Ewa Sałacka zawsze przyciągała uwagę

Pomysł, żeby dostać aktorką, musiał kiełkować w głowie młodej dziewczyny, która dorastała w środowisku artystycznym, a wśród znajomych mamy stykała się z takimi osobowościami, jak Kalina Jędrusik.

Ewa Sałacka
Ewa Sałackamateriały prasowe
Ewa Sałacka na okładce magazynu Film z roku 1986
Ewa Sałacka na okładce magazynu Film z roku 1986materiały prasowe

Barbara Sałacka: Kiedyś w Chałupach Kalina opowiadała mi, że w sanatorium odchudzającym w Szwajcarii jej dieta składała się tylko z ryżu i szampana. Nic więcej. Przysłuchiwała się temu nastoletnia Ewa i potem powiedziała do mnie: "Mama, daj mi ryżu i szampana".

Barbara Sałacka mówi, że nie chciała, by córka została aktorką, wiedziała bowiem, jak trudny to zawód, szczególnie dla kobiety: "Cieszyłam się, że w końcu porzuciła myśl o aktorstwie i przygotowywała się do egzaminów na ASP, chciała projektować kostiumy. I nagle, w ostatniej chwili przed egzaminami, dowiedziałam się w tajemnicy, od babci, że jednak złożyła dokumenty do szkoły filmowej w Łodzi. Byłam przerażona, ale nie ingerowałam w jej decyzję. Wymogłam na niej jedynie przyrzeczenie, że jeśli nie zda za pierwszym razem, zrezygnuje. Ale zdała". Egzamin nie mógł obejść się bez żartobliwego wydarzenia.

Barbara Sałacka: Weszła na egzamin i była tak zdenerwowana, że gdy Janek Machulski spytał, czy ma coś wspólnego z Barbarą Sałacką, odpowiedziała: "Nie wiem". Dopiero po dłuższej chwili dodała: "To znaczy, przepraszam, mamusia". Jeszcze tego samego dnia miałam telefon od Janka, że córka się mnie wyrzekła.

Ewa Sałacka mówiła, że od początku wiązała swoją przyszłość z kinem, dlatego zdawała do Łodzi, samej szkoły nie wspominała jednak szczególnie ciepło: "Ja nie byłam zdolną studentką. Ciągle był dylemat, czy już Sałacką wyrzucić, czy może jeszcze nie. No i jakoś dotrwałam do końca". Początek nauki był wyjątkowo pechowy.

Barbara Sałacka: Krótko po rozpoczęciu pierwszego roku, w czasie zajęć gimnastycznych, Ewa dwa razy robiła salto, upadła, nie było materaca i poważnie uszkodziła kręgosłup. Straciła rok przez ten wypadek. Pamiętam telefon od jej koleżanki z informacją, że Ewę odwieziono do szpitala. Przestraszyłam się, co się stało, a ona, żeby mnie uspokoić, powiedziała: "Proszę się nie martwić, nic się nie stało, Ewa tylko złamała kręgosłup".

W tamtym czasie zaczęto mówić na nią "Sałata". Okres studiów w różnych kontekstach dość często wracał w wywiadach, w jednym mówiła: "Nawet podczas studiów miałam w akademiku psa, królika i dwie kaczki". Wtedy zaczęło się tworzenie domowego zwierzyńca.

Barbara Sałacka: W wakacje Ewa pojechała zarabiać do Londynu, pracowała jako kelnerka w kawiarni. Przywiozła pieniądze i oświadczyła, że musi sobie kupić psa, koniecznie jamnika. Próbowałam ją powstrzymać, jeden pies w domu zupełnie wystarczy. Trwały jeszcze wakacje, któregoś dnia Ewa wchodzi do mieszkania, a za nią mały jamnik. Na moje pretensje oświadczyła, że został kupiony za własne pieniądze i zabiera go do Łodzi, do akademika. To była Kluska, dwa lata chodziła na wykłady, nawet miała swój udział w przedstawieniu dyplomowym. Reżyserowała Dziunia Chojnacka, chyba coś Fredry, siedziała komisja. Ewa wchodzi na scenę, a za nią Kluska. Dziunia się wściekła: "Kto wpuścił tego psa? To niedopuszczalne! Proszę go zabrać!". Zupełnie jakby widziała Kluskę po raz pierwszy, a przecież ona regularnie studiowała, dyplom jej powinni dać.

Na studiach zaczęła się przyjaźń z Małgorzatą Potocką, która nazywała Sałacką najpiękniejszą dziewczyną w szkole, a po śmierci przyjaciółki tak wspominała tamten czas: "Byłyśmy na jednym roku, na Wydziale Aktorskim Szkoły Filmowej. Kiedy spotkałyśmy się na parkingu, stając obok siebie identycznymi samochodami, od razu nas to złączyło, bo w tamtych czasach dwie renówki «czwórki» to było coś niesamowitego. Szalałyśmy tymi samochodami, gadałyśmy o klockach hamulcowych, o wale korbowym itd."

Już wtedy Sałacka wyróżniała się atrakcyjnym wyglądem. Wysoka (173 centymetry wzrostu), zgrabna, ubrana z fantazją, przyciągała uwagę. "Ewa była wtedy zjawiskowa, kiedy szła ulicą, zatrzymywali się wszyscy. Faceci wariowali na jej puncie, ale ona nie była łamaczką męskich serc, w miłości była bardzo oddana" - przyznawała Potocka. Najpierw związała się z Dariuszem Wolskim, studentem wydziału operatorskiego, który jednak przerwał naukę i wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie po latach zaczął odnosić ogromne sukcesy, realizując zdjęcia do takich przebojów, jak "Karmazynowy przypływ "(1995) czy cykl "Piraci z Karaibów" (2003, 2006, 2007, 2011).

Wtedy Sałacka poznała starszego o cztery lata początkującego reżysera Krzysztofa Krauzego, także absolwenta łódzkiej Filmówki. Jeszcze zanim ukończyła studia, pobrali się. Był rok 1979, dla niego było to drugie małżeństwo, dla niej - pierwsze. Tworzyli piękną parę. Wydawało się, że są skazani na sukces. Dwa lata później on miał na swoim koncie pierwsze osiągnięcia jako reżyser filmów animowanych i krótkometrażowych, a ona ukończone studia oraz parę niewielkich ról w kinie i telewizji. Kilkumiesięczny wyjazd wakacyjny zamienił się w blisko dwuletnią emigrację.

Barbara Sałacka: Stan wojenny był w grudniu, a oni wyjechali na wakacje bodajże w sierpniu, do mamy Krzysia, która mieszkała w Wiedniu. Ewa po szkole została zaangażowana do Teatru Rozmaitości u Andrzeja Jareckiego. Mieli wrócić we wrześniu, bo zaczynał się sezon. Ale Jarecki zadzwonił do mnie, że jest jakiś konflikt, nie można się dogadać w sprawie nowego repertuaru, więc Ewa, jeśli chce, może przedłużyć pobyt o miesiąc czy dwa. Kolejny telefon od Jareckiego miałam na początku grudnia, żeby wracała po Nowym Roku, a święta, jeśli chce, może jeszcze spędzić w Wiedniu. Powiedziałam, żeby zostali z Krystyną, mamą Krzysia, będzie jej miło.

Po powrocie Sałacka wspominała ten czas jako wyjątkowo dramatyczny: "Był to bardzo nerwowy okres w moim życiu. Stan wojenny w Polsce, brak łączności telefonicznej. Nie wiedziałam, co dzieje się z rodzicami. Stewardesa przekazała mi wiadomość o śmierci ukochanej babci. Papieros dawał mi chwilowe ukojenie. W torbie zawsze nosiłam aż dwie paczki, żeby mi nie zabrakło. Miałam brzydką cerę, słabą kondycję, czułam się przemęczona".

Chciała pracować w swoim zawodzie, a próba zaistnienia na innym rynku była na tyle niezwykła i tak dobrze korespondowała z wizerunkiem przebojowej Sałackiej, że pytano ją w wywiadach o tamten pobyt: "Wyjechałam za granicę i tam został mnie stan wojenny. Pewna austriacka aktorka pomogła mi dostać się do Volksteather w Wiedniu. Miałam tam normalny etat z prawem do urlopu, ubezpieczeniem; zagrałam niewielkie role w dwóch przedstawieniach i chyba przewróciło mi się w głowie. Moją pasją i marzeniem zawsze było kino, więc pomyślałam sobie, że skoro tak łatwo poszło mi w Wiedniu, to dlaczego nie miałabym pojechać do Paryża i grać w filmach. Pojechałam. I okazało się, że to już nie jest takie proste. W kilku produkcjach złożyłam oferty ze zdjęciami i dossier, aż wreszcie w którymś filmie spotkałam producentkę, która powiedziała mi: «Proszę pani, we Francji jest dziesięć tysięcy bezrobotnych aktorów. Wszyscy oni pokończyli nasze kursy aktorskie, są chronieni przez związki zawodowe, mają francuskie obywatelstwo, pozwolenie na pracę i dobry akcent. Proszę mi więc wytłumaczyć, dlaczego mielibyśmy zatrudniać Panią?». Oczywiście, miała rację".

Okładka książki "Demony seksu" Krzysztofa Tomasika
Okładka książki "Demony seksu" Krzysztofa Tomasikamateriały prasowe

Fragment książki "Demony seksu" Krzysztofa Tomasika.

Styl.pl/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas