Cały czas wierzymy w Mikołaja
Kochają święta! To dla nich wyjątkowy czas. Często wspominają Wigilie swojego dzieciństwa. I dlatego część tradycji kultywują po dziś dzień.
Urzekła nas ich opowieść wigilijna. Ale kto lepiej opowie nam o góralskich świętach niż bracia Golcowie - Łukasz i Paweł (38)?
Święta to taki wyjątkowy czas, kiedy słowo "rodzina" nabiera szczególnej wagi...
Łukasz Golec: - Jesteśmy tradycjonalistami. Nie ma lepszych świąt niż u nas w górach, w gronie najbliższej rodziny...
Paweł Golec: - Grudzień mamy pracowity. Bierzemy udział w kilku produkcjach telewizyjnych i gramy koncerty prawie do samej Wigilii. Wracamy tuż przed świętami, więc można powiedzieć, że będzie to chwila oddechu przed sylwestrem. W tym roku spędzamy go na Skwerze Kościuszki w Gdyni - razem z Polsatem. Trudno to pogodzić, ale nie może być przecież inaczej. Święta to święty czas. Czas świętego spokoju...
Ile osób zasiada przy waszym wigilijnym stole?
ŁG: - Do niedawna Wigilię przygotowywała nasza mama w Milówce. Ale odkąd nasze rodziny się rozrosły, w domu rodzinnym najzwyczajniej zaczęło brakować miejsca...
PG: - Jak wiadomo rodzina Golców to nie tylko brat i ja, ale też nasi starsi bracia z żonami, a z kolei żony też mają swoje rodziny i de facto robi się już spory tłum. Pogodzić oczekiwania wszystkich to prawdziwe wyzwanie - nie tylko logistyczne. Dlatego wpadliśmy na pomysł, aby Wigilię spędzać w najbliższym gronie kilku osób. Za to już w święta odwiedzamy się wszyscy z kolędą na ustach...
Zdarzyło się wam kiedykolwiek nie być z rodziną w święta?
ŁG: - Tak, w czasach studenckich wyjeżdżaliśmy na kontrakty muzyczne za granicę. Po jednym takim wyjeździe, który akurat przypadał na święta Bożego Narodzenia stwierdziliśmy, że to absolutnie nie dla nas.
PG: - Do dziś zresztą pamiętam smak pangi, która robiła za karpia. Wigilia z kolegami muzykami mogła się skończyć tylko w jeden sposób. Z żalu i tęsknoty za polskimi świętami śpiewaliśmy kolędy do czwartej (śmiech).
A teraz wasz dom drży od chóralnie śpiewanych kolęd?
GP: - A czy może być inaczej? Nie wyobrażam sobie świąt bez kolędowania. Zaczynamy ćwiczyć już kilka tygodni przed świętami.
ŁG: - Zwłaszcza, że przez mój dom w święta przewija się̨ około pięćdziesięciu grup kolędniczych, pięknie ubranych, z instrumentami, gwiazdą i innymi akcesoriami kolędnika. Jedni wchodzą, drudzy wychodzą. Ale i tak każdemu trzeba dać dychę lub nawet dwie. Albo i coś innego, jeżeli kolędnik jest starszy.
Kto pełni u was rolę Świętego Mikołaja?
ŁG: - Nas odwiedza ten prawdziwy Mikołaj - nigdy się jeszcze nie ujawnił, ale prezenty zostawia zawsze.
PG: - Najpierw przychodzi do Łukasza, a potem do mnie. Potem odwożę go samochodem do sąsiada...
Kiedy Golcowie byli mali to wierzyli w Mikołaja?
ŁG: - Ależ my cały czas w niego wierzymy.
PG: - Podobno Święty Mikołaj przychodzi do grzecznych dzieci. My może idealni nie byliśmy, jednak jakimś sposobem odwiedzał nas ten prawdziwy Mikołaj. Co prawda, jak mówiłem, nigdy się nie ujawnił, ale prezenty zostawiał...
ŁG: - Spotkanie z "oficjalnym Mikołajem" odbywało się zawsze w kinie milóweckim "Tęcza". Cóż, było lekkie poruszenie we wsi i dopóki nie podrośliśmy wystarczająco, taka była wersja wydarzeń.
A jak się panowie dowiedzieli, że on jednak nie istnieje?
ŁG: - Był lament i płacz!
PG: - Ja nie pamiętam tego momentu.
Jakie jeszcze świąteczne wspomnienia z dzieciństwa przychodzą wam do głowy?
ŁG: - W Wigilię w domu panowała atmosfera kontemplacji, rezygnowało się z oglądania telewizji czy słuchania radia - następowało takie wyciszenie. Przy świątecznej krzątaninie w domu zawsze zawitał jakiś kolędnik. Oczywiście wyczekiwało się porządnego młodego kolędnika, bo to dobrze wróżyło. Gorzej, gdy do domu jako pierwsza wchodziła obca kobieta. Wróżyło to wtedy nieurodzaj i niepowodzenie w nadchodzącym roku...
PG: - Pod stół wigilijny mama kładła zawsze koszyk z ziemniakami, burakami, kwackami. Obok niego stało naczynie, do którego zawsze wkładaliśmy pierwszą łyżkę z każdej potrawy. A później, razem z kolorowym opłatkiem, zanosiliśmy to naczynie zwierzętom do szopy. Pod obrusem leżało sianko, a pod każdym talerzem kilka "dudków" - po to, aby w nadchodzącym roku nie brakowało kasy...
ŁG: - Modlitwę rozpoczynał tata. Składała się z pacierza, modlitwy za zmarłych, a na koniec litanii do Serca Pana Jezusa. Tata dziękował Bogu za opiekę w mijającym roku. Później były życzenia, łamanie się opłatkiem i dopiero zasiadaliśmy do posiłku.
A jak to jest w górach dzisiaj?
ŁG: - Święta w górach są magiczne, nie tylko ze względu na zimową aurę, ale głównie dzięki klimatowi jaki tworzą ludzie. Pasterka w Milówce to jedna z najważniejszych uroczystości w ciągu roku. Także dlatego, że udział w niej bierze milówecka orkiestra dęta, chór i dwa zespoły góralskie.
PG: - Jak to mówią górale - "Przecie Pon Jezus zrodził się pod Baraniom Górom" - dlatego trzeba go uroczyście i bogato przywitać. A już pasterka to uroczystość szczególna. Iluminacja świateł w połączeniu z dźwiękami orkiestry dętej robią niesamowite wrażenie. Muszę przyznać, że ciary przechodzą po plecach...
Po świętach przychodzi Nowy Rok. Potem wyjazdy, koncerty, promocja nowej płyty. To cieszy, czy raczej spędza sen z powiek?
PG: - Kochamy to, co robimy, więc nie ma powodów do bezsenności. W styczniu szykuje się trasa kolędowa po USA, później projekt Golec uOrkiestra symfonicznie...
ŁG: - W dalszym ciągu promocja płyty "The Best of Golec uOrkiestra", koncerty, spotkania z fanami, wywiady, sesje i - ogólnie rzecz biorąc - mnóstwo zamieszania, jak to zazwyczaj w naszym artystycznym świecie...
Nowy album to płyta najlepsza z najlepszych?
PG: - Wierzymy, że taka płyta dopiero przed nami!
ŁG:- "The Best of Golec uOrkiestra" to prezent dla naszych fanów. Chcieliśmy uczcić tym samym jubileusz 15-lecia zespołu.
PG: - Tej pozytywnej energii, jaka jest na płycie - życzymy wszystkim czytelnikom i słuchaczom.
Alicja Dopierała