardzo atrakcyjnej dziewczyny świadomej własnych walorów i też wykorzystującej urodę i ciało do osiągania swych celów. Figura była objawieniem końca lat 80-tych, zwariowano na jej punkcie, o czym świadczy, m.in. ilość okładek, dużą część z nich można obejrzeć w mojej książce.
Ale to chyba Grażynie Szapołowskiej jako jednej z nielicznych, jeśli nie jedynej polskiej aktorce, udało się zachować status seksbomby pomimo wieku - dziś aktorka ma 60 lat.
- To jest chyba bardziej status gwiazdy, a problemem jest brak interesujących ról dla dojrzałych kobiet w kinie, a także zmiana systemu, która wymusiła zmianę funkcjonowania na rynku. Dziś popularności nie utrzymuje się rolami, ale działaniami marketingowymi, to jest jurorowanie w programach telewizyjnych, czy obecność w telewizjach śniadaniowych. Zarówno Szapołowska, jak i Tyszkiewicz czy Figura świetnie się w tym świecie odnalazły.
Owszem są gwiazdami, ale czy można być dojrzałą seksbombą?
- Katarzyna Figura powiedziała kiedyś, że będzie do końca seksbombą, bo na planie "Pret-a-porter" poznała Sophię Loren, która wciąż jest piękna i emanuje erotyzmem, co oznacza, że to coś po prostu się ma niezależnie od wieku. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi na to, czy utrzymanie tego statusu w wieku 60, 70 lat jest możliwe, ale coś jest w tym powiedzeniu, że erotyzm po prostu się w sobie ma, albo nie.
Jeden z rozdziałów w książce "Seksbomby PRL-u" zatytułował pan "Czemu służy seks na ekranie?". Czemu służy?
- To było w części o Grażynie Szapołowskiej, pytanie miało być prowokacyjne i pokazywać niezrozumienie ówczesnych krytyków i recenzentów, którzy uważali, że seks na ekranie ma służyć wyłącznie ich przyjemności. Wyśmiewali sceny łóżkowe w takich filmach jak "Medium" czy "Bez końca", które dziś stanowią przykład, że w polskim kinie można pokazać erotyzm sensownie i atrakcyjnie. Bo nagość i seks na ekranie ma mnóstwo funkcji, może służyć fabularnie, estetycznie, komercyjnie. Wówczas pojawiały się zarzuty, że "momenty" są tylko po to, żeby przyciągnąć widza, a jednocześnie utyskiwano, gdy takie sceny nie były banalnie atrakcyjne, powodowały uczucie dyskomfortu u widza i krytyka. Ale są to spory w dużej mierze historyczne, we współczesnych polskich filmach praktycznie zrezygnowano z erotyzmu, siłą rzeczy kino nie kreuje już też seksbomb.