Dwa razy do tej samej rzeki?
Rozstanie? Nawet gdy wydaje się, że ostateczne, zostaje iskra sentymentu, tęsknoty. Wystarczy w nią dmuchnąć, by pojawił się płomień. Małgorzata wdała się w romans z byłym mężem, bo wiązały się z nim beztroskie wspomnienia. Magda wróciła do mężczyzny, z którym przeżywała największe uniesienia. Obie otrząsnęły się i dziś mówią, że to był błąd. Bo są takie zamknięte drzwi, których lepiej nie otwierać.
Małgorzata
40 lat. Mężatka, mama bliźniaczek, żona Adama. 11 lat temu rozstała się z pierwszym mężem Pawłem. Powód oficjalny: różnica charakterów. Niedawno spotkali się u wspólnej przyjaciółki. I...
Piąty kilometr, dziesiąty. Przebiegłam dwanaście. Czas: niewiele powyżej godziny. Do domu wpadam wykończona, ale głowę mam czystą. Nie myślę już o Pawle. "Wyglądasz jak na studiach", wyznał kilka godzin wcześniej mój były mąż. Spotkaliśmy się w hotelu na peryferiach, wynajęliśmy pokój... Teraz patrzę w lustro i widzę, że Paweł nie miał racji, mówiąc komplement. Pod oczami mam zmarszczki, kąciki ust zaczynają opadać. Tylko ciało jędrniejsze niż dziesięć lat temu. Bieganie, siłownia zrobiły swoje. Kiedyś trudno było mi się zwlec z kanapy. Ale to zmieniło się po naszym rozwodzie. Sport pomógł mi przeżyć "żałobę".
Co u ciebie słychać?
Kilka miesięcy wcześniej. Stoję w kuchni i przekonuję mojego męża Adama, żeby jednak poszedł ze mną na czterdziestkę przyjaciółki z liceum. - "Musimy? - przewraca oczami. Przecież wie, że na tę imprezę szykuję się od tygodni. - Ja muszę, ale zależy mi, żebyś ty też był. Zamówiłam nianię, a ty obiecaaałeś - uśmiecham się prosząco. - Ale ja nie chcę. - Ale ja cię proszę. - To dla mnie nie jest argument. - Nigdy niczego ze mną nie chcesz!" - wybucham w końcu. Z całej siły trzaskam drzwiami. Znów to samo, czuję, jakbym usychała. Po siedmiu latach małżeństwa między mną i Adamem nie ma żadnej bliskości. A przecież do czasu, kiedy pojawiły się bliźniaczki, było tak dobrze. O nie, nie zamierzam stracić kolejnego wieczoru na oglądaniu House of cards. Dwie godziny później zamawiam taksówkę. Wydekoltowana sukienka, szpilki, szminka, której nie używałam od miesięcy. Pierwszy, drugi, trzeci kieliszek wina.
Czuję, jak kręci mi się w głowie. "Ty pijesz?", nagle słyszę znajomy głos. Odwracam się... Paweł. Uginają się pode mną nogi. - "Chyba zemdleję, ile to lat? - Osiem - kwituje on. - Nie widzieliśmy się osiem lat - dodaje. - Wyprzystojniałeś - żartuję. - A ty wciąż piękna" - uśmiecha się. Rozmawiamy jak starzy znajomi. Zaskakuje mnie, że Paweł wie wszystko: kiedy wyszłam za mąż, gdzie mieszkam, nawet to, że Zosia i Tosia były wcześniakami. - "A ja nic o tobie nie wiem" - mówię. Prawda, wymazałam ten etap życia, za bardzo bolało. Słyszałam tylko, że ma żonę. Do piątej rano pijemy i gadamy jak kumple z wojska. "Czas robi jednak swoje", myślę. Osiem lat temu, gdy spotkałam Pawła u znajomych, uciekłam do łazienki, żeby z nim nie rozmawiać. Kiedy indziej, mijając go na ulicy, widziałam, że specjalnie patrzył w drugą stronę. Chyba jest szczery, kiedy mówi, że po rozwodzie miał kolosalne poczucie winy. Już wiem, że w małżeństwie u niego średnio. Jego żona chce mieć dzieci, on nie. "Jak ja kiedyś", uśmiecham się. Wracamy jedną taksówką, żegnamy się pocałunkiem w policzek pod moim domem, nawet nie wymieniamy się telefonami.
Zabawa w dom
Pół nocy przeglądam zdjęcia swoje i Pawła. Plaża w Sopocie - ja w sukience w kwiaty, on w śmiesznych kąpielówkach. Kraków - sylwester w 1995 roku, próbuję otworzyć szampana. Piętnaście lat związku, papużki nierozłączki od początku liceum. Wreszcie zderzenie z codziennością. Ja chcę małżeństwa, on wolności. Ale jednak się oświadcza. Jest pierścionek z małym diamentem, na który wydaje całe swoje oszczędności. Po ślubie wprowadzamy się do mieszkania po mojej babci. Razem gotujemy, sprzątamy, robimy zakupy. Paweł mówi do mnie "żono", ja do niego "mężu". Fajna zabawa w rodzinę. On chce wziąć psa, ja po kilku latach myślę o dziecku. "Zobacz, jakie słodkie" - tulę niemowlę koleżanki. On kiwa głową, odwraca wzrok. - "Kiedy dzieci? - drąży jego mama. - Może po czterdziestce?" - stać mnie już tylko na sarkastyczną uwagę. Zaczynamy kłócić się o drobiazgi, ale o naszym rodzicielstwie nie rozmawiamy. "Nie podoba ci się? To znajdź inną. Koniec", rzucam w jakiejś awanturze. Paweł pakuje się bez słowa i... wychodzi.
Wiem, że wprowadza się do kumpla, potem wynajmuje kawalerkę. Wydzwaniam do niego. - "Przepraszam, wróćmy do siebie. Najwyżej nie będę miała dzieci - proszę, gdy w końcu godzi się na spotkanie. - Chcę zacząć nowe życie, znamy się tak długo" - patrzy smutno. Szok. "Nigdy nie okazuj mężczyźnie słabości", pouczała mnie babcia. Wzięłam jej rady do serca, zrobiłam wszystko, żeby zapomnieć. Choć "zapominanie" to złe słowo. Na początku siłę dały mi gniew i nadzieja, że może jednak wróci. Potem nienawiść, gdy mimo upływających miesięcy się nie odzywał. Po roku dostałam pozew. Rozwód bez orzeczenia winy. Sprawa o podział majątku to formalność, nic wspólnego nie mamy.
To wtedy uciekam w sport i zakochuję się w Adamie. Starszym ode mnie o sześć lat, odpowiedzialnym prawniku. Tak jak ja marzy o rodzinie, chce mieć dzieci. Znajomi są zdziwieni, kiedy po pół roku od rozwodu przedstawiam narzeczonego. "Związek z Pawłem to było młodzieńcze szaleństwo. Ja dorosłam, on nie", tłumaczę. Nie rusza mnie wiadomość o jego ślubie. W myślach życzę mu szczęścia, jakby wszystko między nami już się wyczerpało. Dlaczego więc po tamtej imprezie nie umiem przestać myśleć? "Chyba wyparłam wspomnienia, a teraz wróciły ze zdwojoną siłą", opowiadam mamie. Lubiła Pawła, jest jedyną osobą, z którą mogę o nim pogadać. Obie dochodzimy do wniosku, że to nic nieznaczący sentyment. Przejdzie jak katar.
Nie tak miało być
W sklepie wkładam do koszyka razowy makaron, herbatę. - "Wciąż pijesz zieloną? - Paweł staje za mną w kolejce do kasy. - Śledzisz mnie czy to przypadek, że tu jesteś? - pytam. - Kręciłem się w twoich okolicach od kilku dni, miałem nadzieję, że się pojawisz". Chwilę później siedzimy na kawie. On mruży oczy tak samo jak dawniej. Kiedy się śmieje, przechyla głowę w lewo. Chyba patrzy na mnie w podobny sposób, bo mówi: "Wciąż obgryzasz skórki". Czuję ciepło w żołądku. Pyta o pracę, moje dziewczynki. Zawsze potrafił mnie słuchać. Nie wiem, dlaczego pojawia się myśl, że mój mąż nie potrafi tego robić. Dla Adama ważne jest tylko to, co dzieci zjadły, jak było w przedszkolu. - "Miałeś rację, dzieci psują związki" - wyrywa mi się przez przypadek. I nagle wylewają się ze mnie żale, które tłumiłam w sobie przez ostatnie lata. Mówię o samotności, pustce, o tym, że od miesięcy Adam zasypia z córkami, bo one to lubią. Potem mąż idzie na kanapę. Mówię rzeczy, których nie chciałam powiedzieć głośno. Czy dlatego, że to rozmowa wyrwana z kontekstu, że mam do Pawła zaufanie? - "Przyjaźń? - pyta w końcu. - Przyjaźń" - odpowiadam.
Nie do końca. Kilka dni później jedziemy do hotelu pod miastem. Wykorzystuję to, że Adam wyskoczył z córkami do przyjaciół na Mazury. Tym razem ja się wyłgałam. Wieczór wolny od codzienności, długie rozmowy. Upijemy się jak za dawnych lat - obiecujemy sobie. Idziemy na spacer, chichoczemy. Znów czuję się jak dziewczyna, a nie jak sfrustrowana czterdziestolatka. Mimo postanowień ląduję z Pawłem w łóżku. Jest czuły, cierpliwy, szepcze mi do ucha pikantne wyznania. Przypominam sobie, że taki był w naszych najlepszych latach. "Szkoda, że to spieprzyliśmy", słyszę rano. Jemy śniadanie w hotelu, Paweł podaje mi jajecznicę, pamięta, że lubię ścięte jajka i kiełbaski prawie przypalone. - "Ty to zniszczyłeś" - mówię, ale zaraz myślę, że jednak nie. Byłam awanturnicą. To czas nauczył mnie dyplomacji. - "Żałuję, że nie miałem z tobą dzieci" - wyznaje na końcu Paweł. Chcę powiedzieć to samo, ale gryzę się w język. Nie, nie żałuję. Mam cudowne dziewczynki. Z Adamem.
Od tamtej randki bezustannie analizujemy, co dalej. Dochodzimy do wniosku, że prędzej czy później nam się znudzi. A teraz to niewinny romans na pocieszenie. Oboje jesteśmy w nie najlepszych związkach, samotni. Naprawdę chcę wierzyć, że to nic nieznaczący epizod. Ale czuję, że angażuję się coraz bardziej. Zauważam, że paradoksalnie jestem milsza dla męża, mniej się czepiam, nie nalegam na seks. On to zauważa. - "Pojedziesz ze mną i z dziewczynkami do Berlina?" - pyta, choć wspólnie nie robiliśmy niczego od miesięcy. Na wyjeździe tęsknię za kochankiem, ale pierwszy raz od dawna zbliżam się do Adama. Jest ciepłym ojcem, godzinami bawi się z córkami. Przypominam sobie, jak Paweł raz skrzywił się w restauracji na widok matki karmiącej piersią. Po co tkwię w złudzeniu, że czas się zatrzymał? To nieprawda! Jesteśmy po czterdziestce. Możemy rozmawiać o Dostojewskim i Kafce jak w liceum, możemy nawet udawać małżeństwo, jak kiedyś w mieszkaniu babci, a niedawno w hotelu. Ale przecież to nie jest życie.
Po powrocie z Berlina umawiam się z Pawłem w kawiarni na Żoliborzu, blisko dawnej szkoły. - "Czego byś chciał? - pytam. - Kochać cię - droczy się. - Pytam serio, czego byś chciał? - Ej, co ty taka poważna? - zaczyna się denerwować. - Myślałem, że po prostu dobrze się bawimy, przecież nic nie możemy, masz dzieci. - Czyli nie chciałbyś mieszkać ze mną i dziewczynkami? - pytam. - Gosiaaaa..." - odwraca wzrok. Wstaję i wychodzę. Nie wybiega za mną, nie walczy. Wieczorem wysyła maila. Kocha mnie, ale nie wie, co dalej. Boi się rozbijać moją rodzinę, skrzywdzić żonę... Nie chcę tego czytać, ale nie zamierzam też dłużej żyć w martwym związku. Wchodzę do pokoju, gdzie siedzi Adam, i mówię: "Albo coś zrobimy, albo prędzej czy później się rozstaniemy. Nasz związek nie działa. Czy tego nie widzisz?".
Magda
37 lat, mama Poli. Z jej ojcem nie stworzyła rodziny. Od trzech lat w związku z Marcinem. Nazywa go Panem Stabilnym. Pół roku temu przeżyła romans z poprzednim partnerem Robertem.
Czwarta rano, nie mogę spać. Z nadzieją patrzę na telefon. Żadnej wiadomości. Marcin chrapie obok. Wstaję, idę do kuchni, za mną biegnie Fraszka, labrador. Myśli krążą wokół ostatniego spotkania z Robertem trzy dni temu. Wieczór u niego. Siedzimy po dwóch stronach stołu, jemy curry z ciecierzycą, pijemy wino. - "To nie ma sensu, nie chcę dalej zdradzać Marcina - mówię. - Tak, nie ma sensu" - powtarza Robert. Chwilę później lądujemy w łóżku, do domu wracam o drugiej w nocy. Na szczęście Marcin tego nie zauważa, nic go nie obudzi. Teraz przerywa moje rozmyślania, wchodzi do kuchni, obejmuje z tyłu. - "Muszę popracować" - próbuję wyswobodzić się z jego rąk. Trzy godziny później jemy rodzinne śniadanie. On, Pola i ja. Patrzę, jak się śmieją. Wszystko między nimi jest proste. Nie ma napięcia, które wprowadzał Robert. Dlaczego ona spędza tyle czasu pod prysznicem? Nie gasi światła? - czepiał się o każdy drobiazg.
"Moje życie jest poukładane, po co w nim nieznośny eks?", strofuję samą siebie. "Nie mogę zapomnieć", SMS od Roberta przychodzi koło południa. "Dlaczego dopiero teraz?", odpisuję. "Czekałem, aż ty się odezwiesz". Znów gierki. "Z tobą nic nie może być proste", odpowiadam i wyłączam telefon.
Błogosławiony spokój
Moje życie rok temu. Spokój i wreszcie dobry związek. Taki, który akceptuje córka. Należy jej się to po przejściach z jej ojcem, a potem życiu z niestabilnym Robertem. Zresztą też lepiej się czuję. Nie kłócę się o to, gdzie powinno leżeć w lodówce mięso, a gdzie warzywa. Nie biegnę zwrócić soku pomarańczowego, bo kupiłam nie tej marki, co trzeba. Tkwię w tym przekonaniu do dnia, kiedy na Facebooku znajduję dziesięć wiadomości od Kaśki, przyjaciółki. "Spotkałam Roberta, poszliśmy na kawę, mówił tylko o tobie. Jest z kimś, ale taki nieszczęśliwy".
Czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Tamtej nocy nie śpię. Przypominam sobie dawny związek. Boskie początki na wakacjach w Łebie, próbę przeniesienia luzu do normalnego życia. Wino nad Wisłą, latanie na paralotni w weekendy, kurs spadochroniarski, snowboard. Po dwóch latach kryzys. Lista jego zarzutów długa: jestem za mało czuła, nieuważna, nietroskliwa. Rozpuszczam córkę, zanadto ulegam matce. Są gwałtowne awantury, a potem namiętny seks na zgodę. Taki, jakiego nigdy nie miałam. I nasz ostatni wspólny zakup - Fraszka. Suka miała nas scalić, a rozdziela. - "Czy to problem wziąć odkurzacz i sprzątnąć sierść?! - krzyczę. - Czy to taki problem wyjść na spacer?!" - drze się on. Wreszcie nocna afera i rozstanie. Krzyk, wyrzucanie rzeczy z szaf, pakowanie naczyń do kartonów. Robert wynosi się z domu nad ranem. Tygodniami śpię w jego koszulce, nie mogę słuchać Coldplaya - to jego ukochany zespół. Półtora roku później spotykam Marcina. Uczę się, że z powodu miłości nie trzeba umierać. Dobre jest to, co pewne.
Uwaga! Kłopoty
Dzień po wiadomości od Kaśki krążę po biurze jak chmura gradowa. Nie mogę się skupić na pracy. Myślę tylko: odezwać się do niego, nie odezwać. "Nie rób tego!", krzyczy mój głos rozsądku. "Odezwij się, porozmawiacie, będziesz miała szansę wszystko wyjaśnić", podpowiada mniej racjonalna strona. W końcu nie wytrzymuję. "Nie opowiadaj pierwsze spotkanie było miłe. Słuchał mnie, pomyślałam, że dam mu szansę" - to ja. "Anka, moja dziewczyna, nawet w połowie nie jest taka jak ty. Chce ze mną zamieszkać, ale ją zwodzę" - to Robert.
Jedziemy do hotelu, tego samego, do którego uciekaliśmy, gdy Pola spała u swojego taty, a my chcieliśmy mieć randkę. "Żadnego seksu, przytulmy się tylko" - mówię. Ale przecież oboje wiemy, dlaczego tu jesteśmy. "Wciąż pijesz latte?", pierwszy SMS od Roberta przychodzi o szóstej. Korespondujemy cały dzień.
W górę i w dół
"Ale jak to wyjeżdżasz na weekend? - Robert ma pretensje. - Siostra Marcina ma ślub - tłumaczę. - I co z tego? Zostań, wymyśl, że jesteś chora. Anka znika z domu, mam wolne - drąży. - Muszę jechać" - ucinam. Czy Marcin coś podejrzewa, że nagle staje się taki czuły? Chce się kochać, ale ja nie jestem w stanie. Widzę niepokój w jego oczach, więc ukradkiem nalewam sobie wielki kieliszek porzeczkowej nalewki. W końcu idę z nim do łóżka, ale i tak myślę o Robercie. "Karzesz mnie?", piszę mu w niedzielę wieczorem. Milczenie. Odzywa się we wtorek: "Sama tak wybrałaś".
Wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą. Zazdrość, manipulacje, napięcie. To powody, dla których kiedyś zaczęłam się od niego oddalać. - "Znów czuję niepewność" - opowiadam terapeutce. Jestem wdzięczna, że znalazła dla mnie czas. - "Dlaczego on mi to robi? - pytam. - Nie patrzmy na Roberta, proszę powiedzieć, czego pani chce" - słyszę w odpowiedzi. - Nie wiem. Ale zawsze jest tak, że gdy ktoś mnie odrzuca, chcę go zatrzymać" - wyznaję. Rozmawiamy o wyborach. Dlaczego ich nie dokonuję, tylko pozwalam się nieść? Psychoterapeutka mówi: "Może Robert jest idealny, by poćwiczyć na nim stawianie granic?".
"Dziś uroczysta kolacja?", proponuję Marcinowi. Robimy tartę. On kroi pory, ja pomidory. Wieczorem to ja inicjuję seks. Jest spokojny, nie tak namiętny jak z Robertem, ale bezpieczny. W myślach wyliczam plusy mojego faceta: jest dobry dla Poli, dla mnie, pomocny, przewidywalny, ale nie nudny. Plusy eks? Idealny jako kochanek. Tyle.
Ciekawi mnie jego Anka. W wyszukiwarkę wpisuję jej nazwisko. Wyskakuje mi zawodowa strona: dekoratorka wnętrz, ładna. Dzwonię do niej, bo chcę usłyszeć, jaki ma głos. "Szukam kogoś, kto pomógłby mi urządzić mieszkanie" - mówię. Anka jest miła, obiecuje, że odezwie się później, bo teraz wychodzi do kina. Na pewno idzie z nim. Już chcę wysłać Robertowi złośliwego SMS-a, ale coś mnie powstrzymuje. "Emocje to jedno, decyzje drugie", przypominają mi się słowa terapeutki. Kiedyś takie podejście byłoby nierealne, sądziłam, że należy iść za impulsem. - "Musimy to skończyć, nie chcę już być twoją kochanką - mówię Robertowi. Siedzimy na kawie, czuję jego chłód. - Skoro tak zdecydowałaś" - odpowiada. Mam ochotę wywrzeszczeć mu to, co zawsze: jego wina, nie był dobry dla mojej córki, porzucił mnie w okropny sposób. Ale czy naprawdę muszę znów udowadniać, że nie jestem wielbłądem? W myślach powtarzam: "puść go, puść". Czuję smutek, ale i ulgę. Już w domu szukam dla siebie, Marcina i Poli tanich biletów do Nowego Jorku. Wiem, że muszę gdzieś uciec, by wrócić na dobre tory. Robert odzywa się po tygodniu: "Tęsknię...". Nie odpisuję. W pracy nad biurkiem wieszam kartkę z napisem "życie to decyzje". Wiem, że bez terapii nie doszłabym do tej mądrości.
Katarzyna Troszczyńska
Twój STYL 12/2016