Genialna przyjaciółka

Krystyna Janda mówi o niej: „Jest spowiednikiem wielkich tego świata, pocieszycielką reżyserów w kryzysie, aktorów na zakręcie”. Wszyscy kochają Zuzannę Łapicką.

Zuzanna Łapicka przyznaje, że nigdy  nie była tak spokojna:  – Wszystko, co toksyczne, odcięłam  od siebie. Liczy się  tylko dzisiaj
Zuzanna Łapicka przyznaje, że nigdy nie była tak spokojna: – Wszystko, co toksyczne, odcięłam od siebie. Liczy się tylko dzisiajAndras SzilagyiMWMedia

Zadbane, strzeżone, otoczone zielenią osiedle w Warszawie. Niecałe 60 metrów - dwa pokoje, otwarta kuchnia. Dużo światła, ciepłe kolory, mnóstwo książek, parę fotografii, trochę pamiątek rodzinnych: stare sztychy, srebra. Zuzanna Łapicka przeprowadziła się tutaj 15 lat temu.

- Niektórzy moi znajomi dziwili się: "Takie małe? - mówi Łapicka. - A gdzie ty będziesz gości przyjmować?". Jakich gości? Mam utrzymywać duży dom, żeby raz w roku urządzić urodziny? Zresztą ja już to wszystko przerabiałam: domy z ogrodami, duże mieszkania, i wiem, że z tego wynika więcej problemów niż przyjemności.

Uważa, że kupno tego mieszkania to była świetna decyzja. Dlatego nie zamierza się już nigdzie wyprowadzać. Można powiedzieć, że historia zatoczyła koło. Bo mieszkanie z jej dzieciństwa to trzy małe pokoiki na Karłowicza (dziś to ulica Balladyny) na Mokotowie.

Rodzice Zuzanny, Zofia i Andrzej Łapiccy, wprowadzili się tam w 1953 roku, 12 miesięcy później urodziła się ona, tuż obok, w szpitalu na Madalińskiego.

- Spełniam więc sformułowany przez mojego ulubionego pisarza Isaaca Singera wymóg: żeby życie było szczęśliwe, musi być niewielka odległość między miejscem urodzenia i śmierci - uśmiecha się.

Na ścianie w sypialni wisi portret 18-letniej Zuzanny z dużym biustem namalowany przez Alicję Wahl. Malarka w czasie wakacji w Chałupach tak zachwyciła się jej młodością i obfitymi kształtami, że postanowiła ją uwiecznić. Z obrazem wiąże się ciekawa historia.

- Tak naprawdę to jest drugi portret. Na pierwszym wokół biustu wiły się jakieś węże czy kwiaty, przynajmniej mnie się tak wydawało. Zdziwiło mnie więc oburzenie mojego ojca, który kategorycznie zabronił mi wieszania obrazu w moim pokoju, krzycząc, że to obsceniczne. Bo te węże przypominały podobno męskie organy, czego jako nastolatka się nie domyśliłam.

Alicja się obraziła, zabrała obraz i wysłała do jakiejś galerii w Ameryce. Po jakimś czasie okazało się, że kupił go reżyser Francis Coppola. Na szczęście potem Wahlówna namalowała drugi portret, który przeprowadza się ze mną od 45 lat. Inna sprawa, że ja się tego biustu przez lata wstydziłam - przyznaje Łapicka. A Marek Kondrat opowiada związaną z tym pikantną historię:

- Dawno temu, na plaży w toskańskiej Maremmie, gdzie co roku spędzaliśmy wakacje w artystycznej grupie, Zuzię napadły koleżanki, by, jak one, opalała się topless. Długo się opierała, a gdy one już zrezygnowały z namawiania jej, Zuzka spokojnie zdjęła majtki. Kondrat po chwili dodaje:
 - Bardzo chcę pojechać z Zuzią na wakacje.

Zuzia jest przeziębiona

- Może kawałek ciasta? - namawia Łapicka. - Domowe. Wreszcie mogę bezkarnie jeść - przyznaje. Przez całe życie zmagała się z wagą, na zmianę odchudzała się i tyła. Mama prosiła ją: "Nie jedz".

Sama była eteryczna, krucha, ojcu zawsze podobały się zgrabne kobiety, a Zuzanna nie wiadomo po kim była okrągła. Do tego na przekór wszystkim lubiła jeść. Nie pamięta już, ile razy usłyszała: "Jak to, ty jesteś córką Łapickiego? Przecież on jest taki przystojny".

Kiedyś, była wtedy dzieckiem, Bogusław Kobiela zapytał ją w jakimś programie telewizyjnym, do kogo jest podobna. Odpowiedziała: "Niestety, do mamy". Nie uważała tego wcale za żaden żart, bo jej mama zawsze tak mówiła. Ale sala wybuchnęła śmiechem. Ciągnęło się to za nią latami, chociaż akurat dla mamy było krzywdzące, bo była śliczną kobietą. Ale i tak zawsze uważała, że urodą nie dorównuje ojcu. Trudno było być żoną najprzystojniejszego polskiego aktora, jednak córką też niełatwo.

Zuzanna Łapicka wspomina, jak nie chciała pójść do szkoły, jeśli poprzedniego wieczoru w telewizji puszczano film, w którym Andrzej Łapicki miał sceny erotyczne albo całował jakąś aktorkę. Dzieci się z niej śmiały, więc mama bez słowa wypisywała usprawiedliwienia: "Zuzia jest przeziębiona".

- Dopiero niedawno dotarło do mnie, że większość rzeczy w swoim życiu robiłam po to, żeby się przypodobać ojcu, zaimponować mu albo wręcz przeciwnie: zrobić na złość.

Żebyś dyrektorem nie została

- A wracając do mojej figury - mówi - dziś, jak widać, jestem szczuplejsza niż kiedykolwiek. Mama zawsze mi powtarzała, że moja idealna waga to 54 kilogramy i dopiero teraz ją osiągnęłam. Tylko stało się to trochę z innych powodów...

Ponad dwa lata temu, pracowała wtedy w Telewizji Polskiej na Woronicza, zamawiała modną dietę pudełkową. Wszyscy wokół odchudzali się tak samo, ale tylko ona w trzy miesiące schudła ponad 15 kilogramów. W firmie cateringowej zachwycali się, że nigdy nie mieli tak spektakularnych efektów. Tyle że ona, choć coraz chudsza, czuła się coraz gorzej. W końcu poszła do lekarza. Diagnoza była jednoznaczna. Nowotwór. Przeszła chemię, radioterapię. Tyle w temacie choroby.
 - Moja córka Weronika doradziła mi, żebym na zbyt szczegółowe pytania odpowiadała: "Arystokracja nie mówi, który organ".  I tego się trzymam. Natomiast chciałabym podkreślić, jak ważne jest nastawienie psychiczne, naprawdę wszystko jest w głowie. Miałam szczęście, że trafiłam do wspaniałych lekarzy na Śląsku: profesora Lampego i doktora Piątka. Dzięki nim nigdy nie straciłam wiary w to, że warto walczyć.

Choroba wiele zmieniła w jej życiu. Tak się złożyło, że zbiegła się ze zmianami w Telewizji Polskiej. Po 20 latach pracy odeszła z Woronicza. Zajmowała się rozrywką, organizowała festiwale, sprowadzała gwiazdy.

- Kiedyś, na początku lat 80., gdy mieszkałam z Danielem (Olbrychskim, mężem Zuzanny Łapickiej - red.) w Paryżu, odwiedziła nas Agnieszka Osiecka. Telewizor był włączony, ale nic tam nie było do oglądania. Same durne teleturnieje, rozrywkowe show. Agnieszka, zerkając na ekran, proroczo powiedziała wtedy: "Zobaczysz, to też do nas kiedyś przyjdzie". Roześmiałam się, byłam pewna, że to niemożliwe, a okazało się, że nie tylko przyszło, ale jeszcze sama to produkowałam.

Praca była dla niej ważna. Zuzanna od początku chciała być niezależna, mieć swoje pieniądze. Zanim trafiła do telewizji, przez 10 lat była kierownikiem literackim teatru Rampa. Z przedstawieniami jeździli po całej Europie, to był czas jej rozstawania się z Danielem Olbrychskim. Wyjazdy były ucieczką od prywatnych kłopotów.

- Bardzo wcześnie, obserwując małżeństwo rodziców, niewierności, zrozumiałam, że mężczyzna to coś niebezpiecznego. Wiedziałam, że nie można pozwolić, by on decydował o wszystkim. Mama nie pracowała, bo ojciec uważał, że pracująca kobieta nie jest seksowna. Przestrzegał mnie: "Żebyś tylko nie została jakimś dyrektorem albo innym babochłopem", dlatego właśnie zostałam dyrektorem - uśmiecha się.

Inna ja

Zawsze myślała, że kiedy przestanie pracować, będzie jej tego bardzo brakowało. A nieoczekiwanie dla niej samej pojawiła się ulga.

- Właściwie nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mieszkam w takim ładnym miejscu. A teraz wreszcie mam czas.

Przyznaje, że nigdy nie była tak spokojna.

- Wszystko, co toksyczne, odcięłam od siebie, odeszły tematy z przeszłości, którymi się zadręczałam. Liczy się tylko dzisiaj.

- Choroba spowodowała, że zmieniła się jej hierarchia wartości - mówi Magda Umer, która przyjaźni się z Zuzanną Łapicką od 40 lat. - Zawsze umiała smakować życie, ale teraz robi to jeszcze bardziej świadomie. Docenia zwyczajne rzeczy: to, że śnieg pada, słońce świeci, cieszy ją ciekawa książka, którą przeczytała, spotkanie z kimś interesującym. Z jednej strony jest osobą niesłychanie waleczną w chorobie, a z drugiej są w niej pokora i akceptacja wszystkiego, co może się wydarzyć.

Marek Kondrat: - Dowcipna, pogodna, taktowna i dobra. Taka jest Zuzia. I im więcej tych cech okazuje ludziom, tym surowiej życie ją traktuje. Nie narzeka, bo jej natura i wychowanie nie pozwalają jej narażać innych na złe słowo. Jak rzadka to cecha, wiedzą najlepiej ci, którzy potrzebują Zuzi towarzystwa jak powietrza.

Może nie być później

W marcu ukażą się dzienniki Andrzeja Łapickiego. Musiała dojrzeć do decyzji o publikacji. Obawiała się, że mogą kogoś dotknąć, obrazić, sprawić przykrość. Także ludziom, których ona lubi i ceni. Przyznaje, że choć do tej pory mało kto o tym wie, jej ojciec był zmienny w nastrojach, chimeryczny i wbrew powszechnej opinii - bardzo niepewny siebie.

- Upust swoim frustracjom dawał w pisaniu. A ja nie chciałam go cenzurować. Nie wiem, jak dzienniki zostaną przyjęte, ale jak mówiła Agnieszka Osiecka: "Nie ma co odkładać na później, bo może nie być później".

Andrzej Łapicki zaczął pisać je w 1984 roku. Nikomu nie dawał ich do przeczytania. Łapicka wspomina: - Czasem tylko wtrącał w rozmowie: "Wszystko, co po mnie zostanie, to dwie, trzy role i zapiski, które robię". Pod koniec życia przypominał mi: "Pamiętaj, zależy mi wyłącznie na dziennikach".

Przyznaje, że jest mu wdzięczna, że skończył pisanie w 2005 roku. Wtedy umarła jej mama i ojciec uznał, że jego życie też się skończyło.

- Jak powszechnie wiadomo, nie tylko się nie skończyło, ale ku jego zdziwieniu stał się obiektem zainteresowania brukowców, a paparazzi czatowali pod domem. Wiele razy zastanawiała się, dlaczego to wszystko się wydarzyło, i doszła do wniosku, że jej ojciec po prawie 60 latach małżeństwa po prostu nie umiał być sam.

- Po śmierci mamy starałam się nim opiekować. Dzwoniłam, odwiedzałam, zabierałam go na weekendy, wakacje. Ale to okazało się niewystarczające. Był taki moment, że ojciec zaczął mnie traktować jak swoją żonę, a nie córkę, i kategorycznie żądał mojej permanentnej obecności, a ja nie mogłam tego pogodzić z pracą. W końcu zrozumiał, że nie może tego ode mnie oczekiwać, więc postanowił sam o to zadbać. A ponieważ w jego ocenie kobieta atrakcyjna była tylko do trzydziestki, stąd też taki, a nie inny wybór. Nie przewidział tylko jednego, bo on paradoksalnie nie znał kobiet, że dziś współczesne dziewczyny nie zrezygnują ze swoich ambicji zawodowych. Tak jak robiły to kobiety w jego czasach.

Andras SzilagyiMWMedia

W roli asystentki

Taką ambitną dziewczyną jest jej córka. Weronika Olbrychska od kilkunastu lat mieszka w Nowym Jorku, tam skończyła studia w Fashion Institute of Technology i zrobiła prawdziwą karierę. Jest dyrektorem produkcji w kultowej marce modowej Proenza Schouler.

- Weronika bardzo szybko zrozumiała, że strasznie trudno być wnuczką i córką kogoś sławnego. Bardzo dba o swoją prywatność. Jest konsekwentna i odważna. Mnie tego brakowało.

Zuzanna uważa, że od początku ustawiła się w roli asystentki. Myślała, że nie ma prawa do błędu. Ojciec wymagał od niej błyskotliwości, inteligencji, poczucia humoru. A może tylko tak jej się wydawało? Jako córce wybitnego aktora nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby zostać aktorką. Wiedziała, że całe życie byłaby porównywana. Skończyła romanistykę.

Z drugiej strony podkreśla, że nie ma powodów do narzekania, bo miała możliwość poznania i obserwowania fantastycznych ludzi: pisarzy, aktorów, reżyserów, plastyków. Wszyscy się znali, przyjaźnili. Latem jeździło się do Chałup, zimą do Zakopanego, a na Wielkanoc do Kazimierza. Ważne były rytuały, przebywanie w swoim środowisku.

Długo zmagała się z ciężarem nazwiska. Pamięta, że oddawała swoje rzeczy do jednej pralni na ulicy Stawki. Najpierw przedstawiała się: "Łapicka", potem, po ślubie, "Olbrychska".

- Panie z pralni patrzyły na nią jak na wariatkę i chyba zastanawiały się, co jeszcze wymyśli.

Marek Kondrat:  - Zuzi udało się nie zostać aktorką, choć życie podsuwało jej taką drogę. Ale wpatrzona w ojca, rodzimego Clarka Gable’a, znalazła potrzebne przeciwciała. Nie uniknęła jednak fascynacji rodzimym Douglasem Fairbanksem...

W roli żony

Kiedy wychodziła za mąż, miała 24 lata. Daniel Olbrychski był o dziewięć lat starszy, z pierwszego małżeństwa miał syna Rafała. Dopiero co rozstał się z Marylą Rodowicz. Ale mimo to ojciec uznał, że to dobry kandydat na męża dla jego jedynaczki. Po pierwsze uważał, że nie ma żadnych szans na związek z inżynierem. A po drugie jego Zuzia miała skłonność do wikłania się w romanse z trudnymi mężczyznami, co szczerze go martwiło.

Natomiast Olbrychskiego bardzo cenił. Powtarzał: "On nawet jak się upapra w błocie, to wyjdzie z tego czysty".

- Gdy brałam ślub z Danielem, on był już gwiazdorem, bożyszczem kobiet, więc trochę też pokazałam ojcu, że wychodzę nie za kogoś gorszego od niego.

Ślub cywilny wzięli zimą ’77 w konsulacie polskim w Paryżu. Kilka miesięcy później, w czerwcu, odbyła się skromna kościelna uroczystość u wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Tylko najbliższa rodzina, świadkiem była Maja Komorowska

W kościele było kilka przypadkowych starszych modlących się pań, które myślały, że kręcą jakiś film, bo tylu aktorów się zebrało. Wieczorem był bankiet na 100 osób w knajpie Horyzont nad Wisłą.

Życie po... Różach Luksemburg

Po ślubie zamieszkali w bloku na Inflanckiej, gdzie Kieślowski kręcił "Dekalog", tam urodziła się Weronika. Kieślowski to jedna z ważniejszych osób w życiu Zuzanny.

- Kiedy zapytałam go, czy imię bohaterki jego filmu "Podwójne życie Weroniki" ma związek z moją córką, powiedział krótko: "Nie wiem, ale innej Weroniki nie znam...". Cały Krzysztof.

Ona opowiadała mu swoje życie niczym terapeucie, a potem widziała fragmenty tego życia w filmach, którymi zachwycał się cały świat. Kiedyś Kieślowski zapytał ją, czy wpisać jej nazwisko w "tyłówkę", ale ona, krygując się, odpowiedziała, że woli zostać anonimowa. Dziś przyznaje, że trochę tego żałuje. Za pierwsze większe pieniądze, które Olbrychski dostał za rolę w "Blaszanym bębenku" w reżyserii Volkera Schlöndorffa, kupili mieszkanie w kamienicy na ulicy Górnośląskiej, z widokiem na ogrody sejmowe.

Na początku lat 80. wyjechali na kilka lat do Francji. Olbrychski kręcił film za filmem, a ona siedziała w domu i zajmowała się Weroniką i Rafałem, bo przez jakiś czas mieszkał z nimi syn Daniela. Czuła się samotna i przeczuwała, że może czekać ją los mamy.

- Bo Daniel może i nie był kobieciarzem tak jak ojciec, ale kobiety same się nim interesowały, a on nie potrafił się oprzeć.

W 1988 roku zdecydowała się na rozwód.

- Daniel się nie zgadzał, w sądzie mówił: "Moja żona ma ze mną życie jak po różach!". A ja na to: "Chyba po Różach Luksemburg", co bardzo rozbawiło sąd. Chodziło o jego romans z aktorką Barbarą Sukową, która grała tytułową rolę w filmie "Róża Luksemburg". Jego owocem jest dziś 28-letni Victor. Wzięli rozwód, ale potem Zuzanna zgodziła się na jego powrót.

- Trochę dlatego, że Daniel bardzo o to zabiegał, a ja też go wciąż kochałam -  tłumaczy. - Przeżyliśmy razem, już bez ślubu, 10 burzliwych lat. I tym razem rozstaliśmy się definitywnie.

Udana inwestycja

Od 20 lat jest singielką. I w żadnym wypadku nie zamierza tego stanu zmieniać. Krystyna Janda: - O Zuzi można mówić godzinami, ja powiem tylko, że gdy w pewnym momencie życia została "wolna", o takiej partnerce marzyli wszyscy znani mi mężczyźni, na czele z moim mężem, bo Zuzia umiała zawsze zebrać świat do kupy, uśmiechnąć się podczas największej katastrofy, zracjonalizować i wyciągnąć pozytywne wnioski z każdej klęski. Z całą pewnością mogłabym powiedzieć: kochamy Zuzię wszyscy, nie wyobrażamy sobie bez niej nic, a minuta z nią spędzona jest jak wielka terapia i długie konsultacje u wszelkich nauczycieli życia.

A Andrzej Mleczko dodaje: - Uważam, że z Zuzią świetnie się uzupełniamy. Zuzia lubi czasem, mimochodem, wspomnieć, że przyjaźni się ze wszystkimi największymi artystami świata. Ja natomiast lubię czasem, mimochodem, wspomnieć, że przyjaźnię się z Zuzią Łapicką.

- Zdecydowanie korzystnie zainwestowałam w przyjaźnie - uśmiecha się Łapicka. - Mam wokół siebie wielu życzliwych ludzi. To wielki dar.

Magda Umer i Krystyna Janda to jej najbliższe przyjaciółki.

- Uwielbiam z nimi spędzać czas. Żadna z nas nie szuka mężczyzny, bo nie jest on nam do niczego potrzebny, choć mamy różny stosunek do płci przeciwnej. Kiedyś wracałyśmy z Toskanii na lotnisko autostradą - opowiada Łapicka - spieszyłyśmy się, a tu władczym gestem zatrzymuje nas przystojny robotnik. Po paru minutach zaczynamy trąbić, a on przykłada rękę do gardła, jakby chciał je sobie poderżnąć. "Boże, pewnie ma depresję", wzdycha Magda. "A może boli go gardło", mówię, szukając pastylki w torebce. "Czy wyście obie oszalały?", odzywa się Krysia. "Facet nam pokazuje, że dobrze wie, że jak za chwilę nas nie puści, to go udusimy!". I to Krysia miała rację...

- Zuzia wspaniale opowiada anegdoty - mówią Elżbieta i Janusz Gajosowie, którzy kilka razy wyjechali z Łapicką na wspólny urlop. - Nie ma żadnego znaczenia, że czasem słyszymy tę samą historię po raz kolejny. Bo ona robi to rewelacyjnie. I ma jeszcze jeden niewykorzystany talent: świetnie pisze.

- Zawsze pamiętała o moich imieninach w lipcu. W prezencie dostawałam od niej zabawny rymowany wiersz - dodaje Elżbieta Gajos. - Są doskonałe, uważam, że warto byłoby je wydać. Nigdy nie myślała o pisaniu poważnie. Teraz, kiedy ma więcej czasu, postanowiła, że jednak spróbuje.

- W ostatnich latach pożegnałam na zawsze wiele osób, które towarzyszyły mi przez całe życie.

Nie potrafi wykasować ich numerów. Pokazuje mi ostatni SMS od Janusza Głowackiego: "Pisz, pisz książkę. Szczerze żałuję, że nie piszesz".

- Może to był taki impuls. Tyle rzeczy się przecież wydarzyło, tyle niesamowitych ludzi, historii. No i zaczęła pisać...

PS W marcu nakładem wydawnictwa Agora ukażą się  "Jutro będzie Zemsta. Dzienniki 1984-2005" Andrzeja Łapickiego, a w maju wyjdą wspomnienia Zuzanny Łapickiej.

Tekst Iza Komendołowicz

PANI 3/2018

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas