Co Grochola wie o mężczyznach
Bohaterem najnowszej książki Katarzyny Grocholi "Houston, mamy problem!" jest mężczyzna. Jeremiasz to trzydziestodwulatek na życiowym zakręcie. Jak wyglądają stosunki damsko-męskie widziane jego okiem? Jak oni nas postrzegają?
Jaki jest Jeremiasz, bohater pani nowej powieści "Houston, mamy problem!"?
Katarzyna Grochola: - Jest kapitalnym facetem. Ja go stworzyłam, więc to normalne, że tak mówię, ale wiem to także z innych źródeł.
Lubi pani Jeremiasza?
- Bardzo, a jeszcze bardziej od połowy książki.
?
- Ludzie dojrzewają i wówczas są gotowi na zmiany, mają poczucie humoru na swój temat i są otwarci na świat i to, że może być inaczej, niż przypuszczali. Albo nie dojrzewają i są "zakleszczeni" na pewnych stereotypach i wiedzą, że tak właśnie jest: baby są głupie, wszyscy faceci są tacy sami itp. To dotyczy i kobiet i mężczyzn. Myślę, że Jeremiasz ma poczucie humoru, także na swój temat. No i ma Grocholę, więc się o niego nie martwię.
Adam z serii o Judycie był taki idealny, że aż nieprawdziwy. Tu mamy mężczyznę z krwi i kości.
- Tacy faceci jak Adam też się zdarzają. Poza tym on był socjologiem i bardzo dojrzałym facetem przy dzielnej, ale niedojrzałej Judycie. Natomiast Jeremiasz jest facetem niepokornym, nie idzie na kompromisy, ale też nie widzi wielu rzeczy wokół siebie, jest w stanie je dostrzec dopiero poprzez kobiety. Myślę, że taka w ogóle jest nasza rola - uświadamianie. Ale my od mężczyzn też możemy się wiele nauczyć. To jest taka nowość u Grocholi.
Grochola spojrzała na kobiety okiem mężczyzny i co zobaczyła?
- My jesteśmy inne i oni są inni. Inaczej my siebie postrzegamy, a inaczej oni nas. W druga stronę jest tak samo. Tę inność należy zaakceptować. A żeby zaakceptować, trzeba poznać. Mężczyźni mają, np. taką białą komódkę w mózgu, do której się udają, kiedy nic nie myślą. Kiedy my odpoczywamy, to nasze mózgi cały czas analizują: co on chciał przez to powiedzieć, co trzeba zrobić, kiedy ja tam pójdę itp. Facet się wyłącza. Jeśli pytamy go: o czym myślisz i on mówi: o niczym, to nie znaczy, że przestał nas kochać - bo inaczej przecież by o nas myślał - tylko, że właśnie akurat nie myśli o niczym. My tak nie potrafimy i ja tej umiejętności mężczyznom zazdroszczę. Prawdą jest też to, co Jeremiasz mówi o kobietach, że samymi pytaniami byśmy się przefedrowały do Australii.
W powieści jest kilka niezbyt sympatycznych kobiet, np. matka Jeremiasza.
- Wszystkie kobiety są tu kapitalne, choć nie wszystkie kierują się czystymi pobudkami. Ale każda z nas zna kilka takich kobiet... To nie jest tak, że matka Jeremiasza jest wredną suką. Ona bardzo kocha syna i chce mu ułatwić życie, a on się temu poddaje. Gdyby powiedział "nie", to ich relacje wyglądałyby zupełnie inaczej. Wszyscy popełniamy w związkach błędy i gdybyśmy wiedzieli, czego nie robić lub jak zrobić to inaczej, to pewnie nasze relacje byłyby lepsze. A jeśli chodzi o obraz innych kobiet, to Jeremiasz musi je w taki sposób postrzegać, został przecież skrzywdzony przez kobietę.
Takie jesteśmy zaborcze w naszej miłości do dzieci?
- Do dzieci nie. Tak matki kochają synów, zupełnie inaczej niż córki. Trudniej jest się rozstać matce z synem niż z córką, choć związek matki i córki to jeden z najsilniejszych i jednocześnie jeden z najbardziej toksycznych związków. Ale to też wspaniałe związki, wiem, bo napisałam z córką "Makatkę".
Wiem, że uczyła się pani do tej książki, jak być mężczyzną.
- Do dziś zostało mi oglądanie się za kobietami... Są sytuacje oczywiste, o których każda kobieta, która mieszkała kiedykolwiek z facetem wie, np. że trudno trafić skarpetkami do kosza z brudną bielizną, są jednak takie, z których trzeba odrobić lekcje, popytać, popodglądać. Były sytuacje, które przyjmowałam ze zdumieniem. Ja nigdy w życiu nie wystawiłam śmieci na balkon, ale usłyszałam od faceta, że to właśnie jest podstawa, żeby w domu nie śmierdziało.
Spojrzała pani na kobiety innym okiem i co zobaczyła? Jakie jesteśmy?
- Fajne, ale zaczęłam też dostrzegać nasze kobiece dziwactwa. Pytam przyjaciółkę: O której przyjdziesz? A ona mi mówi: Wiesz, ja chciałam do ciebie zadzwonić... To ja krótko: Ale dzwonię ja. O której jutro się widzimy? Na co ona: Pewnie masz pretensje, że nie zadzwoniłam w poniedziałek, ale w poniedziałek spotkałam Elkę, która ma chorego kota... I tu się zaczyna opowieść, a ja chcę tylko wiedzieć, o której jutro się spotkamy, bo przecież ona mi wtedy wszystko to opowie. A przecież tak właśnie rozmawiamy z facetami i oni z tego kompletnie nic nie rozumieją. Czasami potrzebują tylko krótkiej informacji: o której jutro. A my od dygresji do dygresji, bo nam się to wszystko łączy. I ten biedny facet zanim się dowie o której jutro, pozna cały życiorys Elki, siostry Elki, kolegi Elki...
A nas denerwuje, że na pytanie, jak wyglądam, słyszymy krótkie: OK.
- Ja nie czekam na odpowiedź, sama sobie szeptem mówię: szczupło.
Język tej książki jest zupełnie inny niż w pani poprzednich powieściach.
- Bohaterem jest facet i on musi myśleć i mówić jak facet. Odbierałam zarzuty, że w powieści są przekleństwa i nawet chciałam wyczyścić tekst z niecenzuralnych słów, bo inaczej jednak się ich słucha a inaczej czyta, ale mój przyjaciel powiedział: "Kaśka, jak mogłaś napisać, że on był wkurzony do imentu i pomyślała sobie: o rany Julek"... Facet nie jest lekko zdenerwowany, ani nawet wkurzony, facet jest wkur... Nie powie wówczas: "O jejku, ale się zdenerwowałem". Powie coś o wiele bardziej soczystego. Musiałam więc poprzywracać po pierwszych czytaniach wszystkie przekleństwa, które usunęłam.
Zabawa językiem to dowód na to, że zaczęła się pani bawić pisaniem?
- Pisaniem bawię się już od 15 lat. Byłam już nawet psem, ale owszem teraz sobie pozwoliłam na rozmach.
Dzwoniła pani podczas pisania książki do znajomych mężczyzn, żeby spytać , jak by to zrobił czy powiedział facet?
- Oni sami do mnie przychodzili. Napotykałam różnych mężczyzn znajomych, przyjaciół córki, dzieci moich koleżanek, którzy znosili mi różne informacje i przypowieści. Opowieść o odrzutowcu i oglądaniu się za innymi kobietami jest od zupełnie mi nieznanego mężczyzny, który słyszał, jak rozmawiam o książce. On mi powiedział: "Co tam pani wie o mężczyznach. Zawsze macie do nas pretensje, że się oglądamy, a to jest jak odrzutowiec" i wytłumaczył mi, na czym polega podobieństwo między odrzutowcem i laską, za którą ogląda się nasz facet.
Zainteresowanych podobieństwem odsyłamy do książki. A kobiety podrzucały swoje uwagi na temat facetów?
- Nie.
Testowała pani na mężczyznach tę powieść?
- Tak. W książce jest taki fragment, kiedy dwóch bohaterów jedzie w głuszę i popisują się przed sobą przyrządami, jakie mają. Mężczyźni mi bardzo sprawdzali takie historie. Oni ze sobą nieustannie rywalizują. My, kobiety pewnie też to mamy, ale raczej jeśli chodzi o uczucia, facetów, dzieci - my chcemy się podobać, oni rywalizują. Ale nie ma w tym nic złego. Faceci w "Houston.." są sympatyczni, maja swoją paczkę, mają na kogo liczyć. Myślę, że te światy nasze i ich są kompatybilne.
Pisanie książek to jest dla pani ciężka praca czy raczej zabawa?
- Najpierw zabawa a potem ciężka praca. Element przyjemności jest jednak duży. Ciężka praca jest wówczas, kiedy notuję, robię research, np. z ptaków, o których wiem tylko tyle, że latają, bo już postanowiłam, że on będzie się interesował ptakami.
Zmieniła się pani po napisaniu tej książki?
- Nie, ja jestem już skonstruowana i właśnie dlatego mogłam to napisać.
Czy "Houston, mamy problem!" to próba wyjścia z szufladki z etykietą literatura kobieca?
- Ja nigdy nie siedziałam w żadnej szufladzie. To, co ktoś o mnie i o mojej twórczości myśli, to jest jego sprawa. A co to jest właściwie literatura kobieca? Agata Christie to kobieca czy nie?
Pisząc, myśli pani o czytelniku?
- Kocham moich czytelników, oni są moim zwierciadłem, ale nie myślę o nich, gdy piszę. Bardziej piszę dla siebie i jeśli się to komuś podoba - to bardzo się cieszę, jeśli nie... na szczęście nie ma przymusu czytania Grocholi. Mam wrażenie, że jak się myśli o tym, dla kogo się pisze, to tak naprawdę pisze się dla nikogo, przestaje się też pisać dla siebie. Nie jestem czasopismem, nie zamieszczam reklam, nie mam targetów.
Dostaje pani zamówienia na napisanie czegoś konkretnego?
- Czasami ludzie proszą, żebym umieściła w książce ich historie.
Skąd właściwie pomysł na to, żeby bohaterem uczynić mężczyznę?
- Napisałam kiedyś opowiadanie "Nie lubię kobiet" i na jednym z wieczorów autorskich pewien mężczyzna powiedział: A co tam pani mi będzie kit wciskać i tak wiem, że to opowiadanie to pani jakiś facet podyktował. Tak mnie to rozbawiło, że sobie pomyślałam: czekaj, już ja ci pokażę. Więc właściwie "Houston, mamy problem!" napisałam dla tego mężczyzny ze spotkania autorskiego ze Starego Miasta koło Konina.
Rozmawiała Anna Piątkowska