Mężczyźni mnie nie podrywają
Jej słowiańską urodą i niesamowitą figurą zachwycają się najwięksi kreatorzy mody. Ale prawdziwą Magdę najlepiej zna... jeden przystojny mężczyzna z Mexico City.
Wystarczy przejść pół godziny spacerem, żeby trafić na hałaśliwy Broadway, ale tutaj, w West Village, nikt się nie spieszy. Atmosfera lekko snobistyczna. Ukryte podwórka, rowery przypięte do ogrodzenia (na dworze minus pięć), kafejki na każdym kroku. Na rogu 7 Avenue i Perry Street niewielka Doma. Zwyczajne miejsce, choć można trafić na Sarah Jessicę Parker, która kupiła w pobliżu mieszkanie. Magdę poznaję od razu. Ubrana w czarno-biały sweterek, czarne legginsy, do tego futrzane kozaki. Włosy związane do góry, zero makijażu.
PANI: Do Nowego Jorku wpadłaś na jeden dzień. Jutro lecisz do Mediolanu, potem na pokazy haute couture w Paryżu. Nie masz dość takiego tempa?
Magdalena Frąckowiak: Dziś wieczorem pójdę jeszcze na „Carmen” do Metropolitan Opera. Jasne, bywam zmęczona, jednak bardziej uciążliwa jest nieprzewidywalność. Często do ostatniej chwili nie wiem, które zlecenie się potwierdzi. Muszę być dyspozycyjna, ale w tym momencie całe swoje życie poświęciłam modelingowi. To świadomy wybór.
Widzę niezwykłe miejsca, poznaję fascynujących ludzi, np. Karla Lagerfelda, Johna Galliano. Każdy ich pokaz jest jak teatr, a ja czuję się jak ich aktorka. Praca sprawia mi radość, poza tym zarabiam pieniądze. Mam 25 lat i sama decyduję o wszystkim: gdzie pracuję, gdzie mieszkam, w co inwestuję. Jestem dumna ze swojej niezależności.
Marzyłaś, żeby zostać modelką?
Magdalena Frąckowiak: Nie, to mama wysłała moje zdjęcia na konkurs. Wygrałam, zaproszono mnie na sesję, ale odmówiłam. Miałam 15 lat, chodziłam do szkoły, nie chciałam rezygnować z nauki. Po naradzie z rodzicami zgodziłam się brać udział w pokazach, ale tylko w wolnym czasie. Poleciałam do Japonii, później przez jakiś czas mieszkałam w Paryżu, po roku przeprowadziłam się do Nowego Jorku. Na początku radziłam sobie średnio, dopiero w następnym sezonie otworzyłam pokaz Yves Saint Laurenta w Paryżu. Od tamtej pory zaczęłam dostawać ciekawe propozycje: okładki, kampanie i wszystko nabrało tempa.
Niedawno francuski „Vogue” zaliczył cię do 30 najlepszych modelek ostatniej dekady. W minionych miesiącach pojawiłaś się na okładce rosyjskiego „Vogue’a”, brytyjskiego „Dazed & Confused”, francuskiego „Numero”. Dlaczego tobie udało się przebić?
Magdalena Frąckowiak: Żeby odnieść sukces, trzeba być zdeterminowanym, nie poddawać się – podobnie jak w innych zawodach. Modelka nie musi być piękna. Ważniejsza niż regularne rysy jest charyzma, to coś, co sprawia, że dziewczyna przyciąga uwagę. Często słyszę, że mam plastyczną twarz, w zależności od makijażu mogę być słodka, kobieca albo drapieżna, ekscentryczna.
Jesteś bardzo szczupła. Czy coś w ogóle jesz?
Magdalena Frąckowiak: Przecież widzisz, że piję latte i jem croissanta. Zawsze byłam drobna, nie wyliczałam, co mogę zjeść, a czego nie. W domu nie mam nawet wagi. Oczywiście nie obżeram się codziennie pizzą, wolę zdrowe jedzenie. Na śniadanie kefir, płatki owsiane albo razowy chleb z serem, na obiad kasza gryczana z warzywami. Piję dużo wody, łykam witaminy. Sporo się ruszam – chodzę, jeżdżę na rowerze.
Tęsknisz za rodzinnym domem w Gdańsku?
Magdalena Frąckowiak: Trudno powiedzieć… Mam cygańską naturę. Kiedy miałam 16 lat i sama leciałam na drugi koniec świata, nie martwiłam się na zapas, co to będzie, tylko cieszyłam, że przeżyję coś fajnego. Nie wiem, czy jest teraz miejsce, które nazwałabym swoim domem. W Gdańsku mam rodzinę, znajomych, ale nie da się ukryć, że coraz więcej nas różni – oni studiują, zaczynają zakładać rodziny, a ja żyję innymi sprawami. Jest jeszcze jeden powód. W moim życiu pojawił się ktoś ważny.
To już wiem, dlaczego masz takie rozmarzone oczy. Zakochałaś się.
Magdalena Frąckowiak: Carlito Dalceggio jest Kanadyjczykiem, chociaż jego imię, nazwisko, uroda i temperament wskazują na latynoskie korzenie. Mieszka w Mexico City, tam ma swoją pracownię. Jest artystą wszechstronnym, maluje. Czuję, że jestem nie tylko jego kobietą, ale i muzą. Nawzajem się inspirujemy, wspólnie robimy kolaże. Pod jego wpływem sięgnęłam po pędzel i ołówek, sama próbuję tworzyć. Przy Carlicie stałam się bardziej kobieca. Zakładam romantyczne sukienki, pończochy, maluję usta czerwoną szminką.
Mam cygańską naturę. Kiedy miałam 16 lat i sama leciałam na drugi koniec świata, nie martwiłam się na zapas, co to będzie, tylko cieszyłam, że przeżyję coś fajnego.
Na co dzień on jest w Meksyku, ty w Nowym Jorku. Carlito musi być o ciebie zazdrosny…
Magdalena Frąckowiak: Wierz mi, że bardzo rzadko ktoś mnie podrywa. Nie wiem, czy to wynika z tego, że mężczyźni się mnie boją, a może dla większości wcale nie jestem atrakcyjna? Carlito może być spokojny. Nasz związek jest bardzo świeży i intensywny. Od sierpnia byłam już w Mexico City pięć razy. Jest w tym miejscu jakieś szaleństwo. Czasem przychodzi mi do głowy, żeby spakować walizki i przeprowadzić się tam na kilka miesięcy…
Iza Komendołowicz, korespondencja z Nowego Jorku
Magdalena Frąckowiak. Francuski Vogue umieścił ją w grupie 30 najlepszych modelek ostatniej dekady. W ciągu trzech minionych lat była na okładkach najlepszych modowych pism. Jest ulubioną modelką Givenchy, Johna Galliano, Chanel, Balenciagi, Jeana Paula Gaultiera i Stelli McCartney.