Mam komu oddać troski

Kościół nie nadąża za potrzebami współczesnych kobiet, mówią jedne. W zmieniającym się świecie oparcie można znaleźć tylko w katolickich wartościach, kontrują inne. Kim są kobiety, które deklarują: jestem katoliczką? Czym jest dla nich religia? Jak wierzą, z czym się nie zgadzają, kiedy wątpią, czy praktykują?

religia
religia© Panthermedia
Nie wątpię w Jego istnienie. Niedowiarkom daję przykład: dar życia, fakt, że z komórki jajowej i plemnika tworzy się myślący, czujący człowiek. To jest boski cud
Nie wątpię w Jego istnienie. Niedowiarkom daję przykład: dar życia, fakt, że z komórki jajowej i plemnika tworzy się myślący, czujący człowiek. To jest boski cud© Panthermedia

- Jestem katoliczką tradycyjną. Słucham Słowa Bożego bez żadnych "ale", selekcji na to, co mi się podoba, a co jest dla mnie niewygodne - mówi Beata z Trójmiasta, 43 lata, kierowniczka apteki. - Mąż odszedł do młodszej sześć lat temu. Zażądał rozwodu, więc mu go dałam. Przez cztery kolejne byłam sama z córkami, aż od zaprzyjaźnionego księdza usłyszałam: "Możesz żyć z drugim mężczyzną, byle w czystości. Powinnaś mieć u boku wartościowego pana, który wniesie zakupy, usiądzie z tobą do stołu". Ale gdzie znaleźć kogoś, kto zaakceptuje życie bez seksu? - zastanawiałam się i nie miałam odwagi szukać. Dziś Beata znów jest w związku. Witka poznała na rekolekcjach dla rozwodników. Mieszkają razem, śpią w oddzielnych sypialniach.

- Katoliczka myśląca to katoliczka szczęśliwa - przedstawia się Barbara, 37 lat, kosmetolog, warszawianka. - Pamiętam, jak w pracy wypadł mi z torebki różaniec. Koleżanki zaczęły się śmiać: "Cała ty: ciuchy MaxMary i paciorki". Dotknęło mnie to. Podobnie denerwuje traktowanie katolików jak naiwnych, niepostępowych. Mówimy o równouprawnieniu homoseksualistów, dyskryminacji rasowej, a gdzie poprawność polityczna w odniesieniu do wierzących? Ale trudno. Ja wiem swoje i moją wiarą nie zachwieje nawiedzony ksiądz Natanek, Ruch Palikota ani rzesze niewierzących. Barbara jest mężatką, ma dwoje dzieci, prowadzi spa. Co roku uczestniczy w pieszej pielgrzymce do Częstochowy.

- Katoliczka niepraktykująca - mówi Kinga, 31 lat, grafik komputerowy z Krakowa. - Ostatni raz na mszy byłam na swoim ślubie, cztery lata temu. Nie chodzę, bo nie mogę wytrzymać władczego tonu księdza, kazania, z którym się nie zgadzam. Wolę wchodzić do kościoła, gdy jest pusty, siadam wtedy w ławce i rozmawiam z Bogiem. Pamiętam mszę w niewielkim kościele, ksiądz grzmiał z ambony, że dzieci z in vitro nie mają Bożego błogosławieństwa. A ja dzięki tej metodzie byłam już w szóstym miesiącu ciąży. Wyszłam. Kilkanaście metrów dalej była opuszczona działka, perz po kolana, a pośród tego niesamowity widok: przepiękne bujne hortensje - różowe, białe. Pomyślałam: "Pan Bóg nie mógł wytrzymać tego gadania i przyszedł tutaj, żeby odpocząć".

- Katoliczka początkująca - mówi Iga, 23 lata, studentka filmoznawstwa, warszawianka. - Długo nie przyznawałam się rodzicom, że chodzę do kościoła. Byli ateistami. Wierzyli w umysł, pozytywne myślenie i psychoterapię. Kilka lat temu zaczęli się zdradzać. Myślałam, że nie przeżyję ich rozwodu. Nie pomógł mi psycholog, znajomi, pomogła modlitwa. Iga mieszka z mamą. Chodzi na cotygodniowe spotkania modlitewne Odnowy w Duchu Świętym.  Co niedzielę wraz z przyjaciółmi z Odnowy bierze udział w "churchingu". - To uniezależnienie od jednej parafii - tłumaczy. - Odkrywamy kościoły, wybieramy te, w których jest mądre kazanie, ciekawa liturgia. Chodzi o to, żeby wiarę przeżywać jeszcze mocniej.

Glany i święty obrazek

Kinga, niepraktykująca: Mama kultywowała religijną obyczajowość: piątek bez mięsa, inicjały "K+M+B" na drzwiach. I nigdy nie wyprawiła swoich urodzin, bo wypadały w adwent. W kościele od progu wystrzelała jak z procy do pierwszego rzędu, chciała, by proboszcz widział, że przyszła. Biła mnie i siostrę dosyć często. Moja mama: dużo obrzędowości, duchowości niewiele. Chciałam, żeby ze mną było inaczej.

Barbara, kosmetolog: Rodzice powtarzali, że religia nie jest jedynie zbiorem dogmatów, ale wskazówką, jak być lepszym człowiekiem. Chodziliśmy na msze do lokalnej parafii, ale czasem tata zabierał mnie na "msze trydenckie", odprawiane po łacinie, pamiętam kadzidła, chorał gregoriański. Rodzice byli fajnym, zgranym małżeństwem, ich kodeks moralny uchronił mnie od złego. Nie wpadłam w złe towarzystwo, nie kochałam się w niewłaściwych mężczyznach. W domu nad drzwiami wisiał mały krzyż, jedyny religijny akcent. Zawsze mówili: "To, z czym katolik powinien się obnosić, to nie święte obrazki, ale dobre życie, umiejętność rozmowy z dziećmi, troska o innych". Dzięki nim potrafiłam stworzyć ciepły dom.

Iga, studentka: Byłam ochrzczona na prośbę babci, w moim domu księża nazywani byli "czarną mafią". Tata, cytując naukowców, twierdził, że Bóg mieszka w płacie czołowym mózgu i tam powstają doznania religijne. "Tu jest twoja dusza", pukał palcem w moje czoło. Jako nastolatka zaczęłam chodzić do kościoła, to był mój bunt przeciwko domowi, w którym nie było mocnych wartości. Nawet święta spędzaliśmy osobno. Mama zabierała mnie do Szarm asz-Szajch, tata jeździł do Azji na wyprawy globtroterskie.

Beata, farmaceutka: W liceum byłam zafascynowana rockiem, w pokoju plakaty Roberta Planta wisiały obok obrazków "Jezu ufam Tobie" i "Serca Jezusa", do których przed snem zwracałam się, prosząc o opiekę. Pamiętam, jak chłopak, w którym się podkochiwałam, szydził z Jezusa na ścianie. "Ha, ha! To ty bigotką jesteś!". Pewnego dnia zdjęłam święte obrazki. Rodzice żartowali: "Oj, pójdziesz do piekła". Odpowiedziałam: "Jeśli spotkam tam Janis Joplin, będę zadowolona". Pół roku później wykryto u mnie guz jajnika. Pierwsza myśl: doigrałam się, to kara. Lekarze usunęli zmianę, a ja zaczęłam się modlić z różańcem, który pożyczyłam od babci. Potem dziękowałam, że guz nie był złośliwy. Czułam, że Bóg zesłał na mnie chorobę i w ten sposób ukarał moje bluźnierstwo. Do dziś moja wiara podszyta jest lękiem.

Niektórych dziwi, że dużo się śmieję, na imprezach piję tequilę, czytam Pamuka, że w moim samochodzie słychać płyty Muse i Coldplay, a nie gitarowe "na-na-na-na kocham Pa-na".

Bez Boga wszystko się wali

katedrą tłum z księdzem na czele skandował antyeuropejskie hasła. Gdy w Brukseli widziałam puste kościoły i dużo szczęśliwych, porządnych ludzi, pomyślałam: "katolicyzm nie daje patentu na moralność". Gdy angażowałam się w pomoc ofiarom przemocy i nie mogłam zrozumieć słów Jana Pawła II namawiających zgwałcone Bośniaczki do urodzenia dzieci. Gdy przeczytałam Boga urojonego Richarda Dawkinsa, w którym wiarę nazywa pożywką dla wojen, dyskryminacji i udowadnia, że cała historyczna warstwa religii jest wymyślona. Zakochałam się. Po roku znajomości u mojego chłopaka lekarze zdiagnozowali raka. Przegrał tę walkę. Wtedy poczułam duchową pustkę. Czytałam filozofów, aż natknęłam się na zdanie: "Możemy uznać istnienie Stwórcy albo zgodzić się na świat bez Niego, który jest bezsensem, w którym wszystko się wali". Tak się czułam bez Boga. Znów zaczęłam Go szukać.

Beata, farmaceutka: Nie wątpię w Jego istnienie. Ufam większości, która nie może się mylić. A niedowiarkom daję przykład: dar życia, fakt, że z komórki jajowej i plemnika tworzy się myślący, czujący człowiek. To jest boski cud, wie o tym każda matka, która widzi swoje dziecko na pierwszym usg.

Pomódl się za mnie

Maria, radca prawny: Kiedy przyjaciele mają kłopoty, proszą: "Pomódl się za mnie, ty masz u Boga chody", zachęcam: "Przyjdź na spotkanie grupy modlitewnej, zrobimy to wspólnie", ale najczęściej nie chcą. W pracy słyszę: "Dziś zostanę dłużej, ksiądz chodzi po kolędzie, a ja nie mam wolnych 50 złotych". Mówię: "Rozumiem twój bunt, ale może porozmawiaj z nim. Ksiądz Tischner mówił: «przede wszystkim jestem człowiekiem, potem filozofem, a na końcu księdzem»". Ja spotykam księży, którzy myślą tak samo.

Iga, studentka: Znajomi ze studiów, którzy wiedzą, że jestem w Odnowie w Duchu Świętym, dziwią się, że mam iPhone’a! "O, postępowa jesteś", usłyszałam kiedyś. Skąd taka zaściankowość w postrzeganiu katolików, przecież teoretycznie jest nas w Polsce 90 procent?  Niektórych dziwi, że dużo się śmieję, na imprezach piję tequilę, czytam Pamuka, że w moim samochodzie słychać płyty Muse i Coldplay, a nie gitarowe "na-na-na-na kocham Pa-na". Że nie chcę nikogo ewangelizować, głosić dobrej nowiny. Że jesteśmy tacy sami, z tą różnicą, że gdy koleżanki mają problem, idą do wróżek, ja prawdy szukam w świętych miejscach.

Beata, farmaceutka: Koleżanki pytają: "Życie w czystości? Naprawdę wierzysz, że Witek cię nie zdradzi?". Wierzę. Spotkaliśmy się na rekolekcjach dzięki Panu Bogu, więc chcemy szanować Jego wolę. Oczywiście nie mam stuprocentowej pewności, że on nie zdradzi, ale wtedy będzie to już jego grzech, nie mój.

Po katolicku

Iga, studentka: Kiedy tak bardzo przeżywałam rozwód rodziców, mama koleżanki przyniosła mi tekst Modlitwy przebaczenia ojca Roberta DeGrandisa, w której przebacza się Bogu, rodzicom i wszystkim, którzy nas zranili. Pomyślałam: "jak to dobrze oddać komuś troski". Zaczęłam szukać informacji na katolickich portalach. Co mnie zaskoczyło? Wnikliwe teksty, refleksje. Chciałam nadrobić, być świadomą katoliczką lub świadomie wiarę odrzucić. Trafiłam do grupy Odnowy w Duchu Świętym. Tam zrozumiałam, że niedzielna msza święta to nie pokuta, ale radosne świętowanie zwycięstwa nad śmiercią, grzechem, słabością. Po raz pierwszy poszłam na mszę bez ociągania się.

Nie nazywam Matki Boskiej Bozią. Nie opowiadam, że Bóg to starzec z brodą, który patrzy z góry i ocenia. Dla własnego spokoju nie straszę dzieci karcącym Jezusem.

Maria, radca prawny: Po śmierci chłopaka zaczęłam szukać odpowiedzi w religiach Wschodu, odwiedziłam aszram Sai Baby niedaleko Bangalore, w Riszikesz ćwiczyłam jogę kundalini, byłam w buddyjskim klasztorze w Birmie. Jednak te poszukiwania były niczym egzotyczne wycieczki, z których wracamy pełni wrażeń i cieszymy się, że jesteśmy już w domu. Zbliżyłam się więc do protestantyzmu, czułam, że przechodzę drogę Lutra, jest we mnie niezgoda na porządek katolicki. Ale nie mogłam się zgodzić z opinią, że cała prawda jest zawarta w Biblii, w tekstach z początków II wieku. W tym zagubieniu moją religią stały się książki z gatunku Potęga podświadomości, kursy NLP, jasnowidzenia. Były też zajęcia astrokarate, na których uczyłam się, jak ciosem w powietrze odciąć się od energetycznych wampirów, oraz spotkania z charyzmatycznymi guru szkoleń "rozwoju świadomości", którzy przekonywali, że każdy Boga nosi w sobie, więc sam kreuje rzeczywistość. Czemu tam chodziłam? Bo chciałam stać się kobietą spokojną, pewniejszą siebie, ale miałam w sobie coraz więcej lęku i agresji. Pojawiły się myśli: "Mam własne mieszkanie, leżę w łóżku sprowadzonym z Anglii za trzy tysiące euro i mam taką depresję, że nie mogę z niego wstać". Postanowiłam: "czas iść do spowiedzi". "Objawię się tym, którzy ze mną walczą", czytałam w przypowieści o Hiobie.

Beata farmaceutka: Mąż, profesor fizyki, pił, był hazardzistą. Koleżanki doradzały rozwód, ale ja czułam, że Jezus zsyła mi to cierpienie z jakiegoś powodu. W naszej parafii trafiłam na cykl katechez dla małżeństw w kryzysie, poszłam. Sama. "Poproś męża o wybaczenie", usłyszałam od kleryka. "Jak to?! - zdenerwowałam się. - To nie ja przegrywam pieniądze w kasynie, pijana sikam w domu do kwiatów!". Tłumaczył, czym jest rezygnacja z siebie, z egoistycznych dążeń. "Człowieka można zmienić tylko miłością", mówił. Postanowiłam spróbować. Modliłam się, chodziłam na spotkania i zaczynałam rozumieć, że zadaniem, jakie wyznaczył mi Chrystus, jest pomoc mężowi, który jest ułomny. "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i umęczeni jesteście, a Ja was pokrzepię" - dostałam to wsparcie. Wyczekałam momentu, kiedy mąż był trzeźwy, i poprosiłam, żeby mi wybaczył. Po raz pierwszy nie miałam pretensji. Płakaliśmy. Coś się w nim przełamało, bo poszedł na spotkanie AA. Zmieniał się na lepsze. Po rekolekcjach "Kana" u Przyjaciół Jezusa z Nazaretu, gdzie słuchaliśmy, czym jest lojalność, szczerość w związku, mąż wyznał, że mnie okłamuje, bo ma inną kobietę. Cios był straszny, nie pomagała już modlitwa, jedynie antydepresanty. Dziś on jest niepijący, ma drugą żonę, rzucił hazard. Jest taki, jaki dla mnie nigdy nie był. A ja po katolicku cieszę się, że to moja zasługa.

Maria, feministka: Gdy na jakiś czas odeszłam od wiary, ojciec mnie przeklął i nie pozwolił przyjeżdżać do domu nawet na święta. Dziś staram się mu wybaczyć, bo nie chcę pójść do piekła dlatego, że go nienawidzę. Ostatnio czekałam na niego przed blokiem, żeby porozmawiać. Na mój widok wbiegł do pierwszego lepszego tramwaju. Ale ja się nie poddam.

Koleżanki pytają: "Życie w czystości? Naprawdę wierzysz, że Witek cię nie zdradzi?". Wierzę.
Koleżanki pytają: "Życie w czystości? Naprawdę wierzysz, że Witek cię nie zdradzi?". Wierzę.© Panthermedia

Nie rozumiem

Maria, radca prawny, feministka: Dla mnie życie ludzkie zaczyna się w momencie zapłodnienia. Nie usunęłabym ciąży, nawet gdybym się dowiedziała, że dziecko urodzi się chore, ale uważam, że wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji byłoby przestępstwem wobec kobiety. Nie wymagajmy od wszystkich heroizmu.

Iga, studentka: "Małżeństwo jest konieczne, by doświadczyć chwały seksu", usłyszałam na rekolekcjach. Pomyślałam: "gadanie...", ale zaczęło do mnie docierać, że przecież tylko w związku z właściwą osobą, przed którą możemy otworzyć się w stu procentach, seks może być pełnią. I Bóg takich dojrzałych związków od nas oczekuje. Chciałabym z seksem zaczekać do ślubu, ale mam wątpliwości, czy spotkam partnera, który zobaczy w tym głębię, a nie ortodoksję.

Maria, feministka: Z mężem przyspieszyliśmy decyzję o ślubie, bo źle czuliśmy się z tym, że nie mogliśmy przyjmować komunii - mieszkaliśmy razem, uprawialiśmy seks. Pamiętam cały absurd sytuacji, kiedy budząc się obok mężczyzny, którego kocham, czułam się nie w porządku wobec wiary! Przed ślubem musiałam się z tego spowiadać! Czemu radykalne oblicze Kościoła tak bardzo wdarło się w życie? Dlaczego Kościół chce kontrolować naszą intymność? Jest tyle innych katolickich tematów: pomoc ubogim, cierpiącym.

Wierzę, choć to trudne

Kinga, niepraktykująca: Sądzę, że po śmierci dusza inkarnuje się w nowe ciało, żeby więcej zrozumieć. I to jest czyściec albo piekło. Dlatego życie na ziemi bywa bolesne i nie ma co oczekiwać od Boga, że będzie inaczej. Mamy to, na co zasłużyliśmy w poprzednich wcieleniach.

Beata, farmaceutka: Chrystus umiłował tych, których doświadcza, ale czy to znaczy, że jeśli mnie ostatnio dobrze się wiedzie, to Jezus się ode mnie odwrócił? Czy po prostu dał odsapnąć? Nie rozumiem też, dlaczego musiał aż umrzeć na krzyżu, żeby odkupić grzechy. Czy nie było innej możliwości? Ale katolicyzm oducza mnie pychy, jeśli czegoś nie pojmuję, nie znaczy, że to nie ma sensu.

Barbara, kosmetolog: W moim spa są masaże klasyczne, nie ma ajurwedyjskich ani lomi lomi, choć klientki o nie pytają. Nie chcę w salonie praktyk wywodzących się z wierzeń Wschodu, szamanizmu. Dlatego też nie chodzę na jogę, mimo że zalecił mi ją rehabilitant. Na Sri Lance, gdzie byliśmy na wakacjach, poznałam mistrza jogi, który powiedział: "To nie gimnastyka. Wykonujesz określone pozycje i automatycznie wprowadzasz się w świat bóstw hinduistycznych". Mnie, katoliczce, nie wolno tego zrobić. W zmieniającym się świecie potrzebne są niezmienne wartości. W mojej rodzinie... 

Maria, feministka, ma dwie córki, 4 i 6 lat: Nie nazywam Matki Boskiej Bozią. Nie opowiadam, że Bóg to starzec z brodą, który patrzy z góry i ocenia. Dla własnego spokoju nie straszę dzieci karcącym Jezusem. Mówię: "Bóg to miłość, jest we wszystkim, co dobre i piękne". I pilnuję, żeby dzieci odmawiały Aniele Boży. Przed wspólnym obiadem, jest modlitwa. Dzieci pytały: "Po co to mówimy?". Odpowiedziałam: "Prosimy, żeby Bóg pobłogosławił nasz posiłek". "Ale po co?", dopytywały. "Żeby było zdrowsze". Tym je przekonałam.

Beata, farmaceutka, ma dwie córki, 15 i 20 lat: Bardzo mi zależy, żeby dziewczyny chodziły do kościoła. Można sobie wyobrazić mój ból, gdy zobaczyłam, jak starsza, pożyczając ode mnie samochód, próbuje odkleić z karoserii rybę, symbol chrześcijaństwa! Mówi: "Mamo, to obciach". Każdą matkę namawiam: wejdź na konto dziecka na Facebooku. Ja weszłam. A tam zdjęcie córki, jak w dyskotece w krótkiej spódnicy siedzi okrakiem na kolanach jakiegoś chłopaka. I to w Wielki Post, widziałam datę!

Barbara, kosmetolog, ma syna i córkę, 13 i 5 lat: Syn, choć jest w katolickiej szkole, próbuje być buddystą. Namawia mnie na oglądanie filmów na Discovery, w których naukowcy sugerują, że Całun Turyński to sztuczka Leonarda da Vinci, a Mojżesz był barbarzyńskim przywódcą armii. Ja z kolei próbuję mu wytłumaczyć, że buddyzm to nie tylko zen i lenistwo, które on bardzo lubi, ale przede wszystkim założenie, że miłość to iluzja. Żeby przestać cierpieć, trzeba przestać pragnąć i kochać, mówił Budda. Tak się z synem spieramy. Dobrze, że wątpi, poszukuje, bo przecież żeby nazywać się katolikiem, nie wystarczy klepać zdrowaśki.

Iga, studentka: W tym roku powiedziałam mamie, że na Wielkanoc nie pojedziemy do Egiptu. Chcę spędzić święta w katolickim kraju. Zgodziła się, obiecała, że pójdzie ze mną na rezurekcję, choć słyszałam, jak mówiła przez telefon ojcu: "Muszę być blisko, martwię się, czy ona nie trafiła do sekty". Bóg się nie gniewa Maria, feministka: Zdarza się, że nie jestem co niedziela w kościele. Bo na przykład przyjeżdżają przyjaciele z Brukseli i chcę się nimi nacieszyć. Nie sądzę, żeby Bóg się za to gniewał. Nie spowiadam się z takich "grzechów". Spodobał mi się tekst pewnego teologa, który napisał, byśmy przestali postrzegać się jako dzieci Boże, a zaczęli być Jego dorosłymi partnerami, którzy myślą, a nie tylko podporządkowują się absolutnej władzy. Bywa, że nie potrafię dochować sekretu przyjaciółki, opowiadam go w pracy z zastrzeżeniem: "tylko nie mów, że wiesz ode mnie".

Barbara, kosmetolog: Moim grzechem jest pycha. Często czuję się lepsza, bo wierzę w Boga. Wydaje mi się, że zostałam obdarzona wyjątkową łaską, której nie dostali inni. Kiedyś szczyciłam się znajomością z biskupem. Próżność. Bywam też pazerna. Gdy w domu zostanie ostatnia pomarańcza, rzadko pytam, czy ktoś ma ochotę, zjadam sama po kryjomu. Nie wiem, czemu tak robię. Słucham Madonny, mimo że Kościół ją potępia. Podziwiam ją, że tak dobrze się trzyma.

Iga, studentka: Byłam u numerologa. Koleżanki mnie namówiły: "Ta kobieta pomaga zrozumieć siebie i nie odrzuca katolicyzmu". Zadziwiające, że wiedziała o mnie to, czego nie wiedzą nawet przyjaciele. Kinga, niepraktykująca: Zgrzeszyłam, bo mój syn urodził się dzięki zapłodnieniu in vitro. Na szczęście nie chodzę do spowiedzi, więc nie muszę przepraszać księdza, że mam wspaniałe dziecko. Ale Bogu za nie dziękuję. Czemu Kościół, który namawia do prokreacji, nie pozwala ludziom walczyć z bezpłodnością, która jest skutkiem rozwoju cywilizacji?

Beata, farmaceutka: Moim grzechem jest niechęć do bratowej. Weszła do naszej rodziny z taką pewnością siebie. Kilka razy w tygodniu odwiedza moją matkę, ostatnio zabrała ją do restauracji! Co też trzydziestoparolatka ma za tematy z panią po siedemdziesiątce? Na pewno chodzi jej o drugie mieszkanie rodziców, żeby przypadło ich synowi, a nie mojej córce. Do tego dopuścić nie mogę, więc mimo że mam mnóstwo obowiązków, też zaczęłam częściej jeździć do matki. Nie chcę, żeby coś się działo za moimi plecami. A to znowu nie taki grzech, przecież na tym zainteresowaniu korzysta matka.

Barbara, kosmetolog: Moją rehabilitacją za grzechy oprócz pokuty jest przekonywanie nieprzekonanych. Mówię: poczytaj, poznaj, przyjdź. Jesteśmy ciekawsi niż chińskie dzwoneczki, medytacja zen, a może nawet i Kamasutra. W końcu o. Ksawery Knotz napisał: "Myślenie, że Duch nie może objawić się w cielesności, jest bardzo niekatolickie". Staram się być dobrym człowiekiem, bo nie do końca wierzę, że aby tak było, wystarczy się wyspowiadać.

Natalia Kuc

Twój Styl 4/2012

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas