Czasem słońce, czasem łzy

Gdy krytycy filmowi ogłosili listę nadziei Bollywood, powiało sensacją. Na pierwszym miejscu znalazła się... Polka Natalia Janoszek. Jej nazwisko wymawiają bezbłędnie poważni producenci. Natalia jest w Indiach gwiazdą, jeździ limuzyną, ma sześciu ochroniarzy. I to nie bollywoodzki scenariusz, ale prawda.

Chciałam się wyrwac w świat. Myślałam o "Mazowszu", ale byłam za niska. Modelką też nie zostałam. Ale uparłam się
Chciałam się wyrwac w świat. Myślałam o "Mazowszu", ale byłam za niska. Modelką też nie zostałam. Ale uparłam się Piotr PorębskiTwój Styl

Jak się traktuje gwiazdy filmowe w Indiach?

Natalia Janoszek: - Wyjątkowo. Hinduscy fani są niezwykle... spontaniczni. Ulubionych aktorów kochają fanatycznie. Ja nie mogę powiedzieć, że jestem gwiazdą, zagrałam dopiero w kilku filmach, ale i tak, gdy jestem w Bombaju, pilnuje mnie sześciu ochroniarzy. 

Faceci w czerni i w ciemnych okularach?

- Raczej w bieli, na czarne garnitury jest za gorąco. Ale to profesjonaliści, naprawdę budzą respekt. Wytłumaczono mi, że to konieczne, bo ludzie często rzucają się na znane osoby, chcą je całować, zdobyć kawałek ubrania. Na ulicy przechodnie wskakują na samochód i walą w okna. Nie ma żadnych granic prywatności. Dlatego w dużych miastach nie wolno mi samej wychodzić na ulicę ani rozmawiać z ludźmi. Nie jeżdżę publiczną komunikacją. Gdy chcę zrobić zakupy, zamykają dla mnie sklep. Niby to fajne, ale po miesiącu tęsknię za wolnością. Na szczęście wszystko się zmienia, gdy jadę na zdjęcia na prowincję. Tam się po prostu ciężko pracuje.

Gwiazdy nie są rozpieszczane?

- Zdecydowanie nie! Zdjęcia trwają nawet dwadzieścia godzin. Zaczynają się przed wschodem słońca, zanim zrobi się gorąco. Czasem przez miesiąc mieszkam na odludziu, w przyczepie albo tanim hoteliku. Nie protestuję, tam z nikim się nie pieszczą. Zaskakują mnie też różnice kulturowe. Jest przerwa na posiłek, dwie osoby siadają przy osobnym stole. Mówię: "Chodźcie do nas, dlaczego sami siedzicie?". I jestem gromiona wzrokiem przez ludzi przy moim stole. Bo przecież tamci są z innej kasty! Nie szkodzi, że pracujemy razem, jeść mają osobno. Zdziwiło mnie także, że ekipa jest taka duża: pan od noszenia parasolki, pani od podawania wody, ktoś do pilnowania przyczepy. Okazało się, że Hindusi pracują przy filmie za darmo, żeby tylko znaleźć się blisko reżysera, kamer, artystów. To dla nich nobilitacja.

Jak odnajdujesz się w takim świecie? Uczysz się tolerancji czy się buntujesz?

- Zrozumiałam już, jak silna jest w Indiach tradycja. Rzeczy, które nam nie mieszczą się w głowie, tam są normalne. Nie umiem tego zaakceptować, ale staram się nie oceniać. Bo jakie mam do tego prawo? Niedawno w telewizji pokazywano wielką imprezę, którą prowadziła znana aktorka. W pewnym momencie na scenę wszedł człowiek z widowni i na oczach wszystkich uderzył ją w twarz. Uznał, że miała zbyt wydekoltowaną sukienkę. W Indiach mężczyzna ma do tego prawo. Szokujące są też kontrasty. Widzę na ulicy kobiety wręcz obwieszone złotą biżuterią, w sari wysadzanych rubinami, a obok nagich ludzi jedzących odpadki. Aż trudno uwierzyć, że społeczeństwo może być tak rozwarstwione.

Bezradność?

- Nie zmienię świata, ale... Po moim pierwszym filmie "Dreamz", w którym grałam wykorzystywaną seksualnie uciekinierkę z Afganistanu, włączyłam się w działanie indyjskiego UNICEF-u i fundacji wspierającej walkę kobiet o swoje prawa, m.in. o dostęp do edukacji. Jeżdżę do slumsów, spotykam się z najbiedniejszymi.

Co to daje?

- Podczas tych spotkań przeważnie towarzyszy mi telewizja. Uważam, że już samo pokazanie, w jakich warunkach żyją ci ludzie, ma sens. Łudzę się, że taki reportaż obejrzy prezes bogatej firmy... Może kogoś zainspiruję?

Bollywood kojarzy się z romantycznymi filmami o miłości, a ty mówisz o roli wykorzystywanej Afganki.

- W filmie zawsze jest muzyka, taniec, piękne kostiumy, ale pojawiają się też tematy poważniejsze. Afreen, dziewczyna, którą grałam, uciekła z Afganistanu od męża, któremu sprzedał ją ojciec. Marzyła, by się uczyć. To film oparty na realiach. W Indiach jest szkoła, do której chodzą uciekinierki z okolicznych państw. Mieszkają na odludziu, w domach bez okien. Śpią na żelaznych łóżkach, 60 osób w jednym pomieszczeniu. Ale i tak są szczęśliwe.

Trudno uwierzyć.

- Ale ja to wiem. Przed rozpoczęciem zdjęć mieszkałam z nimi przez miesiąc. Spędzałyśmy razem całe dnie. Uczyłam je angielskiego, tańca. Przegadałyśmy wiele wieczorów. O chłopakach i ciuchach, ale także o sytuacji kobiet w ich krajach, o przemocy. Rozmowy otwierały mi oczy. Takie doświadczenia są czasem cenniejsze niż wykształcenie aktorskie. Zresztą w Bollywood nikt nie pyta o dyplom. W Indiach aktorem jest się "z urodzenia": albo ma się talent, albo nie.

Ty miałaś?

- Ja nie bałam się kamery. Często występowałam na scenie, startowałam w wyborach miss. To dzięki konkursom piękności trafiłam do filmu.

Twoja historia też jest trochę jak bollywoodzki film. Dziewczyna z Bielska-Białej zostaje aktorką w Indiach...

- Może to zabrzmi naiwnie, ale wierzę w siłę marzeń. Zawsze chciałam "się wyrwać", podróżować, poznawać ludzi. Wcześniej występowałam w lokalnym zespole pieśni i tańca, pomyślałam więc, że spróbuję dostać się do "Mazowsza". Ale usłyszałam, że jestem za niska. Postanowiłam więc, że mimo wzrostu spróbuję być fotomodelką. Uparłam się: Nie mam szans? No to wam pokażę! W roku 2012 pojechałam na wybory Supermodel International do Tajlandii. Jedną z konkurencji był "pokaz talentów". Wymyśliłam układ taneczny do muzyki Michaela Jacksona, nawet nie wiedziałam, że na widowni są ludzie z Bollywood. Po pokazie jeden z nich zapytał... czy nie chciałabym zagrać w jego filmie. Zostawił wizytówkę. Nie mogłam uwierzyć, ale odszukałam w internecie jego firmę. To był poważny producent filmowy. Pojechałam na casting do Bombaju i wygrałam. Sen?

Na nieznaną dziewczynę z Polski patrzono pewnie bardzo krytycznie.

- Czułam ciśnienie, ale naprawdę miałam dobre recenzje. Film pokazano na festiwalach w Hongkongu i we Francji. Od razu przyszła następna rola. W filmie "Flame" zagrałam Brytyjkę, która przyjeżdża do prowincji Gudźarat. To region Indii, w którym wierzy się w istnienie wiedźm i pali je na stosie. Moja bohaterka chce zrobić o tym reportaż. W filmie jest intryga miłosna, ale też drastyczne sceny gwałtów i zabójstw.

W Indiach nie mogę sama chodzić po ulicach. Gdy chcę zrobić zakupy zamykają dla mnie sklep. Niby to fajne, ale tęsknię za wolnością
W Indiach nie mogę sama chodzić po ulicach. Gdy chcę zrobić zakupy zamykają dla mnie sklep. Niby to fajne, ale tęsknię za wolnościąPiotr PorębskiTwój Styl

Kolejna trudna rola dla młodej przecież dziewczyny. Jak sobie dajesz radę z emocjami? Nie masz w Indiach nikogo bliskiego, żeby pogadać, odreagować.

- No tak, gdy kręcimy na prowincji, często nie ma nawet dostępu do internetu ani zasięgu w komórce. Znoszę to źle, bo tylko telefony do domu pomagają przetrzymać tęsknotę. Po zdjęciach przede wszystkim śpię. Ale jeśli jest więcej czasu, idę do ludzi, rozmawiam z koleżankami. Czasem urządzamy tańce.

Hindusi to ludzie refleksyjni, religijni. Masz już z nimi taki kontakt, żeby coś z tej filozofii życia wziąć dla siebie?

- Próbuję. Byłam w świątyni Tadź Mahal. Odwiedzam też małe świątynie ukryte w środku lasu. Ludzie przychodzą tam od piątej rano. Modlą się w fascynującym skupieniu. Nie martwią się o doczesność, mają zupełnie inne podejście do życia, jakąś harmonię, wewnętrzny spokój. Tak, podróż do Indii zmienia światopogląd.

Co w tobie zmieniła?

- Zrozumiałam i zaakceptowałam to, że świat nie jest wszędzie taki sam. Wiele dziewczyn, które spotykam na planie, jest z rodzin, w których bezwzględnie rządzą mężczyźni i one się na to godzą. Nie komentuję tego, bo mogłabym usłyszeć: "My nie chcemy zmian, więc się nie wtrącaj". Z perspektywy Indii doceniam to, co mam i w jakim świecie żyję. Hindusi mogą być nadzy, ale są szczęśliwi. Mnie dobrze się powodzi, a mimo to nie zawsze umiem się z tego cieszyć. Indie mnie tego nauczyły. No i otworzyły kolejne drzwi, bo dzięki Bollywood trafiłam do... Hollywood. Na festiwalu w Cannes, gdzie wyświetlano film "Dreamz", był producent ze Stanów. Robił film dokumentalny o historii absyntu. Uznał, że pasuję do roli Henriette Henriod, kobiety, która wynalazła ten trunek. Zaprosił mnie na zdjęcia. No i poleciałam do Los Angeles.

Znów brzmi jak bajka.

- Bo było jak w bajce. Na tydzień zdjęć dostałam willę na wzgórzach. Po pracy szłam do sklepów na Rodeo Drive. Codziennie rano wysyłano po mnie limuzynę. Poznawałam ludzi filmu, producentów. I oczywiście brałam udział w castingach. Trafiłam do obsady horroru "Death Rang". Film jest w trakcie realizacji.

I jak tu nie wierzyć w szczęście.

- Ja raczej wierzę w determinację i dyscyplinę. Rodzice nie pchali mnie na siłę do show-biznesu, oboje mają "normalne" zawody, szanują pracę. To mnie nauczyło odpowiedzialności. Nie zaczęłam kariery od skandali, nie pozuję na ściankach...

Nie zawiodłaś rodziców.

- Nie. Ale od początku i oni, i ja byliśmy ostrożni. Sprawdzaliśmy każdego fotografa, agencję. Dziś rodzice wiedzą, z kim współpracuję, w jakich hotelach mieszkam, jak podróżuję. Trzeba być czujnym, nie można wierzyć każdemu, kto mówi, że "zrobi z ciebie gwiazdę".

Imponujące jest to, że mimo sukcesu postanowiłaś skończyć studia. Jak godzisz naukę i film?

- Uczę się w "systemie amerykańskim". Nie ma w nim tradycyjnych sesji, egzaminy są wtedy, gdy wykładowca kończy cykl zajęć. Znam grafik z wyprzedzeniem, więc negocjuję terminy. Jak dotąd zdaję egzaminy zgodnie z planem. Na szczęście nie mieszkam na stałe w Indiach. Lecę tam na miesiąc zdjęć i wracam do Polski.

Gdzie widzisz siebie za pięć lat?

- W Warszawie. Chciałabym grać w polskim filmie. Liczę, że ktoś zaprosi mnie na zdjęcia próbne. Spotkałam się z opinią, że skoro nie skończyłam szkoły teatralnej, nie warto się mną interesować. Na razie jadę do Indii na spotkanie z producentem Madhurem Bhandarkarem i reżyserem Imtiasem Alim - to dwa znane nazwiska. Dostaję kolejną szansę.

Czy to oznacza też pieniądze?

- Pieniądze są dla mnie rzeczą drugorzędną. Zdobyłam już wprawdzie nagrodę dla aktora młodego pokolenia za rolę w filmie "Flame", ale to nie oznacza fortuny. Wciąż się wspinam po drabince do sukcesu. Ale mam czas...

Sukces przeważnie ma jakąś ciemną stronę. Twój ma?

- Tak. Jego ceną jest samotność. Dzisiaj jestem tu, jutro tam, brakuje mi przyjaciół. Wróciłam na trochę do Polski, mogłam wybrać się na wakacje, ale nie mam z kim. Bywa ciężko.

W twojej bajce nie ma też księcia?

- Nigdy nie miałam chłopaka tak na serio. Jestem ostrożna, bo zdaję sobie sprawę, że wielu mężczyzn przyciąga nie to, jaka jestem, tylko to, czym się zajmuję i jak wyglądam. I że fajnie się ze mną pokazać. Pogadać o ważnych sprawach mogę w domu. Każdą wolną chwilę spędzam u rodziców. Żeby nie myśleć o samotności, narzucam sobie ostre tempo i nowe zajęcia. Mam wrażenie, że gdyby w moim życiu pojawił się mężczyzna, przy tych obowiązkach byłoby mi ciężko znaleźć dla niego czas.

A może gdy przyjdzie ta chwila, po prostu się zakochasz i wszystko pogodzisz?

- Tak mówi mama: wszystko w swoim czasie. Jeśli w moim życiu ma się pojawić ktoś wartościowy, to w końcu go spotkam. Pracuję ciężko, bo chcę, żeby kiedyś mama mogła zwiedzać świat i mieć czas na przyjemności. Na razie kupiłam jej rower. W kolorze mięty, bo zawsze o takim marzyła. Ale to nie koniec! Wczoraj oglądałam ranking najbardziej obiecujących gwiazd Bollywood na rok 2015. Jestem na szczycie. Muszę się teraz wziąć jeszcze bardziej do roboty. Obiecałam tacie, że kupię mu harleya.

Agnieszka Litorowicz-Siegert

TWÓJ STYL 9/2015

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas