Natalia Kukulska: Zawsze kręciła mnie awangarda
"Sceniczna futurolożka" powraca na scenę w nowej odsłonie. Tym razem nie sama, lecz u boku artystki, którą podziwia od lat. Kogo Natalia Kukulska zwerbowała do współpracy tym razem? Ten kobiecy duet to zapowiedź tego, co z okazji 25-lecia na scenie Natalia Kukulska przygotowała dla swoich fanów. Czy trafi w ich czułe struny?
Lidia Ostólska: Album "Czułe struny" doczekał się drugiej odsłony. To as, którego trzymała pani w rękawie czy chęć kontynuacji udanej współpracy z Kayah?
Natalia Kukulska: - Bardzo chciałam dać drugie życie temu albumowi z kilku powodów. Między innymi dlatego, że jego odsłona miała miejsce w czasie wyjątkowym, czyli w pandemii. Poza tym miałam wielką ochotę zaśpiewać te utwory w języku angielskim, aby stały się bardziej uniwersalne, zrozumiałe nie tylko dla nas. To nie oznacza, że są już konkretne plany, by ten album powędrował poza Polskę, ale zwiększyły się szanse. Tłumaczeń na angielski dokonał Bartek Burtea, więc na drugim krążku dwupłytowej reedycji znajduje się pięć utworów w nowej wersji językowej i duety.
Kogo usłyszymy na premierowym krążku?
- Są trzy duety. Dwa w języku angielskim - jeden z Mattem Dusk’iem, wspaniałym wokalistą z Kanady, drugi z Jakubem Józefem Orlińskim - wspaniałym kontratenorem, który robi teraz światową karierę, ale, przede wszystkim, ma nietuzinkową osobowość. Trzeci to duet z Kayah. On jest po polsku, ponieważ Kayah jest autorką słów do preludium e- moll, w opracowaniu Pawła Tomaszewskiego, czyli utworu "Pod powieką". To jest bardzo emocjonalny tekst. Współpraca z Kayah była wspaniała i wyjątkowa, również z tego względu, że bliska.
- Cenię tę artystkę, od samego początku uważałam, że w tym utworze jej wrażliwość sprawdzi się najbardziej. Kiedy Kayah napisała tekst, nie miałam wątpliwości, że chciałoby się ją tam usłyszeć. Powstał bardzo malarski i emocjonalny teledysk, który stworzyła Olga Czyżykiewicz. Jej interpretacja daje jeszcze inny kontekst słowom.
Kobiece duety na polskiej scenie to rzadkość. Jak fani przyjęli singiel "ikonicznych solistek"?
- Myślę, że fani przyjęli go wspaniale. To bardzo miłe czytać komentarze pełne poruszenia, bo ten utwór rzeczywiście nie zostawia obojętnym. To nie jest piosenka popowa, tym bardziej cieszę się, że taki niszowy utwór z taką dramaturgią, do której trzeba przysiąść, ma rację bytu w dzisiejszych czasach. To sukces, że w tak krótkim czasie zdobył dużą liczbę odsłon. Jeśli chodzi o odbiór nas razem, jako duetu - to jest niezwykle ciepły. Okazuje się, że mamy wielu wspólnych fanów. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się wspólnie zaśpiewać na żywo, bo to są jeszcze dodatkowe emocje.
Śmiało można o pani powiedzieć "sceniczna futurolożka". Świadomie wyznacza pani trendy w muzyce i modzie?
- Mam mnóstwo wątpliwości, tym bardziej, że dużo czasu zajęło mi polubienie samej siebie, wyleczenie się z kompleksów. Dorastanie na oczach wszystkich nie ułatwiało mi tej drogi. Wtedy miałam poczucie, że cała Polska rości sobie prawo do moich decyzji, wyborów. Że każdy chciałby mnie wychowywać i mówić, którą drogą powinnam iść. To było dla mnie najbardziej obciążające, że ludzie znają mnie od dziecka. Dziś w pełni świadomie kształtuję swój wizerunek, którym zawsze lubiłam się bawić. Nie ma w tym olbrzymiej kreacji. Dla mnie ważna jest estetyka. Jestem wrażliwa na piękno i nie lubię bylejakości. Właśnie na te rzeczy zwracam szczególną uwagę. To sposób wyrażania siebie i z tego korzystam, a mój zawód daje mi możliwość pójścia krok dalej.
- Zawsze kręciła mnie awangarda, wolałam rzeczy kontrowersyjne niż nijakie. Nie śledzę trendów, działam intuicyjnie. Jest we mnie jakaś przekora, skłonność do łamania schematów. A moda posługuje się przekorą. Wypuszcza się w obieg coś, na co najpierw każdy się krzywi, a potem wszyscy chcą to mieć. Cieszy mnie, kiedy mogę inspirować innych i to jest bardzo miłe, ale nie na to kładę środek ciężkości. To dopełnienie całości projektu, spójna wizja, a pomysłów mi nigdy nie brakowało.
Wiele osób zatrzymuje się w schematach epoki, w której dorasta i już w nich zastyga. Pani nadąża, wyprzedza epokę i zaskakuje...
- Widzę, że teraz moja córka jest w tej mojej epoce. Patrzę na nią i mówię "Ania, ale to już było!". Kiedy widzi moje zdjęcia z lat 90., krzyczy: "Jakie to było wspaniałe, to jest totalnie hot!". Wciąż szukam ciekawych stylizacji, szperam, stawiam na młodych projektantów, dlatego nie "zastygam".
W pani szafie są kreacje np. z płyty "Światło", po które córka może sięgać?
- Oczywiście, że tak! Ona ma ze mną bardzo dobrze, bo ja jestem sentymentalna. Nie wiem po co, ale mam mnóstwo rzeczy, wciąż je zbieram. Mam takie prywatne muzeum polskiej piosenki... Są rzeczy moje i po mojej mamie oraz pamiątki po tacie. Mam te wszystkie stroje, które były przygotowywane na występy i inne specjalne okazje. Tych rzeczy już nie wykorzystuję, ale dają mi poczucie bezpieczeństwa. Dzięki nim uświadamiam sobie, że mam fajne życie, ciekawą przeszłość. To dla mnie ważne.
Wspominała pani, że oswajała kompleksy przez lata. Co myśli pani o "ciałopozytywności"?
- Na pewno jest to dobry trend. Bliskie mi osoby zapadły na różne choroby, będąc za bardzo rygorystycznymi w stosunku do siebie. Zauważyłam, że często rozmawiamy o dietach, nawet kiedy dzieci są przy nas. Dla kobiet to często temat numer jeden. To nie jest normalne, presja idealnego wyglądu jest bardzo obciążająca. Cały czas jesteśmy w poczekalni do doskonałości. Jeśli nie przychodzi, oddalamy się od niej i narasta frustracja rośnie. Lepsze są te odpuszczenia, przyzwolenie na słabość, czułość w stosunku do samej siebie.
- Trend "ciałopozytywności" może zrobić dużo dobrego. Przestajemy zadręczać się tym, że wszystko musi być idealne, że jesteśmy w stanie nad tym panować. Dociera do nas, że nie każde wypuszczane do sieci zdjęcie jest idealne, że my na nim tacy jesteśmy. Ja lubię, kiedy gwiazdy, postaci ikoniczne, pokazują się w sytuacjach, w których każdy z nas może zapytać z niedowierzaniem "Też tak ma? To super, bo już myślałam, że ze mną coś jest nie tak". Sama biorę udział w tej grze pozorów. Wypuszczam do mediów społecznościowych zdjęcia, które chcę tam umieścić. Też kreuję siebie, choć staram się być naturalna. Mam wrażenie, że cały czas nie potrafimy odnaleźć się w nowym świecie, a nowy świat to internet, dostęp do wszystkiego i wszystkich.
Jak na pani metamorfozy reaguje Pani mąż?
- Zawsze był otwarty na zmiany. Nawet mój sąsiad się śmiał, mówiąc: "Ty to masz fajnie, co chwilę masz w łóżku nową dziewczynę", bo ja wciąż zmieniałam fryzury. Mój mąż jest też mało wymagający, nie jest zwolennikiem zabiegów medycyny estetycznej, Nie podoba mu się nadmierna ingerencja, zmienianie rysów twarzy, a znam mężczyzn, którzy namawiają partnerki do powiększania ust i innych zabiegów. Mąż nie wierzy, że to się może komuś podobać, a ja mu tłumaczę: "Uwierz mi, że tak". Jestem szczęśliwa, że Michał nie ma takich roszczeń ani wymagań, zawsze w jego oczach czułam i czuję się piękna, a zarazem każda zmiana wizerunku wzbudzała jego entuzjazm: "Super", "Fajnie", "Ojej!".
- Gorzej było z babcią i tatą, którzy nie byli aż tak tolerancyjni. Do dziś pamiętam słowa babci, która powiedziała mi, że jak obetnę włosy, to stracę całą swoją urodę. "Tak?! To zetnę!"- przekora się we mnie obudziła. Słowa babci obudziły we mnie jakiś bunt. Ja, to nie moja fryzura, nie włosy...
Mąż kiedyś nazwał panią "kumplem"?
- Gorzej! Nie tylko "kumplem"... Rozmawialiśmy ze sobą, było tak fajnie i nagle słyszę "stary". A ja na to: "Słucham?!". Jednak tak naprawdę uznałam to za bardzo duży komplement. Czasem nazywa mnie inaczej. Kiedy jestem w domu żandarmem, apodyktycznym dyktatorem, który pilnuje porządku, to już mnie nie nazywa kumplem...
To jak panią wtedy nazywa?
- "Zołzą"! Nie lubię siebie w tej roli, wolałabym nie zrzędzić. Ale czasem “muszę bo się uduszę" ( śmiech )
Słyszy pani w swoich ustach teksty, które pamięta z dzieciństwa i miała ich nie powtarzać?
- Owszem! Mój tata wychowywał mnie wespół z moją babcią, a swoją teściową. W tym roku minęła piąta rocznica śmierci babci, bliskiej mi kobiety, która wywarła ogromny wpływ na moje życie. Nie ukrywam, że często się buntowałam, nie zgadzałam z jej poglądami. Babcia zbyt mocno liczyła się z opinią innych, zwracała uwagę na to, co wypada, co nie wypada. Wychowanie w duchu poznańskim: precyzja, dokładność, punktualność... To wszystko potęgowało mój sprzeciw. Z kolei mój tata był typem nonszalanckiego bałaganiarza. Do dziś pamiętam dokładnie to, co babcia wtedy mówiła: "Boże, ile razy ja cię mogę prosić...". Czemu to?, czemu tamto? - i ja mam dokładnie to samo. Te schematy możemy wypierać, ale po latach je powielamy.
Szwedki nie afiszują się kobiecością, uważają, że nie ona świadczy o atrakcyjności. Jaka jest definicja kobiecości w XXI wieku?
- Definicja kobiecości przechodzi metamorfozę. Mamy coraz więcej przykładów na to, że kobiecość kojarzy się z siłą. Głos kobiet w niektórych przestrzeniach jest bardziej słyszalny, jesteśmy odważniejsze. Napisałam piosenkę pt. "Kobieta" i starałam się w tych słowach zawrzeć najważniejsze cechy. Śpiewam, że " [...] wyrywa się z ram" albo "szyja jak pal jest wbita na dno, a sięga do gwiazd, panoramiczny wzrok".
- Kobieta z jednej strony bywa eteryczna i delikatna, a z drugiej musi i chce mocno stąpać po ziemi. Do tego dochodzi organizacja życia rodzinnego i dbanie o klimat domowego ogniska. Właśnie ta wielozadaniowość, osadzanie się w roli organizatorek i wizjonerek życia jest moim zdaniem synonimem kobiecej siły. My musimy radzić sobie z wieloma tematami, detalami, bo zdarza się, że mężczyźni oddają się jednej pasji lub pracy i nie podchodzą do życia całościowo.
Silne kobiety były i są u pani boku. Dlatego szuka ich pani też w muzyce i kolejnych zawodowych projektach?
- Oczywiście, że tak. Nie znam zbyt wielu aranżerek, kompozytorek. Na myśl przychodzi mi kilka nazwisk, którym mogłabym zaufać. Do tej pory większe doświadczenie miałam z mężczyznami, którzy komponują, aranżują i wiodą prym w tym fachu. Faktycznie, coś się zmienia. Równomierne obłożenie mojej płyty artystami obu płci to jest rzecz wyjątkowa. Mogę śmiało powiedzieć, że to było metafizyczne doświadczenie. Adam Sztaba, Nikola Kołodziejczyk, Paweł Tomaszewski, Jan Smoczyński i Krzysztof Herdzin - to oni stworzyli symfoniczne aranżacje. Znałam się z nimi, pracowałam, miałam do nich duże zaufanie, bo, dotykanie tak pomnikowej postaci, jak Fryderyk Chopin, wymagało stworzenia artylerii fachowców, która dała mi poczucie bezpieczeństwa.
- Dlatego zaprosiłam do współpracy osoby, które mają olbrzymią pokorę do klasyki, ale również obcują z różnymi gatunkami muzyki. Wiem, że dla nich też to było stąpanie po kruchym lodzie.
Świadomie prosiła pani mężczyzn o aranż, a kobiety o warstwę liryczną?
- To wyszło naturalnie. Jeżeli chodzi o teksty, początkowo chciałam je napisać sama, ale wiedziałam, że to może być trudne. Napisałam teksty do połowy albumu. Doszłam do wniosku, że skoro muzyka jest dziełem tak pomnikowej i wielkiej postaci, to ciekawie będzie, jeśli ktoś inny spojrzy na nią i nazwie swoje wobec niej emocji i nada treści. Najlepiej wokalistki, które mają do czynienia ze śpiewaniem i pisaniem tekstów, bo te melodie, które są przełożone z myślenia pianistycznego, nie są proste do zaśpiewania. Wielokrotnie musiały ulec lekkiemu uproszczeniu, aby dało się to zaśpiewać i to jakich użyć sylab w kulminacyjnych wokalnie momentach, może zrozumieć ktoś, kto sam śpiewa.
- Drugą niesamowitą rzeczą było dla mnie to, że okładka płyty zaprojektowana przez Adama Żebrowskiego ma dwa kolory, a Chopin jest na niej trochę "zniewieściały". Wykorzystaną w projekcie rzeźbę uważam za jego dużą siłę. Połączenie pierwiastka męskiego i żeńskiego zaowocowało dwoma kolorami , które dają powiew świeżości ale również jakiś rodzaj czułości.
Nie jest pani koniunkturalistką. Lubi pani przekraczać granice. Reanimacja Chopina była tego najlepszym przykładem. Dużo nerwów kosztowało panią pójście pod prąd?
- Czułam ekscytację, że spełniam marzenie. Nerwów było oczywiście bardzo dużo. Samo spotkanie Sinfonia Varsovia było dla mnie wyzwaniem. Nie wiedziałam, jak światowej klasy orkiestra symfoniczna, obcująca głównie z klasyką, do tego podejdzie. Niektórzy twierdzą, że takich postaci jak Chopin nie wolno dotykać. Oczywiście ten kompozytor był już brany na warsztat przez różnych artystów, ale nie w wersji symfonicznej, do której zostały stworzone piosenki z tekstami. To mnie tremowało, zastanawiałam się, czy jestem godna, ale to jest to nasze postrzeganie samych siebie: "Wypada, nie wypada, ja mogę, nie mogę, nie dotykaj...". Uważam, że jeśli coś robisz całym sercem i dobierasz do tego odpowiednie środki, można próbować zawalczyć o marzenie a w sztuce odwaga popłaca.
Talent jest, narzędzia są, środki są. Jest też tzw. gen hamulcowy, który powstrzymuje nas od różnych decyzji.
- Sami sobie stawiamy granice. Tak sobie dywagowaliśmy z Adamem Sztabą, że Chopin nie zapisał w swoim testamencie zakazu interpretacji jego muzyki. Znając jego poczucie humoru i błyskotliwość, można przyjąć, że pragnął, aby jego muzyka żyła. Każdy artysta o tym marzy.
- Oczywiście muzyka Chopina w purystycznym ujęciu będzie żyła wiecznie, kolejni wirtuozi będą ją brali na warsztat, a krytycy będą poddawali te interpretacje ocenie. Choć nie ukrywam, że podchodzę do tego z przymrużeniem oka, bo nigdy nie będziemy do końca wiedzieć, jak mistrz to zagrał i jakie miałby podejście np. do interpretacji podczas konkursów chopinowskich. Może coś by go zaskoczyło? Cieszę się, że stałam się inicjatorką tego wielkiego zamieszania, może nawet dyskusji, ale przede wszystkim cieszę się z tego albumu. Praca nad nim to było dla mnie wielkie, wzniosłe i wzruszające przeżycie.
Tworząc takie płyty, marzy pani o kształtowaniu gustów? Czy chodzi o coś zupełnie innego?
- Nie miałam żadnej misji, nawet nie odważyłabym się tak myśleć. Jednak kiedy płyta się ukazała, dostałam wiele pięknych słów, osobistych wyznań. Nasza wrażliwość w pandemii była wyostrzona. Co ciekawe, pisało do mnie wiele osób, które zajmują się edukacją w szkołach: że wreszcie znaleźli sposób, aby zainteresować dzieci i młodzież Chopinem. Okazało się, że młodzi ludzie chętnie nucą melodię, co wcześniej było poza ich możliwościami wokalnymi i wyobraźnią.
Czułe struny Natalii Kukulskiej?
- Najbardziej czułe to te głosowe. Drobne, delikatne struktury, a oparte na nich jest dosłownie wszystko. Solista wychodzi na koncert, jest zaangażowana orkiestra, agencja, która organizuje event, muzycy, technicy, publiczność. Miałam kiedyś problemy ze strunami głosowymi. Bus podjeżdżał, muzycy, żartując, pakowali się, a ja w łazience zastanawiałam się, co to będzie. Bo nie mogłam mówić, a co tu dopiero myśleć o śpiewaniu. W takich sytuacjach stres jest olbrzymi. Na szczęście nie mam już kłopotów z głosem, ale wiem, że wszystko może się zdarzyć i jak kruche jest opieranie się na tym.
W takiej sytuacji można skorzystać z psychologa głosu, choć to mało popularny zawód. Są też inne metody, które mają pomóc artystom wybrzmieć na scenie. Co robi się w awaryjnych sytuacjach, kiedy scena czeka, a krtań zawodzi?
- Ważny jest relaks, rozluźnianie całego ciała. Nie ma nic lepszego niż sen, dbanie o nawodnienie, nawilżenie... Bardzo długo "jechałam na młodości", bazując na tym, co mi natura dała - a dała mi skalę, pewną muzykalność i umiejętności naśladowania ukochanych wokalistek. Prowadziłam za młodu bardzo niehigieniczny tryb życia, z muzykami balowałam do rana, krzyczałam, bawiłam się. Najważniejsza była integracja, a następnego dnia ledwo mówiłam i trudniej było mi śpiewać.
- W pewnym momencie okazało się, że potrzebna jest panowanie nad emisją głosu. Kiedy zaczęłam mieć problemy z głosem, foniatra wysłała mnie do śpiewaczki operowej, z którą miałam zajęcia. Pracowałyśmy głównie nad tym, aby zlikwidować wszystkie moje napięcia i rzeczy, które powodowały, że było gorzej. Wyeliminowanie złych nawyków i praca nad świadomą emisją głosu sprawiły, że powoli zauważałam poprawę. Nadal okresowo pracuję z coachem wokalnym, z którym mam serię różnych zajęć emisyjnych, co dużo mi daje. Najważniejszy jest przepływ, czyli odblokowanie naturalnego dźwięku. Dziś wiem, że jestem w stanie śpiewać kilka koncertów z rzędu, bo sobie to wypracowałam.
Niedawno Sobel zszedł ze sceny po dwudziestu minutach koncertu. Wyobraża sobie pani taką sytuację?
- Byłam na koncercie jednej z największych wokalistek na świecie i przeżyłam bardzo to, co się wydarzyło. Chaka Khan wystąpiła na festiwalu North Sea Jazz Festival w Rotterdamie. Wchodzi legenda, tłum wiwatuje, ona śpiewa, ale śpiewa niedobrze. Łamie jej się głos, zaczyna fałszować, dzieją się dziwne rzeczy, ludzie zaczynają gwizdać. Niektórzy zaczynają wychodzić, ja jestem w szoku i nie wierzę w to, co się dzieje. Nagle Chaka przerywa koncert i we łzach mówi do fanów: "bardzo przepraszam, bardzo chciałam zaśpiewać ten koncert, robiłam wszystko i miałam nadzieję, że się uda, ale nie udało się. Jestem chora, nie jestem w stanie dzisiaj śpiewać. Wybaczcie mi". I cała we łzach zeszła ze sceny. Po tych słowach była wielka owacja, mało kto się nie wzruszył na tę chwilę prawdy i słabości jednej z największych artystek. Zespół i chórek dokończyli koncert w hołdzie dla wokalistki i z szacunku publiczności. Była to dla mnie lekcja pokory, która pokazała, że nie ma ludzi niezniszczalnych i wszystko może się zdarzyć.
W życiu nie ma przypadków, projekty czekają na odpowiedni czas. Były symfoniczne brzmienia, teraz czas na Sinatrę. Z kim ten duet?
- Matt Dusk zadzwonił do mnie, czy nie wzięłabym udziału w nowym projekcie. Chodziło o Sinatrę. Miałam do wyboru dwa utwory, zdecydowałam się na utwór "One note samba", który wydaje mi się zmysłowy. Kocham Sinatrę, jest też jednym z ukochanych wokalistów mojej szesnastoletniej córki. To jest klasyka, ponadczasowe utwory, do których się wraca. Matta jeszcze nie poznałam osobiście, pracowaliśmy online, ale z efektów jesteśmy zadowoleni. Przetłumaczyłam też tekst do utworu Sinatry, który Matt śpiewa z Piaskiem i z Kubą Badachem i zaśpiewałam tam chórki. Ale to nie koniec mojej pracy z Mattem Duskiem. W zasadzie, gdy on zaproponował mi duet, odwdzięczyłam się tym samym. I finalnie zaśpiewał też na reedycji albumu "Czułe struny" - etiudę E-dur Fryderyka Chopina w opracowaniu Krzysia Herdzina. Jej angielska wersja jest pod tytułem “Exept for us".
Będzie pani świętowała jubileusz 25-lecia na scenie?
- Nie przepadam za podsumowaniami. Nie chciałam zrobić płyty "The best of...". Dlatego moim świętowaniem jest EP-ka z czterema utworami w wyjątkowej, trójwymiarowej oprawie graficznej. Jest to wydanie kolekcjonerskie, edycja limitowana. 1000 egzemplarzy, które są numerowane i podpisane przeze mnie. Jest to rodzaj pamiątki i podziękowania dla fanów, czegoś specjalnego. Muzycznie jest to zapowiedź płyty, którą szykuję na przyszły rok.
- Czułam, że chcę zaznaczyć to 25 lat, ale śmieję się, że "the best" jest jeszcze przede mną i nie umiem jeszcze tego zamknąć w całość. Na razie skupiam się na nowych rzeczach, bo wciąż mam ochotę tworzyć, a pretekstów do działania i planów jest mnóstwo. Jeszcze w tym roku oprócz reedycji "Czułych strun" i EPki "Jednogłośna", będzie kolejna muzyczna niespodzianka. Intensywny rok, pełen planów! Ale przyszły rok rozpocznę od tego, na co czekam od dawna: koncertów "Czułe struny" w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu i Centrum Kongresowym ICE w Krakowie, na które już teraz serdecznie zapraszam!