Mariola Bojarska: W mini jestem sobą
Ma 56 lat, a wygląd i energię dziewczyny. Nie po zabiegach, ale dzięki temu, jak żyje. Mariola Bojarska, najlepsza ekspertka od fitnessu, już w latach 90. sprowadzała do Polski pilates, callanetics, jogę fit. Żeby zrobić dla telewizji swój program, zastawiła dom. Bo jest z tych, którzy nie kapitulują. Nawet gdy odchodziła jej mama, gdy urodziła dziecko ważące 1200 gramów, gdy oszukani przez wspólnika stracili z mężem dom. Takim ludziom się nie zazdrości, bo chociaż są piękni, zdrowi i bogaci, wiadomo, że na to zasłużyli.
Budzi się pani, wstaje z łóżka. Co panią boli?
Mariola Bojarska-Ferenc: Jeśli ćwiczę regularnie, nic. Ale wystarczy, że zrobię sobie przerwę, i zaczyna mnie boleć kręgosłup. Raczej nie po przebudzeniu. Wtedy, gdy siedzę, na przykład w samochodzie czy przy komputerze.
Pytam, bo wyczynowo uprawiała pani sport od dzieciństwa. Gimnastyka artystyczna - czyj to był pomysł, pani czy rodziców?
- Rodzice do niczego mnie nie zmuszali. To był koniec lat 60., trenerzy chodzili po szkołach - wypatrzyli mnie, uznali, że rokuję jako gimnastyczka. Miałam siedem lat. Z tego okresu pamiętam jedno zdarzenie. Do naszego domu przychodzi ksiądz, prosi ojca o rozmowę. To mnie zaciekawiło, księża nie byli u nas nigdy gośćmi. Zamknęli się w pokoju, a ja podsłuchiwałam pod drzwiami. Usłyszałam, jak ksiądz mówi, że potrącił moją mamę samochodem. I pyta tatę, czy może nam jakoś wynagrodzić stratę.
- Lekarze nie dawali mamie szans. Miała 40 złamań, ale przeżyła. Gdy odwiedziłam ją w szpitalu kilka miesięcy później, nie poznałam jej, minęłam łóżko, na którym leżała. Była cała w gipsie, widać było tylko oczy i usta. Wróciła do domu na wózku inwalidzkim. W jednej chwili skończyło się moje dzieciństwo, znikła beztroska. Musiałam być odpowiedzialna, opiekować się młodszą siostrą. Gimnastyka artystyczna była dla mamy. Tylko to mogłam jej od siebie dać. Cieszyła się, widząc, że dobrze mi idzie.
Mama zaczęła chodzić?
- Marzyła o tym, choć lekarze byli pesymistyczni. Uparła się: kazała ojcu kupić kule, sama w domu ćwiczyła, zaczęła stawać, chodzić z kulami, potem z jedną. Wprawiała się, robiąc spacery z centrum do naszego domu na Bielanach. Okupiła to ogromnym cierpieniem. Żeby zagłuszyć ból, łykała prochy garściami. Słynne tabletki z krzyżykiem. Zawierały rakotwórczą fenacetynę. Mama szybko się od nich uzależniła.
- Miałam z nią mały kontakt, bo po pierwsze, leki działały otępiająco, a po drugie, chodziłam na treningi. Rano szłam do szkoły, potem na salę. Gimnastyka artystyczna to układy taneczne z piłką, wstążką, skakanką, obręczą, maczugami. Katorżnicza praca, miałam kolana pozdzierane do krwi, nogi w sińcach.
- Do domu wracałam po dziewiątej, robiłam lekcje, szłam spać. Nie miałam nawet wakacji, bo wyjeżdżałam na zgrupowania kadry narodowej. Codziennie nas ważono, jeśli przytyłam sto gramów, zabierano któryś z posiłków. Musiałam być wiotka jak trzcinka, z obozów wracałam w spodniach związanych sznurkiem, tak podczas nich chudłam. Ale odnosiłam sukcesy. Zaczęły pisać o mnie gazety. Mama potrafiła w kiosku wykupić wszystkie egzemplarze, rozdać znajomym. Była dumna.
Pani nie była? Dlaczego zrezygnowała pani z kariery sportowej?
- Byłam z siebie zadowolona, ale w liceum stwierdziłam, że to jednak nie moja przyszłość. Z zawodów zapamiętałam uczucie euforii, gdy jestem w centrum uwagi. Pomyślałam, że czegoś podobnego doświadcza aktorka, więc złożyłam papiery do Akademii Teatralnej. Na egzaminie mówiłam fragment Golono, strzyżono Mickiewicza. Nie dostałam się. Nie miałam planu B, koleżanki mnie namówiły, żeby zanieść dokumenty na AWF.
- Pomyślałam: przeczekam tam rok i znów spróbuję z aktorstwem. Pierwsze zajęcia na basenie, wchodzimy z dziewczynami, a tam szpaler chłopaków z ostatniego roku. Był taki zwyczaj, że przychodzili oglądać nowe w kostiumach. Wybierali sobie. "Ona będzie za pół roku moją żoną", pokazał na mnie Paweł, tenisista. I tak się stało. Po ślubie błyskawicznie zaszłam w ciążę.
Cały wywiad znajdziesz w najnowszym numerze magazynu Twój STYL - już w sprzedaży!