Córeczko, wracaj, proszę
Nawet po przeczytani u tych wszystkich wpisów, nieskasowanych maili do koleżanek nie przyszło jej do głowy słowo "sekta". Sądziła, że to wszystko jakieś głupoty, grupa nawiedzonej młodzieży. Pomyślała wtedy: "Koniec z tym, Magda za rok ma maturę".
Pani K. do dominikańskiego centrum informacji o sektach zadzwoniła pierwszy raz trzy lata temu, zaraz po tym, jak znalazła na stole kartkę, którą zostawiła Magda, jej starsza córka.
„Wyjechałam na kilka dni z Tomkiem w Bieszczady. Wyłączam telefon”. Psycholog rozmawiający z K. był miły, ale zadawał denerwujące pytania: „Czy córka ostatnio się zmieniła, czy poznała nowych ludzi, jak się zachowywali”. K. nie potrafiła nic sobie przypomnieć. Kiedy miała czas zajmować się wiecznie zbuntowaną Magdą? Każdego dnia walczyła o życie Agaty, młodszej córki, chorującej na anoreksję. Ale ta kartka i ten wyjazd zmieniły podejście pani K. do Magdy. W końcu zrozumiała, że nie tylko Agata ma poważne kłopoty.
K. odpowiedziała na ogłoszenie zamieszczone na jednym z internetowych portali: "Szukam kontaktu z rodzicami albo rodzeństwem ludzi, którzy trafili do sekty". Napisała: "Zgadzam się porozmawiać, bo mało kto wie, że co roku do sekt werbowanych jest 12 tys. osób. Część z nich nigdy nie wraca do domu. Do tej pory nie potrafię uwierzyć, że to spotkało moją rodzinę".
Po wyjeździe Magdy pomocy szukała wszędzie. W Ogólnopolskim Komitecie Obrony przed Sektami, na policji ("Ile zaginiona ma lat? Dawno została uprowadzona? Ach, podała miejsce pobytu… Co my tu poradzimy, jest pełnoletnia"), u jasnowidza ("Magda jest zmanipulowana, musi pani być cierpliwa").
Pani K.: - To nieprawdopodobne jak bezradny jest człowiek w obliczu takiej sytuacji. Odwiedziła córkę w tzw. ośrodku dwa razy. Bieszczady, willa otoczona żywopłotem, w ogrodzie kilka młodych osób. Magda wychodziła przed bramę. "Mogę wejść? Porozmawiać z Tomkiem?", pytała K. spokojnie. "Jestem dorosła, mogę robić, co chcę", powtarzała Magda.
Dziś pani K. na temat sekt wie wszystko. Zna ich nazwy, sposoby namawiania do "wstąpienia", choć i tak wiadomo, że każda z nich działa podobnie. Ta, do której trafiła Magda, była jedną z bardziej popularnych. K. szukała kontaktu z rodzicami, którzy mieli podobne doświadczenia, czytała książki. Czasem myślała: "Co z tego, że ja już wiem?". Powinna to wiedzieć dwa lata temu.
Dziś pani K. na temat sekt wie wszystko. Zna ich nazwy, sposoby namawiania do wstąpienia, choć i tak wiadomo, że każda z nich działa podobnie.
Napisała do córki list. Miała wysłać go pocztą. Odradzano jej, bo większość listów i tak nigdy nie docierała do adresata. Przechwytywał je guru, najważniejszy człowiek grupy, przywódca. List leży więc od miesięcy na biurku w pokoju Magdy.
Z listu: "Zakupy wypadły mi z rąk, byłam wściekła, że wyjechałaś bez pozwolenia. Natychmiast zadzwoniłam do ojca, ale jego i tak nic nie interesowało. 'Uspokój się, wróci, bunt nastolatki, wie, że nie przepadamy za Tomkiem. Na pewno się odezwie', powiedział. Oczywiście się nie odezwałaś. Próbowałam dzwonić, włączała się poczta: 'Madziu, błagam, zadzwoń, umieram z niepokoju', zostawiałam wiadomości. Tylko raz odpisałaś: 'Zostaję tu do końca wakacji. Zajmij się sobą, Agatą, czymkolwiek'. Nie od razu szukałam cię przez policję, miałaś skończone 18 lat. Zresztą, czyż nie ja powtarzałam: 'Będziesz pełnoletnia, możesz robić, co chcesz, wyprowadzić się z domu, iść nawet do diabła'.
Mijały dni, ale ty się nie odzywałaś. Dostawałam obłędu. Kontaktowałam się z twoimi przyjaciółkami. Ze zwierzeń dawnych koleżanek tworzyłam obraz prawdziwej Magdy. To, co lekceważyłam, było zagrożeniem. I ten nieszczęsny Tomek, i koszmarna nowa przyjaciółka, którą tak podziwiałaś. 'Nigdy nie patrzył nam w oczy, złościł się, gdy się z nami spotykała', mówiły o Tomku twoje przyjaciółki. Niby wiedziałam, jaki jest o ciebie zazdrosny. Ale widziałam też, że to ci schlebia, młodość jest taka naiwna.
Zajęta chorą Agatą zaniedbywałam cię. Gorsze stopnie, ziołowe papki z kaszą, obrazki świętych na ścianach. 'Tomek mnie nawrócił, pokazał Boga', powtarzałaś. Krótko przed rozpoczęciem roku przysłałaś SMS: 'Nie wracam do szkoły. Są w życiu ważniejsze rzeczy, podążam drogą Jasności. Na imię mam Gaja. Zostałam ochrzczona'. Zaczęłam do ciebie dzwonić, przerażona, że zostałaś uprowadzona. Oddzwoniłaś i odpowiedziałaś, że świat i tak skazany jest na zagładę, więc szkoła jest niepotrzebna.
Zaproponowałaś, że mogę cię odwiedzić. Krzyczałam. Nigdy w życiu nie użyłam tylu strasznych słów, a ty się rozłączyłaś. Zadzwoniłam do twojej dawnej przyjaciółki z podwórka, jakbym wierzyła, że 18-latka może mi pomóc. 'Przecież ja pani mówiłam, że to nienormalne, i te modły, i kadzidła, i ta cała jej mistyka', powiedziała. 'Chciałabym, żebyś czasem dostrzegła mnie', wycedziłaś kilka miesięcy przed swoim odejściem.
Długo byłaś moim oparciem, gdy Agata zaczęła chorować. Może za dużo od ciebie wymagałam. Nie pozwalałam ci na bycie dzieckiem.
Agata właśnie wróciła po kilkutygodniowym pobycie na oddziale zamkniętym w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, prosiłam, żebyś się nią zajęła, poszła do kina, teatru, porozmawiała, wiedziałaś, że mam pilne spotkanie z klientem. 'Boże, dziecko, nie bądź taką egoistką', powiedziałam. Czasem, już po twoim wyjeździe, zastanawiałam się, jaka byłaś? Zawsze wydawało mi się, że kto jak kto, ale ty dasz sobie w życiu radę. Dobra i spokojna. Nie lubiłaś zwracać na siebie uwagi. Świetnie się uczyłaś.
Długo byłaś moim oparciem, gdy Agata zaczęła chorować. Może za dużo od ciebie wymagałam. Nie pozwalałam ci na bycie dzieckiem. Miałaś 17 lat, gdy zostawił cię pierwszy chłopak. Wiem, spotykaliście się od podstawówki, ale czy to powód, żeby płakać całymi dniami, bo on ma nową dziewczynę? Tłumaczyłam ci, że to minie. Nigdy nie rozczulałam się nad sobą, uważałam, że ty też nie powinnaś. Jak mam teraz za to przeprosić? Myślałam, że jeśli jestem surowa, tak jest lepiej, mądrzej. Kilka miesięcy później przyprowadziłaś Tomka. Był nawet przystojny i taki miły.
Dziś już bym wiedziała, że to typowe dla tzw. werbowników, osób przeznaczonych do pozyskiwania nowych członków sekty. Ale nic nie wzbudziło mojego niepokoju: ani dziwne bransoletki na rękach, ani amulety na szyi. Cieszyłam się, że masz chłopaka, studenta prestiżowego kierunku, do głowy mi nie przyszło, żeby go sprawdzać. Dlaczego nie słuchałam uważnie tego, co mówisz?
Zgodziłam się na zimowy obóz duchowej odnowy. Tak, tłumaczę się. Irytowało mnie, że wciąż palisz kadzidła. 'To jałowiec i biała szałwia, odpędzają złe energie', mawiałaś. Złościło, że pijesz dziwne zioła, ubierasz w szare, długie sukienki, a o czwartej rano słyszę twój budzik. 'Medytuję', tłumaczyłaś.
W gruncie rzeczy byłam szczęśliwa, że coś odwracało twoją uwagę od Agaty. Zmieniałaś się stopniowo. Takie niezdrowe dziwactwo związane z religijnością nowego chłopaka. Minie jak wszystko, myślałam, pojawi się nowy narzeczony, nowe fascynacje.
Mówiłaś, że nowa religia wymaga ascezy. 'Zobacz, jak ty wyglądasz, twój świat to Babilon', mówiłaś do mnie. Dostawałaś nagłych ataków złości: 'Jesteś panem zła', krzyczałaś do ojca. On sugerował, że bierzesz narkotyki. 'Magda?!', zdenerwowałam się. 'Zajmij się lepiej Agatą, Magda jest mądra i dzielna', odpowiedziałam ojcu. "
Gdy z domu zaczęły ginąć pieniądze i biżuteria, K. przejrzała rzeczy swoich córek. Magda pisała pamiętniki, K. pod jej łóżkiem znalazła kilka grubych zeszytów. Zaczęła nerwowo kartkować. Typowe opisy dla nastolatek, nawet te, w których mówiła o Tomku: "Podszedł do mnie na koncercie. Mówił, że jestem taka piękna, cudowna, mądra (…) Zaprosił mnie do swoich znajomych, to w większości studenci filozofii, mamy rozmawiać o Bogu, przemijaniu (…) Tomek jest taki wspaniały, wreszcie jest ktoś, kto mnie rozumie". Wpis kilka dni później: "Te dni były mistyczne, trzymaliśmy się wszyscy za ręce, śpiewaliśmy, medytowaliśmy, nie potrzebowaliśmy nic mówić. To rodzaj transu".
W pamiętnikach często powtarzało się imię Gerard, Magda określała go jako "nieskończoną mądrość", "autorytet", "tego, który wie" i "tego, który potrafi wprowadzić w stan hipnozy". Jeden z ostatnich wpisów: "Tomek obiecał, że pojedziemy na obóz językowy, myślałam, że będziemy spali w jednym pokoju, na twardej podłodze, wszyscy w szarych ponchach, jeden obok drugiego. Mogę zjeść tylko jeden wegetariański posiłek dziennie. To umartwianie się służy ćwiczeniu woli. Czuję się zmęczona, ale szczęśliwa. Dla Tomka jestem tylko ja. Dla matki i ojca tylko Agata".
Nawet po przeczytaniu tych wszystkich wpisów, nieskasowanych maili do koleżanek nie przyszło mi do głowy słowo: sekta.
K. mówi: - Nawet po przeczytaniu tych wszystkich wpisów, nieskasowanych maili do koleżanek nie przyszło mi do głowy słowo "sekta". Ale pomyślałam: "Koniec z tym, ona za rok ma maturę". Zaczęły się awantury, zakazy wychodzenia z domu, które Magda i tak łamała, uciekając przez okno, bo mieszkali na parterze. W końcu zaczęły się te nieszczęsne wakacje. Świadectwo Magda miała znacznie gorsze niż w zeszłym roku, ale bez problemu zdała do następnej klasy. "Nie pojedziesz nigdzie w lipcu, znajdź pracę", powiedziała K. I jeszcze: "Nie potrzebuję tu nawiedzonego świra, tylko zrównoważonej osoby, która mi pomoże".
K. pamięta, że Magda nic nie odpowiedziała. Kilka dni później K. znalazła kartkę. Kilka głuchych telefonów. Ostatnie spotkanie miesiąc temu. Magda smutna. "Gdzie jest Tomek, chcę z nim porozmawiać", znów prosiła K. "Tomek wyjechał, on, mamo, zakochał się w innej". Więc K. po raz pierwszy błagała. Żeby wróciła, że nigdy nie jest za późno, że zda zaocznie maturę albo nawet jej nie zda, bo przecież najważniejsze, żeby byli rodziną, a ze szkołą jakoś będzie. Magda już nie protestowała, tylko mówiła: "Możecie tego nie przeżyć, nie mogę odejść, jedna z dziewczyn po wyjeździe stąd podobno popełniła samobójstwo, inna zginęła w wypadku samochodowym. Mieszkanie wam spłonie, Agata umrze, nie mogę odejść w stronę szatana, bo to nas wszystkich zabije, uwierz, tak jest lepiej dla naszej rodziny…".
Terapeuta tłumaczy, że ma teraz jeździć i dzwonić do Magdy tak często, jak to możliwe. Przypominać dobre chwile, obiecać pomoc, długi wyjazd za granicę, żeby oddzielić ją od dawnych znajomych, którzy na pewno będą dziewczynę nachodzić.
K. nie potrafiła tego słuchać, płakały obie, w końcu zdesperowana zaczęła potrząsać córką. Dziewczyna powiedziała: "Mamo, przestań, to i tak nic nie pomoże, muszę iść". Pani K. znów dzwoni do dominikańskiego centrum informacji: "Czy moją córkę można ubezwłasnowolnić, podać leki, porwać?". Kolejny raz słucha, jak trudno odejść z sekty. Ludzie są zastraszani psychicznie i fizycznie, tak zmanipulowani, że nie potrafią zrozumieć, że można zacząć od nowa…
Terapeuta tłumaczy, że ma teraz jeździć i dzwonić do Magdy tak często, jak to możliwe. Przypominać dobre chwile, obiecać pomoc, długi wyjazd za granicę, żeby oddzielić ją od dawnych znajomych, którzy na pewno będą dziewczynę nachodzić. W internecie K. przeczytała: "Wszystkie osoby, które dały się zwerbować do sekty, były samotne, miały problemy w życiu codziennym, brakowało im wsparcia ze strony bliskich". Więc K. przysięga: "Będę lepszą matką, bardziej przyjaciółką, nie generałem, nigdy już nie będę oceniać, niczego kazać. Nadrobię stracone lata, zabiorę obie córki na długie wakacje do Stanów Zjednoczonych, przeprowadzimy się do nowego domu".
I już nawet ona, racjonalistka wierzy jasnowidzowi, który powtarza: "Spokojnie, proszę się nie martwić, córka wróci, trzeba tylko włożyć w to dużo pracy".
Katarzyna Troszczyńska
PANI 9/2010