KARTKA WALENTYNKOWA
Drogie Panie! Czy czasem, te najwspanialsze uniesienia miłosne i czytający w naszych myślach rycerze na białym koniu, nie są wytworami naszej wyobraźni.!? Nawet jeśli tak, to proponuje te wyobrażenia pielęgnować jak skarb.. A kiedy życie, sprowadzi nas na ziemię i skonfrontuje z rzeczywistością, to efekty są zawsze zaskakujące, ale na pewno bardzo pouczające:)
Mam na imię Kasia i od dwóch lat jestem szczęśliwie zawikłana w sytuację zwaną małżeństwem z niejakim Maćkiem.
Ale od początku… Moje pamiętne WALENTYNKI przeżyłam z wyżej wymienionym w 2006 roku. A było to tak.. Jako młodziutkiej, zakochanej istotce wydawało mi się, że skoro całe życie marzyłam o porywach serca w dniu zakochanych to teraz.. będąc dziewczyną swojego chłopaka.. będą mi one dane. Prawidłowo w kolorze czerwonym, z lukrem, bitą śmietaną i fajerwerkami! Tak się jakoś złożyło, że w tym czasie byliśmy na wyjeździe narciarskim w przepięknej miejscowości Moena we Włoszech.. Nic więc bardziej romantycznego.. tylko korzystać!
Ze względu na moje uzdolnienia plastyczne (patrząc na tę kartkę jednak wątpliwe), postanowiłam przed wyjazdem, własnoręcznie zrobić KARTKĘ WALENTYNKOWĄ.. Przewiozłam ją 1000 km, aby wręczyć ją mojemu ukochanemu w TEN dzień!
Kiedy TEN dzień nadszedł, chłopak zreflektował się (ufff), aby zaprosić mnie na lampkę wina i nomen omen włoską pizzę! Wychodząc na kolację zorientowałam się, że w mojej wyjazdowej garderobie, zabrakło torebki na przetransportowanie kartki do restauracji. Włożyłam ją więc pod bluzkę i ochoczo podreptałam u boku mego lubego!
Na miejscu… tak się jaakoś zorientowałam, że to ja siedzę podekscytowana z kartką z wyznaniem nadprzyrodzonej miłości pod bluzką , a ON siedzi jak gdyby nigdy nic. Takie tam zwykłe wyjście na miasto, bez fajerwerków, bez kwiatów i bez - no wiecie - tego wszystkiego!!! No to myślę sobie jak?, kiedy? i po co ja mam obnażyć tę radosną twórczość ??? Z minuty na minutę mój wewnętrzny foszek narastał, a moje rozczarowanie Walentynkami było podobne do tego kiedy dowiedziałam się, że Święty Mikołaj nie istnieje.
Koniec końców, luby kartkę otrzymał, wieczorem w pensjonacie po moim wykładzie na temat „jak powinno wyglądać świętowanie dnia zakochanych”. Ostatnio, kiedy Maciek robił przegląd swoich pudeł z zawartością wszelaką, wyciągną tę kartkę i zapytał… „a wata na tej kartce to po co”? Ale i tak go kocham ;)
Ps W załączeniu przesyłam zdjęcie pamiętnej KARTKI i pomijając jej atrakcyjność zwracam uwagę na zawarty w niej tekst NAJPIĘKNIEJSZEGO (dla mnie) wyznania miłości J. Tuwim, wiersz pt” TY”
Pozdrawiam serdecznie
Dorosła lecz wciąż dziewczęco naiwna JA