Kobiety, ofiary eksperymentów w Auschwitz
Zbrodnicze pseudonaukowe eksperymenty przeprowadzane na więźniarkach z bloku 10. w obozie koncentracyjnym Auschwitz to czarna karta w dziejach medycyny. Celem było stworzenie taniej i skutecznej metody sterylizacji kobiet. Ofiary naświetlano promieniami rentgena lub wstrzykiwano im do dróg rodnych żrące substancje. Efekty – niewyobrażalne katusze, bezpłodność, kalectwo, śmierć.
Hans Joachim Lang, dziennikarz i historyk, odnajduje nazwiska i historie ofiar, przygląda się też sprawcom zbrodni. Demaskuje mity o lekarzach SS, którzy nie sprzeciwili się przysiędze Hipokratesa i śledzi ich losy po wojnie. "Cierpienia tych kobiet nie mogą zostać zapomniane" podkreśla autor książki "Kobiety z bloku 10".
Izabela Grelowska, Styl.pl: Podkreśla pan wielką rolę odszukiwania imion, nazwisk oraz historii ofiar eksperymentów medycznych w obozach koncentracyjnych. Wcześniej zajął się pan odnalezieniem nazwisk osób, które zabito, by stworzyć kolekcję szkieletów. Dlaczego jest to aż takie ważne?
Hans Joachim Lang: - Ponieważ tak straszliwych zbrodni nie można pozostawić bez twarzy. Starałem się odnaleźć konkretne życiorysy ofiar, bo nie chciałem, by popadły w niepamięć jako jakieś abstrakcyjne byty. Może zabrzmi to trywialnie, ale zależało mi na tym, by przez ofiary pokazać tych, którzy zbrodni się dopuszczali. Ale to właśnie ofiary eksperymentów medycznych stały dla mnie w centrum zainteresowania.
Jaka była rola lekarzy w obozach koncentracyjnych?
- Ich role były różne, ale jedno można powiedzieć z całą pewnością - ich zadaniem nie było leczenie. Był to swego rodzaju oddział pomocniczy wspierający zbrodniczy system. Chciałbym podkreślić, że także wśród więźniów byli lekarze, ale ich rola była zasadniczo inna.
Przeprowadzano tam wiele eksperymentów medycznych, co opisuje choćby Ernst Klee. Pan poświęcił swoją książkę tylko części z nich. Dlaczego wybrał pan akurat te?
- Nie dokonuję tak systematycznego opisu jak Ernst Klee, ponieważ nie chciałem opisywać całości systemu, tylko skupić się na konkretnym projekcie. Moje pierwsze poszukiwania dotyczyły wspomnianej przez panią kolekcji szkieletów. Osoba, która za tym stała, mieszkała przez pewien czas w Tybindze. Dowiedziałem się o tym, ale w żadnej książce nie mogłem znaleźć jej życiorysu. Zdecydowałem się zbadać historię tego człowieka samodzielnie. Zawsze starałem się poprzez ofiary dotrzeć do sprawców. Badając tę sprawę dowiedziałem się, że na 86 szkieletów, które były w kolekcji Hirta, 29 należało do kobiet, które pochodziły z bloku 10. Pojawiło się pytanie, co to był blok 10 i zacząłem poszukiwać na nie odpowiedzi.
Co się stało ze szczątkami z kolekcji?
- Wszystkie zwłoki zostały pogrzebane na cmentarzu żydowskim w Strasburgu w anonimowym grobie. Zbadałem biografie poszczególnych ofiar i dzięki temu teraz stoi tam pomnik upamiętniający z imienia i nazwiska te osoby.
Na ile projekty eksperymentów medycznych w bloku 10 wynikały z zainteresowań poszczególnych badaczy, a na ile były efektem systematycznej polityki państwa nazistowskiego?
- To były raczej indywidualne zainteresowania poszczególnych lekarzy, którym nagle to państwo otworzyło drogę, by urzeczywistnić te projekty.
Jakie było przygotowanie merytoryczne lekarzy przeprowadzających eksperymenty? Czy były to niemoralne eksperymenty naukowe, czy po prostu zabawa sadystów? Bo czytając książkę, odniosłam wrażenie, że np. Horst Schumann nie bardzo wiedział, co robi.
- Ma pani rację, Schumann był dyletantem. Clauberg też był oprawcą, ale Schuman nie miał zielonego pojęcia, jak działają promienie rentgenowskie i co to w ogóle znaczy prześwietlać. Działał metodą prób i błędów. Rok temu miałem okazję spotkać jedną z kobiet ocalałych z bloku 10. Ma 95 lat i świetną pamięć. Jest ofiarą Schumanna, która po wojnie urodziła dzieci. Opowiadała o tym, jak przeprowadzał on swoje eksperymenty. Brał grupę około trzydziestu kobiet, które kolejno były naświetlane, a on w przypadku każdej kolejnej zwiększał dawkę. Ona miała to szczęście, że zawsze była na początku.
- Clauberg był przeciwieństwem Schumanna. Miał doskonałą wiedzę medyczną, zajmował się układem hormonalnym człowieka. Przez pewien czas prowadził nawet badania wspólnie z noblistą Adolfem Butenandtem. Fascynowała go możliwość grania na klawiaturze instrumentów medycznych. To, że nagle mógł wszystko. Nie interesowało go, co stanie się z osobą, która jest przedmiotem jego badań. Ważne były możliwości techniczne, które nagle się otworzyły. Do tego miał bardzo trudny charakter - kompleks niższości i niezwykle silną potrzebę zrobienia dużej kariery.
Część z tych lekarzy próbowała się po wojnie przedstawić jako niemal bohaterowie, którzy dokonywali nieszkodliwych eksperymentów, by uratować ofiary. Czy jest w tym choć ziarno prawdy?
- Nie znam historii żadnej kobiety, która zostałaby uratowana w obozie przez nazistowskiego lekarza. Niektóre przeżyły, ponieważ brały udział w eksperymentach, ale to historia z mnóstwem niuansów i trudno byłoby powiedzieć, że to Clauberg był kluczem do ich przeżycia.
- Sporo zależało od tego, kiedy kobiety trafiały do obozu. Dawano im możliwość wyboru, który nie dla wszystkich był zrozumiały - także z powodu trudności językowych. Jedna z Niemek, które przeżyły okrucieństwa bloku 10, opowiedziała, że pytanie było w gruncie rzeczy proste: czy chce pani wziąć udział w eksperymencie? Te, które przyjechały na samym początku, nie wiedziały, jakie to będą eksperymenty. Kilka miesięcy później można już było zapytać innych kobiet, co się tam działo, a jednocześnie było wiadomo jaka jest alternatywa. A było to komando pracy w Birkenau, choroby zakaźne i w końcu komora gazowa. Stąd mogę powiedzieć, że kobiety, które trafiały do bloku 10 miały większe szanse na przeżycie, ale to nie było ratowanie nikogo.
Poświęcił pan cały rozdział hierarchiom tworzącym się wśród więźniarek. Co wpływało na organizację tych struktur?
- Trzeba tu rozróżnić dwie hierarchie. Jedna, niejako zewnętrzna, była narzucona przez SS. Oficerowie SS wyznaczali zwierzchniczkę, kobietę, która była odpowiedzialna za to, co działo się w bloku 10. Ona z kolei już sama organizowała wewnętrzną hierarchię, oczywiście pod warunkiem, że było to w wersji zadowalającej dla SS. Taka osoba musiała posiadać odpowiednie cechy charakteru. Były wśród nich osoby brutalne, ale były też takie jak Alina Brewda, polska lekarka, która była miodem na serce. Druga, wewnętrzna hierarchia kształtowała się podobnie jak w każdej grupie. Czynników, które na to wpływały było wiele: siła, umiejętność przebicia się, znajomość języka, ale też to, kto miał większą wolę przeżycia, kto był zręczniejszym złodziejem itd.
Dominowała chęć przeżycia za wszelką cenę, czy solidarność między więźniarkami?
- Główną zasadą było przeżyć. To normalna ludzka reakcja. Pojawiały się różnego rodzaju przejawy solidarności. Tworzyły się grupy, budowały się więzi. Ale z reguły im bardziej brutalna przemoc była stosowana w stosunku do więźniarek, tym ostrzejsza była chęć przeżycia za wszelką cenę.
- Ważne było też podejście, które przyniosły ze sobą. Osoby pochodzące z gorzej wykształconych warstw społecznych nie były do końca świadome, że to, co się tworzy, to jakieś więzi solidarności. Dobrze o takiej współpracy opowiadały francuskie komunistki, które trafiły do bloku 10 jako grupa. One już wcześniej wyćwiczyły tworzenie małych struktur organizacyjnych i wiedziały, jak się zorganizować i jak działać wspólnie, żeby przetrwać. Holenderki, których było ponad 250, opowiadały, że solidarność ewoluowała, była czymś zmiennym. Czasami więzi zacieśniały się tak bardzo, że już bardziej nie można było i człowiek zaczynał szukać sobie innej grupy, do której mógł przynależeć.
A działo się to w ekstremalnych warunkach...
- Proszę sobie wyobrazić trzy pomieszczenia, w każdym z nich znajdują się duże grupy kobiet. Na górze dwie sale po 250 m2. W każdej po 180 kobiet stłoczonych na trzypiętrowych pryczach. Panował tam niewyobrażalny ścisk. Tak naprawdę na tej niewielkiej powierzchni działo się wszystko. Były piękne momenty, gdy kobiety zaczynały razem śpiewać, ale były też chwile, kiedy presja była nie do zniesienia. Głód zaglądał w oczy, pojawiały się kłótnie, depresja, człowiek przypominał sobie, co stało się z jego rodziną. Na dole znajdowało się jedno pomieszczenie, w którym mieszkała mniejsza grupa, 30 - 40 osób. To były kobiety, które spełniały jakieś funkcje w bloku: roznosiły posiłki, nadzorowały. Tutaj niby było luźniej, ale też nie było łatwo.
Chciałabym powrócić do tematu lekarzy więźniów, który budzi wiele kontrowersji. Oni również byli ofiarami, ale ich postawa często jest oceniana. Jaki mieli zakres swobody działania?
- Ta swoboda działania definiowała się każdego dnia na nowo. Nie było ustalonych reguł. Każdy lekarz musiał każdego dnia na nowo przekonać się, jak daleko może się posunąć. Czasami się udało, czasami nie. Interesującym przykładem jest Adelaide Hautval, francuska lekarka, która pozwalała sobie na bardzo wiele. Czasem po prostu odmawiała wykonania niektórych poleceń. Wirths, który nadzorował tę część bloku 10, musiał mieć dla niej jakąś sympatię, ponieważ bardzo często akceptował jej odmowy. Ale mógł się zdarzyć dzień, kiedy nie uszłoby jej to płazem.
Byli też lekarze negatywnie oceniani. Czy można w ogóle wydawać tego typu sądy?
- Dla mnie probierzem nie jest to, jak oceniamy tych lekarzy po II wojnie światowej, ale jak widzą to, co się z nimi stało kobiety, które były przedmiotem przeprowadzanych eksperymentów. Weźmy przykład Maksymiliana Samuela i Władysława Deringa. Samuel nie był postrzegany dobrze przez organizowany w obozie ruch oporu. Hermann Langbein mówił, że Samuel posunął się za daleko, dokonał zbyt wielu rzeczy, których nie można mu wybaczyć.
- Rozmawiałem z kobietami, które miały bezpośrednio do czynienia z Samuelem i bardzo często podkreślały jego ludzkie nastawienie. Przeprowadzał eksperymenty, ale zawsze zwracał uwagę na to, co się dzieje z kobietami, jak się czują. Wyjaśniał im cele eksperymentów. Kiedy przeprowadzał operację, zawsze powtarzał pacjentkom, że wycina tylko jeden jajnik, a drugi zostawia, żeby jeszcze mogły mieć dzieci. Pięknie opowiedziała o tym Greczynka, której historia pojawia się w książce. Po wojnie urodziła czworo dzieci i jednemu z synów dała na drugie Samuel.
- Trzeba też wziąć pod uwagę osobistą sytuację Samuela w obozie. Jego pozycja była słaba. Miał 63 lata i gdyby nie był lekarzem, trafiłby od razu do komory gazowej. Miał też cichą nadzieję, że swoim zachowaniem pomoże zapewnić przetrwanie córce, która również trafiła do obozu. Jeśli chodzi o Władysława Deringa, także staram opierać się na słowach osób, które miały z nim do czynienia. Polska lekarka Alina Brewda znała go jeszcze ze studiów, wykonywała ten sam zawód i była w stanie trafnie ocenić to, co robił. Jej opinia z pewnością nie pozwala określić go jako lekarza, który był ludzki.
Jakie były reakcje środowisk medycznych po wojnie? Ci lekarze wykształcili się na jakichś uniwersytetach, mieli współpracowników. Kiedykolwiek odniesiono się do tych zbrodni, czy to zostało pominięte milczeniem?
- Naturalną reakcją, jakiej można by oczekiwać na to, czego dopuścił się Clauberg, byłoby zabronienie mu praktykowania medycyny. Na to trzeba było jednak trochę poczekać i nie stało się to automatycznie. Dopiero kiedy pojawiły się bardzo liczne publiczne żądania pozbawienia go prawa wykonywania zawodu, jego licencja została cofnięta. Warto zauważyć, że kiedy w 1955 roku Clauberg wrócił ze Związku Radzieckiego do Niemiec i rozpoczął się proces sądowy przeciwko niemu, bardzo trudno było znaleźć biegłego, który napisałby na jego temat opinię. Myślę, że to najlepiej pokazuje, jaka była reakcja środowiska medycznego.
Odniosłam też wrażenie, że jeśli przeprowadzający eksperymenty nie popełnili samobójstwa zaraz po wyzwoleniu, mieli wszelkie szanse by uniknąć konsekwencji.
- To prawda.
Pisze pan o kłopotach, jakie ofiary miały z uzyskaniem odszkodowań, szczególnie dotyczyło to osób mieszkających za granicą. Czy ta kwestia została kiedykolwiek w sposób satysfakcjonujący uregulowana?
- Nie.
Rozmawiała: Izabela Grelowska
Tłumaczenie: Zuzanna Łopacińska-Piędel