Chciał, by została polską Marilyn Monroe
”Przyjeżdżaj natychmiast. Sprawa życia lub śmierci” – napisał w telegramie wysłanym do Gustawa Gottesmana, szefa „Przeglądu Kulturalnego”. Chciał jak najszybciej przedstawić przyjacielowi Kalinę. Takie są początki wspólnej historii aktorki Kaliny Jędrusik i pisarza Stanisława Dygata opisanej przez Remigiusza Grzelę w książce „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną?”.
Kiedy w Sopocie pojawia się Tadeusz Konwicki i odwiedza Dygata w Domu Aktora, jak wspominał po latach: „w ponurym, poniemieckim domu”, ten natychmiast przedstawia Kalinę, mówiąc, że to jego nowa żona, choć nie byli jeszcze wtedy małżeństwem. „Ale my nie przywiązywaliśmy wagi do formalności”.
W wywiadzie rzece „W pośpiechu” Konwicki opowiadał Przemysławowi Kanieckiemu: „Brezentowy płaszcz, jakiś pokoik na poddaszu w przytułku dla aktorów miejscowego teatru, Kalina. Bieda taka, że ja się tam czułem milionerem. No i z panem Stanisławem ruszyliśmy w miasto, czyli w Sopot, z takimi przystankami w celu zaspokojenia pragnienia […]. Nie byliśmy wybredni i co tam nam dano w jakim barze, to wypijaliśmy, czyli wieczorem wróciliśmy do tego pokoiku na tak zwanym rauszu. Kalina była wtedy młodziutką, drobną, strasznie sympatyczną, strasznie poczciwą, naiwną dziewczyną. Pan Dygat wyniośle zażądał herbaty, Kalinka szybko zaparzyła nam herbatę. I pan Dygat podniósł filiżaneczkę, i powiada:
– A gdzie cukier?
– Nie ma cukru – Kalina nieśmiałym głosem mówi.
No, więc była mała nieprzyjemna scysja domowa. Ja oczywiście mogłem, bo miałem troszkę gotówki, cukier kupić, ale to był wieczór, sklepy pozamykane, i tak się ten dzień skończył”.
Dygat chciał się Kaliną pochwalić, pokazać ją światu. Już wtedy snuł plany o uczynieniu z niej ikony na miarę Marilyn Monroe.
„Miłość do gwiazd filmowych jest najczystsza, najpiękniejsza, bezinteresowna” – dowodził w powieści „Podróż”. – „Toteż niesłusznie jest lekceważona i ośmieszana, czasami nawet tępiona przez starszych. Płótno ekranu nie grozi rozczarowaniem, którego tyle doznaje się potem na płótnie pościeli”.
Po raz pierwszy zakochał się, mając cztery lata. Obiektem jego westchnień była Ossi Oswalda, którą zobaczył w filmie Lalka z 1919 roku w kinie Colosseum przy Nowym Świecie 19. Tam kupił papierową lalkę prezentującą Ossi. Z arkusza można było wyciąć nie tylko ją, ale też sukienki. Pisał, że tak rozbierając i ubierając Ossi, przeżył swoją pierwszą miłość „na podłożu erotyczno-seksualnym”. Potem były: Vilma Bánky (Król cyrku z 1923 roku), Betty Bronson (Piotruś Pan, 1924), Virginia Valli (East Side, West Side, 1927), Sally Eilers (Buster na froncie, 1930). Filmy oglądał na podstawie fotosów wystawionych w gablotach przed kinem. Zdarzało się, że przez to spóźniał się do szkoły.
Podobne wspomnienia ma Józef Hen, choć młodszy od Dygata o dziewięć lat. Jako dziecko konstruował sobie filmy na podstawie fotosów, by później opowiedzieć kolegom, że był w kinie i film oglądał. „Ciekawe, że nigdy, nigdy nie interesowałem się wielkimi gwiazdami, jak Greta Garbo, Marlena Dietrich czy Pola Negri. Były za dumne, za wyniosłe, nie zwracały na mnie uwagi. No, a potem? A potem zacząłem się kochać w zupełnie realnych aktorkach z krwi i kości o nazwiskach polskich” – wyznawał w felietonie dla „Ekranu” w 1959 roku.
W domu na Żoliborzu, w którym zamieszka z Kaliną, powiesi nad łóżkiem portret Marilyn Monroe. W powieści „Podróż” z 1958 roku pisał: „Miłość do aktorek filmowych ma jeszcze tę dobrą i piękną stronę, że rywalizacja nie dzieli, ale łączy, bez zastrzeżeń, bez ukrytych zadrażnień i konfliktów”.
Krytyczka filmowa Wiesława Czapińska zapamiętała, jak Dygat i Kalina idą sopockim Monciakiem. „On wielki, ona drobniutka, filigranowa, talia osy, włosy długie prawie do pasa. Szli zatopieni w sobie, ona wtulona w jego potężne ramię, on pochylony coś jej szeptał na ucho. Nie widzieli nikogo poza sobą. Widać było, że są bez pamięci zakochani”.
Kalina zagra w Teatrze Wybrzeże jeszcze jedną rolę – Larysę Dmitriewną w „Pannie bez posagu” Aleksandra Ostrowskiego, chętnie granego dziewiętnastowiecznego rosyjskiego dramaturga realisty. Larysa jest piękną, nostalgiczną dziewczyną, która upokorzona przez mężczyzn, sama decyduje się ich upokarzać, namówiona przez swoją chciwą i ambitną matkę.
W 1954 roku na Politechnice Gdańskiej powstaje studencki teatr Bim-Bom, a jego kierownictwo obejmuje Zbigniew Cybulski, któremu teatr repertuarowy nie odpowiada. Wkrótce dołączy do niego Bogumił Kobiela, przewodząc grupie z Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Od początku mają poczucie, że z Bim-Bomem tworzą manifest swojego pokolenia. Manifest wolności. Wokół socrealizm, a raptem wybucha kabaret zapatrzony w Chaplina, oparty na nieokiełznanej wyobraźni i wyrafinowanym dowcipie. Zamiast sceny kilka stołów, wystarczy pomysł rozwijany w improwizacji.
Agnieszka Osiecka od razu przylgnęła do tych wariatów sentymentalnych nieludzko, sentymentalnością nie do podrobienia. „Jeden pan z Oruni wyrzeźbił sobie Kasię Karską z Bim-Bomu i z tą rzeźbą, jak podręczną lalką, prowadzał się po mieście. Mój szef z 'Głosu Wybrzeża', Sławomir Sierecki, wymalował na ścianie swojej kawalerskiej izdebki Juliette Gréco naturalnej wielkości, i chcąc zapalić światło, musiał przekręcić kontakt umieszczony w jej sercu” – pisała w „Szpetnych czterdziestoletnich”.
Jerzy Afanasjew pisał o reperowaniu młodych dusz. Bim-Bom był wąchaniem czasu. Kalina Jędrusik nie do końca umiała się w tym teatrzyku odnaleźć, choć ją fascynował. To nie znaczy, że nie miała przyjemności z pojawiania się w jego programach. Dla Zbyszka Cybulskiego Bim-Bom był wszystkim: i matką, i bratem, i nauczycielem. „Gdybym umierał, co brzmi pompatycznie, wszystkie moje filmy, sztuki, Kapelusz pełen deszczu, to wszystko nic – myślałbym tylko o naszym teatrze. Przez Bim-Bom zbliżyłem się do człowieka. Do swego zawodu” – zwierzył się Jerzemu Afanasjewowi.
W Bim-Bomie krytyk filmowy Konrad Eberhardt szukał podobieństwa Cybulskiego do Deana. „Doszedł do umiejętności sugerowania rzeczy ważnych drogą niemal zupełnie nieważnych gestów, układów mimicznych, poruszeń ciała. A w sumie był od Jamesa Deana aktorem nieporównanie głębszym i ciekawszym”.
Co się stało, kiedy romans się wydał - czytaj na następnej stronie >>>
Kalina i Dygat na początku romansowali w tajemnicy. Umówiła się z aktorem Zygmuntem Hobotem, że będzie grał jej sympatię, taka przykrywka przed Dziunią. Ale jak utrzymać sekret w małym, rozplotkowanym towarzystwie? Dziunia dowiedziała się o wszystkim i postanowiła to przeciąć. Choć nie byli tak wiernym małżeństwem jak inne, to… łóżko to jedno, a uczucie to drugie…
„Matka zażądała rozwodu. Ojciec odmówił. Przyłapany w trudnej i mało szlachetnej roli, przestraszył się i uciekł. Dzwonił potem z daleka, prosząc matkę, żeby mu przebaczyła. Przysięgał, że ten romans nie ma znaczenia. A moja mama w swojej bezgranicznej naiwności przygarnęła płaczącą, nieszczęśliwą i pełną skruchy koleżankę” – pisała w „Rozstaniach” Magdalena Dygat (córka Stanisława Dygata – przyp. red.).
„Jakie to okropne, że aby się ożenić, trzeba najpierw się rozwieść” – zwierzał się Jerzemu Markuszewskiemu.
Kalina i Dziunia dzieliły też garderobę. Zofia Czerwińska, która przyjeżdżała na Wybrzeże do rodziców i spotykała się z Kaliną i Dygatem, mówi:
– Taki aktorski niuans. – Śmieje się.
– Wszystko w życiu się zmienia, ale garderoba pozostaje ta sama. Często dzielisz ją z największym wrogiem, a za chwilę wychodzisz z nim na scenę. Pamiętam, że Stasio nie miał gdzie mieszkać i wprowadził się do Kaliny na Długą. Byłam tam u nich. Kalina robiła jakąś kolację. Patrzyłam na nią zafascynowana. Była w Stasiu zakochana i w tej miłości pazerna. Bo u Kaliny występowały wszystkie temperamenty. Co temat, to temperament. To było trzy, może cztery miesiące przed ich przeniesieniem się do Warszawy, w którą już oboje celowali. Ponieważ nie wiedzieli, gdzie będą mieszkać, ociągali się z wyjazdem. Pamiętam, że Stasiek powiedział do Kaliny: „Słuchaj, jak Zosia ma mieszkanie w Warszawie, to może się z Zosią ożenię”.
Kalina słuchała Stasia jak ojca. A on roztaczał wizję omal amerykańskiej kariery. Zaczął mówić o ślubie. Tłumaczyła, że teatr, że dopiero zaczyna układać sobie sprawy zawodowe.
– Najpierw Wahrszawa, a potem…
Dziunia nie miała wątpliwości, że Staś kocha Kalinę. Może i ją jeszcze trochę kochał. Zresztą, czy to ważne? Nie mieli wobec siebie złudzeń. Tak się złożyło, że wszyscy musieli wrócić do Warszawy i jakoś sobie ułożyć życie, zanim Dygatowie dostali rozwód. No to zamieszkali razem. Jesienią 1955 roku Kalina zaczęła pracę w Teatrze Narodowym.
– Była taka sensacja towarzyska w mieście. Pan Dygat przywiózł z Gdańska zjawiskową aktorkę, ekstra dziewczynę. Zaczęłam wówczas studia w szkole teatralnej i też poszłam do teatru zobaczyć Kalinę Jędrusik – wspomina Adrianna Godlewska.
Kiedy odbył się ślub? Czytaj na następnej stronie >>>
Kalina i Staś wzięli ślub dopiero 17 lipca 1958 na warszawskim Mokotowie, w urzędzie stanu cywilnego przy ulicy Różanej. W podróż poślubną pojadą do Włoch, w Rzymie poznają Giuliettę Masinę. Kalina pomyślała, że mogłyby być siostrami. Dwie małe lalki. Bliźniaczki. Nosiłyby te same sukieneczki, bluzeczki, kapturki. Te włoskie wakacje będą wspominać całe życie.(…)
W dole ucichły Wezuwiusz. Staś wyszedł zapalić na malutki balkonik, tam przeżywa swój moment szczęścia. Przez okno wpada lawa dźwięków – fado, a może flamenco? Staś? Co to? Tam? Na piazza? Chodźmy tam, Staś. I idą. A potem… te rytmy przypominają się ciału, zna je, chociaż ich w sobie nie słyszała. Ale były we krwi, uśpione. Gwar, trzask szkła, a stara koścista neapolitanka, której długie włosy spopielały od słońca, wyklaskuje rytm swojej najodleglejszej, a w tej chwili najbliższej młodości. O ścianę opierają się inni młodzi. Machają. Korzystają więc z zaproszenia. Nawet szklanki się znalazły.
Wino leje się. Neapolitanka wyklaskuje. Kalina tańczy, gromadząc wokół siebie prawdziwy tłum. Młodzi Włosi krzyczą do niej, gwiżdżą, Staś im wtóruje.
Ragazza con i capelli rossi! Rudowłosa nimfo! Przerośnięty faunie! Tanti auguri di buon matrimonio! Di amore e di passione!
Pulchna kobieta w niedopiętej podomce niesie pod pachą kota, jakby chciała im go tanio sprzedać. W ślubnym prezencie.
Wracają pijani energią, rytmem, nawet jakąś nostalgią, która ukrywa się, ale nie przestaje być obecna. Na łóżku leży otwarta książka („Księga z San Michele” Axela Munthego z 1933 roku – przyp. red.). Kalina sięga po nią: „Dla mnie walka się skończyła – zostałem w niej pokonany. Wygnano mnie z San Michele, dzieła mego życia. Zbudowałem je w pocie czoła, własnymi rękami, kładąc kamień na kamieniu. Tworzyłem w pokorze ducha tę świątynię słońca, chcąc szukać prawdy i światła u promiennego bóstwa, któremu hołd składałem przez całe życie. Niejednokrotnie ostrzegał mnie palący żar w oczach, że nie jestem godzien mieszkania w świętym przybytku, że miejsce moje jest w cieniu – nie zważałem na ostrzeżenia… Strzeż się światła!”.
I nagle zrobiło się zupełnie ciemno. Wyjrzała za okno. Cały świat tonął w czerni. Wezuwiusz wybuchł śmiechem. Nie mogła się powstrzymać. Śmiała się głośniej i głośniej, jakby szukała tam radości. Echo niosło w długie, wąskie uliczki, zwielokrotniało dźwięk, odbijając od ścian wysokich kamienic. Staś objął ją wielgachnym ramieniem. Schowała się w nim.
– Płaczesz? – zapytał.
Nic nie powiedziała. Nie chciała nawet wypowiedzieć pytania: a co, jeśli to znak?
Po latach Kalina żartowała, że Staś zabrał ją także w podróż poślubną na drugi biegun, bo do Moskwy. Kupili tam sobie „wiano” – porcelanę Kuzniecowa, ale na oblodzonym lotnisku Kalina przewróciła się i tego kuzniecowa potłukła. Na szczęście.
Fragment książki „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną? Historia Kaliny Jędrusik i Stanisława Dygata”, Remigiusz Grzela. Wydawnictwo Otwarte. Premiera: październik 2020.
Skróty pochodzą od redakcji