Mariola Abkowicz o Karaimach: Nasza, i tak niewielka, społeczność się kurczy
- W Polsce mieszka ok. 100 Karaimów, a licząc tych pochodzących z małżeństw mieszanych, koło 500. Natomiast, co pewnie panią zaskoczy, bo zaskoczyło i mnie, według danych z ostatnich Spisów Powszechnych, Karaimów przybywa i to w szybkim tempie. W 2004 miało nad być 54, w 2011 już 311, a według ostatniego Spisu 3479. Oczywiście nawet gdyby zebrać wszystkich Karaimów świata, nie uzbierałoby się ich aż tylu. Przez pewien czas, wraz z przedstawicielami innych mniejszości, zastanawialiśmy się, co się u licha stało (...). Okazało się, że „winna” jest dobra promocja, na którą w ostatnich latach postawiliśmy i my, i Tatarzy. W pewnym momencie o Karaimach było naprawdę głośno, więc wielu ludzi w rubryce „przynależność narodowa i etniczna” wpisała właśnie: Karaim. Czy to dla żartu, czy w ramach zainteresowania kulturą, kto wie - mówi Mariola Abkowicz, przewodnicząca zarządu Związku Karaimów Polskich.
Katarzyna Pruszkowska: Skąd wywodzą się Karimi?
Mariola Abkowicz: - Zacznijmy od tego, że Karaimi to grupa etniczna, która praktykuje karaimizm, będący odłamem judaizmu. Najważniejszą różnicą jest to, że nasza religia zabrania interpretowania Słowa Bożego, w tym Tory, Ksiąg Psalmów i Ksiąg Prorockich a więc nie uznaje Talmudu. Zwolennicy judaizmu rabinicznego stworzyli go, ponieważ nie znajdowali odpowiedzi na swoje pytania w Świętej Księdze. Karaimi uznali jednak, że to ona jest jedynym i kompletnym źródłem nauk, które ma nas prowadzić przez życie. Dlatego stanowczo odrzucili wszelkie dodatkowe komentarze. Oczywiście również starali się rozmyślać nad Torą, inspirując się prądami intelektualnymi wczesnego chrześcijaństwa, islamu, a także anty-talmudycznych nurtów judaizmu. Można powiedzieć, że karaimizm ukształtował się w takim intelektualnym i religijnym kotle Bliskiego Wschodu.
A jak na powstanie i ukształtowanie się karaimizmu zareagowali przedstawiciele judaizmu?
- No cóż, choć karaimizm pojawił się w oświeconej części społeczności wyznającej judaizm, dość szybko spotkał się z represjami ze strony głównego nurtu. Myślę, że mogę porównać to do działań Kościoła Katolickiego podejmowanych przeciwko zwolennikom Reformacji. Karaimi zaczęli więc wędrować, z Basry do Jerozolimy i dalej, do Hiszpanii. Niektórzy przedstawiciele dotarli do Chazarii, państwa chazarskiego (państwo istniało od VII wieku na terenach nad Wołgą i Donem - przyp. red.), w którym część elit przyjęła nową religię. Na tych samych terenach żyli również Krymczacy, którzy z kolei wyznawali judaizm rabiniczny. Te dwa ludy, obok wyznawców islamu, są dziś uważane przez Ukraińców jako rdzenne, zamieszkujące Krym "od zawsze".
Jak w takim razie Karaimi znaleźli się na terenach państwa polskiego?
- Najbardziej popularna opowieść, choć nie do końca udokumentowana, mówi, że na ziemie polskie, razem z Tatarami, sprowadził ich książę Witold Kiejstutowicz (brat stryjeczny króla Władysława II Jagiełły - przyp. red.) po jednej z wypraw wojennych na Półwysep Krymski. Symbolicznie przyjęliśmy, że był to rok 1398. Uważa się, że mogłoby to być ok. 1500 osób, które zostały rozlokowane w Trokach, a więc stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego, i wzdłuż granicy z Zakonem Kawalerów Mieczowych. Wielki Książe Kazimierz Jagiellończyk nadał Karaimom, jako jedynej niechrześcijańskiej społeczności w Wielkim Księstwie, przywilejem prawo magdeburskie, zgodnie z którymi podlegali oni bezpośrednio pod Wielkiego Księcia, nie wojewodów lub rządzącą lokalnie drobną szlachtę. Nie mieli pełni praw obywatelskich, ale prawo do zachowania własnej religii i kultury. Ten odrębny status Karaimów utrzymywał się aż do końca I Rzeczypospolitej.
Jak Karaimi odnaleźli się w nowej ojczyźnie?
- Wszystko wskazuje na to, że dobrze. Na ziemiach, które zostały im nadane, zajmowali się uprawą i wypasem, ale wiemy, że przynajmniej część mieszkańców Trok służyła w urzędach wielkoksiążęcych. Ponieważ Karaimi byli uzależnieni wyłącznie od Wielkiego Księcia i jemu lojalni, uważa się, że cieszyli się jego dużym szacunkiem i zaufaniem. Stąd pewnie opowieści o tym, że Karaimi służyli w gwardii ochronnej księcia, choć nie zachowały się żadne dowody w postaci dokumentów. Czasem można także usłyszeć o dwóch chorągwiach karaimskich - w Trokach i potem w Birżach u książąt Radziwiłłów, jednak sądzę, że jeśli nawet Karaimi służyli w wojsku, to raczej ramię w ramię z Tatarami w tych samych formacjach wojsk kozackich czy też lekkiej jazdy. Ponieważ jednak Karaimi byli mobilni i znali języki, rzeczywiście brali udział w działaniach dyplomatycznych i pełnili rolę pośredników podczas wykupu jeńców. Za tym przemawia fakt, że Czufut-Kale, słynna twierdza, w której Chan krymski przetrzymywał więźniów, leżała nieopodal stolicy chanów krymskich Bachczysaraju. W twierdzy tej też bito monety chanów.
- Karaimi potrafili pisać i czytać, w czasach, kiedy były to raczej rzadkie umiejętności, świadectwa historyczne potwierdzają, że pracowali w Kancelarii Wielkoksiążęcej. Istnieje również teza, zgodnie z którą niektóre rodziny cieszyły się tak wielkim szacunkiem, że nawet mieli własne herby. Jednak z badań historycznych wynika, że ci, którzy otrzymywali szlachectwo, automatycznie przestawali być Karaimami i przechodzili na chrześcijaństwo. Badanie naszej historii jest dość skomplikowane, wiele dokumentów źródłowych zostało zniszczonych podczas burz dziejowych kolejnych wieków, archiwa przepadały w wyniku wojen i pożarów, tradycyjnie nie noszono nazwisk, tylko imiona i patronimy, które zmieniały się w każdym pokoleniu, używano również przezwisk - niektóre z nich ewoluowały później w nazwiska. Używano przede wszystkim imion biblijnych ale też ich świeckich odpowiedników. Niektóre imiona karaimskie były podobne do tych, które nosili członkowie innych grup niechrześcijańskich, czyli tatarskich i żydowskich.
- Po zniszczeniu Trok w XVI wieku przez wojska moskiewskie, ich społeczność zapewne także straciła na znaczeniu. Wtedy Karaimi zaczęli szukać innych źródeł utrzymania, choć wiemy, że co bardziej przedsiębiorczym udało się utrzymać swoje ziemie. W XVII i XVIII wieku wielu Karaimów dzierżawiło karczmy, z powodzeniem zajmowało się, jak moglibyśmy dziś powiedzieć, własnym biznesem. Mamy powody, by przypuszczać, że społeczność całkiem nieźle się rozwijała, aż do lat 1709-1711, kiedy przez Europę przetoczyła się epidemia dżumy. To była wielka katastrofa demograficzna, która szczególnie dotknęła Karaimów. Tak, jak wyznawcy prawosławia modlą się na Świętej Górze Garbarce za ofiary i za tych, którym udało się ocaleć, tak i my też obchodzimy dzień pamięci o naszych zmarłych. Wspominamy tę straszliwą tragedię, która znacząco wpłynęła na populację Karaimów. Nasza społeczność nigdy nie była duża i nie miała szans, by taką się stać. Zawsze była raczej mała i uzależniona od władcy. Dlatego epidemia była dla nas aż tak bolesna.
Powiedziała pani, że Karaimom udało się zachować wyjątkowy status do końca czasów I Rzeczypospolitej. Co zatem działo się ze społecznością w czasach zaborów?
- Zabory sprawiły, że społeczność Karaimów nagle stała się częścią Imperium Rosyjskiego, które wcześniej nigdy nie miało z Karaimami nic do czynienia. Od razu zostali pozbawieni wszystkich swoich praw, które mieli w Rzeczpospolitej i na Krymie. Odbierano im również ich ziemie, ponieważ po tylu stuleciach nie zawsze mieli dokumenty potwierdzające, że Wielki Książę rzeczywiście im je nadał. Zostawali tym samym sprowadzani do poziomu chłopów - tak się właśnie przydarzyło społeczności karaimskiej w Nowym Mieście, mimo że nigdy wcześniej nie byli ani chłopami, ani mieszczanami. Jednak właściwie w ciągu jednego pokolenia wielu rodzinom udało się odzyskać dość wysoki status społeczny i materialny, przede wszystkim dzięki temu, że stawiali na edukację swoich bliskich i zaczęli zajmować znaczące stanowiska, na przykład w administracji Guberni Kowieńskiej czy też Wileńskiej. W zasobnych rodzinach dzieci kształciły się w szkołach publicznych takich jak Pierwsze Gimnazjum w Wilnie czy Liceum Riszeliewskie w Odessie.
- Oczywiście po powstaniach możliwości kształcenia zostały ograniczone, dlatego młodzież zaczęła wyjeżdżać na nauki do Moskwy, Petersburga, Odessy. Dzięki temu, że kończyli "właściwe" szkoły z "właściwymi" dokumentami, ci młodzi ludzie mieli większe szanse na znalezienie lepszej pracy. Dlatego już w początkach XIX wieku mieliśmy sporo rodzin, których członkowie zaczęli obejmować wysokie stanowiska w administracji, służyć w wojsku jako lekarze. Karaimi krymscy zaczęli w tym czasie wykupywać tereny po wypędzonych Tatarach i zakładać tam plantacje tytoniu, dlatego w pewnym momencie przemysł tytoniowy Imperium Rosyjskiego był zdominowany przez kupców karaimskich. Pierwsza taka fabryka na okupowanych ziemiach polskich została otwarta w 1865 r w Wilnie, przez dwóch młodych ludzi z Krymu, Jakuba Szyszmana i Izaaka Durunczę i funkcjonowała do momentu przejęcia jej przez Polski Monopol Tytoniowy w 1922 roku, Fabryka ta miała przedstawicielstwo i sklep w Warszawie, przy Krakowskim Przedmieściu 455.
Zakładam, że kolejne zmiany losów Karaimów przyniosła I wojna światowa?
- Tak, to ogromna cezura. W 1915 roku, o czym najwięcej pisali Białorusini w pogranicza, kiedy zaczął zbliżać się front niemiecki, władze rosyjskie zarządziły opuszczenie terytorium pograniczne: Białostocczyznę, Kowieńszczyznę, Grodzieńszczyznę i Wileńszczyznę. Chodziło o to, by nie było tam żadnego zaplecza dla wojsk niemieckich - ani ludzi, ani plonów na polach, ani krów czy kur w gospodarstwach, które Niemcy mogliby zabrać. Wtedy niemal cała społeczność Karaimów, która zamieszkiwała Wileńszczyznę, zapakowała dobytek na wozy czy do pociągów i wyjechała w głąb Rosji. W Trokach zostało dosłownie kilka osób. Jedni trafili na Krym, inni, jak rodzina mojej mamy, do Kreminnej w Ukrainie, gdzie dziś toczą się jedne z najcięższych walk, jeszcze inni, najczęściej ci, którzy mieli w Rosji krewnych, zamieszkali w Moskwie czy Petersburgu. Jeśli chodzi o moją rodzinę, jeden mój pradziadek zmarł gdzieś pod Grodnem; dostał zawału, kiedy zorientował się, że cały jego majątek przepadł. Zostawił wtedy żonę z dziećmi. Z kolei drugi pradziadek zmarł w Ostrowie pod Pskowem, a prababcia z dziećmi musiała jakoś przetrwać wojnę, przeniosła się po śmierci męża do Petersburga. W tym czasie mój dziadek, kiedy miał 15 lub 16 lat, wstąpił do jednorocznej szkoły oficerskiej, zdobył stopień podoficerski i poszedł walczyć do rosyjskiego wojska. Niedługo potem otrzymał stopień oficera, w 1917 roku wyszedł na przepustkę i już nie wrócił, powrócił do rodzinnych Trok i zaczął powoli odbudowywać swoje życie i gminy karaimskiej. Został młodszym hazzanem w Trokach, a więc duchowym przewodnikiem gminy karaimskiej oraz potem nauczycielem religii. Później był hazzanem w Łucku, Wilnie i we Wrocławiu.
Po wojnie Karaimi, którzy opuścili polskie tereny, wracali?
- Tak, zaczęli już w 1918, a końcówka powrotów przypadła na 1926 rok. Wiemy z dokumentów i wspomnień , że raczej nie były to łatwe powroty. Po 5 latach ludzie często wracali do domów, a na miejscu zastawali tylko resztki budynku, bo ktoś rozebrał go na deski. Albo dom stał, ale ktoś w nim mieszkał, uprawiał sobie pole. Jednym udało się odzyskać swoje mienie, innym nie od razu.. Wśród powracających byli tacy, którzy nie mieli prawie nic i musieli zacząć wszystko od początku, ale byli i tacy, którzy z racji pełnionych funkcji zachowali swoją swoje stanowiska, więc po powrocie mogli zająć się odbudowywaniem karaimskiego życia społeczno-kulturalnego. Na przykład kuzyni Kobeccy - jeden z nich, Emanuel był wiceprezesem Izby Kontroli w Wilnie, a jego kuzyn Emil, ściągnięty do Warszawy przez Wincentego Witosa, pracował w strukturach, które odbudowywały polskie banki, a potem był dyrektorem w Naczelnej Izbie Kontroli.
- W 20-leciu międzywojennym Karaimi mieli możliwość nauczania swojego języka, tworzenia i publikowania. Jeśli na jakimś terenie było wystarczająco dużo dzieci, otwierano dla nich szkołę i bez problemu uczono w niej i języka, i tradycji czy religii karaimskiej. Oczywiście po I wojnie światowej nie wszyscy wrócili, niektórzy pozostali w Rosji sowieckiej, Karaimi krymscy rozproszyli się i zamieszkali w innych krajach, na przykład Francji, Niemczech czy Czechach. To zaczęło mieć znaczenie po tym, jak w życie weszły Ustawy Norymberskie. Okazało się, że ci młodzi mężczyźni, bo to najczęściej oni wyjeżdżali na Zachód, nie mieli żadnych dokumentów, które potwierdzały ich status i pochodzenie. Zaczęły się więc prośby, kierowane do głowy Karaimskiego Związku Religijnego w Polsce, czyli hachana Seraji Szapszała, a także do liderów Karaimów paryskich, o pomoc w jak najszybszym uregulowaniu statusu Karaimów. Chodziło o to, by udowodnić, że nie są Żydami i wobec tego nie podlegają pod Ustawy. To był czas, kiedy młodzi Karaimi z różnych krajów Europy wysyłali do hachana Seraji Szapszała swoje rodowody, rozmaite dokumenty, zeznania świadków. Dzięki tej zorganizowanej akcji kiedy zaczęła się II wojna światowa, Karaimi byli traktowani tak samo, jak Polacy. Ktoś zginął, ktoś przeżył, ale generalnie mieliśmy łatwiej, niż Żydzi.
- Oczywiście towarzyszył im strach, że np. akurat nie będą mieli przy sobie zaświadczenia i skończy się to dla nich tragicznie lub że ktoś i tak uzna ich za Żydów. Moja mama, która w czasie wojny była jeszcze dzieckiem, wspominała, jak Naziści prowadzili Żydów na miejsce kaźni w Jom Kippur, a więc święto, które i my obchodzimy. Karaimi w Trokach widzieli, jak ich sąsiedzi idą na śmierć, ale nie mogli nic zrobić, bo sami zostaliby zamordowani. Myślę, że te traumy związane z nieustannym lękiem, bezradnością, niesprawiedliwością, zostały w pamięci i wpływają na nas do dziś. Po II wojnie światowej, podobnie jak po I, wielu Karaimów chciało wrócić do Polski. Jednym się to udało wraz z polskim wojskiem, czy potem w ramach akcji tzw. repatriacji, inni musieli szukać innych sposobów by przedrzeć się przez granicę i nie utknąć w granicach Związku Radzieckiego. Karaimi z Wilna i Trok, mieli trudniej, bo Litwini odmówili wypuszczania ich w ramach repatriacji. Uznali, że skoro na te tereny sprowadził ich Wielki Książę Litewski, to nie ma powodu, by żyli gdzieś indziej. A młodzi chcieli, bo chcieli być lojalni wobec państwa polskiego.
W takim razie ilu Karaimów było w Polsce po wojnie?
- Według szacunków profesora Ananiasza Zajączkowskiego, było to około 200 osób, mieszkających głównie w dużych miastach - Warszawie, Opolu, Wrocławiu, Trójmieście.
A teraz ilu was jest?
- Realnie około 100 osób, a licząc Karaimów pochodzących z małżeństw mieszanych, koło 500. Natomiast, co pewnie panią zaskoczy, bo zaskoczyło i mnie, według danych z ostatnich Spisów Powszechnych, Karaimów przybywa i to w szybkim tempie. W 2004 miało nad być 54, w 2011 już 311, a wg ostatniego Spisu 3479. Oczywiście nawet gdyby zebrać wszystkich Karaimów świata, nie uzbierałoby się ich aż tylu. Przez pewien czas, wraz z przedstawicielami innych mniejszości, zastanawialiśmy się, co się u licha stało. Ślązacy i Łemkowie się cieszyli, ale Tatarzy od razu się zorientowali, że coś tu nie gra. Okazało się, że "winna" jest dobra promocja, na którą w ostatnich latach postawiliśmy i my, i Tatarzy. W pewnym momencie o Karaimach było naprawdę głośno, więc wielu ludzi w rubryce "przynależność narodowa i etniczna" wpisała właśnie: Karaim. Czy to dla żartu, czy w ramach zainteresowania kulturą, kto wie. Czasem sobie żartuję, że jeśli nadal będziemy działać tak prężnie, w kolejnym Spisie będzie nas już 30 tysięcy.
To prawie tyle, ilu jest mieszkańców mojego rodzinnego miasta - Cieszyna; tyle, że tam liczba ludności spada. Pożartowałyśmy, ale fakty, niewzruszone wynikami Spisów, są takie, że Karaimów ubywa.
- Oczywiście, nasza i tak niewielka społeczność się kurczy. Nic w tym jednak dziwnego, bo, jak mówiłam, po wojnie do Polski wrócili przede wszystkim mężczyźni, kobiet było niewiele. Pewnej grupie mężczyzn udało się znaleźć żony Karaimki, głównie za granicą. Tak było w przypadku moich rodziców - pobrali się w 1963 roku i wtedy mama przyjechała na stałe do Wrocławia. Jednak większość mężczyzn pożeniła się z Polkami, jak zrobili trzej bracia mojego taty. Owszem, dbali potem bardzo o to, by przekazać dzieciom religię - jednak nie swoją, ale swoich żon. Co prawda nawet w naszych rodzinach mieszanych Karaimów rodzi się więcej dzieci, niż aktualnie w rodzinach Polaków, jednak wiele z nich nie ma świadomości tego, że należą do mniejszości etnicznej. Z moich obserwacji wynika, że dopiero to trzecie pokolenie zaczyna funkcjonować w takiej podwójnej tożsamości. Bo pokolenie urodzone po wojnie nie jest, na ogół, jakoś szczególnie przywiązane do karaimskiej kultury i religii. Jak mówiłam, mój tata miał trzech braci, każdy z nich po dwoje-troje dzieci, one również podobnie. To pokolenie ma świadomość swojego pochodzenia, pamiętają o tradycji dziadków, starają się bywać na otwartych wydarzeniach kulturalnych. Takich osób, łącznie z sympatykami, jest właśnie około 500. Jednak one na co dzień nie mówią, że są Karaimami, nie biorą już udziału w obrzędach religijnych, nie pielęgnują na co dzień żadnych tradycji.
Skoro o religii mowa - chętnie dowiedziałabym się, jakie są podobieństwa i różnice w obchodzeniu świąt przez Karaimów i przez wyznawców judaizmu.
- Jedną z największych różnic jest to, że Karaimi obchodzą tylko święta znane i celebrowane przed zburzeniem Świątyni Jerozolimskiej (dokonanego przez Rzymian w 70 r. n.e. - przyp. red.). Dlatego nie świętujemy Purim, choć tradycyjnie czytamy wtedy Księgę Estery, nie obchodzimy Chanuki ani żadnych innych późniejszych świąt, w tym związanych z państwem Izrael. Nasz rok liturgiczny zaczyna się wiosną, podczas święta Piesach czyli Chydży Tymbyłłarnyn, a kończy postem grudniowym, upamiętniającym właśnie zniszczenie i zbezczeszczenie Świątyni. Generalnie mamy trzy radosne święta, a reszta upamiętnia jakieś nieprzyjemne wydarzenia historyczne. Wszystkie obchodzimy tak, jak zapisano w Torze.
A co z prawami czystości rytualnej?
- Koszer karaimski jest bardziej ortodoksyjny od koszeru żydowskiego, ale tak naprawdę stosują się do niego tylko Karaimi egipscy, którzy mieszkają w Izraelu. W Polsce Karaimi mieszkają obecnie w dużych miastach, gdzie łatwiej można kupić mięso pochodzące z uboju koszernego, zwłaszcza, jeśli istnieją w nich społeczności Żydów lub muzułmanów. Jednak dawniej ich nie było i polscy Karaimi radzili sobie, jak umieli. Z założenia nie jemy wieprzowiny i morskich zwierząt, które nie mają łuski, ale obecnie nikt nikomu w talerz nie zagląda, a codzienny jadłospis to indywidualna sprawa.
- Nieczysty jest także każdy kontakt ze śmiercią, a więc zawsze, kiedy wracam z cmentarza, czy to karaimskiego, czy katolickiego, muszę się umyć, bo czuję się brudna. Podobnie po udziale w ceremonii pogrzebowej.
- Jeśli zaś chodzi o czystość rytualną kobiet, to kiedy miesiączkują, nie mogą robić nic w obrządku domowym, nie uczestniczą w modlitwach, w rytuale nadawania imienia dziecku (kobieta w połogu również uważana jest za nieczystą - przyp. red.). Oczywiście to także idealne założenia - jeśli kobieta miała rodzinę czy sąsiadki do pomocy, mogła na jakiś czas zrezygnować z wykonywania codziennych obowiązków. Jeśli jednak dzieci było dużo, dawniej przeważnie tak było, a pomocy znikąd, robiła, co do niej należało.
A czy Karaimki chodzą lub chodziły do mykwy, by rytualnie się oczyszczać?
- Nie, nie ma i nie było takiej tradycji. Najczęściej Karaimi osiedlali się blisko akwenów, np. jezior czy rzek, więc do oczyszczania się korzystali z żywej wody. Wynika to z tego, że w Torze nie ma nakazu korzystania z mykwy, mówi o tym dopiero Talmud. Jak pani tłumaczyłam na początku, Karaimi nie stosują interpretacji. Może wytłumaczę to na przykładzie - w Torze zapisano taki zakaz: "nie będzie gotował koźlęcia w mleku matki jego". Po interpretacji rabinów Żydzi uznali, że zakaz ten brzmi: nie wolno jeść razem mięsa i mleka. A Karaimi: "nie wolno gotować tego konkretnego jagnięcia w mleku jego matki". My rozumiemy Torę dosłownie, więc jeśli jest zapis o oczyszczaniu rytualnym - stosujemy go. Natomiast mykw nie budujemy, bo o nich w Torze nie ma ani słowa.
W takim razie domyślam się, że zamężne Karaimki nie zasłaniają włosów, tak, jak robią to Żydówki ortodoksyjne lub chasydki?
- Płeć i status społeczny nie mają dla nas nic do rzeczy - wszyscy Karaimi nakrywają głowy podczas modlitwy, kiedy stajemy przed Bogiem. Tak zostałam wychowana i ja. Byłam kiedyś z koleżanką na koncercie we wrocławskiej synagodze "Pod białym bocianem", na zupełnie świeckim wydarzeniu. Jednak kiedy jakiś rabin zaczął zaintonował psalm, niewiele myśląc zabrałam koleżance szalik i zakryłam nim głowę.
No właśnie, żydzi mają synagogi, katolicy - kościoły. A jak nazywają się karaimskie miejsca kultu?
- Kienesy, jednak w tej chwili w Polsce nie ma żadnego naszego domu modlitwy. Od 1944 do 1988 jedna znajdowała się w mieszkaniu moich dziadków, przy ulicy Kniaziewicza we Wrocławiu. Jednak ze względu na stan zdrowia dziadka osobiście musiałam ją zamknąć, bo zmieniałam mieszkanie. Teraz modlimy się albo w wynajętych salach, albo prywatnych mieszkaniach. Najbliższe kienesy znajdują się na Litwie, w Wilnie i Trokach. Jeśli więc mam taką możliwość, uczestniczę w nabożeństwach zdalnie przez Skype. Bardzo cenię sobie, że pomyślano o transmisjach, bo dzięki temu Karaimi mieszkający w rozproszeniu także mogą modlić się razem z innymi członkami wspólnoty - choć z oddali. Mamy taką tradycję, że po pochówku przez siedem dni codziennie odbywają się nabożeństwa w domu żałobników; dawniej żałobnicy siedzieli razem i się modlili, nie robili nic poza tym, nawet jedzenie było im donoszone. Jeżeli dziś ktoś żyje w miejscu, gdzie są inni Karaimi, choćby w Trokach czy Warszawie, nadal może zorganizować takie spotkania. Jeśli jednak nie ma wokół siebie społeczności, pozostaje obecność zdalna. Kiedy odeszła moja mama, to kuzyn czytał liturgię codziennie ja byłam we Wrocławiu, a moja siostra w Paryżu.
A kto jest duchowym zwierzchnikiem czy przewodnikiem Karaimów?
- Może zacznę od tego polscy Karaimi są duchowo zaopiekowani, ponieważ zgodnie z naszą tradycją, nie trzeba być duchownym, by pełnić posługę duchową. Każdy mężczyzna i każda kobieta, którzy umieją czytać, mogą poprowadzić modlitwę, trzeba tylko mieć pewną ogólną wiedzę o jej przebiegu. Jednak obecnie, po śmierci profesora Szymona Pileckiego, który przez lata był przewodniczącym Karaimskiego Związku Religijnego, nie mamy jeszcze nowego prezesa. Jego obowiązki pełni wiceprzewodniczący KZR Adam Dubiński, który jest także prezesem Fundacji Karaimskie Dziedzictwo i skarbnikiem Związku Karaimów Polskich. Pewnie niedługo zorganizujemy wybory, jednak czy wybrana osoba będzie chciała, by nazywać ją hazzanem, co jest tradycyjnym tytułem religijnym, czy nie - tego nie wiem. Objęcie takiej funkcji wiąże się z pewnym pokazaniem się na zewnątrz, przestajemy być osobami prywatnymi. Nie każdy chce się na to zdecydować, na przykład mój kuzyn, który teraz odpowiada za wszystkie sprawy religijne, nie chce. Ja świadomie podjęłam się obowiązków w Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, więc zainteresowani wiedzą, kim jest Mariola Abkowicz. Jednak kiedy ktoś pyta mnie, kto jest naszym hazzanem, mówię: ta osoba nie chce, by jej nazwisko zostało ujawnione. Członkowie naszej społeczności wiedzą, do kogo mają się udać po poradę duchową czy modlitwę.
Powiedziała pani, że swego czasu podjęliście dużo działań mających na celu promocję kultury karaimskiej. A czy organizujecie działania, które mają na celu integrację członków wspólnoty czy przekazywanie im tradycji? Pytam, bo niedawno rozmawiałam z młodym Tatarem, Dawidem Chazbijewiczem, który opowiedział mi o tradycyjnych Balach Tatarskich, na których młodzi z różnych części Polski mogą się zapoznać.
- Dawniej mieliśmy również bale, jednak po 1989 ich nie reaktywowaliśmy, jak zrobili to Tatarzy i Ormianie. Jednak oczywiście podejmujemy szereg różnego rodzaju działań, ale czy będą z nich rodziny, czy nie, to już inna kwestia. Ważne jest to, by młode pokolenie się znało, miało okazję do spotkań. Ja sama miałam o tyle niezwykłą sytuację, że urodziłam się w rodzinie hazzana, a więc życie religijne było stałą częścią naszej codzienności. Z drugiej strony moja mama stosunkowo późno wyszła za mąż i przyjechała do Polski z Trok, więc jako dziecko często jeździłam z siostrą do tamtejszej rodziny. Dzięki temu miałyśmy możliwość takiej swobodnej integracji z innymi dziećmi, która sprawiła, że mogły zawiązać się przyjaźnie na całe życie. Teraz to się zmieniło - żeby nasze karaimskie dzieci mogły się spotkać, trzeba im to jakoś umożliwić i zorganizować.
- Wpadliśmy więc na pomysł, zresztą podpatrzony właśnie u Tatarów, by założyć dla dzieci zespół folklorystyczny. Teraz w Warszawie działa zespół Dostłar, a na Litwie mamy już trzecią taką grupę, dzięki której mogą spotykać się nie tylko dzieci, ale ich rodzice - bo wiadomo, że oni zwykle chętnie przychodzą na występy dzieci. Druga okazją do integracji są Letnie Szkoły Języka Karaimskiego, które przez lata organizowaliśmy w Trokach. Z kolei w ubiegłym roku zorganizowaliśmy dla dzieci do 12 r.ż. spotkanie nad morzem, które bardzo się spodobało, podobno dzieciaki już pytają, czy będzie kolejna edycja. Współorganizujemy młodzieżowy obóz Bir-Baw pod Trokami, w którym młodzi ludzie będą wspólnie spędzać czas, poznawać karaimskie tradycje, uczyć przygotowywać karaimskie dania. A na koniec zaproszą dorosłych na degustacje. To już kolejna odsłona tego wydarzenia, na które przyjechali młodzi z wielu krajów i wiem, że wracali z nich bardzo zadowoleni. Dużo dobrego dają nam również projekty muzyczne Karoliny Cichej, która stworzyła projekt "Karaimska mapa muzyczna", dzięki któremu nasze dzieci mogą uczyć się z jej płyty tradycyjnych piosenek karaimskich. Może i czasem coś przeinaczą, coś wymówią niepoprawnie. Ale to nie ma znaczenia, najważniejsze, że śpiewają. Nowym projektem muzycznym Michała Kuliczenko jest "Zakorzenianie", w którym można usłyszeć jego interpretacje karaimskich piosenek.