Reklama

Ich książki są jak pigułki na uspokojenie

Jeśli czytelniczka naczyta się pięknych miłosnych historii, to czeka, aż porwie ją książę na białym koniu. A ja chcę, żeby ona go z tego konia zrzuciła - tłumaczy pisarka Magdalena Kordel, która wraz z Krystyną Mirek zdradza nam tajniki wydawania bestsellerowych książek dla kobiet.

Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: Wydaje się, że wśród pisarzy panuje dość duża konkurencja, a wy nie dość, że się przyjaźnicie, to jeszcze razem działacie powołując Klub Dobrych Emocji.

Magdalena Kordel: - Obie jesteśmy pozytywne, co widać po książkach, które piszemy. Nie wyobrażam sobie bycia ponurą osobą, ani żeby Krysia była ponurakiem. Owszem, mam gorsze dni, w których sobie popłaczę, ale potem wstanę, rozejrzę się dokoła, powiem: "Jaka piękna katastrofa" i będę żyć dalej. Dobrymi emocjami zawsze warto się dzielić.

Reklama

Krystyna Mirek: - Spotkałyśmy się przypadkiem. Magda miała wtedy już bardzo popularnego bloga, a ja dopiero zaczynałam. Zobaczyłam, że zamieściła na nim pozytywną recenzję mojej książki. Pomyślałam: "Co to za niesamowita osoba! Zupełnie bezinteresownie promuje mnie na swoim blogu". Napisałam mejla z podziękowaniem i zaiskrzyło między nami. Nie jest to bardzo rzadkie zjawisko w świecie pisarek. Warto o tym mówić i pielęgnować te przyjaźnie. A z Magdą mamy świetny kontakt - mimo że rozumiemy się bez słów, rozmawiamy godzinami...

M.K.: - Jeśli nie można się do mnie dodzwonić, to znaczy, że rozmawiam z Krysią.

K.M.: - Kiedy Magda dzwoni, mój mąż zabiera dziecko i mówi: "Wybudujemy wielką wieżę z klocków", bo wie, że to chwilę potrwa. W wielu aspektach się wspieramy, ale nie czytamy swoich tekstów przed premierą. Premiera książki Magdy to dla mnie święto. Czekam, aż będzie w odpowiedniej okładce, będzie pachnieć. Siadam w swoim ulubionym fotelu i wchodzę w ten piękny świat, który ona wykreowała.

M.K.: - Mam tendencję do miłości od pierwszego wrażenia. W Krysi się zakochałam od pierwszego zdania jej książki.

K.M.: - ...nad którym to zdaniem myślałam dobre sześć miesięcy. To były czasy, kiedy kierowałam się teorią o pierwszym zdaniu. Przy debiutanckiej książce wymyślałam je kilka lat - nie przesadzam. Potem już coraz krócej, ale ciągle jest dla mnie ważne.

M.K.: - Przy drugiej książce Krysi spaliłam czajnik, bo nie mogłam się od niej oderwać i o nim zapomniałam.

K.M.: - Jeszcze ci nie odkupiłam tego czajnika! (śmiech)

M.K.: - Mimo że w książce nie pokazujemy całej siebie, kreujemy ten świat, w pewnych niuansach można wychwycić to, jakim autor jest człowiekiem, a przynajmniej jakim się wydaje. Tutaj ewidentnie miałam nosa.

Zazdrościcie sobie czasami jakiegoś pomysłu wykorzystanego w książce?

K.M.: - Mimo, że obie piszemy o pozytywnych emocjach, obie podnosimy na duchu i nasze książki służą do tego, by dawać czytelnikowi przyjemność i relaks, ale też dzielić się pewnymi wrażeniami, rozmijamy się tematycznie. Magda wykorzystuje historię, a mnie mylą się daty i cyfry. Mamy też inne podejście do fabuły, inny warsztat.

K.M.: - Zastanawiałam się kiedyś, co by było, gdybyśmy napisały książki na ten sam temat i myślę, że byłyby kompletnie różne.

K.M.: - Nie uczestniczymy nawzajem w procesach powstawania naszych książek. Nie konsultujemy się. Wiem tylko tyle, że teraz Magda napisała powieść osadzoną w czasach Powstania Styczniowego. Ona wie, że w mojej występuje krakowski restaurator i to cała jej wiedza na ten temat. Natomiast wspieramy się na zasadzie: "O biedaku, ile stron dzisiaj napisałaś? Ale ci było ciężko...". To taka humanistyczna matematyka: jeden plus jeden nie równa się dwa. Równa się więcej, niż dwa. Wspierając się można zdziałać więcej.

M.K.: - Książka to nie bochenek chleba, nie musimy po nią iść codziennie rano do piekarni, kupować jedną, dwie czy trzy. Jeśli mamy swoich czytelników, to bez względu na to, czy ukażą się książki innych autorów, oni i tak naszą kupią prędzej czy później. Nie musi się między nami nawiązać konkurencja.

M.K.: - Bo nie można iść przez świat interesownie. Święcie wierzę, że dobro powraca, mimo powiedzenia, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bez kary. (śmiech) Dobra energia przyciąga dobrą energię. Warto koło siebie gromadzić ludzi, którzy podobnie myślą, mają podobny światopogląd. Łatwiej jest żyć w świecie, który jest po prostu dobry. A dobro możemy sobie sami stworzyć, tylko musimy na nie zapracować.

K.M.: - I trzeba zawsze mówić prawdę, wtedy człowiek się nigdy nie pogubi. W tej prawdzie jest nasza siła.

Różni się warsztat waszej pracy. Magda na przykład rozpisuje swoje książki na sceny.

M.K.: - Mam rozpisane sceny o tyle, o ile wiążą się na przykład z poprzednimi powieściami. Inaczej bym się pogubiła, zbudowałam za duży świat. Muszę sobie sprawdzić, kto z kim i dlaczego, bo tego nie pamiętam. Ostatnią książkę, choć nie od początku, rozpisałam w punktach. Ale i tak o czymś zapomniałam. Jedna scena, nie zdradzę teraz która, miała się pojawić i w teraźniejszości, i w przeszłości. A o teraźniejszości zapomniałam. Musiałam później rozbebeszyć kawał tekstu, żeby ją tam włożyć.

K.M.: - W takich momentach się bardzo rozumiemy. Też wiem, co to znaczy musieć zmienić radykalnie powieść pod koniec, kiedy człowiek jest już bardzo nią zmęczony, wydawca czeka na tekst, a nagle przychodzi lepszy pomysł do głowy i trzeba się poświęcić.

M.K.: - Kiedy musiałam wyrzucić ponad 50 stron, od razu zadzwoniłam do Krysi, żeby się wyżalić.

Może kiedyś te 50 stron przyda ci się w innej książce?

M.K.: - Po takim usunięciu książka nabiera innego wymiaru. Nowy pomysł z reguły przynosi więcej rozwiązań fabularnych, jest po prostu ciekawszy, więc warto w niego zainwestować. Pomijając, że rozumiemy się jak kobieta z kobietą, nikt nie zrozumie tak pisarza, jak drugi pisarz. Mogę się wyżalić innej koleżance, ale ona nie wie, o czym mówię. Kiedy zadzwonię do Krysi, ona doskonale wie, co to znaczy, że siedzę i nie mogę napisać kolejnego zdania.

K.M.: - To prawda. Pisanie jest pięknym zawodem i nie zamieniłabym go na żaden inny. Kocham to, co robię, ale nie zmienia to faktu, że jest to praca. Sukces w tej dziedzinie w 50 procentach składa się z pewnego rodzaju magii, a w pozostałych 50 - choć niektórzy mówią, że nawet 90 proc. - z ciężkiej pracy, wiedzy, warsztatu, dokumentacji i rozumu, który trzyma wszystko w ryzach.

M.K.: - Krysia jest obowiązkowa, ma swoje godziny pracy, a ja jestem typem, który wszystko odkłada na ostatnią chwilę i zaczyna panikować przed zbliżającym się terminem. Ale każda zmaga się ze swoimi ograniczeniami. Krysia ma czwórkę dzieci, ja mam bardzo małe mieszkanie - to się wyrównuje. Można pracować dopiero wtedy, kiedy całe towarzystwo sobie gdzieś pójdzie. Funkcjonuje mit, że pisarz wygląda jak Mickiewicz, z rozwianym włosem leży sobie na kanapie, myśli, myśli i nagle zasiada do pisania książki. Tak to nie wygląda. Aczkolwiek chciałabym, żeby wyglądało.

K.M.: - Ale wydaje mi się, że Mickiewicz trochę udawał! Kochałam go swego czasu, rozłożyłam na części pierwsze - rzeczywiście rozwiewał ten włos i stawał na skale, ale później wracał do domu, zamykał się w pokoju i tworzył. Był świetnym fachowcem, który doskonale wiedział, jak się posługiwać swoim warsztatem, a reszta to był wizerunek. Sienkiewicz też powiedział, że tego, co się lekko czyta, wcale się lekko nie pisze.

Krysia wydaje 11. książkę, Magda 9. Czy któraś z nich dała wam pewność siebie w tym, co robicie, pewność warsztatu?

M.K.: - Z każdą książką jest gorzej! Z każdą czuję coraz większy niepokój. Kiedy wydawałam pierwszą, nie wiedziałam za bardzo, czego się spodziewać. Teraz mam grono swoich czytelników i pierwsze pytania, jakie mi się pojawiają, to czy oni się nie rozczarują sięgając po kolejną powieść, czy sprostam ich oczekiwaniom i czy cały czas robię krok do przodu. Krysia jest właśnie w cyklu promocyjnym "Większego kawałka nieba", moja książka "Nadzieje i marzenia" jest już w zapowiedziach i kiedy ją tam zobaczyłam, żołądek mi się przewrócił do góry nogami.

K.M.: - Między pisaniem a miłością jest bardzo dużo punktów stycznych. Są elementy racjonalne: dbanie o związek, wybranie odpowiedniego partnera, wiedza, jak ze sobą rozmawiać, budować relację. Ale to i tak nas nie zabezpieczy przed tym, nad czym nie panujemy, co sprawia, że dwoje ludzi spotyka się i iskrzy między nimi. Tak samo jest z książką. Można mieć wypracowany warsztat, wszystko świetnie zaplanować, mieć chwytliwy temat, dobrze skonstruowanego bohatera, wartką akcję, ale nigdy nie wiemy, czy zaiskrzy między książką a czytelnikiem. Dlatego czekam na pierwsze recenzje w wielkim napięciu.

Za co najbardziej cenicie swoich czytelników? Czy też same czytelniczki?

K.M.: - Piszą do nas przede wszystkim kobiety, to one też przychodzą na spotkania.

M.K.: - Mam wśród swoich czytelników również panów, z kilkoma wymieniam regularnie maile. Zazwyczaj to starsi panowie, którzy mówią, że w moich książkach znajdują ciepło, prawdę, to czego im w danym momencie w życiu brakuje. Czytelnicy dają nam siłę i chęć do pracy. Widzę, że to co robię ma konkretny wpływ na czyjeś życie.

K.M.: - Przychodzą do nas różne zdjęcia np. z książką i kroplówką, zrobione kiedy ktoś przechodził chemioterapię i powieść pomagała mu zapomnieć, zachować pogodę ducha. Kiedy byłam na podtrzymaniu ostatniej ciąży, roznosiłam po szpitalnym oddziale książki Magdy (bo swoich nie miałam odwagi) jak pigułki na uspokojenie. One pomagały pacjentkom, przenosząc je w inny świat.

M.K.: - Czytelnicy nas tworzą. Wydawca sprawia, że mogą sięgnąć po naszą powieść, ale to czytelnicy są dla nas najważniejsi.

K.M.: - Swoim czytelnikom zawdzięczam bardzo dużo, bo kiedy zaczynałam, nie miałam promocji, to oni mnie znaleźli. Zaczęli sobie polecać moje książki, wciągnęli je na listy bestsellerów. Kiedy konstruowałam swoje marzenie dotyczące pracy zawodowej, znaleźli się w nim tacy czytelnicy, których mogłabym lubić i szanować i żeby oni lubili i szanowali mnie. To marzenie się spełniło, mam tego dowody na spotkaniach autorskich.

K.M.: - Kiedy piszę książkę, wyobrażam sobie czytelniczkę, która siedzi po drugiej stronie i jej dobro jest dla mnie najważniejsze. Może ktoś to czuje i odbiera ten przekaz.

Czego was nauczyło pisanie?

K.M.: - Pisanie książek było częścią wielkiej rewolucji w moim życiu. Tuż przed czterdziestką postanowiłam, że teraz albo nigdy. Zmieniłam zawód, urodziłam dziecko, wywróciłam cały rozkład dnia i moje życie wygląda teraz zupełnie inaczej. Zaczynałam z pustymi rękami. Nie miałam żadnych znajomości, startowałam nie w rodzinnym Krakowie, a w Warszawie, gdzie nikt mnie nie znał. Chciałam usłyszeć niezależną opinię. Wszystkiego się uczyłam, do wszystkiego dochodziłam sama, niejednokrotnie wyważając otwarte drzwi. Ale z konsekwencją i wytrwałością uczę się i rozwijam. Już mogę powiedzieć, że to moja praca, co było moim marzeniem od początku. Pisanie jest dla mnie symbolem zmiany na lepsze i dowodem, że każdy może zmienić swoje życie.

M.K.: - Zaczęłam pisać książki najpierw w odcinkach,  były publikowane w gazecie. A później "Uroczysko" było w zasadzie prośbą o ratunek. Dużo rzeczy mi się w życiu pokomplikowało - na szczęście nie w uczuciowym, bo tu jest zawsze stabilnie - firma zaczęła źle prosperować, pojawiły się problemy finansowe. Chciałam wierzyć, że w rzeczywistości, tak jak w książce, czeka mnie dobre zakończenie. Wyczarowałam sobie drogę, która się później przede mną pojawiła. Gdybym nie zaczęła pisać, nie zyskałabym nigdy pewności siebie.

Przywiązujecie się do swoich bohaterów?

M.K.: - Mój mąż się śmieje, że my wcale nie mieszkamy w domu tylko we czwórkę, ale z nimi wszystkimi. Kiedy piszę kolejną książkę, jej nowi bohaterowie automatycznie z nami zamieszkują. A Leośka - moja ulubiona bohaterka, jest z nami już na stałe, bardzo dużo o niej mówię. Moja córka tłumaczy koleżankom, że nie opowiadam o jakiejś cioci, tylko o postaci z książki. Ale spokojnie - nadal wiem, że to nie są prawdziwi ludzie i że to ja ich wykreowałam.

K.M.: - Ale przez to w jakiś sposób są prawdziwi. Inaczej nie byłybyśmy w stanie o nich pisać jak o żywych osobach. Bardzo wchodzę w powieść, którą aktualnie piszę, zawsze wydaje mi się, że to najważniejsza ze wszystkich. Aż do następnej. (śmiech) I bardzo ją przeżywam. Do momentu, w którym zostanie wydrukowana. Wtedy ten świat się zamyka i znika z mojej głowy. Żyję życiem wszystkich bohaterów, patrzę na świat ich oczami. Przeżywam to, co oni, martwią mnie ich problemy, często nie mogę spać, bo analizuję ich sytuację. Zresztą my pracujemy na okrągło, a najlepsza akcja kłębi się najczęściej w najmniej odpowiednim momencie, kiedy nawet nie ma jej jak zapisać. Jej napisanie wymaga intymnej relacji między mną i bohaterem.

Wasze książki są tak skonstruowane, że możecie je w każdym momencie skończyć, ale mogłybyście również pisać je w nieskończoność, bo poruszają tak wiele wątków.

K.M.: - Moja wena się szybo nudzi. Kiedy piszę zbyt długo, podpowiada mi już nowy świat.

M.K.: - A zdarza ci się wkurzać na swoich bohaterów?

K.M.: - Oczywiście! Niektórych przeganiam z książki.

M.K.: - Kiedy pisałam "Nadzieje i marzenia", byłam strasznie wściekła na Michała i Magdę. Mimo, że to ja o nich piszę, żyją własnym życiem. Ja tylko pilnuję, żeby nie wypłynęli z pewnego nurtu - trzeba dać im ogromną swobodę, ale mądrze nimi kierować. Nie podejmuję decyzji za nich, bo ja zrobiłabym na ich miejscu tak, ale ponieważ oni są inni, robią po swojemu.

K.M.: - Wtedy właśnie trzeba wyrzucić do kosza 50 stron, albo całą książkę. Pisałam kiedyś sagę, której pierwszy tom napisałam i wyrzucałam dwa razy. To było straszne, ale nic nie można na to poradzić.

A co robicie, kiedy staniecie w miejscu i kompletnie nie wiecie, w którą stronę powinna rozwijać się fabuła?

M.K.: - To bardzo trudny moment, bo teoretycznie wiem, co chcę napisać, ale to się nie udaje. Kiedyś siedziałam nad tym, przerabiałam, wyrzucałam, teraz zamykam laptop, biorę psa i męża na spacer.

K.M.: - Męża i psa...

M.K.: - Tak, w tej kolejności. (śmiech) W lesie nieopodal mamy cmentarz żydowski, w którym przysiadamy na chwilę i czerpiemy z jego spokoju. Mam to szczęście, że mogę z Kubą przegadać wszystko. On słucha mojego słowotoku, a potem zazwyczaj jednym zdaniem rozwiązuje mój problem.

K.M.: - Mnie też mąż bardzo wspiera w działalności pisarskiej. Zresztą od początku bardziej wierzył w mój sukces, niż ja. Mimo, że jest informatykiem i cały czas mu tłumaczyłam, że nie może się lepiej na tym znać ode mnie, bo przecież to ja studiowałam polonistykę. Okazało się, że jednak miał rację. Ale nie przegaduje ze mną scen i w ogóle nie czyta literatury kobiecej, choć trzeba przyznać, że jest w tej dziedzinie coraz lepiej zorientowany. Kiedy przychodzi mi blokada, zostawiam laptop i idę zająć się prawdziwym życiem - kopię w ogródku, gotuję obiad... Albo kładę się na kanapie, zawijam w koc i zamykam oczy. W fazie między snem a jawą zaczyna mi się wyświetlać film - widzę, co się dalej dzieje i blokada ustępuje. Trzeba pisać też wtedy, kiedy nie idzie lekko. Kiedy wyciska się z siebie zdanie po zdaniu. Ale nic na siłę.

M.K.: - Zawsze mam problem z pierwszymi stronami. Piszę je dużo wolniej, niż pozostałe. Kosztuje mnie to dużo wysiłku. Nienawidzę tego szyderczo migoczącego kursora na pustej stronie.

K.M.: - Wcześniej nie wiedziałam, że wyobraźnia może się zmęczyć - jak przepracowany mięsień.

Krysiu, kiedyś postanowiłaś, że jeśli kiedykolwiek coś napiszesz, będzie to "jasne, klarowne, wciągające czytelnika, dające przyjemność, bliskie życiu i pożyteczne" - czy to właśnie nie jest kwintesencja książek dla kobiet?

K.M.: - Trudno powiedzieć - to był mój pomysł na twórczość, a każda pisarka ma swój.

M.K.: - Jest w tym dużo prawdy, bo czytelniczka, która bierze książkę do ręki, chce w niej odnaleźć siebie, albo przesłanki, które pomogą jej podjąć jakieś decyzje. Dlatego jeśli piszę o romansach, są one dość stonowane. Bo jeśli czytelniczka naczyta się pięknych miłosnych historii, czeka, aż porwie ją książę na białym koniu. A ja chcę, żeby ona go z tego konia zrzuciła, żeby realizację swoich marzeń wzięła w swoje ręce.

K.M.: - Ten cytat pochodzi z jednej z dyskusji o różnicach między tak zwaną literaturą "wysoką" a literaturą kobiecą. Ja wybrałam świadomie gatunek, który uprawiam. Okładki moich książek świadczą o ich zawartości - jeśli ktoś takie powieści lubi, to je kupuje, jeśli nie - nie robi tego. To jest uczciwa oferta. Gdyby w Polsce była tylko tzw. "wysoka literatura", to byłoby tak, jakby dziecko wychowywało się w domu, w którym rodzice są bardzo dobrze wykształceni, ale surowi i zawsze poważni. To by nie doprowadziło do niczego dobrego, bo w życiu potrzebna jest też czułość, miłość i trochę szaleństwa. My w literaturze jesteśmy właśnie od tej czułości, miłości i odrobiny szaleństwa.

Książka Krystyny Mirek "Większy kawałek nieba" ukaże się 27 kwietnia, a Magdaleny Kordel "Nadzieje i marzenia" 1 czerwca 2016. Obie nakładem Wydawnictwa Znak.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy