Już nie śpię z komórką
Do niedawna była pracoholiczką. Nam specjalistka od intymnych wyznań mówi, dlaczego to się zmieniło i z kim prowadzi swoje prywatne rozmowy w toku.
Zwierzają się pani tysiące osób. A komu pani się zwierza?
Ewa Drzyzga: Nie zwierzam się raczej, więc trudno mi wskazać konkretną osobę. Najczęściej godzinami gadam z mężem - jeśli te przegadane godziny można nazwać zwierzeniami.
Była pani kiedyś u psychoterapeuty?
- Nigdy. Chociaż rozbieranie duszy na elementy jest fascynującym zajęciem.
To może sama chciałaby pani zostać psychoterapeutką?
- Wielu psychologów, oglądając mój program, odkryło w nim elementy, które charakteryzują psychoterapię. Ale ja sama nie mam takich ambicji, zawsze konsultuję program ze specjalistą. Wielokrotnie po takiej konsultacji z psychologiem uznawaliśmy, że nasz gość jest zbyt kruchy, aby występować w telewizji. Kiedyś nawet podczas nagrania musieliśmy w ostatniej chwili wycofać dziewczynę, która chciała opowiedzieć o molestowaniu przez ojca. Psycholog uznał, że jeszcze nie jest na to gotowa.
Czuła pani wtedy rozczarowanie, że straciła ciekawą historię? Liczy się show czy człowiek?
- Zawsze człowiek. Dlatego byłam tej dziewczynie wdzięczna, że się nie zdecydowała. Przecież zawsze można nagrać to innym razem. Nigdy nie przedkładam ambicji nad dobro mojego rozmówcy. Zawsze rozmawiam tylko z tymi ludźmi, którzy sami przychodzą do mojego programu. Natomiast jeśli to byłby na przykład polityk, który próbowałby mi się wymigać, mimo że idę do niego w "ludzkiej sprawie", to bym mu nie odpuściła. Męczyłabym go aż do skutku!
"Kobieta czołg". Tak kiedyś nazwał panią Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN. Czyżby miał rację?
- Tak, on mnie dobrze zna. Przecież pracujemy ze sobą od lat i chyba nadal wyczuwamy się intuicyjnie.
Nie ma pani ochoty posadzić go na krzesełku w "Rozmowach w toku" i porządnie przepytać?
- Na pewno znam go na tyle, że wiedziałabym, o co pytać (śmiech), ale problem polega na tym, że ja nie "sadzam" na krześle w moim programie. Bohaterowie muszą sami mieć ochotę do mnie przyjść.
Nigdy nie przedkładam ambicji nad dobro mojego rozmówcy. Zawsze rozmawiam tylko z tymi ludźmi, którzy sami przychodzą do mojego programu.
Po tylu latach jest pani wciąż zainteresowana losem ludzi, którzy przychodzą do "Rozmów w Toku"?
- Trudno mówić o rutynie, bo każdy z gości jest inny. Są bohaterowie, przy których czuję niedosyt rozmowy i chciałabym się jeszcze raz z nimi spotkać. Tak było chociażby z Nataschą Kampusch, dziewczyną, która przez osiem lat była przetrzymywana przez porywacza.
Czy chciałaby się pani spotkać jeszcze raz z Katarzyną Waśniewską, oskarżoną o zabójstwo swojej córki Madzi?
- Tak, ale dopiero po wyroku. Po pierwszej rozmowie z Waśniewskimi bardzo trudno było mi opisać swoje emocje. Chciałam dowiedzieć się, co się stało. Dlaczego Katarzyna nie wezwała pogotowia, kiedy córka wypadła jej z rąk? Dlaczego na początku ukrywała przebieg wydarzeń? Próbowałam dojść do tego, gdzie leży prawda. Waśniewska zgodziła się przyjść do programu, po czym w pierwszych słowach oznajmiła: "Nie mogę mówić o tym, co się wydarzyło, ze względu na dobro procesu". "To o czym będziemy rozmawiać?", spytałam.
Myśli pani, że dała się przez nią zmanipulować?
- Waśniewska ma podobno cechy psychopatyczne. Zawsze istnieje takie ryzyko, że bohater będzie próbował mną manipulować. Zwłaszcza w tym przypadku, kiedy proces sądowy nie był jeszcze zakończony, a ja nie miałam żadnych argumentów w ręku, aby zarzucić Katarzynie kłamstwo. Istnieje przecież domniemanie niewinności. Zazwyczaj unikam rozmów z osobami podejrzanymi. Rozmowa z Waśniewską była więc bardzo trudna. Byłam kompletnie zdezorientowana.
- Zapytałam Katarzynę o ciążę i chrzest. Opowiadała mi wtedy, że ciąża przebiegała z komplikacjami, a po porodzie Madzia leżała w inkubatorze, z trudem uratowano jej życie. Nie sądzę, aby to było kłamstwo. Później, kiedy opowiadaliśmy o tym, że Bartek należał do bractwa rycerskiego, powiedziałam, że "to rycerz ją uratował". Wtedy Katarzyna nagle wyszła ze studia ze łzami w oczach. A Bartek w ogóle nie zareagował, co mogłoby wydawać się naturalnym odruchem. Zastanawiam się, czy to była gra? I jeśli tak, to kto grał? Nie wiem.
Waśniewska budzi ogromne emocje, w tamtym okresie groził jej nawet samosąd. Czy podobne wywiady nie podsycają nienawiści?
- Nie. Ja nie rozmawiałam z potworem. Ja rozmawiałam z matką, która straciła dziecko i opowiadała o tym, jak jest zaszczuta przez społeczeństwo. Dlatego cały czas zmieniała kolor włosów, zakładała perukę. Ona nie robiła tego, aby przypodobać się mediom, tylko aby uchronić się właśnie przed nienawiścią ludzi. Także podczas nagrania pojawiła się w innej fryzurze, a w innej wyszła. My nie staraliśmy się nawet dowiedzieć, gdzie mieszka. Zresztą była jeszcze wtedy pod ochroną detektywa Rutkowskiego...
Ostatnio zarzuca się pani, że "Rozmowy w Toku" idą w kierunku kontrowersyjnego amerykańskiego show Jerry’ego Springera. A przecież przez lata nazywano panią polską Oprah Winfrey.
- Kto tak mówi? U Springera goście dużo krzyczą, często musi reagować ochrona. Ja sobie takiej sytuacji nawet nie wyobrażam. Cały zamysł "Rozmów w Toku" był od początku taki, że prawie każdy problem można "przegadać". Nawet wtedy, kiedy w innych okolicznościach ludzie się biją, to ja z nimi rozmawiam. Dlatego nigdy nie zgodzę się na porównania ze Springerem.
O metamorfozie Ewy Drzyzgi czytaj na następnej stronie.
Ale tak jak u niego w pani programach pojawia się galeria dziwaków: człowiek, który został ojcem, bo nie chciało mu się wychodzić na deszcz po prezerwatywy, albo mężczyzna, który bał się burzy, więc chował głowę w piersiach swojej żony...
- Ma pan odwagę powiedzieć "dziwaków"? Powtórzyłby to pan moim gościom, stojąc z nimi twarzą w twarz? To może się wydawać śmieszne, ale chłopak, któremu nie chciało się pójść po prezerwatywy i został ojcem, jest przecież reprezentantem współczesnej młodzieży. Wciąż pokutują mity dotyczące ciąży, na przykład, że od "pierwszego razu" nie można w nią zajść. Wiele dzisiejszych dziewcząt nadal nie ma pojęcia, jak jest zbudowane ich ciało, a chłopcy nawet się nad tym nie zastanawiają, bo po co? My mamy odwagę mówić, że tak jest. W naszej Akademii Nastoletniej Mamy chcemy pokazać, że wciąż jest wiele do zrobienia w kwestii uświadamiania młodych osób.
Potrafi się pani zaangażować tak samo w rozmowę z człowiekiem, który wychodzi z domu tylko w białych skarpetkach i z ofiarą porywacza?
- Oczywiście. W każdym przypadku chodzi o człowieka, który ma do opowiedzenia historię, chce wyrzucić z siebie wściekłość, frustrację. I kiedy mamy do czynienia z autentycznymi emocjami, to również je odczuwamy. Może jestem naiwna, ale tak to odbieram.
Podobno tak angażuje się pani w pracę, że od piętnastu lat nie była na urlopie...
- Nieprawda. Nie byłam najwyżej pięć i to w czasach, kiedy jeszcze pracowałam w radiu (śmiech). To się zmieniło. Nawet ostatnio wyjechałam na tydzień w góry z dziećmi. Był oczywiście czas, że pracowałam intensywnie, miałam nawet w pracy śpiwór. Ale to wynikało z konieczności. Na Kopiec Kościuszki, gdzie mieści się siedziba radia RMF, jeździ jeden autobus i nie zawsze miałam jak stamtąd wrócić. A na taxi nie było mnie stać. Spałam więc w pracy, podobnie jak inni koledzy. Ale kiedy się coś buduje, czasami tak jest. Miałam wtedy dużo zapału. Nie miałam za to na przykład zobowiązań rodzinnych.
Ale teraz odnalazła pani równowagę między pracą a życiem osobistym?
- Teraz najważniejsza jest dla mnie rodzina. Ale zdarzają mi się jeszcze maratony w pracy. Na przykład dzisiaj spotykamy się o siódmej rano, a po powrocie do domu będę pewnie do nocy pisała scenariusze. Jednak nie mogę już o sobie powiedzieć, że jestem pracoholikiem, bo nie pracuję siedmiu dni w tygodniu. A kiedyś miałam już pierwsze symptomy uzależnienia od pracy. W wolne dni najczęściej chorowałam. Teraz nawet nie śpię z komórką (śmiech), a co więcej, potrafię ją czasami wyłączyć. Jednak proces uwalniania się od telefonu trwał długo.
A znalazła pani sposób, by otrząsnąć się z dramatycznych historii, które opowiadają pani goście? To przecież musi zostawiać jakiś ślad w psychice.
- Najlepszy sposób to znaleźć następny temat - kolejnego bohatera. Kiedy pracuję, jestem jak w transie, potrzebuję kompletnej ciszy. Muzykę w samochodzie włączam dopiero po wykonaniu zadania.
Po wysłuchaniu tych wszystkich opowieści nie zastanawiała się pani, czy część z nich może dotyczyć jej rodziny? Czasem po programie o charakterze medycznym wydaje mi się, że mam takie same objawy jak gość, którego właśnie wysłuchałam. To jest syndrom, który najczęściej występuje u studentów medycyny.
Jaka historia panią ostatnio poruszyła?
- To historia dziewczyn, które chciały dobrze wyglądać, bo tak wypada, a dziś proszą o pomoc. Znaczący jest tytuł tego odcinka: "Ważę 26 kg - pomóżcie mi zacząć jeść!". Na długo zostanie we mnie sprawa m.in. Magdy, bardzo utalentowanej dziewczyny, która porzuciła swe marzenia, bo nie ma siły ich realizować. Świadoma swej choroby opowiada, jak walczy z bulimią i jak tę walkę wciąż jeszcze przegrywa. Nie je przez cały dzień, a wieczorem pochłania wszystko, co znajdzie pod ręką: może to być kostka masła, zimny rosół czy bochenek chleba. Je dotąd aż zwymiotuje. Jest przerażona tym, że są w niej dwie Magdy: ta która chce i musi się leczyć i ta, która jedząc i wymiotując próbuje ją zabić.
Jak długo jeszcze będziemy oglądać "Rozmowy w Toku"?
- Program emitowany jest już od 2000 roku. Nie wiem. Co sezon zadaję sobie to pytanie. Już w drugim roku emisji zastanawiałam się, co będzie dalej. Ale dopóki ludzie będą chcieli ze mną rozmawiać, to podejmę się zapraszania ich do mojego programu.
Ogląda pani czasami pierwsze odcinki?
- Nie mam na to czasu. Ale czasami przed zapowiedziami kolejnych odcinków widzę siebie na ekranie i zauważam, jak bardzo się przez te lata zmieniłam.
Niektórzy nawet twierdzą, że pani wygląd zmienił się drastycznie.
- Zmieniam się jak każdy z biegiem lat. Chociaż nigdy nie przywiązywałam wagi do wyglądu. To nie ja mam być na pierwszym planie. Mój strój nie powinien być komentowany. Dlatego ufam od lat mojej stylistce, której oddaję się bez reszty.
Chciałaby pani porozmawiać z Oprah Winfrey, do której jest od lat porównywana?
-O, to by było trudne zadanie. Również z powodów językowych. Ja bardzo nie lubię przeprowadzać rozmowy przez tłumacza. Za każdym razem szukam słowa-klucza, aby kogoś nie urazić, bo każdy ma przecież inną wrażliwość językową. W takiej sytuacji musiałabym zaufać tłumaczowi. Tłumaczenie to wielka sztuka. Trudno trafić na mistrza, poza tym nie zawsze tłumacz ma możliwość na równi ze mną wejść w historię gościa i oddać niuans, który decyduje o jakości rozmowy. A wymogi programu są takie, że ja zadaję pytania po polsku.
Chciałaby pani spytać Winfrey, dlaczego wymyśliła swoje życie i opowiadała, że miała traumatyczne dzieciństwo?
- Ona temu wielokrotnie zaprzeczała. Ale z dziennikarskiego obowiązku oczywiście spytałabym ją o to. Siłą Oprah są jednak jej rozmowy z ludźmi. Nie zastanawiam się więc, czy wymyśliła sobie swoje własne życie, czy nie.
Rozmawiał: Oskar Maya