Reklama

Ikigai, japoński przepis na szczęście

Najpierw uczyliśmy się żyć z francuską nonszalancją, później zawładnęło nami duńskie hygge. Dziś Polacy coraz chętniej czerpią z japońskiej koncepcji ikigai. By żyć zgodnie z tą filozofią, potrzeba nie lada wysiłku, jednak jej miłośnicy są pewni: praca nad sobą się opłaca. Wielu z nich japońskiej myśli zawdzięcza długowieczność, a nawet finansowy sukces.

Katarzyna Wilk: Czy po fali zainteresowania duńskim stylem życia i modą na hygge nadszedł czas na japońskie ikigai?

Francesc Miralles: Tak, przy czym są to rzeczy, które się uzupełniają. Hygge jest nurtem, który stawia na docenianie i celebrowanie tego, co mamy w domu. Pośrednio wynika to z uwarunkowań czysto pogodowych. W Skandynawii - może nie licząc kilku miesięcy - nie mamy tak wielu możliwości wychodzenia i spędzania czasu poza domem, stąd też skupienie na tym, co cennego jest w domu, jak dobrze się w nim czujemy pośród rzeczy, którymi jesteśmy otoczeni, poświęcanie czasu na samych siebie i na lekturę.

Reklama

- To, co proponujemy zaczerpnąć z myśli japońskiej, jest czymś szerszym niż hygge, ponieważ wykracza to poza sposób życia i zachowania w domu. Jest szerszym pojęciem dotyczącym tego, jak dbać o siebie i jak żyć. To właśnie opisujemy z Hectorem Garcíą od czasu, gdy odkryliśmy koncepcję ikigai. Można by to zebrać pod zbiorczym hasłem - tu przywołam cytat z Victora Frankla: "Kto ma po co żyć, ten będzie potrafił stawić czoła każdej niesprzyjającej okoliczności". Mówimy tutaj więc o czymś szerszym niż tylko pewna higiena domowa. Ikigai jest konceptem filozoficznym, podczas gdy hygge - odpowiednikiem tego, co Niemcy nazywają Gemütlichkeit, czyli pewnej szkoły przytulności. Tutaj mówimy o czymś szerszym, o filozofia życia, która pozwala nam odnaleźć to, w czym jesteśmy dobrzy po to, aby móc nadać każdemu dniu i każdej chwili możliwie jak największą wartość.

Wiele osób wierzy, że to dzięki ikigai niektóre japońskie społeczności żyją tak długo. Jakie są najważniejsze zasady tej filozofii i dlaczego może ona wpływać na długość życia?

- Nasze przygotowania do książki rozpoczęliśmy od wywiadów prowadzonych w rejonie, który cechuje się największą w skali całego świata średnią długością życia mieszkańców. Jest to region na północy japońskiej wyspy Okinawa. Tam zadaliśmy grupie stulatków pytanie o to, czemu zawdzięczają swoją długowieczność i jakie czynniki za nią stoją. Każda z zapytanych osób podzieliła się z nami sześcioma, siedmioma uwagami na ten temat, przy czym warto tu zaznaczyć bardzo istotną rzecz: to nie są wyłącznie recepty na to, jak osiągnąć długie życie w sensie biologicznym, ale również na to, co może nawet ważniejsze: aby cieszyć się tym, co w Hiszpanii nazywamy życiem użytecznym - żyjemy długo, ale jednocześnie funkcjonujemy w sposób, który nie uzależnia nas od innych, pozwala nam mimo podeszłego wieku w pełni decydować o samym sobie. 

- Pojawiało się - jak wspomniałem - około sześciu punktów na każdego z naszych respondentów, ale wszyscy oni byli zgodni w jednej kwestii. Gdy przychodziło do opisania źródła witalności i motywacji, by każdego kolejnego dnia podnieść się z łóżka, wszystkie osoby wskazywały, że tym, co je napędza, jest codzienny kontakt z przyjaciółmi. 

- Warto wspomnieć tu o istnieniu czegoś , co nazywa się moais. Są to nieformalne grupy seniorów liczące około dwudziestu osób, spotykające się każdego popołudnia lub wieczoru. Nie można tego mylić z klubem osiedlowym czy tradycyjnie rozumianym klubem seniora. Są to grupy, które prędzej można porównać do działania klanu. W ich przypadku szczególnie ważny jest pewien duch spółdzielczy polegający na tym, że seniorzy należący do takich grup wnoszą comiesięczne składki o równowartości mniej więcej 30 euro. Jest to zrzutka do wspólnej kasy, która należy do całej tej społeczności. Z funduszu korzysta się w zależności od bieżących potrzeb - można te pieniądze przeznaczyć na remont dachu lub opłacić nimi leczenie jednego z członków grupy, gdy np. jego polisa ubezpieczeniowa nie obejmuje zakupu protezy tytanowej. Członkowie grupy mają dzięki temu poczucie, że nie są sami. Nawet jeżeli dany członek nie ma już rodziny, nie czuje się samotny, ponieważ dzięki wspólnocie ma się do kogo zwrócić z prośbą o wsparcie, co jest niezwykle istotne. Badania pokazują, że tym, co przyspiesza śmierć osób starszych w znacznie większym stopniu niż palenie czy niezdrowe jedzenie, jest właśnie samotność. A tutaj jest na nią remedium.

Japońska kultura i filozofia od lat ma wielu miłośników. Należał do nich m.in. Steve Jobs. Niewiele brakowało, by założyciel Apple nigdy nie zajął się technologią i został mnichem.

- Tak, to prawda. Niewiele brakowało, by Jobs podjął taką decyzję. A to dlatego, że w jego życiu obecny był mistrz duchowy pochodzący z Japonii. Ten człowiek dał Jobsowi znacznie więcej niż jakakolwiek szkoła biznesu. Co ciekawe, to on natchnął go do stworzenia firmy Apple.

Co zatem uwiodło Jobsa w japońskiej filozofii?

- Po pierwsze - zamiłowanie do japońskiej estetyki. Steve Jobs, co znakomicie widać po produktach Apple’a, był wielkim miłośnikiem czystego, prostego wzornictwa, a obok skandynawskiego, to właśnie to, co japońskie, jest najprostsze i najlepiej oddaje pogląd, że mniej to więcej. Przykładem tego zamiłowania są nie tylko same produkty firmy, ale nawet to, jak Jobs się przez znaczną część życia ubierał. Jego słynne charakterystyczne czarne golfy zaprojektował Issey Miyake, którego Jobs znał osobiście. Doszło do tego, że Jobs nie chciał nosić nic innego. 

- Kolejny składnik to umiłowanie perfekcji, pewna obsesja na punkcie doskonalenia, którą Jobs przejął od Japończyków. Słynął z tego, że potrafił nawet wstrzymać pracę nad produktem, który był już zapowiedziany. Pisały o nim największe media, na pokazy byli już zaproszeni dziennikarze, a Jobs potrafił przełożyć jego premierę o rok lub dwa, bo zauważył na bardzo zaawansowanym etapie produkcji, że jednak można coś ulepszyć. Taką postawę w Japonii nazywa się kaizen, co oznacza nieustanne doskonalenie. Jest to również filozofia, która przyświeca np. zakładom samochodowym Toyoty. W myśl tej filozofii każdego dnia możemy wprowadzić jedną rzecz, która udoskonali jakość naszych działań.

Podobno praktyka zen miała ogromny wpływ nie tylko na duchowość założyciela Apple, ale także na wizerunek jego i tworzonych przez niego produktów.

- To prawda, ale warto się temu przyjrzeć w szerszym kontekście tego, skąd był i gdzie działał Steve Jobs. Kalifornia to miejsce, od którego zaczęła się popularyzacja buddyzmu na terenie Stanów Zjednoczonych. Japoński myśliciel Daisetz Teitaro Suzuki był pionierem buddyzmu zen na terenie USA, potem szerzeniem buddyzmu zajął się Amerykanin Alan Watts. Natomiast pamiętajmy tu o pewnych okolicznościach historycznych: w całej Dolinie Krzemowej, w okolicach Uniwersytetu Palo Alto jest bardzo obecne na poziomie drugiego pokolenia dziedzictwo hipisów i inspiracji Wschodem. Steve Jobs, Bill Gates czy Mark Zuckerberg - różne postaci o interesujących biografiach i filozofiach - to dzieci hipisów. To nie jest przypadek, to wynik pewnego całościowego kontekstu dla Kalifornii, czyli miejsca, gdzie buddyzm rozpoczął swoją karierę na terenie Stanów. 

- Dowodem na to jest chociażby to, że na produktach marek takich jak Apple nie znajdziemy napisu "Made in USA" (“Wyprodukowano w Stanach Zjednoczonych"). Wspomniani twórcy to osoby, którym przyświeca jeszcze pewien idealizm, które nie podzielają tego, co nazywamy powszechnie wartościami amerykańskimi. Odrzucają wizję Ameryki imperialnej - zamiast "Made in USA" mamy komunikat "Designed in California", czyli "Zaprojektowano w Kalifornii".

14 listopada miała miejsce polska premiera książki będącej unikalnym połączeniem powieści i poradnika, której tytuł brzmi: "Najlepsze miejsce na świecie jest właśnie tutaj". Możemy w niej przeczytać: "Według naukowców codziennie mamy sześćdziesiąt tysięcy myśli. Pozytywnych i negatywnych, banalnych i głębokich. Nie powinno się ich oceniać: są niczym chmury, które przepływają po niebie. Jesteśmy odpowiedzialni za to, co robimy, lecz nie za to, co przychodzi nam do głowy". A co z tak popularnym obecnie podejściem, że to my odpowiadamy za własne myśli, nurtem pozytywnego myślenia, który każdą negatywną myśl każe odsuwać. Ikigai stoi w opozycji do współczesnych mentalnych coachów?

- Ci, którzy próbują nas uczyć, że należy odrzucać negatywne myśli, nie mają pojęcia o medytacji i mindfulness. W rzeczywistości im bardziej próbujemy coś od siebie odepchnąć, tym mocniej się to w nas utrwala. Nie jest oczywiście do końca ustalone, ile tych myśli dziennie mamy, ale wiadomo, że mówimy tu o dziesiątkach tysięcy i większość z nich jest albo negatywna, albo powtarzalna - są to myśli powracające. Kiedy gdzieś siedzimy, kiedy idziemy ulicą, pojawiają się kolejne myśli. Często popełniany błąd polega na tym, że natychmiast klasyfikujemy te myśli jako dobre albo złe, przyklejamy im jakąś etykietkę. Często są to myśli: “Zabiłbym ojca" albo “Poszedłbym do łóżka z tą czy z tamtym". Nie należy ich od razu oceniać. Powinniśmy powiedzieć: “Dobrze, to jest po prostu myśl" i dać jej odpłynąć jak chmurze po niebie, bez szufladkowania jej w jakikolwiek sposób. 

- Jest oczywiście możliwe myślenie o niczym - to osobny temat, o którym długo można by dyskutować. Gdy jesteśmy w toku myślenia o różnych rzeczach, nie możemy dać się sparaliżować klasyfikowaniu kolejnych myśli. Należy pozwolić im przepływać tak, żeby to, co przeszłe nie ograniczało nas w żaden sposób i nie zaburzało naszej koncentracji na celu, na którym chcemy się skupić. Przykładowo kiedy jesteśmy zajęci jakąś pracą, starajmy się skupiać wyłącznie na niej. Uwolnijmy się od przykrych zdarzeń z poprzedniego dnia.

Jak zaakceptować w sobie negatywne myśli? Czy da się je polubić? Jak się z nimi obchodzić?

- Lepszym podejściem niż próba polubienia swoich złych myśli jest podejście oparte na pewnej neutralności. Warto wspomnieć tu o japońskim koncepcie wabi-sabi, który funkcjonuje obok umiłowania perfekcji i ciągłego doskonalenia. Kultura japońska zakłada ciągłe doskonalenie, ale z drugiej strony w jej ramach jak najbardziej istnieje przyzwolenie na bycie niedoskonałym. To jest koncept, który odwołuje się do tego, co Japończycy nazywają pięknem niedoskonałości. Nie musimy być idealni ani wobec innych, ani wobec siebie. Mamy prawo do niedoskonałości. Ważne jest, żeby w tej niedoskonałości umieć wyłowić z siebie to, co najlepsze. 

- Jest taki kanadyjski psycholog kliniczny, Jordan Peterson, obecnie bardzo popularny. Peterson sporządził listę zasad, którymi warto się kierować w życiu. Punkt czwarty mówi: "Nie porównuj się z tym, kim jesteś dziś; porównaj się z tym, kim byłeś wczoraj". To świetnie wpisuje się w to, co przed chwilą powiedziałem o wabi-sabi. Pozwólmy sobie być niedoskonałymi, ale starajmy się w tej niedoskonałości robić kolejne kroki naprzód.

"Bądź wdzięczny za wszystko, czego doświadczasz" - to chyba najtrudniejsza z zasad ikigai. Dlaczego to takie ważne?

- To propozycja postawy życiowej stojącej w opozycji do bardzo częstej postawy opartej na narzekaniu. Ludzie narzekają na to, co mają, na to, co było, a nawet na to, co być może. Jeżeli cieszą się dobrym zdrowiem, już zarażają siebie myślą, że lada chwila je stracą. Jeżeli są w udanym związku, to przeczuwają, że za moment on się rozpadnie. A jeśli są singlami, narzekają, bo chcieliby być w związku. To postawa, gdzie awansem lub wstecznie cały czas jesteśmy niezadowoleni i narzekamy. 

- W myśl ikigai proponuję coś przeciwnego, czego jednak nie należy rozumieć jako wdzięczność za otrzymane zło. To raczej docenienie możliwości uczenia się na trudnych sytuacjach. Cieszymy się z tego, co jest dobre, ale i z tego, co jest trudne, staramy się wyciągnąć dla siebie wszystko, co najlepsze. Dzięki temu nasze życie jest pełniejsze. Można to dobrze zilustrować cytatem z Zygmunta Freuda: "Jestem wdzięczny życiu, ponieważ nic nie przyszło mi łatwo".

Czyli co cię nie zabije, to cię wzmocni.

- Tak, jak najbardziej. Kolejnym myślicielem, który wypowiadał się w podobnym tonie co Freud, był Fryderyk Nietzsche: "Chwile przyjemne rozgrzewają naszą duszę, momenty trudne pozwalają nam czerpać naukę". Jedni w świetle niepowodzeń wycofują się, zwalając wszystko na pecha; inni zaś potrafią to, co złe obrócić na własną korzyść. Niepowodzenie nie tylko czegoś ich uczy, ale i działa motywująco. Weźmy chociażby słynny przykład Edisona - gdyby przyjął postawę łatwego zrażania się, nie mielibyśmy żarówki. Wypróbował bodaj ze sto spalających się żarników, zanim w końcu znalazł taki, który okazał się sprawny.

Główna bohaterka książki "Najlepsze miejsce na świecie jest właśnie tutaj", trzydziestoletnia Iris znajdująca się w mrocznym i trudnym momencie swojego życia, dostaje od swojego duchowego przewodnika niecodzienną radę. Ma napisać haiku. Jak ta krótka forma poezji może nam pomóc uporać się z niełatwą codziennością?

- O konkretnym zastosowaniu haiku powiem za chwilę, najpierw chciałbym powiedzieć nieco ogólniej o obecności sztuki w każdym procesie terapeutycznym. Myślę, że to bardzo istotne. Kiedy żyjemy owładnięci smutkiem, żalem, jest nam źle, pojawia się pewne błędne koło - ból zaczyna przypominać rzeczy przewalające się w bębnie pralki: raz, drugi, piąty powracają do nas te same myśli. Sztuka umożliwia zrzucenie z siebie części lub całości tego złego ładunku. Możemy wyrzucić go z siebie na papier czy płótno lub wybić go na klawiszach instrumentu. Chodzi zatem o to, by zdjąć z siebie przynajmniej część ciężaru, który nas przytłacza. 

- Pośród znanych form poezji haiku jest tą najbardziej zwięzłą. Haiku wymaga dużej umiejętności syntezy. Pierwsi mistrzowie haiku - żyjący przed czterystu laty - próbowali za pomocą tej krótkiej formy poetyckiej uchwycić ulotną rzeczywistość, robiąc jej “zdjęcie". Oczywiście w tamtych czasach nie było aparatów fotograficznych, więc te próby literackie były staraniem uchwycenia fragmentu rzeczywistości, który mamy przed oczami, ale jednocześnie oddania emocji obserwatora. Dziś może w mniejszym stopniu haiku poświęca się próbom uchwycenia piękna przyrody; częściej jest to ćwiczenie uchwycenia pełnego stanu wewnętrznego nas samych, natomiast powtórzę, że najważniejsza jest konieczność dokonania syntezy. Spośród dziesiątek tysięcy myśli, które przelatują przez naszą głowę, musimy wybrać wąski wycinek i dobrać dwadzieścia czy trzydzieści słów, które pozwolą nam wycisnąć z tych tysięcy myśli syntetyczny opis fragmentu. 

- To jest umiejętność, która zmierza do tego, o czym już wcześniej wspominałem. Chodzi o koncentrowanie się na tym, na czym najbardziej nam zależy, skupianie się na celu, do którego dążymy. Negatywne myśli nie mogą nas rozpraszać i odciągać od tego, co dla nas najważniejsze.

Na koniec jeszcze raz chciałabym powrócić do filozofii ikigai i zapytać, z którą z zasad ikigai mamy obecnie największy problem. Którą z nich jest nam najtrudniej zaakceptować i wprowadzić w życie?

- Myślę, że zasadą, którą najtrudniej wdrożyć w życie, jest pełnia uwagi. Mimo że koncepcja mindfulness pozwoliła nagłośnić ten problem w świecie zachodnim, to nadal współczesny człowiek nie radzi sobie z wielozadaniowością. Robimy mnóstwo rzeczy naraz, a żadną dobrze. Idziemy ulicami i potrącamy się z ludźmi, którzy piszą wiadomości na telefonach. Co więcej, spotykamy się z przyjaciółmi, ale w rzeczywistości każde z nas siedzi z nosem w telefonie, przeglądając portale społecznościowe czy co chwilę sprawdzając skrzynkę odbiorczą. Ten multitasking zabija głębię życia i codziennych czynności. To właśnie dlatego podczas prowadzonych przeze mnie kursów pisarskich mówię słuchaczom: "Jeśli chcesz napisać powieść, musisz zrezygnować z Facebooka". Siedząc bez przerwy na portalach społecznościowych, nie napiszemy niczego dobrego.  

Zobacz także:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy