Deinfluencing: nowy trend w sieci. Antykonsumpcjonizm czy tani chwyt?
W mediach społecznościowych pojawił się nowy ruch nazywany deinfluencing. Ma to być sprzeciw wobec wszechobecnych influencerów sponsorowanych przez drogie marki i odpowiedź na kryzys ekonomiczny. Niektórzy twierdzą jednak, że to zwykła zagrywka marketingowa.
Użytkowniczka TikToka, Alyssa Stephanie, w swoim video opublikowanym pod koniec stycznia krytykuje internetowy kult markowych produktów, wychwalając nową modę wśród twórców online — deinfluencing. Film ma obecnie ponad 5,5 mln wyświetleń, 800 tys. lajków i 7 tys. komentarzy, a jego tematem przewodnim jest odradzanie kupowania kosztownych urządzeń do pielęgnacji czy kosmetyków i proponowanie o wiele tańszych zamienników.
Deinfluencing: Nie kupujcie tego!
"Oto porady dla tych, którzy nie chcą wydawać tysięcy rocznie, by pięknie wyglądać i wolą trochę zaoszczędzić" - mówi Stephanie - "Ludzie pytają mnie: o co do cholery chodzi z Dyson Airwrap za 600 dolarów. To nie jest produkt, którego potrzebujecie. Wejdźcie na Amazona i kupcie takie coś za 30. Nie musicie dziękować."
Według mediów zza oceanu moda na deinfluencing — termin, który jak na razie nie zyskał polskiego odpowiednika — bije rekordy popularności. "Zapomnijcie o influencerach" - pisze “CNN.com". - "Oto nadchodzą deinfluencerzy". "Huffington Post" tłumaczy krótko: "Deinfluencerzy mówią ludziom: nie kupujcie tego!", a "Fortune" z podnieceniem donosi o trendzie wśród przedstawicieli pokolenia Z, którzy odrzucają kulturę konsumpcjonizmu i chcą chronić swoje pieniądze.
Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał o określeniu "influencer" - jest to słowo odnoszące się do osoby prowadzącej konto w mediach społecznościowych, obserwowanej przez dużą publiczność i wytyczającej trendy w swojej branży.
Według danych agencji GWI (kiedyś GlobalWebIndex) liczba konsumentów, którzy w social mediach szukają rekomendacji i opinii dotyczącej produktów, wzrosła o 43 proc. od roku 2015. Popyta napędza podaż, więc internet pełen jest twórców, którzy nieustannie mówią, co jest teraz modne, co warto kupić, co jeść, co dobrze nosić i kogo obserwować.
Sęk w tym, że influencerzy najczęściej polecają produkty tego, kto więcej zapłaci albo prześle kosztowny sprzęt czy kosmetyk w prezencie. Coraz więcej internautów uważa też, że sieć opanowała mania konsumpcjonizmu, napędzana przez wielkie korporacje i drogie marki. A że internet jest jak kameleon, momentalnie dostosowując się do sytuacji i potrzeb, nie trzeba było długo czekać, by pojawiła się odpowiedź.
W poszukiwaniu autentyczności
Jak pisze "K MAG" hasło "deinfluencing" ma już na TikToku ponad 180 mln wyświetleń. W materiałach opatrzonych takim hasztagiem użytkownicy odradzają kupowanie drogich, modnych produktów, promowanych często przez influencerów, nierzadko proponując też tańsze zamienniki.
Zdaniem niektórych, to wyraz buntu wobec nadmiernej konsumpcji, sprzeciw młodego pokolenia, które musi dorastać w czasach galopującej inflacji, rosnących cen i problemów ekonomicznych. Zamiast wydawać wolą oszczędzać. Stracili zaufanie do sponsorowanych blogerów, vlogerów, instagramerów, tiktokerów i streamerów, odwracając się w stronę autentyczności.
Popularność i uznanie zyskują zatem takie kanały jak ten prowadzony przez Alyssę Stephanie czy impactforgood, którego twórczyni w jednym z filmów na TikToku nawołuje: "Deinfluencuj ze mną. Jestem tu dla de-influencingu. To mój ulubiony trend wszechczasów. Nie wierzę, że jako społeczność przyznajemy wreszcie, że nadmierna konsumpcja wymyka się spod kontroli".
Michelle Skidelsky krytykuje z kolei internetowych guru za promowanie swoich suplementów, mających poprawić kondycję układu pokarmowego. "Nie słuchajcie ludzi, którzy próbują wam wcisnąć to badziewie i przekonują, że nie będziecie już nigdy mieć wzdęć ani problemów ze zmęczeniem" - apeluje Skidelsky. "Jeśli macie problem z brzuchem czy jelitami, idźcie do lekarza".
Inni idą jeszcze dalej. Testują na żywo przed kamerami produkty polecane na kanałach znanych influencerów, recenzując je w niepochlebny sposób.
Deinfluencing: prosty chwyt marketingowy?
Nie wszyscy jednak są tak entuzjastycznie nastawieni do nowego trendu. Stephanie McNeal na łamach "BuzzFeed" mówi wprost: deinfluencing to po prostu nowy rodzaj influencingu.
Nic właściwie się nie zmienia. Twórcy obierają zwyczajnie odmienny kurs, prowadzący do tego samego celu - sławy, rozgłosu i jak największej liczby obserwujących. Mało tego, pod filmikami o tańszych zamiennikach, takich jak video Alyssi Stephanie, pojawiają się setki próśb o... linki, pod którym można kupić tańsze zamienniki, o których mówi tiktokerka.
"TODAY.com" przytacza zaś złośliwe komentarze internautów, naśmiewających się z tiktokerów, próbujących podpiąć się do nowego trendu dla zyskania w oczach swojej publiczności. Zauważają, że niektóre osoby krytykują influencerów, działających na YouTubie czy Instagramie, choć same zamieszczają linki produktowe na TikToku.
Deinfluencing, choć zyskuje wielu fanów na całym świecie, budzi więc sporo kontrowersji. Wpisuje się jednak w ogólny nurt poszukiwania autentyczności. Tą samą drogą chcą iść internetowi giganci jak Meta. Przedstawiciele firmy ogłosili niedawno, że w najbliższej przyszłości chcą promować właśnie autentycznych twórców, wypowiadając wojnę filtrom, kupowanym recenzjom i dyktatowi opłacanych sieciowych celebrytów.
Tyle, że wciąż mówimy o świecie, w którym walutą jest oglądalność i klikalność. Całą sytuację może podsumować komentarz specjalistki od współpracy z markami, prowadzącej konto (nomen omen na TikToku) kahleanicolee. W jednym z materiałów pyta retorycznie: "skoro odradzasz kupno jednej rzeczy, ale polecasz inną, to chyba nadal jesteś influencerem, prawda?".