Dobrze, że byłeś

Nie każda miłość jest na zawsze, nie każdy związek musi przetrwać. Zdarzają się jednak krótkie spotkania, po których nic już nie będzie takie samo. Kilka miesięcy z niezwykłym człowiekiem może zbudować wiarę w siebie, dodać sił, obudzić ambicje. Tatiana i Agnieszka przeżyły namiętność, która nauczyła je więcej niż związki trwające latami. To, co było bez przyszłości, tę przyszłość... zmieniło.

Ten mężczyzna pojawił się w najmniej spodziewanym momencie, ale i najlepszym
Ten mężczyzna pojawił się w najmniej spodziewanym momencie, ale i najlepszym123RF/PICSEL

Tatiana: Jak w Madison County

Rok 2009, styczeń. Tatiana staje przed lustrem. Widzi nieatrakcyjną trzydziestolatkę z nadwagą, podobną do kobiet, które przychodzą do telewizyjnych programów, licząc na metamorfozę.

- Gruba nie byłam, ale nie mogłam na siebie patrzeć. Kiedy wychodziłam z wanny, nie widziałam ładnych piersi ani gładkiej skóry, tylko wielki tyłek z cellulitem - mówi Tatiana. - Nic z tym nie robiłam. No, może prawie nic. Kupowałam karnety na siłownię, ale po kilku tygodniach przestawałam chodzić. Wracałam z pracy do domu i... żarłam. Był moment, kiedy lustro, w którym widziałam całą sylwetkę, powiesiłam poziomo, by oglądać się od głowy do ramion. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że spotkam faceta, który będzie całował każdy milimetr mojego ciała, powiedziałabym, że oszalał. Przecież ja się przed nikim nie rozbiorę. Emocjonalnie na miłość też nie byłam gotowa.

Jej poprzedni związek? Z Danielem, architektem, który cenił wolność, więc przez wspólne trzy lata nie zamieszkali razem. - Wszystko się rozsypało, gdy na teście ciążowym zobaczyłam dwie kreski - opowiada Tatiana. - Daniel powiedział: "To dziecko nie może się urodzić, mam plany". Myślałam, że nie wie, co mówi, ale kiedy zobaczyłam, że szuka kliniki wykonującej aborcję, odeszłam. Byłam załamana. Kilka tygodni później poroniłam. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zaufam mężczyźnie.

Tatiana nie przypuszczała, że będzie to Witek. Lektor angielskiego, starszy, po pięćdziesiątce, w separacji z żoną. Rudy, z kręconymi włosami, niski. Od pierwszego spotkania wiedziała, że mu się podoba. Patrzył w oczy, a któregoś dnia, gdy siedzieli przy stole, nachylił się nad nią i powiedział: "Pachniesz tak wyjątkowo... kardamonem, nie! Karmelem i wanilią". "Sili się na wyszukany podryw - mówiła koleżankom - ale to brzydal. Trochę szkoda". Witek opowiadał o latach spędzonych w Stanach, o szkole językowej, którą założył, wyprawach nurkowych i o kursie pilotażu.

Któregoś dnia zaprosił Tatianę na koncert kolegi jazzmana. Poszła, bo nie chciała robić mu przykrości. Do późna pili wino, a on brylował, sypał anegdotami i powtarzał, że jest piękna. Lekko wstawiona na "do widzenia" pocałowała go w usta. Z wdzięczności, że tak na nią patrzył. Od tej pory jest tak: on dalej uczy ją angielskiego dwa razy w tygodniu. W pozostałe wieczory sam lub z kolegami wpada do restauracji, w której Tatiana jest menedżerką. Siada i się gapi. Za każdym razem pyta, czy nie odwieźć jej do domu. - Kilka razy się zgodziłam, bo czułam się dobrze, kiedy patrzył na mnie zamglonymi piwnymi oczami - opowiada Tatiana. - Częściej jednak się zastanawiałam, czy tego nie przerwać. Ale było też coś, co mnie w Witku kręciło. Dla niego byłam wyjątkowa. Nawet w tych okropnych dżinsach, które wtedy nosiłam - zbyt obcisłych, z szerokimi nogawkami. - mówi.

Nawet nie pamięta, w którym momencie zaczęła się stroić, kupować wyszczuplającą bieliznę i obcisłe sukienki. Gotować specjalnie dla niego i nie przyznawać się do tego. - Gdy przychodził na lekcję, mówiłam: "Została mi faszerowana dynia, może miałbyś ochotę?". Zachwycał się i twierdził, że powinnam mieć knajpę. Rosłam. Opowiadałam o marzeniu, żeby założyć bistro. Kiedy był ze mną, zapominał o całym świecie.

Przy nim odkryłam, że można patrzeć na swoje nieidealne ciało z czułością.

Któregoś dnia spojrzałam na niego i poczułam to coś, jakby prąd przebiegł mi po plecach. To był piątek, wypiliśmy sporo wina. "Z żadnym przystojnym facetem, z żadnym, którego kochałam, nie przeżyłam takiej namiętności", opowiadałam dzień później koleżankom. Zaczął u niej pomieszkiwać, ale nawet gdy nocował u siebie, zdarzało mu się zadzwonić do jej drzwi po północy. Otwierała zaspana, a on mówił: "Musiałem przyjechać, śniło mi się, że cię szukałem i nie mogłem znaleźć". Po dwóch miesiącach przeprowadziła się do niego, bo miał większe mieszkanie.

- Mimo że widywaliśmy się codziennie, każde nasze wieczorne spotkanie w restauracji, do której po mnie przyjeżdżał, było przeżyciem. Czekałam z ekscytacją. Zrywałam się w stronę drzwi, gdy ktoś zamknął je tak, jak on miał w zwyczaju, z lekkim trzaśnięciem. Byłam jak w transie. Pędziliśmy do domu, żeby się kochać. W łóżku byliśmy nienasyceni. "Wyglądasz świetnie, schudłaś", mówiły koleżanki. Ale ja stawałam na wadze i widziałam tylko kilogram mniej. Wyglądałam szczuplej, bo byłam pewniejsza siebie, inaczej się czułam. Do takiego związku nie byłam przyzwyczajona. Wcześniej, gdy w weekendy odwiedzał mnie Daniel, ten, z którym byłam w ciąży, skakałam koło niego jak gejsza. Zepsuł się kran? Jechałam do OBI po nowy, a potem dzwoniłam do hydraulika. Nie zawracałam chłopakowi głowy przyziemnymi sprawami. Witek robił wszystko, żebym w jego mieszkaniu czuła się jak u siebie.

Rodzice Tatiany niepokoili się. "On jest w moim wieku! Co ty w nim widzisz?!", grzmiał ojciec. Przyjeżdżali do Warszawy z ich małego miasteczka, żeby wybić jej z głowy miłość, były telefony, prośby i groźby. "Nie chcę go widzieć w naszym domu w Boże Narodzenie", mówiła matka, więc Tatiana postanowiła spędzić święta bez rodziny. Witek kupił bilety do Londynu. Wigilię spędzili w hotelu. Leżeli na łóżku, jedli postne sushi i zaśmiewali się ze świątecznego programu. - To przy nim zaczęłam traktować życie mniej serio, stawałam się odważna. Zdecydowałam się pojechać do Gruzji na trekking po górach, choć piesze wędrówki nie były moją pasją - kontynuuje Tatiana.

- Przełamałam lęk przed wodą i nauczyłam się pływać, a potem z butlą tlenową zeszłam na dno basenu i zrobiłam pierwszy stopień kursu nurkowania. Jak? Witek był przy mnie, trzymał za rękę, a ja mu ufałam. Pewny siebie, zawsze wiedział, co zrobić. Powtarzał: "Dasz radę, ograniczenia są tylko w głowie". A ja zastanawiałam się nad tym, jak chcę żyć. Dalej pracować jako menedżer w podrzędnej restauracji i zarabiać 2,6 tys. złotych? Słuchać grubiańskich żartów szefa, a po godzinach załatwiać jego prywatne sprawy? A co z marzeniami?

Zadzwoniłam do Adama, przyjaciela Witka, restauratora, i zapytałam, czy nie przyjąłby mnie do pracy. Chciałam się od niego uczyć, jak prowadzi się knajpę. Zgodził się. Przez następne miesiące pracowaliśmy nad biznesplanem. Ustaliliśmy, że na start potrzebuję 160 tysięcy złotych. Sprzedałam działkę, którą dostałam od rodziców, ale wciąż brakowało mi pieniędzy. Witek zaproponował, że weźmie kredyt i pożyczy resztę. "Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa", mówił. Podpisaliśmy umowę pożyczki, a we mnie wstąpiła energia. Tatiana do dziś nie wie, skąd wzięło się w niej tyle odwagi, pewności siebie. Miała trzydzieści dwa lata, a czuła się jak dwudziestolatka, która wie, że może wszystko. Jakby przez te dziesięć lat wcale się nie zestarzała, tylko była w hibernacji.

Coraz mniej czasu miała jednak dla ich związku. No i Witek we wszystko się wtrącał. Ma pomysł, jak powinien wyglądać bar, co może się znaleźć w menu. Kredą pisze na tablicy: "Świeże bagietki prosto z pieca"- nieładnie, krzywo, więc ona to ściera, a on się wkurza. - "Jeśli nie będziesz mnie słuchać, ugrzęźniesz z tą knajpą - mówi z przesadną pewnością. - Ufam sobie - odpowiada Tatiana. - No i pamiętaj, że ty na prowadzeniu restauracji się nie znasz". Witek czuje się tak dotknięty, że kilka dni się nie odzywa. Wreszcie po dwóch miesiącach przychodzi dzień otwarcia bistro. Mnóstwo ludzi, głównie przyjaciół, znajomych wznosi toasty za Tatianę. Ona bryluje, mówi, że wreszcie jest we właściwym miejscu. I nie bardzo rozumie, dlaczego jej mężczyzna stoi z boku pochmurny, jakby się nie cieszył.

Ich związek wtedy? Witek przyjeżdża o 22, ale ona mówi, że musi jeszcze posprzątać, sprawdzić zamówienia, więc wróci później taksówką. On proponuje weekendowy wyjazd, ale Tatiana nie może na dwa dni zostawić knajpy. - Kiedy wkładałam do pracy sukienkę przed kolano, zwracał uwagę, że zbyt wyzywająco wyglądam. Wolał mnie taką, jaką mnie poznał: wpatrzoną w niego, przy której mógł błyszczeć. Ale ja się zmieniłam. On niestety też. Już nie robił mi śniadań, nie przynosił kwiatów, nie mówił nic miłego. Karał za moją nieobecność, niezależność, plany. Wracałam do domu po północy, więc zasypiałam w ciągu minuty i nie reagowałam na jego pieszczoty. "Czuję się, jakbyś każdej nocy wbijała mi w plecy rozżarzony pręt i grzebała nim w środku", któregoś ranka powiedział Witek. "Daj mi trochę czasu, to początki knajpy", prosiłam, ale czułam, że mnie nie rozumie.

"Chemię" zastępowała irytacja. Coraz częściej jeździł do żony, która zaczęła mieć problemy z nerkami. Gdy wylądowała w szpitalu, wprowadził się na kilka dni do ich domu, żeby zająć się nastoletnimi dziećmi. Nieraz słyszałam, jak jego czternastoletnia córka prosiła, by wrócił. Nie potrafiłam o nas walczyć. A może nie chciałam? Zaczęłam rozumieć, że połączyła nas tylko namiętność i ona właśnie się kończy. Kilka dni przed pierwszą rocznicą powiedziałam, że powinniśmy zrobić sobie przerwę. Mieliśmy łzy w oczach, ale byłam pewna, że potrzebuję oddechu. Spakowałam się i zadzwoniłam po taksówkę. Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, ale nie próbowaliśmy ratować związku. Dla mnie Witek stracił swój magnetyzm, ja nieporadność, która go urzekła.

Tatiana nie lubi myśleć, że zawdzięcza coś mężczyźnie. Ale gdy wchodzi do knajpki, rozgląda się i widzi ludzi przy stolikach, wie, że nie byłoby tego, gdyby nie Witek. Pojawił się w jej życiu w odpowiednim momencie. Kilka miesięcy temu wysłała mu na konto ostatnie pieniądze. - Pomyślałam wtedy o filmie "Co się wydarzyło w Madison County". Romans Franceski i Roberta trwał tydzień. Siedem wspólnych dni zmieniło ich na zawsze. Mnie zmienił rok z Witkiem. Z mężczyzną, który na pewno nie był miłością mojego życia.

Uczucie spadło na nie właśnie wtedy, gdy potrzebowały namiętności, akceptacji, uwagi. Było panaceum na samotność lub nieudany związek
Uczucie spadło na nie właśnie wtedy, gdy potrzebowały namiętności, akceptacji, uwagi. Było panaceum na samotność lub nieudany związek123RF/PICSEL

Agnieszka: Jeszcze wszystko przede mną

Sierpień 2009. Dwa miesiące po czterdziestych urodzinach Agnieszka wpada do domu i w pośpiechu się pakuje. Wrzuca do torebki kosmetyki, sukienki. Odwozi syna do babci, a mężowi zostawia kartkę: "Wracam w poniedziałek wieczorem, wyjeżdżam w delegację". I jedzie na lotnisko, bo tam czeka na nią Marcin, młodszy o dziesięć lat sąsiad, który dzień wcześniej kupił bilety do Pragi. - Nigdy przedtem nie było mnie stać na szaleństwa. Kiedyś prędzej spodziewałabym się, że zachoruję na raka albo stracę pracę niż tego, że zwariuję z miłości. Romans z Marcinem, choć trwał krótko, zmienił mnie bardziej niż dziesięcioletnie małżeństwo - mówi Agnieszka.

Ona sprzed dwóch lat: poukładana, emocjonalnie zamrożona. W związku, który od dawna nie miał sensu, ale w nim tkwiła. Nie z miłości, po prostu chciała, żeby ktoś przy niej był. Mąż introwertyk z roku na rok stawał się coraz zimniejszy. - "Powiedz do mnie »kochanie« - prosiła wiele razy. - Co za infantylne gadki. Dla mnie masz po prostu imię" - odpowiadał. Chyba nigdy nie zwrócił się do niej inaczej niż "Agnieszko". Starszy o siedem lat, doktor habilitowany, wykładowca. Rzadko okazywał czułość. "Wiesz, że nie lubię sentymentów", mówił, tłumacząc, czemu zapomniał o rocznicy ślubu. - Jaka ja w tym związku byłam samotna! - mówi Aga. - Starałam się jednak. Za nas, dla nas.

Dbała o syna, męża, o dom, pozory. Dekorowała balkon kulistymi bukszpanami, w oknach stawiała storczyki. Idealny mieszczański obrazek. Pękł, gdy się dowiedziała, że Grzegorz zdradził ją z doktorantką. "To był błąd, przepraszam", mówił ze stoickim spokojem, gdy ona wrzeszczała. Następnego dnia znów przeprosił, niby wybaczyła, tylko koleżanki w pracy mówiły: "Aga, idź na terapię, coś niedobrego się z tobą dzieje". Stupor. Nie kończyła zdań, bo zapominała, co chce powiedzieć. Któregoś dnia zamyślona wyszła na jezdnię na czerwonym świetle. Srebrna corolla stanęła pół metra przed nią. Wtedy pomyślała, że potrzebuje pomocy. Lekarz przepisał jej antydepresanty. Nie zaczęła brać. Spotkała Marcina.

- Mieć metr sześćdziesiąt, masywne łydki i być królową balu wśród dziewczyn młodszych o dekadę, których nogi, jak sądziłam, kończyły się tam, gdzie zaczynała moja szyja? Tak, jako dojrzała kobieta po trzech miesiącach romansu zaczęłam w to wierzyć - mówi Agnieszka. - Śpiewałam kawałki Glorii Gaynor na konkursie karaoke bez strachu, że się ośmieszę. Pozbyłam się kompleksów. Dzięki Marcinowi, który mówił: "Uwielbiam wszystkie twoje słabości!". Jak się poznaliśmy?

Wieczór. Agnieszka obchodzi okrągłe urodziny. Nie miała siły zaprosić gości, więc spędza je z mężem, który po życzeniach natychmiast usiadł do komputera, oraz z siedmioletnim synem. Przed północą, gdy wszyscy już śpią, idzie wyrzucić śmieci i... spotyka jego. Wysoki blondyn, chudy, sporo młodszy, wszedł do windy na czwartym piętrze z owczarkiem niemieckim. Widywali się od roku. Zaczęli rozmawiać o pogodzie. Zaproponował spacer po osiedlu. - Czemu nie? Wypiłam już sporo wina. "Gitarzysta, fan heavy metalu z niedokończonymi studiami", przedstawił się. "Ja redaguję książki, uwielbiam Hrabala i mam depresję", powiedziałam.

„Kocham wszystkie twoje słabości”, słyszałam. Pozbyłam się kompleksów.

Spacerowaliśmy godzinę. Analizowaliśmy jego nieudane związki i moje dogorywające małżeństwo - opowiada Agnieszka. Polował na nią. Rano, kiedy szła do samochodu, stał na balkonie i patrzył w jej stronę. W pierwszej chwili rozglądała się, czy na pewno na nią. Ale tak! Wpatrywał się z szatańskim uśmiechem, a Agnieszka, speszona, nie wiedziała, co zrobić. Poprawiała włosy, szukała czegoś w torebce, wypadały jej klucze. Wsiadała do auta czerwona. Wieczorami też się widywali: w windzie, w spożywczym, przy skrzynkach na listy, zagadywał, wyciągał na spacer. - Zabrzmi kiczowato, jeśli powiem, że nikt nigdy tak na mnie nie patrzył? Przed spotkaniem z nim podpatrywałam w pracy młodsze koleżanki - nosiły baleriny w pastelowych kolorach, więc ja też takie sobie kupiłam. Mówiłam w domu, że wychodzę do przyjaciółki, zostawiałam syna u sąsiadów, którzy mieli dzieci w jego wieku, i szłam z Marcinem do restauracji, żeby pogadać - mówi Agnieszka.

- Zawsze marzyłam, by mieć mężczyznę, któremu mogłabym mówić o marzeniach, ambicjach, a on reagowałby z entuzjazmem, ciekawością. Tak zachowywał się Marcin. Przy nim odkryłam, że można patrzeć na swoje ciało z czułością, nawet gdy nie jest idealne. Pamiętam jak w piwiarni na praskim Starym Mieście, do której mnie zabrał, "bo Hrabal miał tu swój stolik", wycierał mi chusteczką nadmiar pudru z twarzy: "Po co ci to wszystko? Bez tego jesteś piękniejsza". Jasne, banał. Ale nikt wcześniej nie dał mi tyle zrozumienia. W weekendy, kiedy mój mąż wyjeżdżał na wykłady, nie czekałam już w domu zazdrosna, przerażona, że pewnie mnie zdradza. Dzień spędzałam z synem, a wieczorem zawoziłam go do babci. I szłam z Marcinem na imprezy, na maratony filmowe, na które go wyciągałam.

Czy mój mąż zauważył, że się zakochałam? Nie wiem - zastanawia się Agnieszka. Gdy w tygodniu zdarzyło jej się później wrócić do domu, widziała Grzegorza pochylonego nad gazetą, pomrukiwał coś do siebie i narzekał w kółko. Odzywał się monosylabami, a syna, żeby dał mu spokój, przekupywał cukierkami. Kilka razy zapytał żonę, gdzie była. Kłamała: miała spotkanie służbowe. Raz powiedziała: "W kinie. - Po co? Dziś już dobrych filmów się nie kręci", odpowiedział.

- Wiele razy zastanawiałam się, czemu nie odejdzie. Co go trzyma? Bo mnie trzymał strach, że sobie nie poradzę. Gdy kładłam się obok w łóżku, marzyłam, żeby zamiast męża leżał tu mój kochanek. A Grzegorz? Żeby był obcym, którego mija się bez słowa. Wkrótce zaczęłam myśleć o rozwodzie. Marcin nie był jednak bez wad - te jego komiksy, nieustające imprezy. Jadł byle co i nocami słuchał heavy metalu. Po pół roku Agnieszka przekonała się, że nie we wszystkim się rozumieją. "To facet na romans - mówiła koleżankom. - Mężczyzna, z którym chcesz się śmiać, włóczyć po mieście i uprawiać seks, ale na dłuższą metę nie pasuje do twojego świata. Bo miał inne dzieciństwo, marzenia, nie czytał tych samych książek". Nie planowali przyszłości, Marcin czekał na kontrakt muzyczny ze Szwecji. Wiedział, że niedługo wyjedzie. A Agnieszka? Czy chciała do niego dołączyć?

- Gdybym miała dwadzieścia lat, pewnie tak - uśmiecha się. - Ale moje miejsce było w Warszawie, tu miałam niezłą pracę, przyjaciół, o których zaczęłam sobie przypominać, syna, który chodził do szkoły. Przestałam chcieć podążać za mężczyzną, dostosowywać się do jego planów. Opuszczał mnie lęk: "co to będzie, jeśli zostanę sama?". Dzięki Marcinowi zrozumiałam, że jeszcze mogę się podobać, że wszystko przede mną! Agnieszka po Nowym Roku mówi mężowi, że chcę się rozstać. On zaczyna płakać.

- Niespodzianka! Trzeba było go widzieć, jak wstaje z fotela, do którego latami był przyssany, chodzi po domu, drapie się w głowę. Jak mówi pełnymi zdaniami: "Ale ja was kocham, mnie zależy". Jak przez kolejne miesiące próbuje się starać, proponuje wyjazd. - Mój mąż tak bardzo chciał mieć żonę, która jest obok, wszystko ogarnia, wiele nie oczekuje. Tyle że ja zmądrzałam i nabrałam odwagi. Złożyłam pozew o rozwód. Nie odchodziłam do innego. Marcin dostał już swój wymarzony kontrakt w Szwecji. Kiedy sąd orzekł rozwód, wyjeżdżał. Pewnie, że trudno było mi się z nim rozstać. "Jedź ze mną", mówił, a ja powtarzałam: "Nie, muszę tutaj poukładać sobie życie". Nie spieszę się do nowego związku - mówi dziś Agnieszka.

- Gdy byłam młodsza, wszystkich mężczyzn traktowałam jak potencjalnych partnerów. To okropne! Dziś bez uporczywego poszukiwania czuję się wolna. Nauczyła się też sobie odpuszczać. W sklepie nie wrzuca do wózka czterech pięciolitrowych baniaków wody, zamawia przez internet z dostawą. Nie wkłada butów na obcasach, gdy wie, że czeka ją dzień na nogach, choć jej mąż kiedyś powtarzał: "W butach na płaskiej podeszwie brakuje ci klasy".

A Grzegorz? Dość szybko pozbierał się po rozwodzie, wprowadził się do dawnej koleżanki, ulicę dalej. Widziała ich niedawno - szedł sztywny, a nowa kobieta próbowała go objąć. Agnieszka pomyślała o niej: "biedna". Koleżanka powiedziała, że Aga powinna zmienić mieszkanie, żeby zapomnieć, ale ona nie chce. - Syn ma tu szkołę, kolegów, nie chcę fundować mu kolejnych zmian, stresów - twierdzi. Niedawno napisał Marcin. Wynajął mały dom nad jeziorem. "Przyjedź", namawiał. "Ale ja mam plany zawodowe, więc na razie nie znajdę czasu", odpisała.

- Pewnie, że czasem za nim tęsknię. Chyba jednak nie mam już potrzeby przeglądania się w czyichś oczach - opowiada. - Choć wciąż bardzo ciepło o nim myślę i za to, co było, jestem wdzięczna.

Natalia Kuc

Twój Styl 6/2013

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas