Dziewczyny z Ravensbrück. Przyjaźń silniejsza niż śmierć
Śliczne i młode strażniczki wykwalifikowane w zadawaniu cierpienia patrzyły w oczy więźniarkom, wychudzonym i w łachmanach, które jednak się nie ugięły. Zachowały swoje człowieczeństwo i nawet w najstraszliwszych warunkach pomagały potrzebującym, uczyły się, tworzyły i nawiązywały przyjaźnie zdolne przetrwać wszystko. O wyjątkowej społeczności kobiet z KL Ravensbrück opowiada Magdalena Knedler, autorka książki "Moje przyjaciółki z Ravensbrück".
Izabela Grelowska, Styl.pl: Opisuje pani grupę przyjaciółek zróżnicowaną pod każdym względem: narodowości, wykształcenia, przeszłości. Na ile reprezentują one społeczność Ravensbrück? Kto i dlaczego tam trafiał?
Magdalena Knedler: - Zależało mi na pokazaniu przekroju społecznego, obozu w miniaturze, choć nie wszystkie społeczności są reprezentowane w mojej książce. Najliczniejszą grupą w Ravensbrück były Polki, przeważnie więźniarki polityczne lub dziewczyny wywiezione na roboty do Niemiec. Drugą co do wielkości grupą były Niemki. Wiele z nich było działaczkami niemieckiego ruchu oporu. Ich doświadczenia są specyficzne - przebywały w obozie, który założyli ich rodacy. Tu widać, jak ostrożnym trzeba być z wymiennym stosowaniem określeń "Niemcy" i "naziści".
- Były też więźniarki kryminalne, tzw. zielone trójkąty, które do obozu trafiły z więzień niemieckich. O tej grupie mamy w tej chwili najmniej informacji. Te osoby niechętnie ujawniały się po wojnie. Może nie czuły się uprawnione, żeby opowiadać o swoich przeżyciach, bo na koncie miały oczywiste przewinienia. Morderczynie z wielokrotnymi wyrokami patrzyły w obozie na młodziutkie niewinne harcerki, które spotkał ten sam los. Niektóre "zielone trójkąty" ulegały pozytywnym wpływom wynikającym z kontaktów z więźniarkami politycznymi. Inne dążyły do jeszcze większej demoralizacji. SS-mani bardzo chętnie powierzali im różne funkcje, bo świetnie dyscyplinowały więźniów politycznych. Nie miały skrupułów, żeby kogoś uderzyć kijem, szarpnąć, potargać za włosy.
Więźniarki były różnych narodowości. Jedną z moich bohaterek jest Dunka, bo zależało mi na przedstawieniu duńskiej akcji ratowania Żydów, podczas której przewieziono kutrami do Szwecji niemal osiem tysięcy osób.
Czy przyjaźń była w ogóle możliwa w ekstremalnych warunkach obozowych?
- W Ravensbrück wytworzyła się niezwykła wspólnota, różniąca się od społeczności w innych obozach. Niektóre kobiety przebywały tam bardzo długo, niemal całą wojnę. Miejsce powstało jeszcze przed wojną jako obóz reedukacyjny dla kobiet i przywożono je tam wcześniej niż do Birkenau. Znalazło się w nim wiele więźniarek dojrzałych, które miały wykształcenie, niejednokrotnie akademickie, i bogate doświadczenie życiowe. Często miały za sobą długą działalność konspiracyjną, ciągnącą się jeszcze od pierwszej wojny światowej. One mogły przekazywać konkretną wiedzę młodszym dziewczynom, np. harcerkom z ruchu oporu, które chciały coś robić podczas wojny i zaangażowały się w działalność przeciwko Niemcom, ale nie zdążyły jeszcze tak naprawdę zacząć życia. To wpłynęło na wytworzenie się specyficznych relacji. Starsze kobiety uczyły młodsze. Dziewczyny pomagały sobie nawzajem, jedna drugą ciągnęła, a kiedy opadała z sił, role się odwracały.
- W niektórych relacjach obozowych czytamy, że człowiek chce zerwać więzi powstałe w obozie, by nie przywoływać złych wspomnień. W relacjach więźniarek z Ravensbrück nie spotkałam się z takimi opiniami. One piszą, że jeśli ten obóz coś komuś dał, to właśnie przyjaźń, która przetrwała przez całe życie. Te relacje zawiązały się w takich okolicznościach, że już nie można było bardziej sprawdzić człowieka. Ani jego lojalności, ani przywiązania, ani miłości.
Wygląda na to, że najlepiej zorganizowaną grupą były polskie harcerki. Na czym polegała ich działalność?
- Harcerki były więźniarkami politycznymi, które już wcześniej potrafiły się zorganizować. Działając w różnych podziemnych organizacjach, narażały się na ryzyko i były oswojone z niebezpieczeństwem. Miały lepsze umiejętności przetrwania. W obozie zaczęły się rozpoznawać, bo przedwojenne harcerki miały określony repertuar zachowań. Były zahartowane, nie użalały się nad sobą, koc składały w kosteczkę, idealnie co do centymetra. Były odważne i zdeterminowane. Choć było to nielegalne i groziły za to kary, postanowiły podjąć działalność harcerską na terenie obozu.
- Na początku ich zadaniem było pomaganie tym osobom, które radzą sobie gorzej. Organizowały jedzenie, leki, podnosiły na duchu. Próbowały przenieść osoby wyczerpane do lżejszej pracy, albo np. przechowywały je w szwalni pod mundurami, żeby mogły nabrać sił. Organizacja stopniowo rozrosła się do siedmiu zastępów. Nazywała się Mury, co z jednej strony oznaczało mury obozowe, z drugiej miało symbolicznie odgradzać je od zezwierzęcenia. Te dziewczyny chciały zachować swoje człowieczeństwo, nie dać zapędzić się w kąt i myśleć tylko o tym, żeby zjeść i przeżyć.
- Kiedy organizacja się powiększyła, harcerki utworzyły komórki wywiadowcze. Pozyskiwały informacje od więźniów z pobliskich stalagów, próbowały prowadzić nasłuchy. Te, które pracowały w mieszkaniach SS-manów, szukały międzynarodowych stacji radiowych, pozyskiwały informacje, zapamiętywały i przekazywały pozostałym. To była ważna część działalności, bo dzięki temu kobiety wiedziały, co się działo na froncie i ich wola przetrwania była większa.
W Ravensbrück rozwijała się też działalność artystyczna.
- W obozie znalazło się wiele artystek, działaczek i osób utalentowanych plastycznie. Były malarki, np. Maria Hiszpańska czy Maja Berezowska, rzeźbiarka Zofia Pociłowska, były śpiewaczki, aktorki, poetki. Wykorzystywały swoje umiejętności, tworząc tzw. sabotażyki, małe, ale piękne przedmioty. Wykonywały je z materiałów, jakie mogły zdobyć: trzonków szczoteczek do zębów, kawałków drewna. Te przedmioty służyły w obozie jako waluta. Dawano je strażniczkom w zamian za przysługi, jedzenie, leki, przekazanie informacji. Albo np. za przetrzymanie kogoś na rewirze przez trzy dni, jeśli był osłabiony. Ucieczka w sztukę dawała też więźniarkom ulgę duchową. Mogły wyrazić to, co czuły. Mogły obdarowywać się tymi przedmiotami, co przywoływało inne uczucia, przywracało człowieczeństwo.
- Jedna z kolonek (szefowa grupy roboczej - red.) poddała aufzejerkom (strażniczkom - red.) pomysł stworzenia warsztatu artystycznego, w którym można by wytwarzać różne wartościowe przedmioty przeznaczone na rynek niemiecki lub dla ważnych osobistości. Warsztat powstał i pracowało w nim 120 kobiet, w większości Polek. Rzeźby i zabawki, jakie tam powstawały, budziły powszechny podziw. Często trafiały do żon wysoko postawionych niemieckich oficerów i polityków. Te pamiątki wciąż mogą znajdować się w wielu domach. W warsztacie pracowało się ciężko po kilkanaście godzin na dobę, ale jednak była to inna praca niż przy kopaniu ziemniaków czy budowaniu dróg. Wielu słabszym kobietom ten warsztat pozwolił po prostu przeżyć. Dawał też większe możliwości na pozyskanie materiałów lub skorzystanie z narzędzi przy wyrabianiu sabotażyków.
Czy sabotażyki można zobaczyć w muzeum?
- Tak, są wystawione w Miejscu Pamięci Ravensbrück. Można tam też zobaczyć wykonane w obozie lalki i rysunki.
Ale nie tylko sztuki plastyczne pojawiły się w obozie.
- W Ravensbrück rozwijała się też literatura i tajne nauczanie. Powstawały wiersze. Poetki i pisarki nie zawsze miały kawałek papieru lub ołówka, żeby zapisać tekst, dlatego wygłaszały go, a inne kobiety zapamiętywały i przekazywały dalej. W ten sposób przetrwało wiele wierszy Grażyny Chrostowskiej.
Oprócz harcerek czy artystek były też inne grupy, jak dziewczyny z listy volksdeutschów.
- W jednym ze źródeł natknęłam się na informację, że w 1944 roku na plac apelowy w Ravensbrück weszła grupa dobrze odżywionych kobiet ubranych w futra. Jedna miała nawet ze sobą psa. Nikt nie wiedział, kim są. Kiedy zaczęły krzyczeć, że co innego im obiecano, że miały trafić w inne miejsce, okazało się, że to są Polki. Te kobiety po powstaniu warszawskim opuściły miasto wraz z Wermachtem, żeby otrzymać schronienie w Rzeszy, a trafiły do obozu. Z jednej strony czuły się oszukane, z drugiej na pozostałe ofiary patrzyły z pogardą.
- Pani Kamila Janowicz, która też przeszła Ravensbrück, opowiedziała mi, że była w tym czasie na placu. Widziała piękne suknie, walizki i futra. Podeszła nawet do jednej z tych kobiet i uprzedziła, żeby niczego nie oddawały esesmanom, bo już tego nie zobaczą. Jeśli mają jakieś wartościowe przedmioty, niech lepiej rzucą je w trawę, a inne więźniarki to pozbierają, a później im zwrócą. Ta kobieta odpowiedziała pani Kamili, że nie będzie z nią rozmawiać, bo jest tam na innych zasadach i na pewno nie będzie traktowana jak pozostałe więźniarki. Spotkał ją jednak straszny los, bo nowo przybyłe trafiły do namiotu w nowej części obozu. Stłoczono w nim kilka tysięcy kobiet i panowały tam najgorsze możliwe warunki.
Wspomina pani w książce o Hercie Oberhauser, lekarce, która dokonywała eksperymentów na kobietach. Wydaje się, że dla wielu ofiar bardziej bolesne było, kiedy to kobiety uczestniczyły w tym poniżającym procesie nadzorowania więźniarek, niż kiedy robili to mężczyźni...
- Byłe więźniarki często mówiły, że kiedy przyjechały do obozu i zobaczyły śliczne i młode aufzejerki w pięknych mundurach, to przez chwilę poczuły się bezpieczniej. Myślały, że może nie będzie tak źle, skoro dziewczyny w ich wieku są strażniczkami. Później okazało się, że to okrutne osoby, stosujące kary fizyczne, lżące więźniarki. One były wykwalifikowane w zadawaniu cierpienia. W Ravensbrück aufzejerki często stawały naprzeciwko więźniarki i patrzyły jej w oczy. Nie wiadomo było, jak się zachować w takiej sytuacji. Spuścić wzrok? Patrzeć w oczy? To było bolesne, że kobiety które powinny się z nimi solidaryzować, nie robią tego. Wielu wydawało się, że kobiety nie mogą być tak okrutne. Że będą subtelniejsze, delikatniejsze, bardziej empatyczne. A często były to osoby nieprzeciętnie okrutne. Nazwiska części z nich obrosły wręcz legendą i wciąż są powtarzane. Choć i wśród aufzejerek zdarzały się takie, które pomagały więźniarkom.
"Moje przyjaciółki z Ravensbrück" to książka w znacznej mierze o emocjach, co posłużyło do ich odtworzenia?
- Spotykałam się z byłymi więźniarkami obozu Ravensbrück, ale ważne były dla mnie również spotkania z ich dziećmi. Czytałam relacje spisywane zaraz po wyzwoleniu obozu. Ponad pięćset takich dokumentów spisanych ręcznie znalazłam w bibliotece w szwedzkiej miejscowości Lund. Wiele informacji, szczególnie dotyczących więźniarek, które trafiły do Ravensbrück z transportu lubelskiego i warszawskiego, otrzymałam w znajdującym się na terenie dawnego więzienia gestapowskiego Muzeum Martyrologii "Pod Zegarem" w Lublinie.
- Każdy autor, który mierzy się z takim tematem staje przed problemem perspektywy. Nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się na sto procent, co czuły więźniarki. Tych przeżyć trzeba szukać w sobie, mając przy tym świadomość, że nie da się przekroczyć pewnych granic. Cenne są notatki więźniów, które nie zawsze są sprawne literacko, ale to żywy przekaz ludzi, którzy doświadczyli obozu na własnej skórze. Kontakt z drugim człowiekiem generuje zawsze więcej emocji niż przeglądanie dokumentów, dlatego ważne są rozmowy, które jednak muszą być poprzedzone drobiazgowymi badaniami faktograficznymi.