Kochał tylko piłkę i kobiety
Zmieniał kobiety tak często jak kluby, w których kiedyś pracował. Przeżył chwile załamania, gdy miał już pętlę na szyi i momenty triumfu, niesiony na rękach kibiców...
- Niewiele brakowało, żebym kilka razy stracił życie - przyznawał Franciszek Smuda (64). - Moje dawne życie przypominało kocioł z gotującą się smołą...
Pochodzi z Lubomi koło Wodzisławia, z rodziny o bogatych tradycjach. Dziadek brał udział w powstaniach śląskich, ojciec został wcielony do Wehrmachtu, ale uciekł do Armii Andersa. Franek ma troje młodszego rodzeństwa, jednak jest od nich zupełnie inny. Siostry i brat ukończyli studia, on zadowolił się zawodową budowlanką.
Od dziecka rozkochał się w futbolu, ślęczenie nad książkami go nie interesowało. Młodszy brat Janek przypomina scenę z dzieciństwa: - Kiedyś tata otynkował dom. Zaprawa jeszcze nie wyschła, a Franek już trenował, odbijając od muru piłkę. Było po deszczu i elewacja zrobiła się łaciata. Dostał wtedy lanie, ale i tak nie zrezygnował z futbolu...
Siedziałem wtedy trzy dni w hotelu kompletnie załamany. Chciałem się powiesić, ale zabrakło mi odwagi...
Szkolni koledzy twierdzą, że Franka interesowały tylko piłka i dziewczyny. Był największym podrywaczem. Gdy Franek miał 24 lata, groźna kontuzja niemal skazała go na piłkarską rentę. Wtedy, w 1971 r., na zaproszenie kolegów poleciał do USA leczyć się i pracować. W rok po ślubie z Haliną, sklepową z Lubomi. Wyleczył się i grał w polonijnych klubach, ale potem znów posypały się kontuzje - częściej był kulawy niż zdrowy. Musiał pracować, by zarobić na leczenie i rehabilitację.
- Zatrudniłem się przy czyszczeniu tankowców w rafinerii. Kilku chłopaków przy malowaniu spadło. Śmierć na miejscu. Też wisiałem jak alpinista i malowałem. Jeszcze gorsza była praca w środku. Otworem, którym wypływał olej, właziło się do wnętrza. Pracowało się w maskach, bo tam nie było powietrza - tak opisywał swoje amerykańskie piekło. Był dumny, że może wysyłać pieniądze żonie, rodzicom i rodzeństwu.
Po powrocie do kraju grał w Legii Warszawa. - Wtedy zaprzyjaźniłem się z Kazimierzem Deyną. Od czasu do czasu wyskakiwaliśmy na jakąś zabawę. Śledzik, piwko, no i wiadomo... - wspominał Smuda. Chodziło oczywiście o kobiety, bez których obaj nie mogli żyć.
W małżeństwie Franciszka urodziły się dzieci - Grzegorz i Sabina - ale związek się sypał... Zresztą w 1977 r. Franek znów zostawił rodzinę i wyjechał z Deyną do USA. Chcieli tam rozwinąć własny biznes. Uciułane przez lata pieniądze powierzyli wspólnikowi, polonijnemu "biznesmenowi". Stracili wszystko - Kazimierz 300 tys. dolarów, Franciszek 250 tys. Dla Deyny skończyło się to tragicznie. Żona wyrzuciła go z domu, załamał się, zaczął pić. Zginął w wypadku, prowadząc samochód - znajomi uważali, że było to samobójstwo.
Poszedłem do okulisty, bo coraz gorzej widziałem. A wyszedłem zakochany w pani doktor.
Franciszek też był bliski targnięcia się na własne życie. - Siedziałem wtedy trzy dni w hotelu kompletnie załamany. Chciałem się powiesić, ale zabrakło mi odwagi - przyznał.
Za pożyczone pieniądze poleciał do Niemiec. Trochę grał, potem szkolił młodzież. W Kolonii skończył akademię trenerską. Rozwiódł się, miał dom w Norymberdze i nową kobietę. Ale gdy w 1993 r. dostał propozycję trenowania polskiej drużyny, porzucił wszystko i wrócił do kraju. Tu stwierdził, że musi od nowa uczyć się ojczystego języka. Lata na obczyźnie zrobiły swoje...
Trenował wiele drużyn - sukcesy przeplatały się z porażkami, ale jego renoma rosła. Zmieniał kluby i... kobiety. Jak żeglarz, w każdym życiowym porcie miał inną. Aż wreszcie zawinął do Krakowa.
- Poszedłem do okulisty, bo coraz gorzej widziałem. A wyszedłem zakochany w pani doktor - zwierzał się. Małgorzata Drewniak-Smuda potwierdza, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Wybudowali dom w Krakowie, wzięli ślub. To stateczne podejście do życia ucieszyło Martę Smudę, mamę trenera.
- Dobrze, że Franek w końcu zmądrzał - skwitowała. A to ważna osoba w jego życiu. Choć wiekowa, nadal potrafi ostro skrytykować syna. I za życiowe sprawki, i za... trenerskie. - Jak mi się nie podoba, to zaraz mu powiem. Że źle ustawił albo za późno zmienił zawodnika - oświadcza buńczucznie.
Życie się Franciszkowi w końcu ułożyło. Z dziećmi z pierwszego małżeństwa ma regularne kontakty - Grzegorz z rodziną mieszka w Niemczech, Sabina z mężem w Wodzisławiu. Ma też dobre relacje z córką obecnej żony - Agatą. Jego największym hobby stało się w ostatnich latach... pielęgnowanie ogródka. Ale od 2009 r., kiedy został trenerem kadry Polski, jest w domu rzadkim gościem. Żona cierpliwie to znosi, bo dobrze wie, że jej Franek właśnie spełnia swoje największe życiowe marzenie.
Anna Bazia