Moje niezapomniane walentynki

Aktualizacja

Jak można zapomnieć taki dzień? Szpitalną koszulę, łzy strachu które w pewnym momencie przerodziły się w łzy szczęścia?

Oddalona o 60 km, uwięziona w szpitalnej sali nie oczekiwałam niczego wielkiego. Przecież Maciek był u mnie tyle razy, nic się nie stało że akurat tego dnia przyjechać nie mógł... Każda sekunda mijała mi na strachu o mojego jeszcze nie narodzonego synka, którego mój organizm niszczył codziennie coraz bardziej przez konflikt serologiczny. Wyrzuty sumienia i strach co będzie dalej sprawiały, że płakałam gdy tylko nikt nie widział, udawanie że jest dobrze sprawiało mi tak wiele bólu i trudności... Skłamałabym pisząc, że nie było mi smutno w ten dzień samej. Przecież leżałam na sali z kobietami w ciąży, każda przez cały dzień była otoczona kwiatami i ojcami swoich małych fasolek które miały się o niebo lepiej niż mój maluszek. Gdziekolwiek w szpitalu się obejrzałam zakochane pary, czułe szepty i bukiety kwiatów. Katorga. Nie muszę chyba opisywać jakie nieprzyjemne były pełne współczucia spojrzenia całego oddziału. Miałam już dosyć włóczenia się po korytarzach, miałam dosyć rozmyślania co by było gdyby. Wróciłam do swojego łózka, zbliżała się pora obiadowa a maleństwo zdecydowanie domagało się czegoś do jedzenia. Gdy już kończyłam ten wyśmienity szpitalny posiłek na salę jak błyskawica wpadła najbardziej zakręcona pielęgniarka na oddziale, trzymała coś za plecami i była z siebie tak okropnie dumna że aż się bałam na jaki pomysł znowu wpadła. Tego co tak skrzętnie ukrywała nie spodziewałam się w najskrytszych marzeniach. Moje ulubione, najsmaczniejsze na świecie czekoladki. Okazało się że mój ukochany dzień wcześniej wybłagał ją by wręczyła mi je w porze obiadowej, chciał w ten sposób chociaż na odległość osłodzić mi ten dzień. Żeby mieć pewność że czekoladki do mnie trafią drugą taką bombonierkę sprawił pielęgniarce. Ochy i achy dziewczyn na sali nie miały końca, mi mimo moich starań poleciały łzy... Już wtedy wiedziałam że będzie to dzień którego długo nie zapomnę. Na czekoladkach jednak się nie skończyło, dwadzieścia minut przed zakończeniem wizyt do pokoju wsunął się najpierw piękny bukiet, a tuż za nim jeszcze piękniejszy on. Co z tego że zmarznięty i wymęczony, co z tego że tylko na chwilę bo zaraz go wyrzucą. Jednak przyjechał, zrobił wszystko bym w ten dzień nie była sama chociaż przez chwilę. Parę godzin później, gdy już walentynki kalendarzowo były tylko wspomnieniem przez cesarskie cięcie urodził się mój synek. Czy może być coś wspanialszego? Nigdy tego nie zapomnę i do dziś uśmiecham się na te wspomnienia.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas