Kilogramy szczęścia
Co ma małżeństwo do nadwagi? Są badania, z których wynika, że sporo. Na tyle, że warto zadać pytanie: Jak kochać, by nie przybierać na wadze?
Szczęśliwi małżonkowie tyją - poinformowało czasopismo "Health Psychology". Amerykańscy naukowcy z Southern Methodist University w Dallas zaprosili do swojego badania 169 par i obserwowali je od dnia ślubu przez cztery lata. W czasie eksperymentu ważyli i mierzyli małżonków, pytali ich o samopoczucie, nastrój i zadowolenie ze związku. Okazało się, że im szczęśliwsi byli ze sobą partnerzy, tym byli... grubsi.
Wstrząśnięci tymi wynikami badacze szybko wyciągnęli dwa wnioski: po pierwsze, po ślubie przestajemy się starać, by wyglądać dobrze, a po drugie, lekkomyślnie przestajemy zwracać uwagę na dietę, zapominając, że nadwaga szkodzi nie tylko atrakcyjności fizycznej, ale i zdrowiu. Po tych alarmujących informacjach przyszedł jednak moment namysłu.
- Przejrzeliśmy inne badania i zauważyliśmy, że ludzie w satysfakcjonujących związkach małżeńskich przestrzegają godzin przyjmowania leków i terminów wizyt u lekarza - przyznała dr Andrea L. Meltzer, jedna z autorek eksperymentu. - W dodatku mają większą tendencję do spożywania zbilansowanych posiłków, częściej unikają gotowych dań i fast foodów. Nie można więc powiedzieć, że przestają dbać o zdrowie.
Po dalszych analizach okazało się, że poślubny przyrost masy ciała nie rozkłada się równo wśród wszystkich partnerów: zależy również od wieku i płci - najwięcej tyją świeżo upieczone żony po trzydziestce, a niektórzy mężczyźni po ślubie wręcz chudną...
- Właściwie nie ustalono do końca, jaki jest związek pomiędzy satysfakcją w małżeństwie a zdrowiem i tuszą małżonków - rozkłada ręce dr Meltzer.
Amerykański eksperyment powtarzali w różnych wariantach Europejczycy - na największą skalę grupa badaczy z uniwersytetu w Bazylei, Instytutu Maxa Plancka i firmy badawczej GfK, która sondowała 10 tys. osób z Austrii, Francji, Niemiec, Włoch, Holandii, Wielkiej Brytanii, Polski i Rosji. Oni również uzyskali podobny wynik: bez względu na narodowość po ślubie BMI (wskaźnik masy ciała) rośnie! I znów tytuły prasowe w niemieckich i brytyjskich mediach krzyczały: "Małżeństwo tuczy!". Anglicy wymyślili nawet na to zjawisko swoją nazwę - fappy, łącząc słowa "fat" (tłusty) i "happy" (szczęśliwy).
Jednak autorzy badań po przeanalizowaniu wyników zwrócili uwagę na trzy zmiany w stylu życia, jakie pojawiają się po ślubie. Po pierwsze: zdrowsze posiłki, lecz więcej przekąsek i przysmaków. Po drugie: tendencja do dodatkowej pracy zawodowej (żeby więcej zarobić). I wreszcie: rezygnacja z uprawiania sportu. Każda z nich może dodać nam kilogram. Co najmniej.
Pożyczone czasem tuczy
Poślubna rewolucja, która dokonuje się w naszych związkach, nie jest żadnym tajemniczym zjawiskiem. Po prostu rezygnujemy z niektórych starych nawyków, bo musimy wypracować wspólne, które będą odpowiadały nam obojgu. Ofiarą prób dopasowania się padają często zdrowe przyzwyczajenia: poranny jogging - bo tak przyjemnie jest poleżeć dłużej razem, lekkie przekąski, np. jogurt z musli - bo gotowanie i jedzenie z partnerem jest o wiele bardziej intymne i zmysłowe.
Badacze zauważają, że młode pary zwykle spędzają weekendy na kanapie przed telewizorem ewentualnie w łóżku - przy okazji udowadniając, że seks reklamowany jako "najprzyjemniejsza forma treningu" wcale nie przyczynia się do utrzymania wagi na dotychczasowym poziomie.
Psychoterapeutka i psycholog sportu, dr Jenn Mann, popularna w USA za sprawą telewizyjnego show "Couples Therapy" (Terapia par) namawia w nim partnerów, by zamiast oglądać telewizyjne powtórki i jeść popcorn, chodzili we dwoje do siłowni, sauny i klubów fitnessu. "W pierwszych latach związku chcemy spędzać dużo czasu razem. Dobrze jest właśnie wtedy wyrobić sobie nawyk wspólnych ćwiczeń", mówi Mann w programie i tłumaczy, że trenując razem, schudniemy więcej niż w pojedynkę. Nie tylko z powodu sportowej rywalizacji, ale też dlatego, że kiedy jednemu nie chce się ruszyć z domu, jest szansa, że to drugie go zdopinguje i wyciągnie z fotela. Poleca nam szczególnie kurs tańca, basen i siłownię.
- Choć nie można powiedzieć, że nawyki się udzielają, wspólne życie często prowadzi do stopniowego przejmowania przyzwyczajeń i zachowań drugiej strony. Dobrane małżeństwa z czasem eliminują różnice, które mogłyby stać się obszarami niezgody w związku. Dopasowują się, bo stawiają na podobieństwa - dodaje dr Marcin Florkowski, psycholog z Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Jeśli jedno biega, drugie dołącza do niego, żeby dzielić zwyczaj partnera. Gdy wstajesz rano i kręcisz się po mieszkaniu, parząc aromatyczną kawę, jest duża szansa, że małżonek dość szybko wstanie na brzęk filiżanki, mając nadzieję na miłą rozmowę. Podobnie jest z porami kładzenia się spać, szczególnie jeżeli w łóżku dzieje się coś poza snem. I, niestety, zdarza się również, że "pożyczamy" żywieniowe przyzwyczajenia partnera - przekąski jednego stają się przekąskami drugiego. Nawet jak wcześniej tego nie robiliśmy, to sięgniemy po coś słodkiego po prostu dlatego, że jest w domu i znajduje się w zasięgu wzroku.
Zatem, jak przypomina psycholog i specjalistka psychodietetyki Krystyna Garncarz, na odżywianie w rodzinie największy wpływ ma ten, kto robi zakupy i planuje posiłki. Nie trzeba nawet toczyć bojów, wygłaszać wykładów o kuchni light i do niej przekonywać - wystarczy przemodelować przekąski, zastępując chipsy i cukierki orzechami czy pestkami słonecznika.
- Ten, komu bardziej zależy na lekkim jedzeniu, musi pokazać, że zdrowe potrawy są proste w przygotowaniu i smaczne, że przyjemnie jest je jeść razem - mówi Garncarz. Inną radę mają dla nas psycholodzy, którzy w jednym z najciekawszych badań dotyczących jedzenia odkryli, że osoby z nadwagą w ogóle nie zastanawiają się nad rezultatem zjedzenia posiłku. Jest, więc go jedzą. Bo chcą, bo lubią, bo mają ochotę. Szczupli natomiast myślą w kategoriach: jak ja się będę czuł po tym obiedzie? Koncentrują się na efekcie: chcę czuć się lekko, nie mieć niestrawności. To sprawia, że mając przed sobą wysokokaloryczną potrawę, jedzą mniej ("Inaczej będę to trawić do wieczora") lub wybierają danie light.
Jeżeli nie chcemy utyć po ślubie, warto, żebyśmy przyswoili sobie ten sposób podejścia do posiłków. Pytali siebie: jak będziemy się czuli po takich porcjach? To lepsze niż liczenie kalorii - sobie lub, co gorsza, partnerowi.
Kaloryczna przerwa
Trenerzy fitnessu uważają, że nie trzeba wyjść za mąż, żeby utyć. Według nich największym sprzymierzeńcem nadwagi są... wakacje. Szczególnie po 30. roku życia, jak twierdzi trener Łukasz Grabowski, gdy sezonowe przerwy, nie mówiąc już o zaniechaniu uprawiania sportu w ogóle, prowadzą do przybierania na wadze. Rzeczywiście, są badania, które potwierdzają te spostrzeżenia. Naukowcy z Lawrence Berkeley National Laboratory dowiedli, że osoby, które ćwiczą nieregularnie, robią długie przerwy między seriami treningów, tyją.
- Dzieje się tak zazwyczaj dlatego, że wraz ze zmianą trybu życia nie zmieniamy diety - tłumaczy Krystyna Garncarz. - Jeżeli przez pewien czas uprawiamy regularnie sport, metabolizm przyspiesza, dostosowując się do nowego zapotrzebowania na energię. Kiedy przestajemy trenować, zapotrzebowanie na pokarmy wysokoenergetyczne spada - powinniśmy więc zmienić dietę.
Ale zwykle tego nie robimy, jemy tak jak dawniej. Siła nawyku - wyjaśnia psycholog. W USA wielu ekspertów wiąże epidemię otyłości właśnie z tym zjawiskiem. Ponieważ kultura fizyczna jest jednym z filarów amerykańskiej edukacji, młodzi ludzie uprawiając sport, przyzwyczajają się do wysokokalorycznej diety. Jednak po rozstaniu z uczelnią ich tryb życia zupełnie się zmienia, treningi nagle idą w odstawkę. Ale nie dieta. Ta jest nadal tak wysokokaloryczna, jakby ćwiczyli dwie godziny dziennie.
- Rada jest prosta: dostosowujmy posiłki do tego, ile się ruszamy, i nie rezygnujmy z aktywności fizycznej dlatego, że mamy więcej pracy czy nowe obowiązki rodzinne. Zmieńmy dyscyplinę sportu i ćwiczmy dalej w takim zakresie, w jakim jest to możliwe - mówi Krystyna Garncarz i podsumowuje: - Przybieranie na wadze często oznacza, że albo za dużo jemy, albo za mało się ruszamy.
Karmiąc z miłości
Nie wszyscy psychologowie chcą jednak patrzeć na nasze związki z wagą i centymetrem w ręce. Dr Marcin Florkowski przypomina, że jedzenie idzie w parze z miłością, a posiłek to nie tylko pokarm, ale też okazja do spędzenia ze sobą czasu i okazania czułości.
- Jedzenie i seksualność mają ze sobą dużo wspólnego - dodaje. - U podstaw obu leży pragnienie przyjemności. Przy stole działa magia. Zapach i smak podawanych dań potrafią przywoływać wspomnienia z dzieciństwa, poprawiać humor i rozpalać namiętność.
Willy Pasini, profesor uniwersytetu w Genewie, przekonuje w swojej książce "Il cibo e l’amore" (Pożywienie i miłość), że ci z nas, którzy lubią dobre jedzenie, mają poczucie własnej zmysłowości i są dobrymi kochankami. Wegetarian Pasini posądza o purytanizm i niechęć do własnego ciała ("Jeśli powstrzymuje się od spożycia soczystego steku, to zapewne będzie się powstrzymywał i w łóżku", pisze). Przestrzega przed kulinarnymi grymaśnikami (marzą o różnych rzeczach, ale w końcu kochają się zawsze tak samo), miłośnikami fast foodów (bez wyobraźni) i partnerami na wiecznej diecie (kompleksy!). "Kochankowie muszą się rozpieszczać jedzeniem", pisze.
Jednak okazywanie uczuć przez karmienie i podsuwanie pysznych kąsków jest dziś obiektem krytyki (przede wszystkim dotyczy ona pokolenia naszych babć z ich nawykami żywieniowymi skrzywionymi przez wojnę i czasy PRL), a także diagnoz o rozmaitych formach patologicznej nadopiekuńczości. Ale nie zmieniają one faktu, że karmiony człowiek czuje się kochany.
Magdalena Jankowska
PANI 5/2016